Kupowanie formatów telewizyjnych zza granicy stało się w ostatnich latach –główną, jeśli nie jedyną drogą pozyskiwania nowych programów rozrywkowych w telewizji. Rodzime pomysły na teleturnieje, reality show, talent show czy jakiekolwiek inne show zjadają programy zagraniczne odgrywane w polskich realiach. Jednak im częściej zwierz ogląda takie programy tym częściej dochodzi do wniosku, że chętnie programy kupujemy ale rzadko rozumiemy na czym opierał się ich sukces.
W Polskiej telewizji właściwie trudno o coś innego niż format – Kuchenne Rewolucje, Bake off- Ale ciacho, Masterchef, Hell’s Kitchen, Top Chef, Projekt Lady, Perfekcyjna Pani Domu, Voice of Poland, Got Talent – wydaje się że w ramówce słabo jest już miejsce na coś innego. Teoretycznie nie jest to wielki problem – większość z tego typu programów ma swoje krajowe odmiany które niekiedy bywają lepsze od oryginalnych np. zwierz uwielbia Masterchef: Australia bo tam wszyscy są mili i sprawiają wrażenie jakby nikomu nie zależało jakoś super na zwycięstwie. Nie mniej nie chodzi o potępienie formatu w ogóle, choć zwierz szczerze przyzna, że jego zdaniem taka uniformizacja ofert telewizyjnych jest smutna, bo wszak taki „Jeden z Dziesięciu” bawił nie mniej niż „Najsłabsze ogniwo” a przynajmniej żadna polska feministka nie musiała w nim odgrywać podłej zołzy bo tak jej kazał scenariusz. Zwierz co prawda nie należy do grupy której tęskno za Wielką Grą (zwierz pamięta jak oglądał kiedyś ten program dziecięciem będąc i już wtedy zdawał sobie sprawę że poziom pytań jest tak wysoki, że nie zabawny dla oglądających), ale tęskno zwierzowi za różnorodnością.
Wróćmy jednak do formatów. W Polsce jest do nich podejście dość standardowe bez względu na to jaka stacja telewizyjna przygotowuje program. Zaczyna się od najważniejszego. Znaleźć sponsora do product placement. Serio zwierz ma wrażenie, że w Polsce bez product placement nic się nie wyprodukuje. Co niestety strasznie razi kiedy mamy do czynienia z produkcjami np. przenoszonymi na nasze ekrany z BBC które nie reklamuje w swoich programach konkretnych produktów. I tak np. Kuchenne Rewolucje są jakieś takie mnie strawne kiedy w każdej kuchni muszą się koniecznie znaleźć przyprawy jednej konkretnej kuchni a wszyscy pracownicy zostają ubrani w fartuszki eksponujące nazwę producenta przypraw. Między innymi dlatego, że nie są to akurat najbardziej prestiżowe czy najbardziej profesjonalne przyprawy tylko taka średnia półka, którą znajduje się w supermarkecie. Z kolei w Polskim British Bake Off mamy tyle ujęć cukru (oraz półek z wyeksponowanym cukrem) że zwierz może nie pamiętać konkretnych przepisów ale może wam bardzo dokładnie powiedzieć z którego cukru korzystali uczestnicy programu. Więcej może wam też podać markę żelatyny po którą sięgnęli. Zwierz przyzna szczerze, że choć rozumie iż telewizjom trudno się powstrzymać to ma absolutnie dość product placement po polsku – jednej z najbardziej denerwujących rzeczy w dziejach – robionej bez pomyślunku i bez zrozumienia czym jest zaprezentowanie marki w kontekście (pokazanie marki cukru stojącej przed uczestnikiem nie boli, regał pełen cukru w tle – już tak).
Kiedy już mamy product placement przechodzimy do wyboru prowadzących. I tu pojawia się kolejny problem. W przypadku wielu zachodnich produkcji – zwłaszcza tych kulinarnych – pewne elementy programu były związane z charakterem ich prowadzących. I tak Hell’s Kitchen – prowadzone oryginalnie przez Gordona Ramsye’a czy Marco Pierre White koncentrowało się na wybuchowym charakterze nagradzanych szefów kuchni którzy nie mogli się powstrzymać by nie objeżdżać przygotowujących kolejne posiłki zestresowanych kucharzy amatorów. Żadnemu z kucharzy krzyczenie, przeklinanie i wyrzucanie z kuchni nie przychodziło z trudem bo ich charakter co powszechnie wiadomo nie należy do najłatwiejszych a lata treningu w najlepszych kuchniach – zwłaszcza tych gdzie panuje zasada „gotuj albo giń” dodatkowo odcisnęły na nich piętno. W Polskiej wersji programu wzięto natomiast Wojciecha Modesta Amaro który co prawda jest uznanym i nagradzanym kucharzem ale jak na dłoni widać że opieprzanie pracowników to nie jest jego naturalny sposób pracy. I tu wyszło dość ciekawe zjawisko – o ile oglądanie Gordona Ramsey’a który znów na kogoś krzyczał dało się jakoś znieść (o ile człowiek nie miał obiekcji by oglądać tego typu program – niektórzy mają) o tyle oglądanie biednego Modesta męczącego się z wyraźnie wyreżyserowanymi scenami piekielnej awantury było dużo bardziej bolesne i na swój sposób nieprzyjemne. O ile można bowiem jeszcze przymknąć oko na porywczy charakter to wyreżyserowana agresja i chamstwo już dużo bardziej bolą.
Pewnym problemem przy takim dobieraniu prowadzących wedle niezbyt dobranego klucza jest zmiana tonu czy nawet charakteru programu. Dobrze to było widać w przypadku Superniani. W brytyjskiej wersji programu tytułowa superniania była rzeczywiście opiekunką do dzieci z piętnastoletnim doświadczeniem – co stawiało ją na zupełnie innej pozycji względem rodziców i dzieci niż w przypadku polskiej edycji gdzie do domów posłano wybrano (chyba głównie ze względu na wygląd) po prostu psycholog rozwojową. Co zresztą miało swoje odbicie w programie który w Polskim przypadku był zdecydowanie mniej kreatywny niż jego angielski odpowiednik (został nam tylko ten nieszczęsny karny jeżyk). Z kolei w przypadku Kuchennych Rewolucji wybór Magdy Gessler zadecydował o tym, że program który miał odświeżać pomysł na restauracje zamienił się w cykl odcinków „Magda Gessler jeździ po kraju i zamienia wszystkie knajpy na pretensjonalnie urządzone restauracje regionalne”. Co więcej, o ile w przypadku oryginalnych Kuchennych Rewolucji odcinek kończył się sprawdzeniem jak wprowadzone zmiany sprawdzą się w czasie jednego wieczora kiedy restauracja jest pełna gości tak w Polskiej wersji po prostu gotuje się dla całej Sali identyczny obiad co w ogóle nie sprawdza czy restauracja jest w stanie działać z nowymi przepisami. Zresztą zwierz ma poważny problem z Magdą Gessler w tych wszystkich programach w których się pojawia. Otóż zwykle zastępuje ona w polskich programach Gordona Ramseya (choć występowała też w drugiej nieco mniej popularnej wersji Bake Off – Polski Turniej Wypieków nadawany przez TLC). Problem w tym, że o ile zwierz Ramseyowi raczej ufa bo ma do czynienia z kucharzem o tyle Gessler jest przede wszystkim restauratorką. A to jednak nie jest ten sam fach. I to widać bo ostatecznie Gessler każe wszystkim prowadzić knajpy wedle jednego – swojego pomysłu. Przy czym tak jak Amaro odgrywa wściekłość tak Gessler kazano odgrywać wyższość i chamstwo – co jest nie do przełknięcia.
Także w przypadku tego nowego polskiego Bake Off – Ale Ciacho wydaje się, że twórcy nie do końca trafnie dobrali prowadzących. Tym razem poszło nie tyle o kompetencje co o wiek. W kochanym przez wielu (w tym przez zwierza) wydaniu brytyjskim mamy do czynienia z programem który z jednej strony jest cudownie pozbawiony rywalizacji i agresji (serio to jest program w którym nawet jak cię wywalają to są całkiem mili) z drugiej – jest w nim coś spokojnie angielskiego. Być może dlatego, że jest to w sumie program kierowany do osób w średnim wieku (choć pokochany przez wszystkich) gdzie dwie prowadzące kobiety są po czterdziestce a konkurujący piekarze starają się zdobyć uznanie pana w okolicach pięćdziesiątki i pani która obecnie ma już osiemdziesiąt jeden lat. W Polskiej wersji mamy do czynienia z programem znacznie odmłodzonym – do tego stopnia że do prowadzących załapała się Youtuberka co przynajmniej zdaniem zwierza jest próbą złapania nieco młodszej widowni. Inna sprawa, że ciasta i wypieki oceniają znany profesjonalny cukiernik i dziennikarka. To trochę inny zestaw niż piekarz i autorka książek z przepisami (oczywiście nie tylko ale głównie). Zresztą już w tym pierwszym odcinku gdzie wyraźnie widać było, ze naturalna angielska uprzejmość jest tu raczej starannie odgrywana zaś profesjonalny cukiernik szuka minimalistycznych nowoczesnych dekoracji i potrafi kogoś odpytywać z robienia musu czekoladowego – co wprowadza jakąś taką nieprzyjemną atmosferę której się w oryginalnym British Bake Off nie uświadczy.
Na koniec problem z formatami jest taki, że czasem choćby bardzo tego chciano nie pasują one zupełnie do Polskich realiów i trzeba je straszliwie reżyserować. Doskonałym przykładem jest „Projekt Lady”. Program zapożyczył format z brytyjskiej wersji gdzie istotnie istnieje jakaś klasa wyższa której sposób zachowania, mówienia, życia i ewentualnych posiadanych umiejętności tak odstaje od poziomu życia klas niższych że po nabraniu ogłady można startować czy podszywać się pod zupełnie inną klasę społeczną. Pod tym względem Anglicy nie zrobili aż tak wielkiego postępu od czasu „My Fair Lady”. Co prawda dziś wydają się te umiejętności i styl życia przestarzałe i nieco pozbawione sensu ale przynajmniej istnieje w Anglii dość dobrze znana tradycja chowania dziewcząt do takiego stylu życia. Tymczasem w Polsce arystokracji nie mamy, ludzi którzy powołują się na arystokratyczne korzenie najczęściej od reszty społeczeństwa odróżnia większa ilość krewnych i przekonanie, że zupełnie normalne cechy charakteru czy jakaś pro społeczna postawa wynikają z pochodzenia. Poza tym trudno ich jakoś tak na pierwszy rzut oka odróżnić, bo poza małymi wyjątkami nie mają ani pieniędzy, ani innego stylu życia i nie jeżdżą konno po swoich posiadłościach. Innymi słowy nie jest to w żadnym wypadku grupa społeczna do której można chcieć awansować i w ogóle bycie damą w Polsce od dawna nie stanowiło przedmiotu zazdrości.
Ale program trzeba zrealizować więc wynajmuje się pałac w Radziejowicach (zwierz wie to tylko dlatego, że powtarza się ta nazwa z milion razy na odcinek – najpewniej po to by ludzie wynajęli tam jakiś z licznych pokoi gościnnych oferowanych przez pałac) , zatrudnia się specjalistkę od protokołu, wylansowaną przez telewizję gwiazdę i panią coach i każe się im wmawiać biednym dziewczynom że umiejętność jazdy konnej, poprawnego układania sztućców czy wyjęcie kolczyka z nosa to rzeczy bez których współczesna kobieta sobie nie poradzi. Co więcej im dłużej się na program patrzy tym bardziej się widzi, że jedyną zbrodnią tych dziewczyn nie jest ich zachowanie czy podejście do życia ale fakt, że pochodzą często z niższych klas społecznych – w programie znalazła się i dziewczyna wzięta z domu poprawczego, czy taka którą własna matka oddała do adopcji. Co ciekawe znalazła się tam też dziewczyna zdaniem twórców za mało kobieca bo duża i lubiąca grać w piłkę. Wszystkie dziewczęta zostają poddane metamorfozie i na koniec cieszą się z tego że zostały damami. Mentorki płaczą, dziewczęta cudnie prezentują się w dobrze uszytych sukienkach i mamy cud transformacji. Problem w tym, że nie mamy tu do czynienia z żadnym rozwojem tylko po prostu z odrzuceniem tego co uznaje się za klasowo niższe i gorsze. Co ciekawe kiedy te straszne, nierzeczne dziewczyny przybywają do pałacu i witają się z karykaturalnie sztywnymi mentorkami (jedna z nich chyba chciałaby być oficerem z czasów napoleońskich – przynajmniej takie żakiety nosi) wszystkie mówią grzecznie dzień dobry, nie zapominają zdjąć rękawiczki przed podaniem ręki, a niektóre z przejęciem dygają. Ot takie nasze złe polskie dziewczyny, które najczęściej okazują się po prostu należeć do innej klasy niż przyczepione do świata biznesu mentorki. I tak wychodzi nam jeszcze paskudniejszy klasowo program niż ten brytyjski. Bo ten brytyjski przynajmniej odnosił się do jakiegoś wydumanego stylu życia który istnieje. Ten Polski zaś kreuje wydumany styl życia wmawiając bogu ducha winnym dziewczynom że mają do niego aspirować. Ostatecznie jednak program angielski wydaje się uczciwszy – dając dziewczynom drogi samochód, niż polski który oferuje im trzy miesiące kursu angielskiego za granicą. Zresztą w ogóle mało co mogłoby ten paskudny program ocalić.
Najgorsze jest poczucie że wcale to nie musi tak wyglądać. Po pierwsze da się zrobić mniej nachalne product placement. Serio amerykańskie firmy robią je od lat i tylko czasem udaje się nam zorientować że coś za długo widzimy logo tego telefonu. Cała zabawa z product placement polega na tym, że ma być subtelne a nie pożerać program. Po drugie prowadzący – telewizja nie raz udowodniła, że można prowadzącego wylansować, dlaczego więc brać osoby tak dalekie od oryginału. Zwierz nie wierzy by nie było w Polsce żadnej doświadczonej niani, żadnej miłej autorki książek z przepisami w średnim wieku, żadnego kucharza który naprawdę się wścieka jak mu źle zblanszują kabaczka. Na koniec zaś jeśli program ma być pokazywany w Polskiej telewizji to logika kazałaby zastanowić się nad tym jak go do polski przenieść w sposób choć odrobinę kreatywny. Inaczej bowiem program staje się karykaturą samego siebie. Być może w Polsce nie ma sensu Projekt Lady, może ma sens Projekt Klasa Średnia albo – wyzwanie Projekt Inteligent. Zwierz już widzi te panny i panów z całej polski przybywających do gmachu biblioteki by nauczyć się jak martwić się stanem społeczeństwa, mieć ciągły problem z moralną stroną egzekwowania należności finansowej za swoją pracę i nosić na przemiennie cztery dziurawe swetry. Brzmi jak doskonały program który naprawdę dałby młodym ludziom coś na co mogliby patrzeć z zainteresowaniem. I nawet nie musieliby rzucać palenia.
Ale tak zupełnie serio to zwierz powie szczerze, przyglądanie się polskim edycjom zachodnich – zwłaszcza brytyjskich formatów jest trudne i często przykre. Bo widać w nich że tym co najgorzej wypada w tłumaczeniu są emocje. Pod tym względem polskie wersje programów z brytyjskiej telewizji wyglądają jakby grały w nich zombie – ktoś im kiedyś coś powiedział o radości, smutku, złości i wzruszeniu a teraz muszą je oni dogrywać wedle scenariusza przed kamerą. Oglądanie tego jest bolesne a przede wszystkim – strasznie dziwne – zwłaszcza złość czy niechęć odgrywane w ten sposób na ekranie budzą pewną konsternację i nie za bardzo wiadomo jak się do nich odnieść. Dlatego zwierz trochę tęskni za polskimi programami, w których emocje i kwestie wygłaszane przez prowadzących i uczestników brzmiałby naturalnie nie jak odczytane ze skryptu dla robotów. Kto wie może się zwierz kiedyś doczeka. A na razie zostaje mu oglądać programy w oryginale. I z całą Wielką Brytanią żyć ważnymi problemami. Jak na przykład to jakie ciastko wolno moczyć w herbacie.
Ps: Na stronie facebookowej zwierza jest już streszczenie odcinka Poldarka na literkę „K”