Od kilku lat zwierz dość regularnie pojawi się na transmisjach sztuk teatralnych z Londynu, jednak dopiero w zeszły tygodniu pierwszy raz był na sztuce którą obejrzał na żywo w Londynie. Jak może pamiętacie ponad miesiąc temu z okazji swoich trzydziestych urodzin zwierz pojechał zobaczyć sztukę The Entertainer z Kennethem Branaghem. W ostatni czwartek można ją było zobaczyć w Multikinie w ramach cyklu transmisji teatralnych z całego świata.
Zacznijmy od tego, że zwierz spodziewał się zupełnie innych wrażeń. Jakoś miał wrażenie, że oglądanie sztuki na żywo i za pośrednictwem transmisji będzie się dość drastycznie różnić. Zwłaszcza, że w londyńskim teatrze nie miał najlepszego miejsca na widowni. Powiedzmy sobie szczerze, miał jedno z najgorszych, w ostatnim rzędzie parteru, pod nisko zawieszonym balkonem, tak daleko, że bez korzystania z lornetki niewiele by zobaczył. Sami rozumiecie, że trochę się mogło to różnić od siedzenia właściwie w pierwszym rzędzie, z najlepszym widokiem – bo takie „miejsce” daje transmisja prosto z teatru. Do tego zwierz pamiętał (z licznych transmisji) że realizatorzy często decydują się na kawałek reżyserii pokazując na scenie tylko jednego aktora co rzecz jasna zmienia percepcję całości. Jednak po obejrzeniu Złodzieja (Zwierz naprawdę nie rozumie dlaczego tak przetłumaczono tytuł) zwierz był zaskoczony jak w sumie niewiele zmieniło się w jego percepcji sztuki i gry aktorskiej. Tak widział nieco więcej i nie ukrywa – wygodniej ogląda się bez lornetki przy oku, ale nie miał poczucia, że sztuka i aktorzy odsłonili przed nim jakieś nieznane czy nie dostrzeżone wcześniej elementy. Oczywiście – emocje wyjścia do kina są zupełnie inne niż emocje związane z wizytą w londyńskim teatrze. Ale poza tym zwierz miał wrażenie jakby to była największa różnica, właśnie emocje związane z oglądaniem czegoś na żywo.
Inna sprawa, że The Entertainer jest sztuką dość specyficzną. Na scenie niewiele się dzieje tzn. dzieje się wiele emocjonalnie ale nie ma potrzeby kreowania licznych przestrzeni. Całość podzielona jest dość jasno pomiędzy niewielki pokój w mieszkaniu głównego bohatera – gdzie zbiera się cała rodzina i przestrzeń teatru – mniej lub bardziej realne miejsce w którym możemy obserwować naszego drugorzędnego artystę przy pracy. Nie ma tu więc zbyt wiele miejsca na popisy realizacyjne choć akurat pod tym względem naprawdę nie ma na co narzekać. Sztukę wyreżyserował Rob Ashford co widać od pierwszych scen, bo to reżyser lubiący estetykę i grę świtałem i dymem. Wszystko tu znajdziemy (choć akurat mniej gra tu światłem niż w swoich innych sztukach), i ostatecznie wychodzi nam – wizualnie – taka porządna mieszczańska sztuka, która co prawda raz na jakiś czas rzuci jakimś symbolem czy złamie schemat ale ogólnie nigdy nie przesadza i bardzo dba byśmy zawsze wiedzieli co oglądamy i co dokładnie dzieje się na scenie. Produkcja jest więc bardzo klasyczna i to dobrze działa w przełożeniu na dość statyczną (nie było zbyt wielu zbliżeń) realizację – pod tym względem zwierz nawet czasem woli relacje z Garrick od tych z NT Live gdzie czasem ma wrażenie że jest za dużo tej wtórej reżyserii (pisząc to zdanie zwierz trochę wypiera że Romeo i Julię z Garrick specjalnie pokazywano w czerni i bieli).
Największym problemem jest tu niestety sama sztuk. John Osborne napisał ją po sukcesie Look back in Anger (Branagh zagrał w młodości w telewizyjnej wersji tej sztuki – partneruje mu Emma Thompson – doskonała rzecz koniecznie kupcie sobie DVD) specjalnie po to by Laurence Olivier mógł zagrać w czymś nieco bardziej współczesnym niż Szekspir. Sztuka zdecydowanie napisana z myślą o wielkim aktorze w chwili kryzysu – była, podobnie jak wiele dzieł Osborna komentarzem nie tylko na temat życia i ambicji człowieka związanego z teatrem, ale też (jak zwykle u Osborna) aktualnym komentarzem na temat pozycji sytuacji w Anglii w trudnych latach powojennych kiedy ostatecznie zaczęło się rozpadać imperium kolonialne i Brytyjczycy musieli sobie znaleźć nowe miejsce na świecie i nieco przekształcić swoją świadomość narodową. Między innymi dlatego, cała sztuka rozgrywa się podczas konfliktu o kanał sueski. Problem w tym, że o ile sama refleksja nad życiem artysty nadal jest dość ciekawa, o tyle ten polityczno- patriotyczny element historii mocno się zestarzał i choć niektóre wątki mogą się wydać współczesne to niestety sztuka robi niewiele byśmy je dostrzegli. Ostatecznie odnosi się wrażenie, że bohaterowie bardzo emocjonalnie pochodzą do problemów które dla współczesnego widza są już bardzo odległe i jakoś trudno znaleźć most między tym co się widzi a teraźniejszością. Choć przecież potencjalnie dałoby się znaleźć jakąś nić łączącą rzeczywistość sztuki z naszą – w końcu pytania o miejsce Wielkiej Brytanii w świecie są dziś bardzo aktualne. Stąd też szkoda, że nie udało się tych podobieństw,i aktualności wydobyć.
Przejdźmy jednak do chyba najważniejszego, a przynajmniej najbardziej aktualnego wątku w sztuce – mamy bowiem dość jasną paralelę pomiędzy zmierzchem prostego teatru rewiowego (gdzie największą atrakcją są półnagie dziewczęta) a zmierzchem brytyjskiego imperium. Jak zwierz pisał brytyjskie imperium jest mniej ciekawe niż koniec kariery artysty przeciętnego. To ciekawe, że w sumie szukając tragedii i smutku zwykle sięgamy do twórców wielkich podczas kiedy naprawdę poruszający jest żywot człowieka który mając odrobinę talentu wie że nie ma go dużo. Taki jest główny bohater – gorzko świadomy, że nigdy nie był aktorem wielkim, że nigdy nie czekało go nic więcej niż śpiewanie głupich piosenek i opowiadanie średnio dowcipnych monologów znudzonej widowni. Ale nie zmienia to faktu, że trzyma się on zazdrośnie świata teatru wkładając w niego wszystkie pieniądze i całą energię, nie chcąc przed sobą przyznać że lepiej nie będzie a sama kariera prowadzi donikąd. Choć główny bohater nie jest postacią ani szczególnie miłą ani dobrą to jednak wcale nie chcemy by świat potraktował go źle. W jego usilnych próbach pozostania w świecie teatru jest coś co znamy – ta niezgoda na przyznanie że to nie ma sensu. Bohater teatr kocha choć ten nie odwzajemnia jego uczuć. A przecież widać że mamy do czynienia z aktorem totalnym, który swoją rolę odgrywa nie tylko na scenie ale także przed rodziną. Ostatecznie zdajemy sobie sprawę, że rozsądek pewnie zwycięży i że trwanie w takim stanie nic dobrego nie przyniesie ale doskonale rozumiemy bohatera i jego przywiązanie nawet do najniższej formy teatralnego występu.
Ta część sztuki jest przejmująca, gorzej z problemami rodzinnymi aktora. Jego rodzina – córka która zerwała zaręczyny, rozhisteryzowana żona która jest po prostu głupia ale jednocześnie na tyle inteligenta by wiedzieć że mąż chce ją opuścić, ojciec który ma wszystkich dość czy synowie – jeden na froncie drugi w domu – wszyscy są trochę chodzącymi archetypami. Aktorzy robią wiele by wykrzesać z nich charakter, by pokazać ich racje i uczucia ale ostatecznie trudno zobaczy na scenie kogoś więcej niż tylko przedstawicieli różnych racji. Mamy więc dziadka który jest głosem tej starej Anglii – dumnej ale już odchodzącej, żonę która wyrwała się z najniższej warstwy społeczeństwa i chce żeby ktoś docenił jej wysiłek czy córkę, która właśnie zdała sobie sprawę, że chce pracować i nie da się stłamsić narzeczonemu. Do tego dochodzi spokojny głos najmłodszego syna który uważa że skoro wszyscy tak upierają się żeby histeryzować to mogliby to przynajmniej robić kulturalnie – wszak wszyscy jesteśmy Anglikami i nie trzeba krzyczeć. Wszystkie te głosy zlewają się niekiedy w prawdziwą męczącą dla widza kakofonię (Osborne często pisał tak że widz wychodził nieco zmęczony) ale trochę trafiają w pustkę. To w sumie smutne bo samo przedstawienie nie jest złe, ale nie jest w stanie znaleźć w sztuce takich elementów które poruszą dzisiejszego widza. Nawet najbardziej dramatyczne wydarzenia ogląda się trochę przez szybkę.
Nie jest tajemnicą że zwierz poszedł do teatru dla Kennetha Branagha który od lat jest ulubionym aktorem zwierza. W tym przypadku zwierz nie ma mu raczej nic do zarzucenia. Branagh od lat co pewien czas mierzy się z Olivierem (mecz prowadzony, można by powiedzieć korespondencyjnie bo panowie przecież na scenie ni w filmie nigdy się nie spotkali) i trudno się dziwić że co pewien czas przyjmuje role które były kluczowe w karierze wielkiego aktora. Zwłaszcza, że teoretycznie sięga po Entertainera w najodpowiedniejszym momencie, bo wiadomo, że to sztuka dla aktora w wieku średnim. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że jest pewnym paradoksem, że sztukę opowiadającą o średnim aktorze, czy nawet marnym grają przede wszystkim aktorzy wybitni. To jest pewien problem bo tym co powinniśmy czuć oglądając na naszego bohatera na scenie to litość czy wyraźna beznadzieja tego co robi. Tymczasem Branagh z typowym dla siebie scenicznym egocentryzmem stroszy piórka tańczy, śpiewa, recytuje i wypada w tym zdecydowanie lepiej niż można się spodziewać po podrzędnym aktorze rewiowym. Zresztą ponoć swego czasu mówiono, że to był największy problem Oliviera i do pewnego stopnia jest to problem Branagha. Granie złego aktora za słabo im wychodzi bo trzeba przygasić charyzmę i nieco zniknąć – czego panowie nigdy nie robili zbyt dobrze. Reszta obsady gra bardzo poprawnie – choć być może czasem wszyscy wchodzą za bardzo w typowo teatralne rejestry gdzie każde zdanie brzmi nieco za bardzo jak napisane kwestie i ostatecznie były miejsca gdzie nie tylko było trudno śledzić akcję ale też wszystko było dość… irytujące (choć to uwaga raczej z transmisji niż wizyty w teatrze).
Ostatecznie zwierz musi wam powiedzieć, że ma bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony The Entertainer pozostanie pierwszą sztuką z Kennethem jaką zwierz widział na żywo, na dodatek dzień przed swoimi trzydziestymi urodzinami. Z drugiej, rzeczywiście nie jest to najlepsza sztuka (albo inaczej – nie jest to obecnie najlepsza sztuka, są jednak sztuki które się starzeją) a wystawienie jest na tyle konwencjonalne, że wiele nie do treści sztuki nie dodaje. Z drugiej strony jednak zwierz ma wrażenie, że nie jest to przedsięwzięcie zupełnie nieudane. Jeśli będziecie się chcieli udać to zwierz nie będzie was aktywnie zniechęcał, ale nie będzie was przekonywać że to najwybitniejsza sztuka na świecie. Zwierz musi wam jeszcze powiedzieć, że wyjście było dodatkowo przyjemne bo Multikino zaplanowało, że pozwoli zwierzowi wyjść do kina z czytelnikami. Zawsze spotkanie z czytelnikami jest super a spotkanie na transmisji spektaklu dodatkowo. Tak więc The Entertainer jest sztuką którą zwierz postawiłby na piedestale a z drugiej strony na zawsze pozostanie w pamięci zwierza i zostanie tam na zawsze. Zwierz wcale nie jest z tego powodu smutny. Po prostu następna sztuka z Sir Kenem którą zwierz obejrzy będzie lepsza.
Ps: Zwierz obiecuje wybrać się na Fantastyczne zwierzęta jak tylko znajdzie chwilkę czasu. Ale ponieważ balował w Krakowie to nie miał czasu. Ale na pewno czas znajdzie. Choć jutro z rana pewnie nie bo wyobraźcie sobie, że idzie mierzyć sukienkę ślubną. Przedziwne rzeczy się zwierzowi przydarzają.
Ps2: Zwierz bardzo dziękuje Multikinu za bilety i całe wyjście jednocześnie musi pochwalić napisy które były jednak lepsze od tych które były ostatnio. Zwierz nie do końca rozumie też tłumaczenia tytułu ale może to nie kwestia kina tylko wcześniej zdecydowano się na takie tłumaczenie. Nie mniej zupełnie nie pasuje do sztuki i trudno powiedzieć co tam właściwie robi