Kiedy pojawiły się informacje, że Brytyjczycy będą kręcić film o procesie w który pozwana przez Davida Irvinga Deborah Lipstadt musiała udowodnić, że mówiła prawdę nazywając go kłamcą świadomie zaprzeczającym zagładzie, można się było spodziewać pewnego klasycznego schematu. Oto mieliśmy obejrzeć specyficzny rodzaj produkcji, który choć dotyka trudnych tematów pod koniec pozostawia nas z poczuciem, że prawda zwycięża. Tymczasem powstał film który nie tylko doskonale pasuje do naszych czasów choć wcale nas nie uspokaja. Wręcz przeciwnie pokazuje ile się jeszcze musimy nauczyć.
Ponieważ bez krótkiego streszczenia fabuły nie za bardzo da się przejść dalej – dosłownie dwa zdania o czym jest film. Otóż w latach dziewięćdziesiątych amerykańska profesor zostaje pozwana przez brytyjskiego historyka o zniesławienie. W swojej książce nazywa go kłamcą, który świadomie przeinacza fakty po to by wybielić postać Hitlera (który wedle Irvinga nie tylko nie wiedział ale też nie chciał zagłady Żydów). Ponieważ proces toczy się w Wielkiej Brytanii to do pozwanej należy udowodnienie swojej niewinności. W tym przypadku – w czasie procesu nie tylko musi dowieść że zagłada Żydów miała miejsce ale także, że jest faktem bezspornym o którym świadczą liczne dowody. Historia koncentruje się na dyskusji o Auschwitz – symbolu Zagłady, którego znaczenie dla eksterminacji Żydów Irving podważa. Proces jest o tyle trudny, że nie chodzi jedynie o wykazanie, że fakty historyczne miały miejsce ale także że zostały przeinaczone. Jednocześnie sam proces kłóci się ze światopoglądem naszej bohaterki, która uważa że nie powinno się dyskutować z osobami takimi jak Irving – uznając, że dyskusja byłaby uznaniem jego zdania za równorzędne, zaś pewne poglądy nie zasługują na to by poświęcać im uwagę. Zwłaszcza jeśli są powodowane rasistowskimi uprzedzeniami.
Zacznijmy od tego, że Kłamstwo (po angielsku film ma tytuł Denial) jest produkcją która idealnie wpisuje się w nastroje społeczne i polityczne ostatnich miesięcy. Oto mamy sytuację w której pozornie jesteśmy w stanie powiedzieć kto ma rację a kto nie. Wszak proces dotyczy znanych historycznych faktów związanych z Zagładą. Szybko jednak okazuje się, że udowodnienie, że coś naprawdę miało miejsce nie jest proste. Zwłaszcza, że mamy do czynienia nie ze sporem naukowym ale prawnym. Kłamstwo jest jednym z wielu filmów które pokazują nam, że proces sądowy działa inaczej niż mógłby zakładać ktoś kto posługuje się powszechnie rozumianym poczuciem sprawiedliwości. W procesie sądowym emocje czy poczucie własnej słuszności mogą okazać się zgubne, zaś zdystansowanie czy nawet przyjmowanie sposobu myślenia osoby z którą weszliśmy w prawny spór – może przynieść sukces. Jednak nie tylko o kwestie prawne chodzi – wszak w przypadku sporu o sprawy tak wrażliwe jakimi była Zagłada chodzi nie tylko o to by dowieść swojej racji ale także by nie dać drugiej stronie satysfakcji jaką jest nagięcie swoich zasad do jej sposobu myślenia. W przypadku filmu ten problem rozgrywany jest w kontekście przesłuchania w sądzie osób ocalałych z obozów zagłady. O ile sama Lipstadt uważa że powinno się to zrobić o tyle jej prawnicy nie chcą dać Irvingowi satysfakcji jaką dałoby odpytanie przed sądem świadków wydarzeń. Nie chodzi więc tylko o to by dowieść prawdy za wszelką cenę ale by w procesie udowadniania własnych racji nie porzucić podstaw przyzwoitości.
Co ciekawe film nie jest szczególnie satysfakcjonujący dla widza który czeka na wspaniałe Hollywoodzkie zwroty akcji i wybuchy entuzjazmu, czy poruszające mowy. Wręcz przeciwnie – może być dla wielu widzów irytujący. Kolejne etapy procesu są denerwująco nie spektakularne, wybuchy słusznego gniewu naszej bohaterki, natychmiast gaszone. Nie będzie jej wspaniałego przemówienia w sądzie nie będzie łez ocieranych przez obecnych na widowni dziennikarzy. Zespół prawników co prawda chętnie opije zwycięstwo winem popijanym z plastikowych kubków ale tylko po to by następnego dnia znów przygotować się do rozprawy, zadać odpowiednie pytania, przygotować argumenty. Dla widza jest czymś frustrującym to odmawianie mu chwili wielkiego triumfu i słusznego gniewu. Ale twórcy są tu konsekwentni. Pokazują jak łatwo w tych słusznych emocjach stracić z oczu przewagę jaką daje dobrze dobrana argumentacja, jak bardzo trzeba się liczyć ze słowami bo jeden nierozsądny krok może przeważyć szalę sprawy. Pozornie może się wydawać że dystans prawników wynika z ich braku zaangażowania. Ostatecznie jednak zostajemy przekonani, że w najważniejszych sprawach, nawet broniąc najbardziej podstawowych wartości nie można zapominać o przewadze jaką daje dobrze przygotowana argumentacja. Choć nie każdy głos jest równy to jednak każdej postawy trzeba umieć bronić.
Dla widzów może być zaskoczeniem że grana przez Rachel Weisz postać profesor Lipstadt nie jest szczególnie przyjemna. Można wręcz powiedzieć, że jest irytująca. Nie chętnie słucha prawników, w rozmowach ze swoją ekipą często nie chce przyjmować dobrych rad. Jest wojownicza, ale jej zaciekłość może jej szkodzić. Wydaje się nieco pogardzać brytyjskim systemem prawnym, którego nie rozumie. Często zachowuje się tak jakby nikt poza nią nie rozumiał doniosłości sprawy. Paradoksalnie zachowanie bohaterki czyni z niej postać dużo ciekawszą i ważniejszą niż gdyby budził naszą natychmiastową sympatię. Po pierwsze dlatego, że przypomina, iż osoby broniące najważniejszych wartości nie muszą być koniecznie miłe. Po drugie dlatego, że przypomina iż osoby o nieprzejednanych poglądach, często są trudne w kontakcie – niezależnie od tego czy te poglądy podzielamy czy też nie. Lipstadt jest tu przedstawicielką tej grupy która będzie oburzać się na zachowanie swojego prawnika w Auschwitz – gdzie ten zajmuje się zbieraniem dowodów do śledztwa, nie zachowując odpowiedniego decorum. Co doskonale pokazuje jak czasem osoba, która ma rację niekoniecznie musi najlepiej służyć sprawie. To ciekawy portret – zwłaszcza że pokazuje bohaterkę jako nieufającą brytyjskiemu systemowi sprawiedliwości – który czego by o nim nie mówić nie ma na koncie większych wpadek niż amerykański. W każdym razie trzeba powiedzieć, że to portret ciekawy, ponownie wyprowadzający nas ze świata Hollywoodzkiego schematu gdzie ludzie broniący ważnych wartości zwykle są sympatyczni, pełni zrozumienia i skorzy do poświęceń.
W tym doskonale skonstruowanym filmie sprawa kłamstwa dotyczącego Zagłady jest w pewien sposób drugorzędna. Zdecydowanie ciekawsze są rozważania nad tym jak bronić najważniejszych zasad rządzących naszym społeczeństwem. Wiemy, że pewne rzeczy są niedopuszczalne. Ale jak to udowodnimy? Jakich argumentów użyjemy? Czy zadowolimy się tylko poczuciem wyższości czy znajdziemy sposób na to by jednoznacznie wskazać dlaczego pewne zachowania są niedopuszczalne. Jak to wszystko ma się do wolności słowa? Czy w ogóle powinniśmy dyskutować z niektórymi poglądami? Czy dyskusja nie czyni ich od razu równorzędnymi, przez co zamiast im zaprzeczać potwierdzamy ich znaczenie? Film doskonale pokazuje, że nawet kiedy ma się racje udowodnienie tego nie jest proste. Co więcej – moment w którym podejmujemy poważną dyskusję – tu wzmocnioną powagą sądu jest momentem w którym musimy znaleźć twarde argumenty jednocześnie – nie pozwalając ani przez moment usankcjonować sposobu myślenia drugiej strony. To proces niesamowicie trudny. Tak trudny, że w sumie film dość dobrze obnaża dlaczego tak często obrona nawet najbardziej podstawowych wartości uznawania jest za zagłuszanie wolności słowa i dlaczego tak łatwo wrzucić walkę z rasizmem czy antysemityzmem do worka z nienawidzoną przez wielu „poprawnością polityczną”. Film brzmi nieco jak wyrzut sumienia przypominający, że z samego faktu, że mamy rację nie wynika jeszcze pewne zwycięstwo. Zaś nie ważne ile razy by się pewnych zasad nie powtarzało, póki nie znajdziemy odpowiedniego sposobu by przekazać je społeczeństwu póty zawsze znajdzie się ktoś pewien, że ma pełne prawo je podważać. Co doskonale widzimy teraz kiedy spada pozłotka i okazuje się, że przez te wszystkie lata za mało zadbano by ludzie zrozumieli – dlaczego pewne poglądy są niedopuszczalne.
Film jest niesłychanie ciekawy – doskonale się go ogląda, także za sprawą obsady. Rachel Weisz jest dokładnie taka jaka powinna być – trochę w niej buńczuczności, wyższości ale też emocji, którym nie sposób odmówić miejsca w całym tym procesie. Doskonały jest duet Tom Wilkinson i Andrew Scott jako dwójka adwokatów prowadzących naszą bohaterkę przez meandry procesu. Wilkinson jest tu tym najbliższym naszym wyobrażeniom głosem rozsądku, sprzeciwu i odpowiednio przygotowanej argumentacji. Kiedy udaje mu się znaleźć trafny argument to właśnie wtedy film najbardziej zbliża się do Hollywoodzkiego schematu. Jednak poza salą sądową Wilkinson świetnie pokazuje człowieka który jest profesjonalistą ale też jest świadomy swoich wad. Z kolei Andrew Scott gra tu adwokata który pracuje zakulisowo, przygotowuje argumentację i mimo dużego zaangażowania nie pozwala nawet na chwilę by emocje wzięły nad nim górę. Poza tymi momentami kiedy krzyczy na swoją klientkę pragnąć jej uświadomić jak działa prawo. Jego bohater jest od początku pokazywany nam jako człowiek który wiele zrobi dla kariery co sprawia że do ostatnich scen rozmyślamy nad jego motywacjami. A że gra go fenomenalny Andrew Scott to nawet życzliwy uśmiech w jego wykonaniu może budzić niepokój. Na koniec trzeba koniecznie powiedzieć o wybitnej roli Thimoty’ego Spalla w roli Irvinga. Spall zagrał dokładnie tak jak powinien – jest takim uprzejmym człowiekiem, może nie uśmiechniętym, ale pozornie dobrze wychowanym. Na nagraniach może pokazywać swoją brzydszą twarz ale słuchając go w sądzie widzimy po prostu grzecznego anglika w średnim wieku, który ma inne poglądy. Albo – korzystając z nieco bardziej współczesnej retoryki – mówi jak jest. Jego pewność siebie, uprzejmość, ten cywilizowany sprzeciw wobec historii. To wszystko sprawia, że debata staje się jeszcze trudniejsza. Nie jest bowiem trudno wskazać na ogolonego na łyso, hajlującego młodzieńca i powiedzieć „patrzcie on jest niebezpieczny” ale ten pan w garniturze jest dużo trudniejszym oponentem. Co zresztą ponownie przypomina bardzo obecną sytuację kiedy czasem najbardziej paskudne zdania padają z ust miłych pań w średnim wieku, które po chwili uśmiechają się do sprzedawczyni w sklepie.
Kłamstwo nie jest filmem o Zagładzie. Nie jest też koniecznie filmem o tym jak udało się w sądzie wygrać z Irvingiem. To film o bronieniu tego w co się wierzy, o tym jak trudno czasem udowodnić że coś co się stało, stało się naprawdę , jak bardzo frustrujące jest prowadzenie dyskusji z ludźmi pełnymi złej woli. Jednocześnie jednak to film który przypomina, jak trudno komukolwiek tak naprawdę zrobić coś więcej w sprawie obrony najważniejszych wartości i przekonań. W filmie nie jeden raz podkreśla się, że ludzie są za bardzo przekonani o swoim heroizmie i rzadkim jest by ktoś szczerze przyznał, że naprawdę to nie wie jak by się zachował w chwili próby. To też ważne przesłanie bo nasze przekonanie, że sprostamy największym wyzwaniom niestety czasem wyprzedza to co się dzieje kiedy nadchodzi czas próby. Na koniec warto jeszcze dodać, że w przypadku takim jaki tu omawiamy – wydarzenia historycznego, pewnego przekonania o obronie mniejszości nasza postawa – nie ważne jak bardzo szlachetna przeszłości nie zmieni. Co nie czyni naszej postawy mniej ważną. Ale nawet małe zwycięstwo historii nie zmieni.
Ps: A propos mówienia o rzeczach na głos. Zwierz jest oburzony komentarzami które przeczytał na Filmwebie na stronie filmu. Zwierza nie oburza fakt, że pojawiły się tam co najmniej niepokojące w swojej treści komentarze. Niestety życie nauczyło zwierza że to na polskich stronach norma. Tym co jednak budzi oburzenie zwierza (nie pierwszy raz) to fakt, że mieniąca się największą bazą filmów na świcie strona ewidentnie nie dba o to jakie treści pojawiają się w komentarzach, czyniąc z tej sekcji miejsce gdzie szerzy się mowa nienawiści, jednocześnie nie mająca wiele wspólnego z dyskusją o filmach. To rzecz absolutnie oburzająca i przekonująca mnie że dobrze robię korzystając w mojej pracy blogerskiej głównie z Imdb (mam konto na Filmwebie głównie dlatego, że nadal nie mam pojęcia jak je usunąć).