Jak pisać o gwiazdach minionych epok. Tak by znaleźć odpowiedni ton. By nie plotkować za bardzo ale też nie udawać, że ci którzy żyli przed nami byli tylko swoją pracą. Jaki znaleźć trop pomiędzy uznaniem dla osiągnięć, zainteresowaniem człowiekiem a legendą która narosła przez lata. Czy w ogóle da się pisać w tylko jeden sposób? W końcu każdy jest więcej niż jedną opowieścią. Dziś będą trzy. O Vivian, Vivien i pani Olivier.
Vivian choruje
Zacznijmy od Vivian. Vivian Mary Hartley – urodzonej w Indiach, wychowanej w całej Europie (jej ojciec lekką ręką przepuszczał majątek przenosząc się z jednego kraju do drugiego), angielce która zawsze chciała zostać aktorką. Vivian będzie dla nas bohaterką tej narracji która wydaje się najbardziej prywatna – z dala od kolejnych artystycznych projektów i kolejnych niemal melodramatycznych losów małżeńskich. Vivian jest bohaterką tej opowieści o kobiecie która zawsze chciała być aktorką. Tak bardzo, że kiedy wzięła ślub i urodziła córkę nie za bardzo poczuwała się do roli żony i matki. Interesowały ją kolejne role – na scenie i w filmie. Vivian to nasza najbardziej zdeterminowana bohaterka. Ucząca się roli zanim jeszcze zaczną się pierwsze próby. Korzystająca ze wszystkich swoich talentów by zrobić karierę. Przebojem zdobywająca scenę, ekran i Hollywood (którego szczerze nie znosiła). A jednocześnie – to właśnie Vivian zachorowała. Zachorowała podwójnie.
Pierwsza choroba – psychiczna, stała jej na przeszkodzie na pewno od lat czterdziestych, choć – można podejrzewać że jej pierwsze objawy obecne były wcześniej. Jak wtedy kiedy tuż przed występem w Hamlecie krzyknęła i na chwilę znieruchomiała. Jak nie ona. Ale weszła na scenę i zagrała. Jeśli się nad tym zastanowić to pierwsza gwiazda o której tak wiele mówimy w kontekście choroby dwubiegunowej. Jednak Vivian ukrywała ją przed światem – jak długo się dało. Pojawiała się na próbach, brała udział w spektaklach. Nie zapomniała roli, wciąż była doskonałą gospodynią i organizatorką przyjęć dla osób z branży. Przyjmowała nowe role, kolejnych stojących na skraju załamania kobiet. Opisy kolejnych załamań nerwowych aktorki wypełniają większość jej biografii. Od depresji, przez kłótnie, po apatię. Do tego – zbyt mało snu (od najmłodszych lat Vivian spała tylko parę godzin), alkohol i niezbyt rozsądnie zaintonowane uczucia.
Ponownie niczym heroina któregoś z tych melodramatów epoki – doskonale uporządkowana kiedy potrzeba, zupełnie rozpadająca się za kulisami. Ostatecznie choroby nie dało się ukrywać, ani przed ludźmi z branży ani przed twórcami filmowymi, którzy zawsze wolą mieć na planie osobę w pełni dysponowaną. Niezależnie od tego jak bardzo Vivian chciała chorobę ukryć, oddzielić od pracy, zapomnieć i rzucić się w wir nowych ról, dziś jest jednym z głównych elementów pamięci o jej karierze. Patrząc na depresyjną Annę Kareninę, na osuwającą się w szaleństwo Blanche DuBois nawet na niezadowoloną z życia hrabinę ze Statku Głupców człowiek zadaje sobie pytanie – ile tam jest własnego doświadczenia, własnego nieszczęścia aktorki. Gdzie postawić tamę, gdzie zaczyna się nad interpretacja. Czy przypadkiem nie dajemy się wciągnąć w ten koszmarny schemat gdzie choroba coś daje zamiast cały czas odbierać. Ostatecznie Vivian mogłaby mieć zupełnie inne życie.
Była też jeszcze jedna choroba. Niczym z kart romantycznej powieści. Jedna z największych gwiazd filmowych lat trzydziestych i czterdziestych zmarła przecież na gruźlicę – której nabawiła się wiele lat wcześniej i nigdy dobrze nie wyleczyła. Więcej, niektórzy – choć tu możemy powiedzieć, że śmiało wkraczamy w świat domysłów – sugerowali nawet że za pogorszeniem się stanu psychicznego aktorki stały właśnie leki na gruźlicę. Ilekroć o tym czytam zawsze wydaje mi się to dziwne – jakby ktoś nie mógł się powstrzymać i włożył w prawdziwe życie element jak z filmu w którym aktorka pewnie by wystąpiła.
Melodramat pani Olivier
Historia pani Olivier to opowieść też niczym z filmu którego nikt jeszcze nie nakręcił. Zaczyna się w teatrze. Najpierw On przychodzi zobaczyć nową gwiazdę. Potem ona idzie na przedstawienie Romea i Julii. On gra Romea, ona przychodzi do garderoby pogratulować mu roli. Wychodząc delikatnie całuje go w ramię. On ma żonę, ona ma męża. On jeszcze nie wie, że przyszła pani Olivier postanowiła zrobić wszystko by byli razem. Nie jest to zresztą szczególnie trudne. Na planie Fire over England (będziemy korzystać z angielskiego tytułu) grają razem kochanków. Mają wszystkiego jedną scenę. Ale codziennie chodzą na lunch. Reżyser wie, producent wie, znajomi wiedzą. Małżonkowie zakochanych też coś przeczuwają. Zaczyna się romans który pewnie w Stanach skończyłby kariery. W Anglii mają tylko zakaz pojawiania się wspólnie póki przynajmniej nie rozwiodą się ze swoimi drugimi połówkami. Kiedy biorą ślub On jest już jednym z najbardziej poważanych brytyjskich aktorów. Ona jest Scarlett O’Harą. Angielską różą, która ukradła amerykankom rolę, piękności z południa. Razem stanowią uosobienie brytyjskiej kultury – ale romantyczne i nowe. Marzenie dla prasy – młodzi, piękni, piekielnie zdolni i jeszcze do tego, budujący swoje kariery w kraju i za granicą.
Alexander Korda – popularny angielski reżyser i producent nie waha się ani chwili. Kiedy na ekrany wchodzi Lady Hamilton widzowie mają myśleć tylko o jednym – na ekranie nie romansuje Emily Hamilton z Admirałem Nelsonem, tylko Olivier i Leigh. Ale pomysł nie wypalił. Cokolwiek napędzało romans nie znajdowało ujścia na ekranie. W filmie zakochał się Churchill, ale niekoniecznie krytyka. A jednak Olivierowie – jak ich nazywano – byli sobie potrzebni. Ona opowiadała, że niemal wszystkiego o graniu nauczyła się od niego. Chociażby oglądając go kilkanaście razy w Hamlecie. Ale nie tylko – w wywiadach mówiła o dyscyplinie która towarzyszy aktorskiemu życiu. Jak ułożyć codzienności by każdego wieczora dotknąć odpowiednich emocji. Jak przygotować się do roli. Jak być w odpowiedniej formie by unieść cały sezon. Nawet kiedy się rozwiedli, nie traciła okazji by powiedzieć o jego talencie i zdolnościach organizacyjnych. On podziwiał ją za to jak potrafiła oczarować prasę. Nawet wtedy kiedy zaczęła już chorować, potrafiła rozmawiać z dziennikarzami lepiej niż on w swoich najlepszych momentach. Nauczyła go też pewności siebie, którą potrafił pokazać na scenie ale brakowało mu jej w życiu prywatnym. Oboje byli dla siebie doskonałym wsparciem. Pod warunkiem, że razem nie grali.
Potem historia z romantycznej i wspaniałej zaczyna się psuć. Na wspaniałym obrazie pojawiają się rysy. Ona zachodzi w ciążę, ale roni w czasie zdjęć do Cezara i Kleopatry. Popada w depresję. Czy chodzi tylko o stratę dziecka? Czy to już – rozpoznany po latach – pierwszy poważny symptom choroby? Jeśli tak to jeszcze nie najgorszy – wszystko da się jeszcze wyleczyć, zaleczyć, przeczekać. Jeszcze w tym samym roku gra w nowych filmach, odnosi sukces na scenie. On dostaje tytuł szlachecki – za swoje patriotyczne zaangażowanie. Już nie dwójka doskonale zapowiadających się aktorów. Sir i Lady angielskiej sceny. Wszystko zaczęło się psuć w Australii. Tak przynajmniej opowiedział we wspomnieniach. Wielkie tournée miało przynieść pieniądze na realizację jego największego celu – stworzenia własnej niezależnej grupy teatralnej która rezydowałaby we własnym wyremontowanym teatrze. Idea która doprowadziła do założenia National Theatre. Objazd kraju był sukcesem ale też wielkim obciążeniem. Australia była wówczas naprawdę na końcu świata. Tak daleko, że nie tylko było trudno znaleźć hotel dla aktorów ale też zrozumienie wśród obsługi, że aktorzy chcieliby coś zjeść po późnym spektaklu. W Australii o tej porze wszyscy powinni już spać a nie jeść kolację. Gdzieś na tym końcu świata pokłócili się po raz pierwszy zupełnie publicznie. We wspomnieniach aktorów i garderobianych pozostała scena zza kulis, kiedy oboje obrzucali się wyzwiskami by ostatecznie zagrać razem na scenie. Poszło o czerwone buty, których Ona nie mogła nigdzie znaleźć.
Jak to zwykle w takich historiach bywa nic nie stało się z dnia na dzień. Kolejne przedstawienia, kolejne tournée. W pewnym momencie historia staje się niemal nie do zniesienia melodramatyczna. Ona zakochuje się w innym aktorze. Peter Finch jest przystojnym Australijczykiem który razem z nimi jeździł po swojej ojczyźnie by potem przenieść się do Wielkiej Brytanii. Chcą razem uciec. Pierwszy raz nie docierają nawet na dworzec. Za drugim razem trafiają aż na lotnisko Heathrow. Ale nad Londynem zalega mgła i samoloty nie startują. Oboje czekają w poczekalni dla VIPów. Gdy mgła się uniesie postanawiają że jednak nici z ucieczki. Na podstawie tej historii Terrence Rattigan napisze scenariusz do filmu. O ludziach którzy muszą przemyśleć swoje życie w poczekalni dla VIPów. Główne role dostanie Elizabeth Taylor i Richard Burton. Jakby mało było w tej historii dramy. Romans nie zakończył małżeństwa ale pokazał jak niewiele już z niego zostało. Po latach Oliver przyzna, że nie był już wtedy zakochany, może już nawet nie kochał swojej żony ale co miał zrobić.
Rozchodzą się po dwudziestu latach małżeństwa za obopólną zgodną. Jej list, w którym ostatecznie zgadza się na rozwód jest zaskakująco spokojny. Jego listy pełne są przeprosin. Jednak poczucie winy nigdy nie było im obce. W końcu oboje porzucili swoje rodziny by być w tym nowym fascynującym związku. I jak wspominali ci którzy ich znali – nigdy nie pozwolili sobie wzajemnie o tym zapomnieć – zwłaszcza gdy się kłócili. Teraz pojawiły się nowe wyrzuty. Ile można być z kimś z poczucia obowiązku? Czy uczucie wypaliłoby się samo czy może to kwestia nawrotów depresji, szału, i coraz gorszego charakteru. A może po prostu nie można być zawsze najbardziej idealną aktorską parą Anglii. Może dwie ambicje w jednym związku to za dużo. Kiedy się rozeszli szybko znaleźli sobie nowych życiowych partnerów. Mniej znanych, mniej wymagających, mniej związanych z wielkim mitem nowej powojennej Anglii. A jednak kiedy Ona umarła jej ówczesny mąż John Merivale wykręcił tylko jeden możliwy numer. Zadzwonił do Oliviera. Ten stawił się niezwłocznie by jeszcze raz poprosić byłą żonę o przebaczenie. Tak przynajmniej mówi podanie, które jak cały ich związek, brzmi jak scenariusz romantycznego filmu lub podstawa gorzkiej książki o tym jak skomplikowane bywa życie. Zwłaszcza gdy spotka się uczucie, talent, ambicja i choroba.
Wszystkie kobiety Vivien
Poznaliśmy już Vivian wiele wiemy o Pani Olivier. Czas na najważniejszy rozdział. Vivien Leigh. Narodziła się wraz z karierą filmową i teatralną. Imię poprawione tak by było bardziej charakterystyczne, zamiast nazwiska – imię pierwszego męża. Karierę zaczyna z przekonaniem, że chce być aktorką. Prawdziwą aktorką, co oznacza granie na scenie. Są lata trzydzieste i angielskie filmy nie prezentują wysokiego poziomu. Są źle nakręcone, marnie napisane i nie mogą rywalizować z tymi zza oceanu. Ale nawet nie chodzi o poziom kinematografii. Do końca swojej kariery Vivien Leigh będzie odrzucać pojęcie gwiazdy – zawsze przedstawiając się przede wszystkim jako aktorka. Aktorka która występuje w rolach dramatycznych, która uwielbia grać w sztukach Szekspira i zawsze szuka nowych wyzwań. Od komedii (które uważała za trudniejsze od tragedii) po musicale (za występ na Broadwayu dostała nawet Tony).
Na początku swojej kariery ma głównie jedną rolę. Ma być ładna. I jest ładna – uosobienie ideału angielskiej urody. Zielone oczy, ciemne włosy i szyja – długa i cienka. Tak cienka że jak mówił jej mąż – wydaje się zbyt wiotka by podtrzymać głowę. A jednocześnie aktorce przychodzi z łatwością przywołać na swoje oblicze te naiwne spojrzenie młodej kobiety która czeka tylko na każde słowo mądrzejszego mężczyzny, który wskaże jej co dalej robić. Niemal do końca swojej kariery przywoływała na twarz to spojrzenie. Zdaniem jednego z amerykańskich krytyków w tym kryła się jej popularność. Każdy mężczyzna czuł, że jest jej potrzebny. Choć może nie było w tym żadnego aktorskiego wyboru. Patrząc na karierę aktorki nie trudno dostrzec, że przynajmniej w ówczesnym kinie postać kobiety – nawet silnej kobiety – istniała jedynie w opozycji do postaci męskich, w silnej relacji z ich przeżyciami, poglądami i postępowaniem. Jeśli były inne role, dostawały je aktorki które nie miały urody Vivien – urody którą sama gwiazda nazywała niekiedy utrudnieniem.
Jednak wraz z rozwojem kariery Leigh to słodkie spojrzenie zaczęło rywalizować z innym. Obok uroczej minki angielskiej róży, pojawiło się spojrzenie wzniosłe, pełne pogardy, rozdrażnienia. Cudownie widać to w roli Scarlett, kobiety wychowanej by zabawiała mężczyzn na lokalnych przyjęciach a którą okoliczności zmusiły by radziła sobie w życiu sama otoczona przez facetów którzy wcale nie umieją się przystosować do nowych czasów. Ten zawód mężczyznami będzie towarzyszył jej bohaterkom do końca kariery. Anna Karenina w jej wykonaniu to nie tylko kobieta wdająca się w romans z młodym oficerem ale przede wszystkim – porzucona przez zajętego swoimi sprawami męża. W swoim ostatnim filmie Statek Głupców – jako podstarzała rozwódka nie ma już siły wdawać się w romans z kolejnym zakochanym w niej mężczyzną. Może jest starsza, może jest na swój sposób śmieszna, a może ma już dość tych kolejnych niekompetentnych facetów.
Właśnie – patrząc na jej role, wszystkie kręcą się wokół mężczyzn. Od młodego anglika gotowego przedkładać obowiązki nad uczucie w Fire over England, przez zakochanego oficera w Waterloo Bridge, Wrońskiego, Karenina, niezdecydowanego Ashleya, porywczego Rettha, Cezara pouczającego Kleopatrę, nieokrzesanego Kowalskiego, po uroczego młodzieńca wykorzystującego samotną wdowę w Rzymskiej Wiośnie Pani Stone. Wszyscy ci mężczyźni – odważni, małostkowi, dobrzy, źli, odpowiedni absolutnie nieodpowiedni. I bohaterki, które niemal zawsze musiały znaleźć się u ich boku. W tych wszystkich filmach Leigh najlepiej wypadała gdy mężczyźni w końcu wychodzili z pokoju czy przestawali pojawiać się na pierwszym planie. W Lady Hamilton kiedy admirał Nelson wychodzi na balkon odbierać życzenia od zachwyconych anglików, a jego żona i kochanka zostają razem w pokoju. Jak szybko na twarzy Leigh radość przechodzi w zrozumienie. Wojna się skończyła a ona zawsze będzie tylko Lady Hamilton. Nigdy panią Nelson. Albo w Przeminęło z Wiatrem gdy decyduje – pozostawiona przez obu mężczyzn że już nigdy nie będzie głodować. Czy w tak słabej Annie Kareninie gdy w ostatnich scenach gdy nie ma już mężczyzn a jest tylko samotna kobieta, która ma już dość. Było coś takiego w grze Leigh że nawet spod tych tragicznych rzucających się pod pociąg czy samochód bohaterek melodramatów wychodziły prawdziwe kobiety. Zmienne, trochę grające przed swoimi mężczyznami tą wersję kobiecości w którą chcieli uwierzyć. Może dlatego, że aktorka nawet z najsłodszym uśmiechem na idealnych ustach nigdy nie traciła pewności siebie i jakiejś takiej siły która większość aktorów odsyłała na drugi plan.
A jednocześnie jej bohaterki reprezentują zasadniczo dwa typy kobiet. Te które się poddały i te które się nie poddały. Jej dwie największe role, obie nagrodzone Oscarem są do siebie zaskakująco podobne. Scarlett i Blanche wychowały się do zupełnie innego życia niż przyszło im wieść. Jedna z nich w nowych czasach się odnalazła. Nawet jeśli źle ulokowała uczucia to nie poddała się bezsilności i rozpaczy. Choć film jest melodramatem to z rzadkim przesłaniem. Nieszczęście złamanego serca to tylko jeden rozdział. Będzie następny dzień. Blanche swojego ciężaru nie umie unieść. Życie którego nie miała stało się zbyt ciężkie by znaleźć się w nowej rzeczywistości. Ta piękność z południa załamuje się pod ciężarem okoliczności. I choć stara się zachować pozory ostatecznie okolicznością ją przerosną. Te dwa występy w tak różnych filmach i tak różnych sztukach łączy jednak coś w grze Leigh. Obie bohaterki mają to samo spojrzenie gdy udają że wszystko jest w porządku i tą samą nieskrywaną pogardę kryjącą się tuż pod uroczym uśmiechem.
Olivier twierdził, że była lepsza w filmie niż na scenie. Choć umiała się nauczyć dowolnego tekstu jeszcze przed pierwszą próbą zawsze zjawiała się w twarze wcześniej by powtórzyć rolę. „Powtarza pani tylko swoją rolę? Skąd wie pani kiedy czas na kolejną kwestię?”, „Och, do tego czasu znam już wszystkie kwestie w przedstawieniu”. Nie było tajemnicą że miała fenomenalną pamięć, ćwiczoną od dziecka. Oliver zarzucał jej, że za dobrze wie co chce zrobić na scenie. Że nie sposób uwierzyć w emocje jeśli każdy gest, każde słowo, każdy krok jest wystudiowany, robiony każdego wieczora tak samo. Choć kto wie czy nie mówił po prostu o różnicy w technice. Leigh na złe recenzje napotykała się rzadko. Choć czytała je ponoć zdecydowanie uważniej niż jakiekolwiek pozytywne uwagi odnośnie swojej gry. Na pewno kamera wiele robiła dla jej urody. Odpowiednio podkreślone kości policzkowe, wielkie oczy, ciężkie ciemne włosy, idealna figura. Nawet na szerokim planie od razu widać jak piękna to twarz. Nie każda uroda tak dobrze przenosi się na ekran.
Jednocześnie Vivien jako pierwsza zrobiła taką karierę o jakiej do dziś marzą brytyjscy aktorzy. Po zdobyciu niewielkiego uznania w kraju, poleciała do Hollywood by zgarnąć milionom amerykanek sprzed nosa najważniejszą rolę dekady. Potem wróciła do kraju nie tracąc jednak zupełnie związków z producentami zza Oceanu. Miała ich wystarczająco dużo by zagrać w Tramwaju Zwanym Pożądaniem i dostać drugiego Oscara. Gwiazda filmowa ale na własnych warunkach, nie wplątana w sieci wielkich studio filmowych, niezależna dzięki pozycji w kraju, szanowana jako aktorka, rozpoznawana wszędzie gdzie się pojawiała. Ten model kariery nie jest tylko kwestią przypadku. Wszyscy którzy znali aktorkę mówili, że była jedną z najinteligentniejszych i najlepiej planujących osób jaką znali. Nie można takiej kariery zrobić zupełnie przypadkiem. Bo to jest marzenie – mieć ciastko, zjeść ciastko i jeszcze dostać za wszystko Oscara.
Kogo pamiętać? Vivian? Zdolną, piękną kobietę której wielki życiowy plan przerwała choroba. Panią Olivier? Połowę najważniejszego kulturalnego duetu Anglii? Jedną z najważniejszych postaci w budowaniu nowego powojennego modelu patrzenia na aktorów, teatr i jego rolę w życiu obywateli? Vivien? Aktorkę która przez całą swoją karierę grała kobiety którym czegoś brakowało. Która z narracji jest prawdziwsza? Ważniejsza? Jak je odmierzać by nie opowiedzieć o sławnej żonie sławnego męża? By choroba psychiczna nie stała się jedynym kluczem do opowieści. Ale też by jej nie chować, nie udawać że to coś co można pominąć. Zwłaszcza że przecież choroba dotyka wszystkich aspektów życia. Spędziłam z nimi trzeba ostatnie tygodnie. I nie wiem, która jest ważniejsza. Wiem, że na pewno za często pisze się o chorobie, za mało pisze się o rolach a pisząc o związku – zapomina, że oprócz zdrady była tam jeszcze autentyczna artystyczna współpraca.
Na wieczorze wspomnień po śmierci aktorki pojawili się wszyscy jej trzej mężowie. Ten za którego wyszła kiedy była młodą panną pragnącą tylko jednego – zostać aktorką. Ten u boku którego odniosła największy sukces. Ten który opiekował się nią kiedy zachorowała pod koniec życia. Mimo, że wiele się w jej życiu wydarzyło, każdy z nich czuł się zobowiązany pojawić się tego wieczoru i coś powiedzieć. Wszyscy się znali. Skoro raz znaleźli się w życiu Vivien nie było łatwo po prostu odejść. Być może właśnie tak należy skończyć. Trzy kobiety. Trzech mężczyzn. I wciąż bardzo wiele filmów do obejrzenia.
Ps: Jeśli chcecie zwierz może wam kiedyś napisać coś więcej o kinematografii w Wielkiej Brytanii na przełomie lat 30 i 40 bo ostatnimi czasy nabrał zaskakująco dużo wiedzy na temat.