Moi drodzy, rzadko zdarzają się na blogu wpisy gościnne ale dokładnie taki dziś będziemy mieli. Nie wynika to bynajmniej z lenistwa zwierza ale z jego dobrego serduszka. Otóż odezwała się do niego Anna Mędrzecka – przyjaciółka zwierza ale też redaktorka czasopisma Gallop. Obejrzała ona nowy serial Netflixa i potrzebowała miejsca w którym mogłaby się podzielić wrażeniami. Zwierz zgodził się użyczyć stron swojego bloga, bo ważne jest żebyście poznali jej zdanie. Zwłaszcza, że dobrze pokazuje jak frustrujące bywa czasem być jednocześnie widzem i ekspertem.
Netflix wypuścił niedawno serial dla młodzieży pt. „Free Rein” (rein to po angielsku wodze – element rzędu końskiego służący do komunikacji z pyskiem konia, więc należałoby to tłumaczyć jako puszczone bądź luźne wodze. Pozostańmy jednak przy oryginalnym tytule). Jako osoba jeżdżąca konno całe życie i zawodowo związana z jeździectwem, a także z popularyzacją jeździectwa i dobrych jeździeckich standardów wśród młodzieży, obejrzałam tę produkcję. Firmowała ją zresztą poniekąd największa gwiazda współczesnego jeździectwa – Charlotte Dujardin, która wystąpiła w finałowym odcinku. I muszę powiedzieć, że serial jest nie tylko niezbyt dobry – przede wszystkim jest potencjalnie niebezpieczny. Jeśli ktoś obawia się spoilerów, to uprzedzam, że będą – jednak fabuła serialu jest na tyle przewidywalna, że właściwie nie warto się nimi przejmować.
Dwa słowa niezbędnego wstępu. Zaczynałam jeździć jako dziecko, byłam też jedną z tych nastolatek, które najchętniej mieszkałyby w stajni. Potem pracowałam jako instruktor jazdy konnej oraz redaktor gazet jeździeckich dla młodzieży. Naprawdę rozumiem, że Free Rein to serial dla młodzieży i na niektóre nieścisłości można przymknąć oko. Uważam, że jeździectwo to wspaniały i warty popularyzacji sport, a konie to cudowne, mądre i piękne zwierzęta. Wierzę w porozumienie z koniem. Wierzę – a nawet wiem – że konie z jednymi ludźmi dogadują się lepiej, z innymi gorzej. Wiem, że są ludzie, którzy mają naturalny talent do jeździectwa i dobrą intuicję w kontaktach z końmi, i że są tacy, którym w ogóle kontakt ze zwierzętami przychodzi łatwiej niż innym. Mogę wybaczyć twórcom podobnych produkcji, że każą koniom rżeć w sytuacjach, w których żaden prawdziwy koń nie zarży, i wierzyć, że koń grzebiący nogą na plaży ma do powiedzenia cokolwiek więcej niż „chciałbym się wytarzać tu i teraz”. Jestem gotowa zignorować głosik piszczący, że kradzież dzikiego konia w środku nocy jest jednak dość trudna, bo nawet najspokojniejszy misio potrafi do przyczepy wożącej konie wchodzić przez kilka godzin – a co dopiero koń, który rzekomo ledwo daje się do siebie zbliżyć. Przymknę nawet oko na to, że jeśli koń nie daje się złapać, to zazwyczaj nie daje też założyć sobie ogłowia (dla niezorientowanych – to, co większość z nas zakłada na głowę konia, jeśli chce na nim jeździć), a tutaj ono się na jego głowie w cudowny sposób pojawia w wygodnych dla twórców momentach. (serio, chciałabym kiedyś obejrzeć realistyczny serial z końmi bez tego rodzaju wpadek – naprawdę się nie da?!). Po prostu uważam, że „Free Rein” nie tylko nie jest zbyt dobrym serialem, ale przede wszystkim pokazuje wiele szkodliwych wzorców.
Zacznijmy od (obowiązkowej w każdej historii tego typu, ale jednak różnie pokazywanej) wyjątkowej więzi głównej bohaterki z karym koniem imieniem Raven. Koń jest opisywany jako „dziki”, niepozwalający się nikomu dotknąć ani złapać. Agresywnie reaguje na próby podejścia do niego osób, które na co dzień się nim zajmują (ciekawe, że mimo tego jest wyjątkowo czysty i zadbany). Pozwala jednak uspokoić się nastolatce – która, aby go „oswoić”, wykonuje ruchy może i odruchowe dla osoby, która nie miała nigdy do czynienia z końmi (jak podnoszenie rąk stojąc dokładnie na wprost zwierzęcia), ale które w rzeczywistej sytuacji konfrontacji ze wspinającym się, przestraszonym i potencjalnie niebezpiecznym koniem może spowodować realne zagrożenie. Ktoś mnie zapytał – „no dobrze, to jak mam podchodzić do takiego konia?”. Odpowiedź jest prosta – jeśli jesteś osobą niemającą żadnego doświadczenia z końmi, po prostu nie podchodź.
Konie to żywe zwierzęta i oczywiście ich postępowanie jest warunkowane różnymi czynnikami – może się też zdarzyć, że ktoś bez doświadczenia w konkretnej sytuacji poradzi sobie lepiej, bo np. nie będzie podświadomie okazywał koniowi strachu, który zwierzę natychmiast wyczuje u osoby, która wie, że jest się czego bać. Nie zmienia to jednak faktu, że porozumienie i więź z koniem to coś, na co trzeba pracować ciężko i długo. Nie czyni to takiej więzi z koniem mniej piękną ani mniej wartościową – może trochę mniej filmową. Ale konie oprócz tego, że są wspaniałe, potrafią być też naprawdę niebezpieczne. NAPRAWDĘ.
Znam pewnego kowboja, który niedawno przyjechał do Janowa Podlaskiego i oswoił „dzikiego konia” w ciągu dwóch godzin. Nie dlatego jednak, że jest magikiem i cudotwórcą. Całe życie obserwuje konie, rozumie ich mowę ciała, wie, jak ich słuchać i wie, co robić, żeby konie w jego towarzystwie czuły się bezpieczne.
Dlaczego tak o tym piszę? Bo wiem, jakie są konsekwencje. Wiem – bo widziałam takie sytuacje wielokrotnie – że nastolatki masowo proszą rodziców o konika – i że nieświadomi rodzice często ulegają i kupują swoim dzieciom młode, niedoświadczone konie. O ile taka para nie będzie miała dużo szczęścia i nie spotka dobrych trenerów, dziecko nie poradzi sobie z takim koniem. W najgorszym razie skończy się to poważnym wypadkiem. Najczęściej kończy się tym, że dziecko swojego konia się boi, a koń prędzej czy później zostaje sprzedany. Nierzadko jako właśnie taki „dziki koń”, o którym potem kręci się podobne produkcje. (przy okazji – w serialu „Black Beauty”, który oglądałam w dzieciństwie, także był motyw niezwykłej więzi między dziewczyną a koniem. Tam jednak istota sprawy polegała na tym, że oboje byli rozbitkami z katastrofy statku, w której dziewczyna straciła pamięć. Więź nie była więc magiczna, a datowała się znacznie wcześniej – po prostu bohaterka o niej nie pamiętała, a koń owszem. Nawiasem mówiąc – zgadnijcie, skąd na brytyjskiej wyspie, gdzie rozgrywa się akcja Free Rein, znalazł się kary Raven…? Tak, oczywiście. Z katastrofy statku).
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. W serialu główna bohaterka jeździ bez zgody matki (naprawdę jest to wzorzec, który chcemy promować?!), wsiada bez niczyjej zgody na cudzego konia, który nie jest ujeżdżony (NIGDY, PRZENIGDY NIE RÓBCIE TEGO W DOMU!!!), a do tego niby niechcący manipuluje uczuciami kilku osób, które może nie są bardzo sympatyczne, ale na pewno w ten sposób się do Zoe nie przekonają. Wszystkie te rzeczy oczywiście kończą się dobrze – matka w końcu przechodzi do porządku dziennego nad nieposłuszeństwem córki, wsiadanie na „dzikiego” konia kończy się bezpiecznym upadkiem na plaży, a manipulacje oczywiście przedstawiane są jako coś szalenie zabawnego.
Do tego dochodzi mnóstwo pomniejszych problemów – jak na przykład scena, w której opiekun grupy dziewczynek nagle przekazuje jednej z nich kierownictwo wycieczki i oddala się galopem (a nasza bohaterka za nim), zostawiając dzieci na koniach w środku niczego. Pomijając już oczywistą dla większości jeźdźców zależność (koń prowadzący teren rusza galopem – wszystkie konie ruszają galopem), jest to skrajnie nieodpowiedzialne i fakt, że nie ma żadnych, absolutnie ŻADNYCH konsekwencji, jest dla mnie nie do pojęcia.
Do tego serial po prostu nie jest dobry. Jest schematyczny do bólu i nie wiem do kogo właściwie adresowany – zdecydowanie zbyt prosty dla nastolatek, dorośli nie nadążą z fejspalmami. Dla dzieci jest szkodliwy, bo promuje naprawdę wątpliwe zachowania (młodsza siostra głównej bohaterki ma, jak sama mówi, supermoce – głównie polegające na manipulowaniu ludźmi). Przyjaciółki głównej bohaterki są sympatyczne, ale tylko jedna z nich ma coś na kształt charakteru, a do tego traktowana jest raczej jako element komiczny. Matka Zoe wymaga od córki posłuszeństwa, ale nie tłumaczy jej, dlaczego nie chce, żeby jeździła konno. Dziadek wspiera wnuczkę w nieposłuszeństwie wobec matki. Dwóch męskich bohaterów też ma po jednej cesze charakteru, a właścicielka stajni i główna trenerka ani razu nie jest pokazana na koniu. Charakter zresztą też ma narysowany mocno „z grubsza”.
Naprawdę sądzę, że dla dzieci i młodzieży można tworzyć dobre i ciekawe produkcje. Naprawdę myślę, że więź dziecka z koniem jest możliwa do osiągnięcia i że jest wspaniałym tematem na film czy serial. Tym razem – znowu – zdecydowanie nie wyszło.
Na koniec niezbędny plus dla produkcji – wszyscy bohaterowie jeżdżąc konno noszą kaski. Chociaż tyle.
Ps: Zwierz nie zapowiada że wpisy gościnne będą często ale uważa że warto czasem udostępnić swoje łamy komuś kto może nam zaprezentować zupełnie nie zwierzową perspektywę. Inna sprawa – dzięki wpisowi Anki zwierz mógł sobie wczoraj robić miliony godzin oglądania i czytania do jutrzejszego wpisu.