Powiedzieć, że zwierz czekał na premierę Kaczych Opowieści to jak powiedzieć, że w okolicach lutego człowiek zaczyna powoli myśleć, że ma dość zimy. Czyli spore niedoszacowanie poziomu entuzjastycznego odliczania dni przez Zwierza (a także nie ukrywajmy jego męża) do chwili premiery. Zawieść się nową odsłoną przygód kaczek to byłaby nie lada klęska życiowa. Jak dobrze, że udało się jej uniknąć.
Tu czas na zwierzowe wspominki. Zwierz w dzieciństwie był – jak wielu przedstawicieli swojego pokolenia – bardzo mocno związany z całym światem Kaczora Donalda. Dziadkowie zwierza co miesiąc kupowali mu Giganty – to było ich takie zobowiązanie, które sprawiało, że zwierz zawsze strasznie czekał na spotkanie z nimi na początku miesiąca. Giganty były w optyce zwierza niesamowicie drogie (rodzice by mu ich nie kupili) ale dzięki skłonności dziadków do rozpieszczania wnuków zwierz miał ich niemal całą kolekcję. Nawet specjalne numery! Dziadkowie zwierza zawsze byli pod tym względem wzorcem dla innych rozpieszczających wnuki opiekunów. Zwierz czytał historię o Donaldzie i jego siostrzeńcach z największym entuzjazmem (w przeciwieństwie do komiksów o Myszce Miki, które zarówno wtedy jak i dziś szczerze nie lubi). Wtedy narodziło się w zwierzu głębokie przekonanie, że nie ma lepszych opowieści od tych w których występuje Donald, siostrzeńcy i Wujek Sknerus.
Choć zwierz posiadał Poradnik Młodego Skauta (czy wiecie, że do dziś zwierz posiada część powszechnie znanych informacji właśnie z tego wydawnictwa) to jednak nie był bardzo uważnym widzem oryginalnych „Kaczych Opowieści”. Jasne widział sporo odcinków ale daleko mu było do znajomości całego serialu. Dlaczego? Otóż zwierz po raz kolejny musi przypomnieć wam moi drodzy czytelnicy, ze w domu rodzinnym zwierza panowała specyficzna polityka anty serialowa. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że oczywiście można było mniej więcej w godzinie serialu włączyć telewizor (Zwykle w czasie sobotniego śniadania) ale nie było żadnego pilnowania by koniecznie włączyć na Disneya. Zwierz jest doskonałym przykładem jak doskonale wpływa to na dzieci, które potem w ogóle nie oglądają seriali ;) (tak serio zwierz uważa, że to był doskonały system by móc oglądać program bez uczenia się, że konieczne jest zawsze pojawienie się przed telewizorem o tej samej godzinie).
Pewnie Kaczor Donald, Sknerus i Siostrzeńcy nie budziliby w zwierzu tylu emocji gdyby nie Don Rosa i jego komiks „Życie i czasy Sknerusa McKwacza”. Komiks zakupiony wiele lat temu bratu zwierza najpierw rozbawił Zwierza tytułem a potem poruszył do głębi swoją treścią. To wciąż jeden z najlepszych komiksów jakie zwierz czytał w życiu. Ale także taki, który w pewien sposób wpłynął na zwierzowe życiowe decyzje. Otóż gdzieś w samych początkach znajomości ze swoim obecnym mężem zwierz dowiedział się od niego, że jest on niemal fanatycznym wielbicielem komiksów Rosy tzn. takim który pamięta co jest kanoniczne, niekanoniczne i w ogóle ma link do strony gdzie ktoś wrzucił wszystkie komiksy. Mniej więcej wtedy zwierz doszedł do wniosku, że ta znajomość ma przyszłość, bo wcale nie jest łatwo znaleźć człowieka któremu nie trzeba tłumaczyć geniuszu komiksu o McKwaczu. Innymi słowy – zwierz ma z kaczkami długi i emocjonalny związek.
Tym samym trudno się dziwić że informacja o nowym serialu „Kacze Opowieści” (który w sumie jest rebootem poprzedniej klasycznej serii) wzbudziła w zwierzu entuzjazm. Natomiast moment w którym okazało się, że David Tennant przemówi głosem wujka Sknerusa zaowocował spadnięciem z fotela i krótkim pobytem pod stołem – bo wszak trudno sobie wyobrazić lepszy głos do odgrywania szkockiej kaczki ze skłonnością do narzekania i słabością do przygód. No serio Tennant urodził się by zagrać tą kaczkę! Entuzjazm rósł i zwierza nie zniechęciły nawet narzekania niektórych widzów na zwiastun. Zdaniem niektórych styl animacji jaki wybrano jest dowodem na to, że Disney chce robić serial taniej i brzydziej. Zwierz przyzna szczerze – mu się taki styl animacji zawsze podobał więc nie ma problemu.
W ramach premiery zafundowano widzom dwa połączone ze sobą odcinki. Mamy tu więc klasyczne rozpoczęcie historii przygód siostrzeńców – Donald nie może się nimi zająć (akurat w pierwszym odcinku ma tylko rozmowę o pracę) więc zostawia je pod opieką wujkowi Sknerusowi. Ten zaś choć jest powszechnie znany jako najbardziej zuchwały i ekscytujący poszukiwacz przygód na świecie, od dawna nie wybiera się na żadne wyprawy tylko siedzi znudzony na posiedzeniu rad nadzorczych (cudowne jest to, że prawników-księgowych grają tu sępy). Oczywiście wparowanie w jego życie siostrzeńców wszystko zmieni – bo nie tylko odkryje znów chęć do przygód ale też będzie chciał zaimponować młodym kaczkom które zadają niewygodne pytania np. co się stało, że zarzucił niesamowite przygody i zaczął żyć z dala od ludzi.
Zwierz nie będzie przed wami ukrywał – serial absolutnie skradł serce zwierza. Czym? Po pierwsze tym, że jest bardzo sympatyczny – postacie po prostu dają się lubić. Nadopiekuńczy Donald wcale nie jest wkurzający (choć istotnie czasem mówi tak niewyraźnie że nic nie da się zrozumieć) ale całkiem uroczy (cudowna jest scena w której pokazuje zdjęcia rodziny – fajnie zobaczyć męskiego bohatera który wszystkim się chwali jakich ma fajnych wychowanków) i nie taki głupi. Siostrzeńcy mają różne charaktery – Huey (czyli nasz Hyzio) jest doskonale zorganizowany i to on zna na pamięć Poradnik małego skauta, Dewey (Dyzio) jest najbardziej pomysłowy ale też jak się dowiemy najbardziej wrażliwy, na koniec jest Louie (Zyzio) który jest jak wskazują bracia – tym złym trojaczkiem. Rzeczywiście jest najbardziej… psychopatyczny? W jednym odcinku uczy przyjaciółkę jak kłamać tłumacząc, że kłamstwo to doskonały sposób na okazanie, że zależy ci na kimś. Cóż w każdym razie zwierz bardzo go polubił. Całą trójkę da się lubić bo w przeciwieństwie do np. siostrzeńców komiksowych, więcej w nich młodych pragnących uwagi dzieciaków (całkiem bystrych) niż małych przemądrzałych skautów. Co ciekawe każde z nich posiada cechy charakteryzujące też Sknerusa (inteligencja, słabość do przygody, nieco szaleństwa). Oprócz tej trójki mamy też Webby, wnuczkę gospodyni Sknerusa. Webby jest absolutnie przecudowna głównie dlatego, że ma umiejętności gdzieś na poziomie ninja. Serial fajnie to tłumaczy nadopiekuńczością babki która przygotowała ją na każdą nawet najgorszą ewentualność. Jednocześnie Webby nie ma za bardzo przyjaciół – do czasu kiedy spotka siostrzeńców. Webby to przesympatyczna postać, która podobnie jak Sknerus musi się wyrwać z domu. Na drugim planie pojawia się jeszcze Launchpad McQuack najbardziej entuzjastyczny i niekoniecznie kompetentny pilot/kierowca na świecie.
Jednak wszyscy bledną w porównaniu ze Sknerusem. I nie chodzi jedynie o głos Tennanta od którego zwierzowi mięknie serce i budzą się niepokojące uczucia wobec animowanej kaczki. Chodzi o konstrukcję postaci – otóż to jest naprawdę nie tylko najbogatszy i najbardziej gburowaty ale także najbardziej kompetentny, odważny, sprytny i inteligentny kaczor na świecie, który jest w stanie wyjść cało z każdej przygody – bez względu na swój wiek. Co więcej – cudowny jest moment kiedy Sknerus poucza swoich podopiecznych, że nie wszystko w życiu jest wyzwaniem a zrobienie czegoś w sposób trudniejszy – kiedy można łatwiej, nie jest przejawem szczególnej inteligencji. Taki Sknerus jest praktyczny ale ma też sporo zdrowego rozsądku. Zwierz ma słabość do takich postaci, o których najpierw słyszy się, że są fajne a potem okazuje się, że są jeszcze fajniejsze. I jasne Sknerus nadal ma swoje wady ale jaka to jest wspaniała kaczka.
Zwierza w serialu ujęło także poczucie humoru. Serial jest dowcipny. Bardzo dowcipny. I to zarówno wizualnie, jak i w dialogach. Co więcej czasem oferuje żarty słowne, czasem absurdalne a czasem takie które są po prostu mrugnięciem do widza oglądającego serial o kaczkach. Jednocześnie – przy całej swojej dowcipności (niekiedy bliskiej realnemu życiu – jak np. siostrzeńcy nudzący się w czasie podróż do Atlantydy) serial nie poświęca nastroju czy „serca” tylko po to by zrobić jeszcze jeden dowcip. Poczucie humoru jest naprawdę na wysokim poziomie – wyższym niż to, że ktoś się potknął, ulubiony dowcip zwierza w odcinku jest zupełnie absurdalny i dotyczy bezgłowego konia. Jakby to dziwnie nie brzmiało, zwierz śmiał się dobre parę minut. I takiego dowcipu zwierzowi w ogóle potrzeba – trochę absurdalnego ale nie przesadzonego. W ogóle bardzo widać, że te kacze opowieści są już kierowane chyba do widzów wspominających z sentymentem starszą kreskówkę. Ale młody widz niewiele straci oglądając.
Była już mowa o kresce jaką narysowano serial. Kilka osób wykładało zwierzowi długo i zawile jaka to jest zła kreska, jak to wszystko powinno być animowane inaczej, porządniej, w innej estetyce. W ogóle wszystko źle. Otóż zwierz może przyjąć ich argumenty ale musi powiedzieć szczerze –to jest jedna z tych rzeczy która mu się niesamowicie podoba w nowych Kaczych Opowieściach. One zwierzowi po prostu doskonale wyglądają – drobne różnice pomiędzy siostrzeńcami, animacja scen akcji, to jak wyglądają smoki czy potwory, te właśnie niby naszkicowane „niedorobione” tła. Kolory. Zwierz nie ma ani odrobiny sentymentu do klasycznej kreski Disneya (tej z Kaczych opowieści) i ta wersja estetycznie podoba mu się dużo bardziej. Może tak się nie powinno rysować, ale poczucie estetyki zwierza mówi, że tak jest ładnej i milej dla oczu (zwierza). Nic się na to nie da poradzić, kto ma łkać nad poziomem animacji ten łka, zwierz się cieszy że dostał coś co mu się podoba i ładnie wygląda.
Na koniec jeszcze o dubbingu. Zwierz oglądał serial w wersji oryginalnej. Głosy są dobrane świetnie. Słuchanie szkockiego akcentu Davida Tennanta powinno być obowiązkowe dla wszystkich strapionych ludzi. W zależności od sceny w tym głosie jest wściekłość, smutek, rozżalenie i dziki entuzjazm. Kto co chce. Zwierzowi bardzo podoba się Bobby Moynihan jako Louie (słychać ten luz) i Kate Micucci jako Webby. Natomiast kiedy zwierz słyszy jak Danny Pudi gra Huey’ego to słyszy Abeda z Community. Zwierz musi też przyznać, że Beck Bennett podkładający głos pod Launchpada McQuacka mógłby spokojnie grać swojego bohatera w filmie aktorskim – jest tak podobny do odgrywanej przez siebie kaczki (rzadko pisze się takie zdania).
Zwierz przyzna, że wiele się spodziewał ale nie tego, że serial tak bardzo mu się spodoba. Kiedy się na coś bardzo intensywnie czeka to częściej niż z radością człowiek musi się pogodzić z rozczarowaniem. A tu proszę dokładnie to o co zwierz się modlił. Serial dowcipny, z sercem i doskonałym dubbingiem. Co więcej, jak pokazuje końcówka drugiego odcinka – scenarzyści zaproponują nam jeszcze własne podejście do historii rodziny Kaczora Donalda. A to jest coś co zwierze lubią najbardziej. I tylko jedno jest kłopotliwe. Nie dająca się odczepić od głowy piosenka tytułowa. Zwierz nie robił „Woo-oo” tyle razy dziennie od czasu kiedy skończył dziewięć lat.
Ps: A jutro rozchełstane koszule na klifach czyli Poldark.