Nie będę przed wami ukrywać, że ostatnio mam nieco mniej czasu na bloga. W sumie na wszystko mam mniej czasu. Co nie znaczy, że nie piszę, tylko niekoniecznie tutaj. W każdym razie w przerwie pomiędzy pracą a pracą wybrałam się do kina na „Jestem taka piękna”. I mogę wam z ręką na sercu powiedzieć, że to najbardziej skołowany film roku.
Zastanawiałam się czy pisać recenzję bez spoilerów ale doszłam do wniosku, że aby pokazać dlaczego ten film tak bardzo nie wie co chce powiedzieć trzeba opisać całość. Mam ciche podejrzenie, że nie wszyscy czytelnicy tego bloga planują wybrać się do kina na tą komedię, więc większość chętnie przyjmie nieco dokładniejszy opis. Ale dla tych dla których puenta jest wszystkim – ostrzeżenie – tak w tym tekście są spoilery.
Naszą bohaterką jest Reene – dziewczyna, z beznadziejną pracą i przekonaniem, że nie zasługuje na wiele więcej. Reene nie wygląda jak modelka – jest taką nieco grubszą dziewczyną (uznanie Amy Schumer za grubą byłoby daleko idącą przesadą) z dość banalnymi rysami twarzy. Ma dobre nogi, co pozwala jej nosić króciutkie spódniczki i piękne długie blond włosy, ale film trochę to ukrywa, bo chce żebyśmy poczuli, że Amy odstaje urodą od większości kobiet. Nie od swoich koleżanek (z których jedna jest obowiązkowa od niej grubsza) ale od reszty pięknych kobiet. Reene jest więc bardzo nieszczęśliwa, bo znikąd szans na związek ani na lepszą pracę. Och gdyby tylko była ładniejsza.
Życzenie Reene staje się prawdą – dziewczyna uderza się w głowę w czasie ćwiczeń na rowerkach stacjonarnych i nagle w lustrze widzi wspaniałą piękność – marzenie się realizowało. Różnica jest jednak taka, że tylko Reene widzi tą wspaniałą przemianę – wszyscy wokół, oraz widzowie, widzą ją dokładnie taką samą jak była wcześniej. Jednak Reene przekonana, że teraz i ona należy do klubu wspaniałych dziewczyn, przestaje się obawiać życia – składa podanie do wymarzonej pracy (gdzie przyjmują ją właśnie dlatego, że nie wygląda jak modelka), flirtuje z facetami, zaczyna cieszyć się życiem zamiast cały czas bać się, że ktoś będzie ją osądzał. Brzmi jak wspaniała historia motywacyjna? Otóż jest z nią kilka problemów.
Pierwszy jest oczywisty – źródłem komedii przez większość filmu jest fakt, że dziewczyna, która nie jest szczupła i konwencjonalnie wysoka myśli, że jest prześliczna i zgrabna. Długa scena w której bohaterka bierze udział w konkursie bikini całe swoje źródło komizmu ma w tym, że grubej babie się wydaje, że jest fizycznie atrakcyjna. Podobnie w wielu innych scenach kiedy bohaterka mówi o swoim ciele jako o pięknym i godnym pozazdroszczenia – komizm wynika z tego, że mówi o ciele które – jak sugeruje film w tych scenach – nie jest ani porażająco piękne ani godne pozazdroszczenia. Nie można przez 90% filmu śmiać się z koncepcji że niestandardowa uroda może być taka piękna a potem czynić z tego przesłanie i puentę swojego filmu.
Druga sprawa to fakt, że film – aby zadziałał, musi w dużym stopniu działać na zasadzie – szczupłe kobiety mają inne życie. To znaczy – stanowią jakąś spójną grupę. W filmie pojawia się drugoplanowa postać Emily Ratajkowski która gra piękną choć niezbyt rozgarniętą dziewczynę. Kiedy w końcu opowiada o tym, że też są rzeczy które wpływają na jej samopoczucie, Reene najpierw ją wyśmiewa a potem stwierdza że skoro taka piękna dziewczyna ma zaniżone poczucie własnej wartości to „dzięki temu ja czuję się lepiej”. Innymi słowy w filmie szczupłe dziewczyny są z natury pewne siebie, realnie mają większe możliwości i są niezbyt rozgarnięte. Mogą mieć swoje problemy czy wątpliwości wobec własnego wyglądu ale – w sumie to nie są to uczucia prawdziwe, raczej służą temu by naprawdę brzydsze i grubsze kobiety poczuły się lepiej. Nie wiem dlaczego, filmy nastawiają tak bardzo kobiety przeciwko kobietom. Zwłaszcza, że film ma taką cichą sugestię, że szczupłe kobiety są ogólnie nudne, i głupie i nieprzyjemne i faceci woleliby mieć przy sobie pewną siebie, nieustraszoną Reene niż taką jakąś chudzinę bez osobowości. To że wszędzie wymaga się od kobiet by pasowały jednocześnie do schematu „fajnej dziewczyny” i pięknej modelki jest takie męczące. Wiecie – to ten schemat w którym dziewczyna powinna zjeść dwa hot0dogi ale pod żadnym pozorem nie wolno jej od tego utyć. Inna sprawa film ma dziwne podejście do jedzenia – Reene kiedy tylko odkrywa że jest szczupła (w swojej głowie) zaczyna jeść wszystko co chce i obżerać się na lunch. Jakby potwierdzając, że każda grubsza dziewczyna pragnie się obżerać ale nie może (albo nie umie nad tym zapanować).
Trzecia sprawa moim zdaniem najważniejsza dotyczy tego, że film tak naprawdę przypomina trochę ten komiks w którym człowiekowi skarżącemu się na depresję ktoś radzi „A próbowałeś nie byś smutny”. Film radzi kobietom które z różnych powodów cierpią na brak pewności siebie, po prostu uwierzenie, że są piękne i nabranie niezachwianej pewności siebie. To pomoże na wszystko. Dziękuję bardzo, pewność siebie raz dla wszystkich pań. Prawdę powiedziawszy – to dość beznadziejne przesłanie. Gdyby pewność siebie – niezależnie od wyglądu, była łatwa do pozyskania to wiele osób miałoby dużo łatwiejsze życie. Ale nie jest – jest jedną z najtrudniejszych rzeczy jaką można u siebie wypracować. Brak pewności siebie nie zniknie kiedy się schudnie, czy pojawi się chłopak albo lepsza praca. Brak pewności siebie to coś co przytłacza mnóstwo osób. Film mówi jednak – „ej wiemy, że to tylko kwestia tego jak wyglądasz gdybyś tylko wiedziała że ludziom nie przeszkadza twój wygląd byłabyś pewna siebie”. Tylko, ze to nie kwestia obiektywnego wyglądu. Brak pewności siebie to kwestia kultury, tego jak odnoszą się do nas rodzice, koledzy, co widzimy w mediach. Brak pewności siebie nie znika u dziewczyn które schudły. Bo jest w głowie. I naprawdę wizja, że gdyby nas ktoś porządnie trzepnął w łeb to byśmy zobaczyły świat inaczej jest trochę obraźliwa. Ja osobiście mam mega pewność siebie – i doskonale wiem, że nie da się kogoś zmusić by był przekonany o własnej zajebistości. Tymczasem film przedstawia tą kwestię jakby to była tylko sprawa „uświadomienia sobie”, że jest inaczej. Wiele dziewczyn doskonale wie, że ich kompleksy nie są realne. Ale są realne w ich głowach.
Inna sprawa nadmierna pewność siebie Reene sprawia, że bohaterka jest nie miła dla swoich koleżanek. Te natychmiast się od niej odcinają. Film mówi więc, że Reene może być pewna siebie i absolutnie przekonana o swojej zajebistości ale… tylko do pewnego stopnia. Kto wyznacza tą granicę – jej koleżanki, które nie chcą przebywać z dziewczyną zbyt przekonaną o tym, że jest fantastyczna. Ostatecznie przyglądając się temu wątkowi można dojść do wniosku, ze trochę nie sposób wygrać. To znaczy – film pozwala ci się czuć pewną siebie, byś zawojowała świat, ale jednocześnie nie wolno ci przekroczyć granicy wyznaczonej przez inne kobiety. Trochę tworzy to taką ciekawą pułapkę dla kobiet, którym przypisuje się pewność siebie jako lekarstwo na całe zło, ale też przypomina, że nikt nie lubi jak dziewczyna próbuje się zachowywać jak przekonany o własnej wspaniałości facet.
Kolejna sprawa dotyczy romantycznych podbojów naszej bohaterki. Otóż napędzana pewnością siebie Reene spotyka w pralni Ethana. Ethan to taki sympatyczny brodaty facet, co trochę się boi kolegów z pracy, chodzi na Zumbę, wolałby się kochać przy zgaszonym świetle i jest bardzo miły choć nieśmiały. Wiecie taki idealny filmowy facet dla niezbyt ładnej dziewczyny. Jednocześnie pewność siebie Reene przyciąga uwagę Granta LeClair – brata szefowej bohaterki, dziedzica fortuny, playboya. Facet to dwa metry przystojnego anglika, z muskulaturą i niebieskimi oczętami. Kogo film przeznaczy Reene ? Oczywiście Ethana. Dlaczego? Nie da się ukryć, że trochę nie sposób dostrzec w tym pewnego – być może nieuświadomionego przez twórców potwierdzenia schematu, że niekonwencjonalnie ładna dziewczyna, nie może dostać największego przystojniaka. Filmowa Reene może znaleźć sobie chłopaka – bo już na niego zasłużyła. Natomiast nie może mieć księcia z bajki (Grant służy jako taki) bo to byłoby za dużo. Naruszyłoby to jakąś magiczną filmową zasadę że jednak bardzo przystojni faceci ostatecznie powinni kończyć z bardzo pięknymi kobietami. Grant nie może skończyć z Reene bo kultura nie pozwala facetom o jego pozycji lubić kobiet nie pasujących do pewnego schematu urody. To kwestia bardziej klasowa i prestiżowa niż preferencji. Spójrzcie co się dzieje kiedy jakiś gwiazdor umawia się z grubszą dziewczyną – świat staje na głowie. Tu na marginesie chciałam ponownie pochwalić „Mirandę” za to, że jako jeden z niewielu tworów popkultury nie wpadł w ten schemat. Co więcej, Amy Schumer ma zdecydowanie lepszą chemię z aktorem grającym przystojnego Granta niż z tym który gra Ethana.
Być może większości z was te problemy wydadzą się trochę wydumane ale prawda jest taka, że film który współcześnie chce się zająć tym jak wygląd i percepcja samej siebie (czy samego siebie) wpływa w naszym społeczeństwie na szanse na sukces życiowy czy romantyczny musi być bardzo uważny. Zarówno w tym jak portretuje ludzi „brzydkich” i ładnych. Inna sprawa – patrząc na produkcję, nie trudno dostrzec, że szanse życiowe Reene bardziej niż od jej wyglądu zależą też trochę od pozycji społecznej. Do swojej wymarzonej pracy zostaje ostatecznie przyjęta nie dlatego, że stała się ładna ale dlatego, że akurat w tym momencie firma poszukiwała kogoś kto ma doświadczenia w kupowaniu tańszych rzeczy. Gdyby nie potrzebowała osoby z innej klasy społecznej pewność siebie Reene na niewiele by się zdała. Ostatecznie po obejrzeniu filmu miałam wrażenie że jego podstawowe przesłanie jest paradoksalnie dość krzywdzące dla wszystkich. Zaś ideał piękna zostaje podmieniony na ideał pewności siebie. Do tego – choć film pokazuje sposób traktowania osób szczupłych i atrakcyjnych (choć właściwie tu się to abrdzo zrównuje) w nieco krzywym zwierciadle, to jednak negowanie faktu, że ładni mają w życiu nieco łatwiej wydaje się taką próbą zaleczenia problemu przez zanegowanie jego istnienia. Ładni mają w życiu nieco łatwiej. I mówienie że jest inaczej nie pomoże mniej atrakcyjnym dziewczynom, raczej będzie pogłębiało ich frustrację.
Pod sam koniec filmu dostajemy scenę motywacyjną – bohaterka mówi zebranym na Sali kobietom że są piękne. Poruszająca mowa pozwala przekonać zebrany tłum do tego, że firma produkująca kosmetyki naprawdę je kocha. W ostatnim kadrze filmu Reene znów jest na zajęciach z rowerków – tym razem pedałuje z pewnością siebie. I tak film który teoretycznie chciał potwierdzić, że kobiety są piękne pod sam swój koniec daje nam następującą puentę – jeśli chcesz się czuć piękna to nie zapomnij kupić makijażu, jeśli jesteś już pewna siebie to nareszcie możesz zrobić to co chciałaś osiąnąć od początku – schudnąć. I ostatecznie cała ta pewność siebie jest ci potrzebna by lepiej nakładać makijaż i lepiej pedałować na zajęciach fitness. Bo możesz się czuć piękna, no ale na Boga – w niczym nie należy przesadzać.
,
Ps: Kochani nagrody w konkursie o Patricku Melrose wygrywają : Rossie, Maria Mor, Galene i Kamila Hankus – wszystkie nagrodzone osoby proszę o kontakt – żebym mogła wam wysłać nagrody.
ps2: Wszyscy którzy brali udział w poprzednich konkursach niech sprawdzą czy nie wygrali bo w środę idę na pocztę i chcę wam wszystkim wysłać nagrody. Informacje o zwycięzcach zwykle pojawiają się w PS wpisów.