Mój dziadek był profesorem. Wiem, że dla niektórych może to być dziwne, że myśli się o bliskiej osobie przez pryzmat jej zawodu, ale tak właśnie było. Mój dziadek był spokojny bo był profesorem, wiedział bo był profesorem, udzielał nam rad bo był profesorem. I tylko rozpieszczał nas koszmarnie. Zupełnie nie po profesorsku.
Kiedy byłam bardzo, bardzo mała i przychodziliśmy do dziadków na niedzielny obiad, dziadek zabierał nas do łazienki przypilnować czy umyliśmy ręce. Zawsze wtedy czekałam o co mnie spyta. Bo dziadek zadawał najciekawsze pytania. W ogóle był najciekawszym dorosłym jakiego wtedy znałam. Traktował nas jakbyśmy sami byli prawie dorośli. I pytał co tam u nas. Albo co robiliśmy w przedszkolu. Pamiętam, że zawsze czułam się podekscytowana jak dziadek o coś mnie pytał. Mówił do mnie „Pani Katarzyno” i nie było dla pięcioletniego dziecka większego wyróżnienia.
Kiedy byliśmy dziećmi jasne było, że wszyscy trochę się boją mamy. Zwłaszcza w kwestii naszego wychowania. Pamiętam, że nie wolno nam było jeść więcej niż jednych lodów dziennie. Ale na wakacjach dziadek kupował nam dodatkowe lody popołudniu. Albo więcej bo nie mógł nam odmówić. Jak mi imponowało, że nie bał się mamy. Jak czułam się kochana, kiedy dziadek łamał zasady. Nawet jeśli kiedyś oboje z bratem mieliśmy po jednych wakacjach z dziadkami dość lodów chyba na cały miesiąc.
Kiedy byłam w szkole podstawowej dziadek jeździł na konferencje międzynarodowe. Wtedy ludzie rzadko jeździli za granicę. Kiedy wracał zawsze miał dla nas prezenty, czasem zupełnie irracjonalne. Jak wielki futrzak który był prawie mojego wzrostu. Raz zawołał mnie do pokoju, że ma coś dla mnie. Wyciągnął trzy kasety z piosenkami Spice Girls. Byłam pierwszą dziewczyną w całej podstawówce która je miała. Wtedy nie miałam pojęcia jak to możliwe, że dziadek wie, że te Spice Girls są takie popularne i że wszystkie dziewczyny chcą ich słuchać. Potem okazało się, że dziadek wiedział o tym wszystkim co się wokół dzieje, w moim życiu dużo więcej niż mi się wydawało.
Kiedy skończyłam osiemnaście lat dziadek zabrał mnie do Empiku i pozwolił sobie kupić co chcę do bardzo wysokiej kwoty. Wychodząc z całym tym naręczem prawie nie widziałam ulicy bo stos książek i płyt wszystko mi zasłaniał. „Jesteś pewna że to wszystko?” zapytał dziadek. Bo dziadek miał tak, że jak nas widział to chciał nam coś dać. Kupić prezent. Kurtkę, buty, plecak. Kiedy wiedział że wyjeżdżamy za granicę, wołał nas do swojego pokoju i cichaczem wręczał pieniądze w walucie. „Tylko nie mów nikomu” dodawał konspiracyjnym szeptem. Zawsze kiedy nam coś kupował kazał wybrać najlepsze, najdroższe, najwyżej oceniane. Tak się kupuje po profesorsku – powiedział mi kiedy wydał jakąś bajońską sumę na laptopa dla mnie tylko dlatego, że uparł się, że musi w nim być odtwarzacz Blu-Ray bo ja lubię filmy.
Kiedy byłam na studiach nie wiedziałam czym chcę się w życiu zajmować. Któregoś dnia moja mama do mnie zadzwoniła. Dziadek powiedział, że powinnam pisać o kinach w dwudziestoleciu. Sam specjalizował się w historii gospodarczej tego okresu, był poważanym autorem książek, podręczników, wykładowcą przez którego wykłady przewinęły się pokolenia absolwentów SGH. I nie tylko – na różnych uczelniach dziadek wykładał tak długo jak długo pozwoliły mu na to siły. Nigdy nie zapomnę jakiegoś wpisu na forum internetowym w którym studenci wymieniali się swoimi doświadczeniami odnośnie wykładowców. Jeden ze studentów napisał, że kiedy zobaczył jak na wykład wchodzi starszy pan, spodziewał się jakiejś nudy a potem „Nie uwierzycie on ten cały wykład bez notatek poprowadził. Wszystko z pamięci”. Taki był mój dziadek, do którego pisząc pracę magisterską (oczywiście o kinach w dwudziestoleciu) dzwoniłam prosząc by mi powiedział co gdzie znajdę. Do dziś mam schowane małe karteczki zapisane drobnym drukiem. Na nich dziadek zapisał mi wstępną bibliografię mojej pracy magisterskiej. Wyszukiwanie zrobił sam. W Internecie.
Kiedy po pierwszym roku studiów leciałam do Portugalii, cała moja rodzina zapomniała, że tam jest inny czas. Miałam dolecieć a się nie odzywałam. Mama trochę wychodziła z siebie. Dziadek zadzwonił – nic jej nie jest, sprawdziłem na stronie gdzie można sprawdzać przyloty i odloty. Do dziś kiedy siedzę na stronie internetowej i śledzę jak samolot z bliską mi osobą na pokładzie przesuwa się powoli na mapie, myślę o tym że jestem tu tylko dlatego, że dziadek powiedział nam wtedy że to jest możliwe. Taki był dziadek, ze swoją profesorską wiedzą, poczuciem humoru i zdrowym rozsądkiem, którym można byłoby obdzielić pół tuzina osób.
Kiedy wyprowadziłam się od rodziców dziadek dzwonił do mnie regularnie. Zawsze pytał jak tam w pracy. Czy dobrze mi płacą. Jakie mam warunki umowy. Kiedy jest jej przedłużenie. Czy jest szansa na podwyżkę. Kiedy zaczęłam studia doktoranckie pytał jak tam moja praca, mój grant, mój promotor. Kiedy podzieliłam się z nim moimi wątpliwościami odnośnie pracy doktorskiej którą pisałam na socjologii powiedział mi wtedy „Zawsze możesz zrobić tak jak twoja prababcia. Ona miała dwa doktoraty”. Bo dziadek nas kochał, ale miał odrobinę wysokie wymagania. Ale dla niego nie było lepszej i piękniejszej pracy niż ta naukowa. Nie być naukowcem, znaczy nie być wcale. On sam zaczął pracę na uczelni jeszcze na studiach więc uczelnia była dla niego całym zawodowym światem.
Kiedyś na jakichś zajęciach z angielskiego rzuciłam nazwisko dziadka w czasie ćwiczenia. Dziewczyna siedząca obok mnie nie mogła uwierzyć, że jestem wnuczką autora jej podręcznika. Potem się do tego przyzwyczaiłam, ale do dziś zawsze czuję się jakoś lepiej kiedy czytając którą z moich książek o kinie w dwudziestoleciu między przypisami znajduję nazwisko dziadka. Jakby mi machał z dołu strony, przypominając że jestem tu ponieważ wiedział co będzie mnie pasjonować, zanim ja sama to wiedziałam. Pamiętam, że jak miałam jakieś jedenaście lat dziadek powiedział mi – Profesor to już nie musi wszystkiego wiedzieć, ale musi wiedzieć gdzie wszystko może dla niego znaleźć asystent. Do dziś uważam że to najlepsza definicja tego co odróżnia profesora od magistra jaką znam.
Kiedy mój dziadek skończył siedemdziesiąt lat na SGH odbyła się uroczystość w czasie której obchodzono jego Jubileusz. Staliśmy z bratem z boku trochę skrępowani, trochę zagubieni, głównie dlatego, że rzadko widzi się swoich dziadków w kontekście zawodowym. Rzadko też wysłuchuje się laudacji na ich temat. Wtedy podeszła do nas pewna pani i zapytała „Fajnie jest chyba mieć takiego dziadka?”. Pamiętam, że wzruszyłam wtedy ramionami.
Dziś nie mam wątpliwości. Tak fajnie było mieć takiego dziadka. Dziadka któremu chciało się zaimponować. Na którego pytania się czekało. O którym człowiek po prostu wiedział, że się troszczy. Że pamięta. Że nawet leżąc na szpitalnym łóżku będzie mnie dopytywał czy mnie dobrze traktują na festiwalu filmowym i płacą mi odpowiednią stawkę. Dobrze było mieć dziadka który był mądry. Którego można było poprosić o radę. Który rozumiał wszelkie zbieracze pasje – bo sam zbierał najdziwniejsze rzeczy. Z którym można było wymieniać się kąśliwymi uwagami. I pesymistycznie przewidywać przyszłość światowej gospodarki. Dobrze było mieć dobrego dziadka. I tylko strasznie trudno go już nie mieć.
Mój dziadek Zbigniew Landau, zmarł dziś w nocy.