Afera z „Twoja twarz brzmi znajomo” to jest crème de la crème dyskusji o kwestiach związanych z rasą i różnicach pomiędzy Europą (zwłaszcza środkową i wschodnią) a Stanami Zjednoczonymi. Przypomnijmy – program polega plus minus na tym, że wybieramy grupę aktorów i aktorek (nie jakichś morderczo sławnych) i przebieramy ich za innych wokalistów i wokalistki. Uczestnicy starają się jak najładniej oddać piosenkę i występ sceniczny osoby, którą wylosowali a potem się na nich głosuje. Ostatecznie kto wydał się najlepszą kopią oryginału, ten wygrywa. Teoretycznie – głupiutkie i niegroźne.
Problem pojawia się wtedy, kiedy mówimy o białych uczestnikach naśladujących czarnych wykonawców. Wtedy bowiem elementem charakteryzacji jest przyciemnianie skóry. To zaś – źle się kojarzy, bo w Stanach Zjednoczonych, przez lata istniało (i wciąż niekiedy występuje, choć już mniej w popkulturze) zjawisko „blackface”.
„Blackface” to coś więcej niż tylko malowanie się białych na czarno. To cała tradycja występów, utworów i obecności scenicznej, która brała elementy czarnej kultury (muzykę, sposób wysławiania się i zachowanie) i przedstawiała ją w najbardziej wykrzywiony, karykaturalny i poniżający dla czarnych osób sposób. Zwykle aktorzy w blackface charakteryzowani byli tak by jak najbardziej wykrzywić i przerysować rysy twarzy uznawane za charakterystyczne dla czarnej ludności – wielkie usta, bardzo ekspresyjna mimika itp. Jak bardzo popularny był „Blackface”? Cóż, pojawił się już w pierwszym filmie dźwiękowym „Śpiewak z Jazzbandu” gdzie taki występ jest szansą na wybicie się dla głównego bohatera. To w ogóle jest fascynujący wymiar tego kulturowego zjawiska, które mogłoby się wydawać niszowe, a było na samym „wierzchu” amerykańskiej kultury popularnej.
Choć Blackface narodził się dość dawno temu (jeszcze przed narodzinami kina) to dopiero stosunkowo niedawno w historii przestano z niego korzystać (znajdziemy go jeszcze w popularnych filmach z lat 50 i 60). Jednocześnie samo pojęcie się rozszerzyło i znalazło się pod nim – niemal każde malowanie osoby białej na czarną – w tym komediowe. Po prostu uznano, że przez długą i krzywdzącą tradycję takie zachowanie nie powinno być tolerowane w kulturze. Co powiedziawszy – nie znaczy, że twórcy z tego nadal nie korzystają – przypadki wykonania tego zabiegu, pojawiają się raz na jakiś czas nawet w popularnych sitcomach (bo zwykle chodzi o programy komediowe). Co pewien czas jakaś młoda osoba dochodzi do wniosku, że nawiązanie do tej tradycji na lokalnej imprezie to fantastyczny pomysł i potem jej zdjęcia pojawiają się w sieci. Nie jest to więc zjawisko zupełnie martwe.
Jednocześnie – uprzedzając dyskutantów – zjawisko nie istnieje na odwrót. Znaczy, tak kilka razy w historii zdarzyło się, że czarni komicy występowali przebrani czy właściwie ucharakteryzowani na białych, ale zdarza się to rzadko (niekiedy jest to w ogóle element najbardziej przewrotowych czarnych produkcji – tu polecam Watermelon Man i jego historię) ale przede wszystkim – nie ma tego samego kontekstu historycznego i kulturowego. Ponieważ rasizm nie jest nauką tylko koncepcją społeczną to nie ma tu równowagi, bo kontekst historyczny i kulturowy jest kluczowy.
Wróćmy jednak do naszego programu. Wbrew temu co mogłoby się wydawać „Twoja twarz brzmi znajomo” ma problemy nie tylko w Polsce. Ten sam zabieg pojawia się w show w wielu innych krajach. Znalazłam narzekania ludzi z Czech, Rumunii, Grecji, Portugalii czy krajów Bałtyckich, dotyczące tego, że w ich programach też pojawia się charakteryzacja na czarnych wykonawców. Ogólnie – w wielu rejonach jest z tym problem nie tylko w Polsce. Kiedy czytałam litanię skarg dość jasno było widać, że problem jest tym częstszy im mniej jest czarnych mieszkańców danego kraju. Co ciekawe – choć dotychczas raczej mało kto poza krajowymi komentatorami zwracał na to uwagę (w Polsce już kilka sezonów temu wiele osób w sieci pisało, że to jest niedopuszczalne zachowanie) to dopiero po ostatniej aferze sprawa zaczęła krążyć międzynarodowo – docierając między innymi do Stanów czy Wielkiej Brytanii, gdzie takie rzeczy są nie do pomyślenia.
Gdzie więc dyskusja. Pomijam tych, którzy z narodową dumą twierdzą „W Polsce nigdy nie było rasizmu” (ciekawa teza) – chodzi o kwestię dużo bardziej niejednoznaczną. Przy czym nie o ocenę przebierania się na scenie za czarne osoby, tu możemy powiedzieć dość jednoznacznie – nie należy tego robić. Bardziej niejednoznaczne jest to – jak będziemy o dawnym zjawisku mówić i w jakich ramach je widzieć. Tu wchodzimy już na grząski grunt tego – jak różne społeczeństwa mają rozmawiać o kwestiach rasowych.
Z jednej strony – mamy słuszne potępienie rasistowskiej tradycji, która przyczyniła się do gorszego postrzegania dużej grupy etnicznej. Z drugiej – jest to tradycja bardzo zakorzeniona w konkretnej kulturze. Innymi słowy – Europa zawsze była rasistowska, ale akurat konkretnie pojmowany „blackface” jest bardzo mocno związany z kulturą amerykańską (choć wywodzi się go najdawniej ze scenicznej kultury europejskiej, zwłaszcza anglosaskiej). Nie znaczy, że nikt sobie w Europie twarzy nie czernił (przykład Holenderskiej czy Belgijskiej tradycji świątecznej, lokalnej tradycje min. w Finlandii), ale robił to w innych ramach kulturowych i historycznych. I to nie zawsze lepszych od tych amerykańskich – po prostu innych.
Nie czyni to wcale czernienia sobie twarzy czy przebierania się za czarną osobę rzeczą dobrą i przezroczystą. Chodzi raczej o pewien eksport dyskusji o rasie, który przyjmujemy ze Stanów. Obecnie – ze względu na dominację kultury amerykańskiej i amerykańskiego dyskursu to właśnie stamtąd płyną główne idee, a co za tym idzie najpowszechniejszy język mówienia o kwestiach rasowych. Wiele osób w Polsce decyduje się np. pisać „słowo na m” podobnie jak pisze się po angielsku „słow na n” mimo, że oba te słowa – nawet jeśli ostatecznie – oba obraźliwe – mają zupełnie inną historię i tradycję. Polskie – zużyło się z czasem i jest miękko zastępowane przez inne, choć było stosowane zarówno negatywnie jak i neutralnie. Anglosaskie ma wyłącznie negatywne konotacje i jest słowem tabu. Jak widzicie – zjawiska inaczej usytuowane w historii i kulturze. Nie znaczy, że jedno dobre a drugie złe. Oba złe, ale inaczej.
Problem w tym, że rasizm, nie jest jeden dla wszystkich. Można powiedzieć – wszystkie kraje są rasistowskie, ale każdy jest rasistowski na swój własny sposób. Co znaczy, że kiedy mówimy o rzeczywistości społeczeństw europejskich językiem amerykańskim – często umykają nam różne konteksty. W Polsce rasizm jest np. niesamowicie powiązany z ksenofobią – poczuciem, że to są ludzie obcy, „nie Polacy”. Wizja, że ktoś czarny mógłby być Polakiem, wciąż wielu osobom wydaje się dziwna, obca, budzi niechęć i agresję. To jest zupełnie inny punkt odniesienia niż Stany, gdzie nikogo czarni mieszkańcy nie dziwią i nie ma poczucia sprzeczności pomiędzy narodowością a kolorem skóry. Zdaję sobie sprawę, że często próba dyskusji z tym co idzie ze Stanów, spotyka się z odrzuceniem całej dyskusji o rasizmie.
A przecież nie o to chodzi. Polska ma rasistowską przeszłość i teraźniejszość, ale inną od Stanów. Bo mamy mniej czarnych mieszkańców, bo nie mamy historii czarnego niewolnictwa, bo też – niekoniecznie tylko kolor skóry definiował u nas działania rasistowskie. Czasem możemy przechodzić te same zmiany co zachód (np. zmiany w języku czy zachowaniu) ale nie znaczy, że realia obu społeczeństw są takie same. Tak samo – inną choć rasistowską historię ma Belgia i Francja, a inną Wielka Brytania, a inną Portugalia, a inną Włochy. Jeszcze inaczej będą wyglądać rasistowskie zachowania w Chinach czy Japonii. Zupełnie inne historie mają kraje kolonialne i te, które kolonii nie miały. Te, które miały i mają kraje zróżnicowane etnicznie i te które są bardziej jednorodne. Dochodzi do tego wiele czynników społecznych i historycznych.
No dobra a co z show „Twoja twarz brzmi znajomo”? To było ok czy nie ok? Cóż, w świecie bez rasizmu pewnie miałoby to nawet uroczy wymiar. Ale jesteśmy w świecie, gdzie rasizm istnieje. Jeśli wiemy (a wiemy), że kolor skóry w twoim kraju różnicuje to jak się w nim żyje i jak się jest w nim traktowanym – to „przebieranie” się w niego – nawet dla chwały nie jest ok. Nie możesz mieć czyjejś chwały nie niosąc czyjegoś ciężaru. Jakby nie ukrywajmy, jak bardzo by się nie zapierali twórcy programu, że chodzi im o szacunek dla muzyków- muszą sobie zdawać sprawę w jakim społeczeństwie żyjemy. Muszą wiedzieć co usłyszy czarny nastolatek na polskiej ulicy choć raz w życiu. Wiesz, jak jest w Polsce. Dlatego, czysty zdrowy rozsądek nakazywałby logicznie zostawić to w spokoju. Nie wszystko jest do zabawy. Jednocześnie – polski artysta w Polsce decydujący się na taki występ robi zupełnie co innego niż gdyby był w Stanach. Mimo, że robi to samo. Ale ten w Stanach, ma inne punkty odniesienia. Decyzja by tam wystąpić w blackface jest przejawem pewnego określonego światopoglądu, w Polsce – bardziej szkodliwej ignorancji.
Piszę to wszystko trochę jako komentatorka popkultury, ale też osoba, która robiła na socjologii licencjat z … rasizmu (teoretycznego, nie praktycznego!). Rasa obiektywnie nie istnieje. Jest czymś co nosimy w naszych głowach. Sami stworzyliśmy ramy co to znaczy być białym, czarnym itp. Paradoksalnie – nasze podziały wychodzą poza kolor skóry i niekoniecznie mają cokolwiek wspólnego z biologią, czy tym jak wyglądamy. Bo rasizm nie jest nauką jest ramą patrzenia na świat. I tych ram jest bardzo wiele.