Od dawna nie widziałam serialu, który budził we mnie tyle sprzecznych emocji co „Infamia”. W przeciągu jednego odcinka potrafiłam przejść do zachwytu do zażenowania. Ostatecznie – mam wrażenie, że ta mieszanka uczuć świadczy raczej na korzyść serialu, bo nie często w polskich produkcjach jest tyle pomysłów zarówno dobrych, jak i złych by wzbudziły tyle emocji.
Infamia kupiła mnie już punktem wyjścia. Oto śledzimy historię Gity. Dziewczyny, która wychowała się w Walii i czuje się zupełnie wolna. Jej romska rodzina nie przestrzega za bardzo zwyczajów i tradycji – dziewczyna biega w szortach, z rozwianym włosem i jest wśród grupy swoich znajomych znana przede wszystkim z tego, że dobrze rapuje. W końcu jednak przychodzi dzień, kiedy rodzina oświadcza, że wraca do Polski, do niewielkiej miejscowości na granicy z Czechami. Romska dziewczyna, wcale nie czuje się dobrze z tą zmianą. Więcej – kiedy przychodzi jej zamieszkać pod jednym dachem z tradycyjną rodziną, która mocno trzyma się zasad jest to dla niej świat równie obcy co dla większości widzów. Noszenie spódnicy, wiązanie włosów, przyjęcie służebnej postawy wobec mężczyzn – wszystko to wydaje się jej dziwne i obce.
Te tożsamościowe boje Giny są chyba najlepsze. Dziewczyna w zależności od okoliczności – albo odrzuca swoje romskie pochodzenie i tradycję, albo wręcz przeciwnie – czuje, że jedynym wyjściem jest w pełni przyjęcie swojej romskiej tożsamości. Na przestrzeni serialu dziewczyna miota się pomiędzy świadomością, że jej nowi polscy koledzy spojrzą na nią inaczej wiedząc, że jest Romką, a przekonaniem, że nie umie opowiedzieć o sobie bez tych doświadczeń. Gita nie czuje się w pełni sobą ani wtedy, kiedy udaje przed znajomymi Brazylijskie pochodzenie, ani siedząc na rodzinnych spotkaniach, gdzie jej rola i przyszłość są jasno określone.
Sam serial jest wizualnie fantastyczny – zestawia kolory i faktury, bawi się światłem, tworzy jasny wizualny podział pomiędzy przeładowanym maksymalistycznym światem romskiego pałacu, a szarzyzną świata wokół. Największa wizualna różnica to zestawienie domu, w którym mieszka Gita a niewielkiego mieszkania w Warszawie, w którym mieszka jej siostra – dziewczyna, która wyszła za Polaka i znalazła się pomiędzy dwiema społecznościami – nigdzie już nie akceptowana do końca. Te wizualne różnice przypominają o motywie przewodnim serialu – próbie zebrania wszystkiego na raz, co jest nie możliwe. Im dłużej bohaterka przebywa wśród swojej romskiej rodziny tym bardziej jest świadoma, że nie może mieć wszystkiego. Spokoju, rodziny, miłości, kariery raperki. Wszystko się tu wizualnie gotuje oddając młodzieńczy zamęt w jej sercu.
Co więcej, mam wrażenie, że postaci młodych ludzi zostały tu napisane w niezwykle bliski realiom sposób. Tak sporo tu głupich decyzji, nieprzemyślanych działań i uprzedzeń, ale też – nikt nie został napisany prostą kreską. Dziewczyna może się umawiać ze starszym rasistowskim chłopakiem, ale jednocześnie darzyć sympatią Ginę i nie dostrzegać w tym na pierwszy rzut oka sprzeczności. Dzieciaki z jednej strony są uprzedzone wobec Romów, ale bardziej są urażone tym, że koleżanka im skłamała mówiąc o swoim pochodzeniu. To taka grupka, która imprezuje, pije i ćpa, ale nie można powiedzieć o nich złe dzieciaki. Wręcz przeciwnie – im lepiej ich poznajemy tym sympatyczniejsi się wydają. Z resztą sama Gita, która ciągle mocuje się ze swoim pochodzeniem i relacjami z rodziną, jest bardzo przywiązana do rodziców i nie do końca jest w stanie uwierzyć, że mogliby jej zamknąć życie w aranżowanym małżeństwie.
Skąd więc moje mieszane uczucia? Mam wrażenie, że w tym wszystkim serial chce czasem za dużo na raz. Chciałby być indywidualną historią młodej dziewczyny, wrzuconej do zupełnie innej kultury, opowieścią młodzieżową o dzieciakach z małej miejscowości, historią miłosną z melodramatycznym rysem i jeszcze – jakoś opowiedzieć o całym spektrum problemów w relacjach polsko- romskich. To jest bardzo dużo jak na jedną opowieść i mam wrażenie, że zwłaszcza gdy zostawiamy bohaterkę i skupiamy się na kwestiach społecznych, serial odsłania brzuch i okazuje się niezamierzenie dość stereotypowy czy wręcz czytankowy. Co więcej mam poczucie, że gdzieś tam umyka twórcom wiele społecznych i politycznych aspektów, których nie da się już dopchnąć kolanem. To chyba jedyne miejsce, gdzie serial zawodzi, a przynajmniej – wchodzi na takie typowo polskie tory, gdzie dialogi zaczynają pachnieć papierem a intencje twórców są tak oczywiste, że na chwilę wypadamy ze świata przedstawionego.
Ostatecznie jednak serial ratuje fakt, że ma on swoją osobowość. To nie jest polska odpowiedź na „Euforię” (mimo, że wizualnie kilka razy czuć podobieństwo), to nie jest opowieść zagraniczna przeszczepiona na nasz grunt. To jest serial, który nie próbuje udawać, że nie dzieje się w Polsce, że jest opowieścią wyrwaną z kontekstu. I tym wygrywa. No i obsadą. Błyszczy zwłaszcza Zofia Jastrzębska w głównej roli. Jaka to jest magnetyczna osoba! Już pomijam, że chyba jedna z najpiękniejszych aktorek jaką widziałam w polskim serialu od dawna, ale też jest w niej coś takiego, że chcemy mieć jej jak najwięcej na ekranie. Świetni są Sebastian Łach i Magdalena Czerwińska jako rodzice bohaterki – w nieoczywisty sposób lawirują pomiędzy tym co w nich samych wywodzi się z romskiego wychowania i tradycji a olbrzymią miłością do córki. W drugoplanowej roli świetna jest Wanda Ranii Kozłowska jako babcia. Serio tyle jest naturalności w tej roli, że zjada na śniadanie połowę obsady. Z resztą, jeśli o obsadzie mowa – kiedy oglądałam serial zauważyłam, że w jednej z ról, jest mój znajomy z jednej z romskich organizacji. I to mnie ucieszyło, bo jednak im więcej Romów jest w serialu tym lepiej spełnia on swoją rolę – przybliżania nam ludzi, o których rozmawiamy rzadko i zwykle jako „problemie”
Na koniec dwa słowa o muzyce – to jest dopiero kosmos – muzyka łączy elementy tradycyjnych romskich utworów (które zwykle kojarzy się z koncertów pieśni i tańca) z rapem i najróżniejszymi muzycznymi inspiracjami. Co prawda rap umiarkowanie do mnie trafiał, ale po pewnym czasie doszłam do wniosku, że jego formalna niedoskonałość wpisuje się w fabułę serialu. Mamy ostatecznie do czynienia z siedemnastolatką, która może imponować znajomym, ale nie jest jeszcze dojrzałą artystką. Jej rap to próba ogarnięcia własnego doświadczenia – formalnie nie zawsze perfekcyjny ale przynajmniej dobrze oddający to co się w dziewczynie kotłuje. Nie będę słuchać tych utworów raz jeszcze ale rozumiem ich miejsce w fabule.
„Infamia” to przykład na to, że jest absolutnie przestrzeń na ciekawe seriale, produkowane w Polsce, które choć trzymają się europejskich i światowych trendów, nie są ich bezpośrednią kopią. Co więcej – patrząc na to jak napisana jest bohaterka i jej rówieśnicy, nie trudno o refleksję, że zamiarem twórców było nie tylko złapanie doświadczenia romskiego ale też – każdej młodej osoby, która wychowuje się z dala od swojej kultury i tradycji. Jest to też paradoksalnie jedna z niewielu produkcji, pokazująca pewien szok kulturowy, który towarzyszy nie tyle samej emigracji co powrotom zza granicy. To w ogóle jest dość zaniedbany temat w polskiej opowieści – sporo mieliśmy refleksji nad tym jak wszyscy wyjeżdżają ale rzadko przyglądamy się powrotom – a te choć nie powszechne, są jednak obecne w naszym społeczeństwie.