Zacznę od tego, że fakt iż Kapitan Marvel jest pierwszym filmem MCU z kobietą w roli głównej trochę mnie zszokował. Tzn. wiecie – jakoś dopiero kiedy zapowiedziano produkcję uświadomiłam sobie, że przez ostatnie dziesięć lat oglądałam historie Marvela wyłącznie o męskich bohaterach (z pominięciem seriali). Niby mnie to nie bolało, ale… kurczę to jest trochę niesamowite, że musieliśmy tyle czekać aż Marvel sięgnie po kobiecą bohaterkę. Plus jest taki, że kiedy już po nią sięgnął miał pomysł jak ten film zrobić. I zrobił. Trochę inaczej i dokładnie tam samo jak zwykle.
Co jest takie jak w innych produkcjach Marvela? Podstawowe elementy opowieści. Mamy więc bohaterkę która musi dorosnąć do swoich mocy, zaakceptować swoją przeszłość i jasno udać się w kierunku przyszłości. Jest element dorastania do niezależności i moment w którym dokonuje się przełom, kiedy bohaterka uświadamia sobie co może zrobić i po której stronie konfliktu powinna się opowiedzieć. Mamy też zawsze dobrze sprawdzający się motyw odkrywania prawdy o sobie i swoim przeznaczeniu. Do tego, chyba nikogo nie zdziwi, że jednak to jest jeden z tych filmów w których bohaterka staje w obliczu konieczności powstrzymania przeważających sił wroga. Jakby nie ukrywajmy – to jest standardowy element opowieści. Ostatecznie pod względem realizacji fabuły super bohaterskiej, film pozostaje w znanych ramach. I moim zdaniem to jedna z jego największych zalet. Dlaczego? Ponieważ doskonale pokazuje, że ta formuła nie ulega drastycznej zmianie jeśli w miejsce bohatera postawimy bohaterkę. O ile w przypadku Wonder Woman pojawiało się bardzo dużo wątków podkreślających to że mamy do czynienia z kobietą bohaterką, tu właściwie poza kilkoma momentami (które spokojnie można byłoby też rozegrać gdybyśmy mówili o męskim bohaterze) wszystko rozgrywa się gdzieś poza płcią.
Nasza bohaterka jest zadziorna, niepokorna i ma problem z wykonywaniem rozkazów. Jest typowym żołnierzem, który zawsze zadaje te dwa, trzy pytania których jej dowódca wolałby nie słyszeć. Ale czy to jest tu uzasadnione płcią? Niekoniecznie. Na pewno pewna niechęć do poddawania się przeciwnościom losu wynika z tego ile razy bohaterka musiała przebijać się przez szklany sufit. Ale jednocześnie, nie ma wątpliwości, że ten jej brak pokory jest wrodzony i zaczął się na długo przed tym jak świat zaczął stawiać jej jakiekolwiek granice. Poza tym jednak to nie jest postać chmurna i durna. Wręcz przeciwnie – jest tak wyluzowana i spokojna że mam wrażenie, że kiedyś jak już się spotkają to doskonale dogada się z Tony Starkiem. Ogólnie nie ukrywam, że bardzo czekam aż dojdzie do jej spotkania z resztą Avengers bo mam wrażenie, że będzie do nich niesamowicie pasować.
Dobra a co jest inne? Kapitan Marvel to jeden z tych filmów który doskonale pokazuje jak daleko posunęła się seryjność MCU. Ponieważ akcja filmu rozgrywa się w latach 90 znajdziemy tu postacie które już znamy (np. Nicka Fury, czy Agenta Culsona) ale zanim stały się postaciami które znamy. Na pierwszym i drugim planie rozpoznajemy nawiązania do tego do dopiero ma się wydarzyć. Kapitan Marvel doskonale sprawdza się jako bezpośredni prequel wydarzeń które obserwujemy począwszy od pierwszego Iron Mana. Przyznam szczerze, że osobiście uważam te elementy za najlepsze w całym filmie. Po pierwsze – jest to specyficzna nagroda za lata oglądania filmów super bohaterskich. Po drugie – wypełnia trochę luk w budowaniu świata. Jak np. dlaczego Nick Fury nie jest już absolutnie niczym zaskoczony. Po obejrzeniu Kapitan Marvel zrozumiemy, że ten bohater widział już wszystko. Więc naprawdę ani Iron Man, ani Hulk, ani Thor go nie zaskoczą. Zresztą przyznam, że to był fenomenalny pomysł żeby zrobić film rozgrywający się wcześniej – bo dzięki temu widz nabiera odrobiny oddechu po coraz cięższych i gęstszych filmach Marvela. Przynajmniej raz nie chodzi o Thanosa. I to taka miła różnica.
Poza tym ten film jest tak zrobiony, że pewne elementy opowieści pojawiają się w nim niechronologicznie – co daje wielką frajdę – bo wypełniamy luki w tym co wiemy o bohaterce i jej życiu. Lubię taką strukturę filmów i uważam, że np. w pierwszym Thorze byłoby dużo ciekawiej gdyby zastosowano właśnie taki układ treści. Poza tym jednak oglądając całą historię miałam niesamowite wrażenie, że twórcy filmu naoglądali się przed przystąpieniem do pisania scenariusza wielu odcinków Star Treka. Bo jak w Star Treku tak też tu – wątki kosmiczne i ludzkie bardzo się ze sobą mieszają, a to co wydaje się najbardziej obce może być bliskie. Zaś konflikty dalekie i kosmiczne są łatwe do przeniesienia na nasze ziemskie realia. Jako wielka fanka Star Treka (zwłaszcza The New Generation) nie mam najmniejszych problemów z tym skojarzeniem. Wręcz przeciwnie – uważam że to akurat skojarzenie które powinno zachęcić do oglądania. Zwłaszcza, że oswajanie obcości kosmitów, może dobrze zrobić na oswajanie się z obcością ludzi. Zresztą muszę przyznać, że jestem nieco rozdarta w przypadku tego filmu. Bo z jednej strony podoba mi się, to co dzieje się w nim na Ziemi, z drugiej – kosmiczny wymiar opowieści Marvela zawsze bardzo mnie bawi i nie wiem czy ostatecznie nie chciałabym żeby większa część tego filmu rozgrywała się w kosmosie. Zwłaszcza, że film tylko po wierzchu dotyka sprawy która wydaje się bardzo intrygująca czyli Imperium Kree.
Fabularnie film najwięcej problemów ma na początku, bo rzeczywiście zanim się rozkręci to ma o jedną czy drugą scenę akcji za dużo. Widz chce już zawiązania właściwego konfliktu a tu musi swoje odczekać. Zdarza się też jeden czy drugi dialog który brzmi troszkę za bardzo jak „Dzień dobry oto ja dialog ekspozycja”. Ale nawet te słabsze momenty ogląda się łatwo dzięki niesamowitej swobodzie z jaką Brie Larsson gra swoją postać. Zanim jeszcze się dowiemy czegokolwiek szczegółowego o jej bohaterce, już z samej postawy i sposobu grania możemy wnioskować z kim mamy do czynienia. Serio bogowie castingów czuwają nad Marvelem, bo właśnie ta umiejętność Brie bycia swobodną nawet w najbardziej idiotycznych filmowych momentach sprawia, że dość szybko myślimy o niej „nasza dziewczyna”. Jednak zapewniam was że od momentu kiedy na ekranie pojawia się Nick Fury akcja ani przez moment się nie ciągnie. Być może dlatego, że Samuel L. Jackson i Brie Larsson mają niesamowicie fajną chemię na ekranie. Rzadko w filmach tak dobrze i tak szybko widzimy zalążki wielkiej przyjaźni dwóch bardzo różnych osób. A tu wychodzi to naprawdę w jednej chwili. Mam nadzieję, że będę ich oboje jeszcze oglądać w MCU bo to najlepsza filmowa para od czasu kiedy Bruce Banner spotkał Tony Starka.
Jeśli chodzi o casting to tak naprawdę mam tylko jeden problem. Jest nim Jude Law. Wydaje mi się, że jego postać została bardzo średnio obsadzona. Jude jest aktorem doskonałym, ale mam wrażenie że jego ekspresja w tym filmie jest jakaś przesadzona i nadmiernie teatralna. Zwłaszcza w zestawieniu z taką swobodą Brie i luzackim podejściem Jacksona. Oczywiście zawsze fajnie sobie popatrzeć na kolejnego anglika w kosmosie, ale cały czas miałam wrażenie, że to co sprawdzało się u aktora kiedy grał w Królu Arturze, zupełnie nie sprawdza się w tym filmie. Na całe szczęście jest w nim też Ben Mendelsohn co zawsze jest dobrą decyzją. Naprawdę fajnie, że przynajmniej na chwilę dołączył do MCU. Fani Lee Pace, pewnie zobaczą jego nazwisko w obsadzie. Nie mniej mam wrażenie, że jego rola została ograniczona w stosunku do tego jaka miała być, wnioskuję to po materiałach promocyjnych w których są zdjęcia z kręcenia scen, które ostatecznie nie znalazły się w filmie. A w ogóle – tak trochę z innej beczki – muszę powiedzieć, że to niesamowite że mamy teraz technologię która pozwala by np. Samuel L. Jackson grał samego siebie sprzed trzydziestu lat i rzeczywiście wyglądał młodziej. Co prawda ta technologia nie zawsze działa równie dobrze (Agent Coulson ma już nieco za bardzo wyprasowaną twarz) ale jednak widać jak z roku na rok jest coraz lepsza i coraz szerzej wykorzystywana.
Zresztą odnosząc się do faktu że film rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych. Podoba mi się, że nie ma w nim przesadzonej stylizacji. Jest trochę flanelowych koszul, czy wypożyczalnia video. Jest trochę śmiania się ze starych komputerów i całkiem fajne piosenki. Ale to nie jest film całkowicie zbudowany na nostalgii za minioną dekadą. Za co bardzo dziękuję bo po tych wszystkich sentymentalnych wyprawach w lata osiemdziesiąte, jakie nam ostatnio proponowała popkultura, mam trochę dość filmów które nadmiernie wykorzystują stylistykę minionych dekad. Natomiast obyczajowo przemycono jeden czy dwa momenty które bardziej chyba niż do współczesnego feminizmu odnoszą się do Girl power. Osobiście najbardziej lubię fakt, że twórcy pokazują nam dziewczynę, która była zdolną pilotką ale nie ukrywają że w latach 90 pewnie nie latałaby w najważniejszych misjach. Zresztą film ma moim zdaniem bardzo dobrze rozegrany wątek tego, że im więcej przeszkód jednostka pokonuje by stać się tym kim chce, tym ostatecznie staje się silniejsza. I że wiele kobiet pokonało w życiu tyle przeszkód że naprawdę nic ich nie złamie.
Muszę też pochwalić scenarzystów za to, że uniknęli czegoś co niestety bardzo mnie denerwowało przez większość Wonder Woman. Otóż Kapitan Marvel udało się uniknąć efektu Smerfetki. Mówimy o tym wtedy kiedy film ma, nawet dobrze napisaną postać kobiecą, ale jest to jedyna postać w filmie wypełnionym przez mężczyzn. W Kapitan Marvel jest inaczej. Mamy co najmniej dwie postacie kobiece na pierwszy planie – trzy na drugim, jedną na trzecim. To naprawdę dużo jak na tego typu film. Co więcej większość z tych postaci nie jest żadną romantyczną partnerką czy sekretarką. Dlaczego to jest ważne? Jest w tym filmie scena i to nie jedna w której bohater siedzi na miejscu pasażera i kurczowo trzyma kota, podczas kiedy samolot w którym siedzi pilotuje kobieta. Widziałam podobne sceny tyle razy. Ale zwykle profesjonalistą za sterami jest mężczyzna. I jasne – jeśli przekopiemy się przez kinematografię na pewno znajdziemy więcej takich scen. Ale wciąż jest ich bez porównania mniej niż scen odwrotnych. To nie jest tak że tylko robienie czegoś po raz pierwszy jest ważne. Ważne jest byśmy doszli do dnia kiedy nie można jednym tchem wymienić wszystkich filmów w których podobne sceny mogą mieć miejsce.
Choć lubię wątki romantyczne w filmach o bohaterach, to akurat w przypadku Kapitan Marvel cieszę się, że z niego zrezygnowano. Nie dlatego, że bohaterka jest kobietą, tylko dlatego, że po prostu nie ma nań czasu. Dopisanie tu jakiegokolwiek wątku romantycznego zaowocowałoby pewnie najbardziej znienawidzonym przeze mnie schematem filmowym, kiedy bohaterowie zakochują się w sobie bez żadnej dłuższej wymiany zdań. Nienawidzę takich wątków, a one niestety dość często występują w produkcjach które uważają, że bez romansu ani rusz. Tu się na całe szczęście powstrzymano, i dobrze. Mam wrażenie, że połowa filmów o super bohaterach byłaby lepsza gdyby z nich wykasować romanse. Głównie dlatego, że romanse powinny bohaterom zająć sporo czasu, a kto ma na to czas kiedy trzeba ratować świat i poznawać samego siebie.
Kapitan Marvel nie jest filmem idealnym. Ale też chyba takim nie próbuje być. To nie jest film, udowadniający że bohaterka jest lepsza od bohatera. Ani też nieszczególnie powtarzający że kobieta będzie swoje super bohaterstwo uprawiała inaczej niż mężczyźni. To raczej film który doskonale udowadnia, że naprawdę płeć osoby noszącej super strój nie wpływa na strukturę opowieści. Natomiast na pewno całą historię ogląda się doskonale. Głównie dlatego, że przypomina czasy kiedy film super bohaterski mógł zamknąć większość swojej opowieści w jednym filmie, a nie był tylko łącznikiem kolejnych historii o Thanosie. Serio ten krok w bok, to coś co polecałabym Marvelowi robić częściej. Bo to poczucie lekkości i przyjemności z jakim się wychodzi z kina jest naprawdę fantastyczne. Marvel już wziął się za produkcję Czarnej Wdowy, a tymczasem wyniki finansowe Kapitan Marvel są fantastyczne. Co mnie nie dziwi – niezależnie od wypowiedzi licznych internautów, na całym świecie jest mnóstwo osób które chcą zobaczyć jak Brie Larsson nie musi nikomu nic udowadniać. I w sumie te wyniki nie powinny nas dziwić. Chyba że wciąż nas dziwi, że na świecie jest całe mnóstwo fanek komiksu które chciałby zobaczyć swoją bohaterkę w MCU. Ale jeśli to nas dziwi to znaczy, że nie uważanie przyglądaliśmy się widzom kina super bohaterskiego przez ostatnie dekady.
Ps: Świat potrzebuje wielu rzeczy, ale przede wszystkim potrzebuje większej ilości kotów w kosmosie. Ogólnie uważam że po Endgame powinny być trzy filmy wyłącznie o kotach w kosmosie. Tak dla przywrócenia równowagi.
Ps2: Na Variety znalazłam tekst który mówił, że jeśli uważacie Kapitan Marvel za film średni to dobrze. Bo własnie o to chodzi, żeby filmy o kobietach nie musiały być wybitne, inne, nowatorskie. Bo takie nie są filmy o mężczyznach. Że im więcej kobiet kręci filmy tym więcej będzie wychodziło spod ich ręki filmów średnich czy nawet złych. I właśnie o to chodzi. Żeby była taka równość, że kobieta nie musi udowadniać, każdym swoim filmem, że jest najlepsza a filmy od niej to są perfekcyjne arcydzieła. Nie wymagamy tego od reżyserów. I nie powinnyśmy od reżyserek. Jeśli każdy film kobiety czy o kobietach ma być wybitny to wcale nie idziemy ku równości. Tylko do stawiania kobietom wyższych wymagań. A to nie o to chodzi.