Jedna z osób proponujących temat do mojego cyklu z okazji rocznicy bloga, postawiła mnie przed nie łatwym wyzwaniem. Wybraniu dziesięciu zjawisk w popkulturze, które moim zdaniem były w tej mojej blogowej dekadzie najważniejsze. Postaram się więc odpowiedzieć na to pytanie jak najlepiej i jak najbardziej subiektywnie. Jednocześnie wybranie dziesięciu wydarzeń wymusza pewną arbitralność. Na którą z radością sobie pozwolę.
Dziś pierwszy post z cyklu 10×10 – dziesięć postów na dziesięciolecie bloga. Posty są na tematy zaproponowane przez czytelników i wylosowane z prawie stu nadesłanych propozycji. Tematyka będzie się bardzo różnić. Ale wszystkie będą o tym co czytelnicy zawsze chcieli tu przeczytać.
Powstanie Marvel Cinematic Universe
Nie mam wątpliwości że w popkulturze a zwłaszcza w kinie rozrywkowym to była dekada super bohaterów. Co prawda Marvel swoje dziesięciolecie budowania świata filmowych bohaterów świętował rok temu, ale ten jeden rok przesunięcia nie sprawia, że zjawisko to jest mniej ważne dla popkultury. Marvel Cinematic Universe zdołał powstać, rozwinąć się, i niektórym nieco znudzić. Nie zmienia to jednak faktu, że poza masą zabawy, trochę jednak zmienił nasze postrzeganie kilku spraw. Jak np. tego jak bardzo mogą być ze sobą powiązane różne filmy, i jak wiele można wymagać od widza. Zwłaszcza ta ostatnia sprawa jest ciekawa nie tylko w kontekście takich filmów jak Avengers ale nawet w kontekście np. Civil War. Do tego MCU próbowało miejscami trochę zatrzeć granicę pomiędzy tym co kinowe a co telewizyjne, co może nie udało się tak wyśmienicie ale też jakoś zmieniło optykę patrzenia na to jak daleko mogą sięgać macki imperium super bohaterów. Oczywiście MCU to także wielu fantastycznych aktorów, który dzięki swoim rolom albo o sobie przypomnieli (Robert Downey Jr.), albo zaistnieli (Tom Hiddleston, Chris Hemsworth) albo udowodnili, że trudno odróżnić bohatera od aktora (Chris Evans). W ostatnich latach MCU wchodzi w kolejną fazę i to nie tylko za sprawą rozdzierających serce zakończeń, ale także większej dywersyfikacji filmów. Thor Ragnarok pokazał, że w MCU jest miejsce na reżyserów z bardzo specyficznym poczuciem humoru. Black Panther i teraz Capitan Marvel rozszerzają kategorię super bohaterów, którzy zasłużyli na swój własny osobny film poza białych mężczyzn.
Oczywiście te dziesięć lat rozwoju serii filmów sprawiło, że coraz częściej mówi się o tym, że niedługo przyjdzie się nam pożegnać z odtwórcami tych ról od których budowanie całego tego świata się zaczęło. I dopiero wtedy poczujemy się starzy kiedy pojawi się nowy Iron Man czy Kapitan America. Przecież mieliśmy liczyć nasze życie tylko w kolejnych Spider-Manach. Z punktu widzenia szerzej pojmowanej popkultury popularność MCU przełożyła się na większą świadomość istnienia innych super bohaterów niż Superman czy Batman, i w ogóle na powrót części ludzi do komiksu (w Polsce od kilku lat trwa renesans wydawania tytułów komiksowych). Oczywiście istnienie MCU sprawiło, że DC także zaczęło poszerzać swój katalog bohaterów, którzy mają własne filmy i teraz ma własne filmowe uniwersum, które jednak nie jest tak rozbudowane i satysfakcjonujące (w tym finansowo) jak to Marvela. Ostatecznie można odnieść wrażenie, że ostatnia dekada kręciła się w popkulturze wobec super bohaterów, których naprzemiennie się kochało, nienawidziło, obwiniało o wszystko co złe i szukało się u nich wzorców zachowań.
Upowszechnienie się streamingu
Kiedy zaczynałam pisać bloga oglądanie seriali w Internecie oznaczało właściwie tylko jedno – człowiek jest ściąga z sieci, albo ogląda na chińskich serwerach. Jednak przez te dziesięć lat wszystko zupełnie się zmieniło. Dziś oglądanie seriali przez sieć jest najpopularniejszym i najprostszym sposobem na oglądanie serialowych hitów i nowości. Co więcej jest ich tyle, że nikt nie jest w stanie ogarnąć umysłem wszystkiego. Netflix dla niektórych stał się synonimem nie tyle streamingu, co w ogóle – oglądania seriali, czy oglądania telewizji. Ludzie nie pytają – polećcie coś fajnego do obejrzenia, tylko polećcie mi coś na Netflix. Dla mnie jako dla osoby piszącej o popkulturze to zmiana tak szybka i drastyczna (od chwili kiedy po raz pierwszy pojawiła się ta platforma i zakładałam na niej niekoniecznie legalne, choć płatne konto, do momentu kiedy wszyscy mają Netflixa minęła chwila) że nigdy bym jej nie przewidziała.
Podobnie jak bym nie przewidziała jak skróci się czas oczekiwania na nowe sezony (część wchodzi jednocześnie u nas i w Stanach) i jak pojawienie się całych sezonów na raz zmieni nasz sposób oglądania produkcji w odcinkach raz na zawsze. Na pewno streaming jest niesamowitym ułatwieniem, choć niekoniecznie oszczędnością. Sama mam obecnie abonament na Netflix, HBO GO, Amazon Prime. Showmax na całe szczęście wycofał się z Polski. Jeśli jednak wejdą dodatkowe platformy to koszty abonamentów zrównają się z bardzo wysokim rozszerzonym abonamentem telewizyjnym. I tyle jeśli chodzi o oszczędzanie. Nie będę ukrywać, że dla mnie to jeszcze ważna zmiana w podejściu do treści – przede wszystkim, można większość z tego co nas interesuje pozyskać całkowicie legalnie, po drugie – kiedy zaczynałam pisać wisiało nad nami takie dojmujące poczucie, że jesteśmy niesamowicie w tyle. Wizja oglądania serialu na bieżąco równo ze Stanami w Polsce, wydawała się kosmiczna. Dziś kilka seriali oglądam najzupełniej legalnie w tym samym czasie co moi znajomi ze Stanów. I nadal nie mogę wyjść z podziwu. Jednocześnie wciąż boleję nad tym, że powstająca platforma streamingowa zasilana przez BBC i ITV nie dotarła do Polski, bo to jest produkt na który czekam najbardziej na świecie. Przy czym nie ukrywam – jestem jedną z tych marudzących osób które w modelu dystrybucji Netflixa widzą trochę problemów – głównie dla kina (a właściwie dla przenoszenia premier z kina na platformę) ale też dla tego jak odbieramy seriale. Wypuszczanie całych sezonów serialu na raz jest super ale już poczucie przymusu obejrzenia go na raz często zabiera trochę rozrywki.
HBO robi Grę o Tron
Nie jestem fanatyczną fanką Gry o Tron. Ale jednocześnie mam wrażenie, że gdybym miała wybierać serial dekady, to chyba mój głos poszedłby na sagę o ludziach którym jest zimno, albo ciepło i którzy mają smoki, albo nie mają smoków. Dlaczego uważam że Gra o Tron jest taka ważna? Nie dlatego że dała nam pozbawioną uśmiechu twarz Kita Harringtona czy zaskoczonego własnym zgonem Richarda Maddena. Nawet nie dlatego, że zabiła Seana Beana. Gra o Tron jest pierwszym tak wysoko budżetowym serialem fantasy. Gatunek który nie ma z kinematografią a zwłaszcza z telewizją łatwo (nie znaczy że nie ma filmów fantasy ale nie jest ich bardzo dużo – jeśli odłożymy na bok Władcę Pierścieni) wyszedł poza swoje ramy i dziś ludzie którzy nigdy nie sięgnęli by po książki Martina ekscytują się kogo zje smok. Zrobienie z serialu fantasy tej produkcji którą „wszyscy” oglądają to nie lada wyczyn.
Druga sprawa dotyczy jednak zamordowania Seana Beana – to jak serial bezlitośnie traktuje swoich bohaterów sprawiło, że widzowie przypomnieli sobie ile ekscytacji przynoszą potencjalnie złe zakończenia, a na już na pewno – świadomość że każdy może w dowolnym momencie zginąć. Choć trupów w Grze o Tron pada mniej niż w dobrym finale sezonu Grey’s Anatomy to jednak fakt, że główni bohaterowie mogą umrzeć sprawia, że serial nie przestaje być ekscytujący. Gra o Tron przebiła się do wąskiej grupy szeroko rozpoznawanych fandomów i dziś koszulki z hasłem „Matka smoków” można kupić w sieciowym sklepie z ubraniami obok kolejnego rzutu koszulek z Supermanem, czy niemal wyprzedanych bluz z logo Hogwartu. Co jest jednak pewnym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę że w 2011 roku kiedy serial startował, powieści Martina były znane głównie wielbicielom gatunku. Nie mam też wątpliwości, że fakt iż Amazon wydał dzikie pieniądze by stworzyć serial na podstawie wątków z książek Tolkiena jest bezpośrednio związany z chęcią przejęcia widzów po Grze o Tron. Wydaje się też ciekawe, to iż HBO pokazało, że serial, jednak dla szerokiej widowni, może być produkcją która rzuca widza na głęboką wodę. Łatwo zbudować markę robiąc produkcje społeczne, ważne i poważne. Trudniej utrzymać poziom kiedy latają smoki. I choć Gra o Tron jest dla mnie źródłem głównie złośliwych uwag i sucharów, to nie mogą nie docenić jej znaczenia dla tego co działo się w popkulturze przez ostatnią dekadę.
Powrót Gwiezdnych Wojen
Prawdę powiedziawszy – myślałam że tego nie dożyję. O tym że Lucas planował trzy trylogie wiedziałam od dziecka. Byłam jednak pewna że po klęsce prequeli nikt nie podejmie się opowiadania co będzie dalej. Tymczasem po wykupieniu przez Disneya praw do Gwiezdnych Wojen, okazało się, że historia znajdzie swoją kontynuację. To był dla mnie szok. Przez te kilka lat które minęły od premiery „Przebudzenia Mocy” Gwiezdne Wojny w nowej odsłonie budziły całe spektrum emocji. Ale jednocześnie – zdecydowanie były żywe i ważne dla widzów. Osobiście jestem wielką fanką nowych filmów ze świata GW, głównie dlatego, że moim zdaniem udało się to czego brakowało w prequelach – zasiedlenie galaktyki niesamowitymi postaciami, do których człowiek musi się przywiązać. Jednocześnie pojawienie się nowych filmów pokazało, że świat GW może być dużo bardziej zróżnicowany tematycznie niż miało to miejsce w filmach nadzorowanych przez Lucasa.
Rogue One było zdecydowanie mroczniejsze, z kolei Powrót Jedi zawierał sceny które zapewne nie znalazłyby się w klasycznej trylogii. Kontynuacja filmowej sagi sprawiła, że wszystkie książki i komiksy które dopowiadały co stało się dalej, przeszły do kategorii Legends – zamykając jednocześnie stare kochane Expanded Universe, w którym było mnóstwo postaci i wątków które pokochałam jako nastolatka. Z jednej strony wciąż mi trochę żal, z drugiej – nowa saga jest obudowana własnymi powieściami i komiksami, więc nic nie ginie. Nowe Gwiezdne Wojny mają za sobą już jedną porażkę finansową (jaką jest mniejsze niż się spodziewano powodzenie Solo) i sporo dyskusji o tym czy w komosie może być więcej ciekawych kobiet niż jedna księżniczka Leia. Skoro przy niej jesteśmy to saga poniosła też niepowetowaną stratę jaką była śmierć Carrie Fisher. Nie będzie drugiej takiej księżniczki w tym uniwersum. Ostatecznie nawet jeśli nie jesteście fanami nowych GW to trzeba powiedzieć, że to jest niesamowite że są dziś dzieciaki dla których Gwiezdne Wojny są równie żywe i ważne jak dla dzieci które widziały Nową Nadzieję w latach siedemdziesiątych.
Disney, Disney, Disney i Disney
Ostatnia dekada była okresem w którym Disney właściwie położył rękę na większości amerykańskiej wysokobudżetowej popkultury. Mając w swoim arsenale prawa do ekranizacji Marvela, prawa do Gwiezdnych Wojen, możliwość wypuszczania nowych animacji i dodatkowo – filmów aktorskich na podstawie swoich animacji, Disney samodzielnie jest w stanie wypełnić nie jeden box office. Do tego niedawno kupił Foxa i szykuje się do założenia własnej konkurencyjnej platformy streamingowej – co min. Sprawiło, że nie rozwija się już świat seriali o super bohaterach Marvela na Netflixie.
Ta dominacja Disneya chwilowo jest raczej przyjmowana przez widzów pozytywnie, bo chcą oni kolejnych przygód super bohaterów, kolejnego Frozen, kolejnych filmów w świecie Gwiezdnych Wojen czy nowej odsłony Króla Lwa. Większy problem jest wtedy kiedy spojrzymy na to od strony biznesu filmowego i niebezpieczeństw jakie niesie za sobą zbyt duża koncentracja rynku. Hollywood już kiedyś coś takiego przechodziło i nie bez powodu z tym skończono (zwłaszcza dla twórców nie jest to najlepsze a i widzowie mogą się złapać na tym że ostatecznie dostają coraz więcej tego samego). Bez rosnącej dominacji Disneya nie da się mówić o ostatnich dziesięciu latach w popkulturze. I to jako synonim wszystkiego co jest najgorsze jak i tego co sprawiało nam największą frajdę. W każdym razie należy trochę patrzeć Disneyowi na ręce bo to on będzie przez kolejną dekadę rozdawał karty w popkulturze i trudno powiedzieć na czym się to skończy. I kiedy ktoś przypomni sobie, że istnieją przepisy antymonopolowe (a przynajmniej powinny).
3D jako codzienność
3D to taka ciekawa technologia która niby miała totalnie zrewolucjonizować kino, ale jednocześnie wciąż jest przez wielu traktowana tylko jako dodatek. Nie zmienia to faktu, że upowszechnienie się technologii 3D to dziś najlepszy sposób walki z odpływaniem ludzi od pokazów filmowych. Tworzenie filmów i efektów które najlepiej wyglądają na dużym ekranie zachęca widzów by jednak nie porzucali zupełnie kina. Do tego bilety na seanse 3D są po prostu droższe co pozwala trochę załatać dziurę spowodowaną mniejszą ilością widzów (bo w sumie wyniki z box office to niekoniecznie to samo co liczba sprzedanych biletów co zawsze trzeba mieć w głowie). 3D dla niektórych to dowód na to, że technologicznie kino ma jeszcze wiele do zrobienia i osiągnięcia. Dla innych – dowód na to, że nawet na nowościach Hollywood zawsze próbuje nieco zaoszczędzić – bo jednak są filmy w 3D i takie które są pokazywane w 3D ale nie wykorzystują technologii w pełni. Jest też szeroka grupa – do której się zaliczam – która zdecydowanie woli filmy w 2D i nie przepada za noszeniem okularów ani za wrażeniem głębi.
Nie mniej coś co dekadę temu było taką nowością, dziś jest właściwie obowiązkiem przy wprowadzaniu do kin większych produkcji. Co więcej możemy podejrzewać że za dekadę, seanse filmów np. super bohaterskich w 2D będą znacznie ograniczone. Kino idzie do przodu i trzeba się z tym pogodzić. Co nie zmienia faktu, że jest całkiem spora grupa osób dla których seanse 3D nie są miłym doświadczeniem. Pewne wady wzroku, czy zaburzenia błędnika się z tą technologią bardzo nie lubią. Ale niewątpliwie 3D nie jest chwilową modą. I jest czymś więcej niż przyciągające widzów nowinki typu 4DX, IMAX (który nie jest nowinką ale jest jednak niezwykłym sposobem oglądania filmów) czy debiutujący właśnie ScreenX. W przyszłości to będzie podstawowy sposób wyświetlania nowych produkcji. I choć nie jestem sama fanką, to jednak nie da się nie zauważyć, że to bardzo zmienia doświadczenie kinowe (choć nie tak bardzo jak coraz więcej dubbingowanych filmów).
Wszyscy jesteśmy młodymi dorosłymi
Ostatnia dekada należała do powieści z gatunku Young Adult. Po sukcesie Harrego Pottera i Zmierzchu okazało się, że literatura dla nastolatków i młodych dorosłych to żyła złota. Szybko pojawiły się ekranizacje nowych cyklów powieściowych (Igrzyska śmierci, Więzień Labiryntu, Niezgoda itd.) ale też książek dla młodzieży które już nie starszą dystopią tylko podejmują problemy dorastania, tożsamości i jak to zwykle bywa w przypadku młodych ludzi – całej masy splątanych uczuć. Ekranizacje powieści młodzieżowych były w ostatnich latach oglądane przez nastolatków jak i dorosłych, budziły żywe dyskusje – zarówno wywołane entuzjazmem wobec powieści jak i niechęcią wobec niektórych wątków. Dziś jeśli wejdziecie do Empiku odkryjecie, że na żadnej półce nie dzieje się tak dużo na raz jak na półce z powieściami dla młodzieży. I co ważne – nie czyta ich tylko młodzież.
Dla niektórych triumf – wydawniczy ale też filmowy opowieści kierowanych dla młodych dorosłych, świadczą o niedojrzałości współczesnego społeczeństwa. Osobiście mam wrażenie, że YA to jeden z tych gatunków którego przedstawiciele (autorzy) trzymają rękę na pulsie. To tu znajdziemy historie o odkrywaniu swojej tożsamości, przemocy policji wobec mniejszości, depresji, problemom ze zdrowiem psychicznym czy samoakceptacją. Mam wrażenie, że to jeden z tych gatunków który z jednej strony czytelników nie przytłacza ale pozwala im odnaleźć wśród przeżyć bohaterów odnaleźć własne przeżycia. Moim zdaniem popularność YA bierze się z tego, że życie młodych ludzi jest coraz bardziej skomplikowane a rodzice nie zawsze umieją pomóc. A literatura podpowiada jak się w tym wszystkim odnaleźć. Plus dorzuca romansidło z jakimś bladym paniczem. Kto by nie chciał czytać romansideł z bladymi paniczami.
Pięćdziesiąt odcieni złych książek
Wiem, że to może was zaskoczyć ale uważam że sukces „Pięćdziesięciu Twarzy Greya” jest kluczowy dla popkultury ostatnich dziesięciu lat. Po pierwsze – to jest dowód na to, że fan fiction – bo przecież książka powstała jako fan fiction do Zmierzchu, może zrównać się w kulturowym znaczeniu z kanonem. Żaden fan fik nigdy nie zaszedł tak daleko. Chyba że uznamy że Władca Pierścieni to fan fik do wszystkich eposów i edd, które Tolkien miał w głowie. Wtedy Grey może się schować. Po drugie – Pięćdziesiąt Twarzy Greya sprawiło, że literatura erotyczna przeniosła się z półek na tyłach księgarni na stoisko „Polecane” i „Bestsellery”. Nigdy nie były to powieści dobre ale po tym jak okazało się, że wystarczy ładna i grzeczna okładka by się dobrze sprzedawały, nagle znalazły się w centrum literackiego świata.
Trzecia sprawa to fakt, że „Pięćdziesiąt Twarzy Greya” jest opowieścią erotyczną która odnosi się do istniejących fetyszy. Nie mówię, że dobrze je opisuje, ale stawia je w centrum. Osobiście uważam to za kluczowe w popkulturze, gdzie wszelkie seksualne fetysze mogły się pojawiać z dala od głównego nurtu filmowego i książkowego. Mogły być albo w historiach które bardzo świntuszyły albo takich które starały się poruszyć. Oczywiście ekranizacja „50 twarzy Greya” to najdłuższa i najnudniejsza reklama mebli, ale pierwszy raz w historii Hollywood musiało się zmierzyć z próbą połączenia BDSM i filmu który można wpuścić do jak największej ilości kin. Ostatecznie wyszedł wspomniany katalog mebli. Ale fakt, że powieść była tak popularna że Hollywood w ogóle podjęło taką próbę jest kluczowy. I fakt, że dziś kolejne powstające, coraz gorsze powieści erotyczne są bez mrugnięcia okiem sprzedawane przez największe wydawnictwa i ustawiane w pierwszych rzędach na półkach „nowości”.
A jednak kobiety istnieją!
Ostatnia dekada to zdecydowanie czas kiedy zaczęło się pojawiać więcej kobiet w popkulturze. Jasne ostatnia dekada nie wymyśliła aktorek, ani reżyserek czy producentek. Ale rzeczywiście można było dostrzec że kobiecych postaci jest coraz więcej. Gwiezdne Wojny tym razem nie opowiadają o drodze młodego chłopaka, tylko o drodze młodej dziewczyny. Na Netflix można obejrzeć seriale kręcone przez kobiety, opowiadające o kobietach i takie w których mężczyźni są na drugim planie. Dodatkowo seriale o problemach kobiet przestały być kierowane tylko do kobiet. Poruszająca „Opowieść Podręcznej” stała się serialem który musieli obejrzeć wszyscy. Wśród aktorek serialowych zaczęły pojawiać się takie, które mają już gaże o których kiedyś mogły tylko marzyć – jak Ellen Pompeo z „Grey’s Anatomy”. Zresztą przez ostatnie lata Shonda Rhimes rozbudowała swoje telewizyjne imperium pokazując że nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
W filmie też mamy zmiany – kiedyś nie do pomyślenia było nie tylko zrobienie filmu z kobiecą bohaterką w roli głównej ale też danie go do wyreżyserowania kobiecie. I przyznanie jej na ten film wysokiego budżetu. Wonder Woman jest fajnym filmem, ale przede wszystkim jest kluczowym filmiem jeśli chodzi o docenienie reżyserek. Ta dekada to też np. pierwsza nominacja do Oscara za najlepsze zdjęcia dla kobiety, czy pojawienie się większej ilości kobiet wśród producentek, które biorąc sprawy we własne ręce, wybierając historie, które wcześniej nie miały szansy na realizację. Oczywiście wciąż jest sporo do zrobienia ale z satysfakcją widzę, że pewne problemy o których mówiliśmy dekadę temu, dziś już wyglądają zupełnie inaczej. Nie ma jeszcze równości – zarówno wśród twórców jak i bohaterów ale dysproporcje nie są już tak widoczne i tak powszechne. I to mnie cieszy jak mało co.
Triumf Youtuberów
Youtuberzy, Streamerzy – ludzie którzy dostarczają własnych treści wizualnych. Tak naprawdę to oni pod koniec dekady wychodzą na prowadzenie. Nie tylko dostarczają niesamowitej ilości treści, ale też dla wielu młodych ludzi to jest podstawowy sposób konusmowania rozrywki i szukania kultury. Dziś Youtuberzy to gwiazdy, osoby wyznaczające trendy i tematy którymi zajmują się młodzi ludzie. Sama jestem fanką kilkorga Youtuberów którzy dostarczają prostej rozrywki – dokładnie tego co te programy telewizyjne których nigdy uważnie nie oglądasz. Plus część Youtuberów dostarczyła zdecydowanie poważniejszych i ciekawszych treści niż kiedykolwiek dostarczała telewizja. Osobiście jestem trochę przerażona trochę zachwycona taką ilością różnorodnej treści.
Nie zmienia to faktu, że to rozproszenie się dostawców rozrywki, i wzrost znaczenia Youtuberów jest moim zdaniem jednym z najciekawszych i najważniejszych zjawisk w popkulturze. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że dostarczane przez nich treści nie są tak ograniczane i przemyślane jak te dostarczane przez stacje telewizyjne. Czy to znaczy że Youtuberzy są złym zjawiskiem? Byłaby bardzo daleka od tego stwierdzenia ale na pewno – zmieniają oblicze popkultury i niedługo to wielcy dostarczyciele treści będą się dostosowywać do ich wzorów. Swoboda Youtuberów może być zarówno traktowana jako powiew świeżego powietrza jak i zjawisko niebezpieczne. Na pewno niebezpieczne jest to, że część osób – zwłaszcza ze starszych pokoleń w ogóle nie zdaje sobie sprawy z istnienia tego świata. Co sprawia, że pokoleniowe i kulturowe podziały są chyba głębsze niż w poprzednich pokoleniach. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Oto moja lista dziesięciu najważniejszych zjawisk w popkulturze, od czasu kiedy założyłam bloga. Może te zjawiska są ważne głównie dla mnie, może wy nie zgodzicie się z tym wyborem. Nie mniej mam wrażenie że to są te momenty które sprawiły, że ostatnia dekada wyglądała tak a nie inaczej. I które prawdopodobnie wpłyną na to jak wyglądać będzie następna dekada.
Ps: Jutro jestem w Krakowie na spotkaniu promującym FMF na którym będziemy rozmawiać o muzyce Filmowej. Zaczyna się o 19 w kawiarni Metaforma