Pięćdziesiąt lat temu ludzie wylądowali na księżycu. To zdanie, odmieniane w ostatnich miesiącach przez wszystkie przypadki nie budziło we mnie większych emocji. Nie dlatego, że pięćdziesiąt lat to duża perspektywa czasowa (mniej niż sto lat, to niedawno – jak mówił mi kiedyś tata) ale dlatego, że za mojego życia obserwowałam ludzkość coraz mniej ochoczo wybierającą się w kosmos. Hasłem dekady było raczej – obetnijmy budżet NASA a nie „Sięgnijmy gwiazd” i choć wszyscy patrzą na Marsa z nadzieją, to jednak za mojego życia nikt po Księżycu nie chodził.
Dlatego na dokument – stworzony z okazji pięćdziesięcioletniej rocznicy – „Apollo 11” wybierałam się bez wielkich emocji. Uważam że kosmos jest fascynujący i uwielbiam wszystkie informacje o nowych obserwacjach czy odkryciach, ale wciąż – polecieliśmy na księżyc, co w tym jeszcze może być ciekawego. Przyznam szczerze – jak wiele osób które myślą, że wiedzą jak wyglądał przebieg historycznych zdarzeń – bardzo się myliłam. Moje zakorzenione w głowie hasło „lot na księżyc” nie uwzględniało wyobrażenia jak skomplikowana, precyzyjna ale przede wszystkim – jak skomplikowana ale też szalenie interesująca sama w sobie była to wyprawa. Na całe szczęście – znalazłam się w kinie na filmie, który – w sposób emocjonujący – sprawił, że dziś mogę spokojnie powiedzieć, że trudno o coś bardziej fascynującego niż nawet bliskie podróże kosmiczne.
Film Todda Douglasa Millera jest dokumentem złożonym przede wszystkim z olbrzymiej ilości istniejących już wcześniej materiałów dokumentalnych. Lot na księżyc odbył się w dekadzie triumfu telewizji i widać że wszędzie tam gdzie można było się pojawić z kamerą, amerykanie – z kamerą się stawiali. Ilość materiału z którego skorzystali twórcy filmu jest imponująca- części materiałów nigdy wcześniej nie pokazywano, część – jak np. nagrania z samego pokładu Apollo są dość dobrze znane. Przyznam jednak szczerze, że byłam w szoku jak dobrze udokumentowanym wydarzeniem jest lądowanie na księżycu. Prawdę powiedziawszy byłam szczerze przekonana, że przynajmniej część materiałów została nakręcona jako rekonstrukcja przez twórców filmu. Ale jak zapewniają materiału – wszystko co widzimy jest materiałem dokumentalnym. Jest to naprawdę niesamowite – bo mamy zdjęcia niemalże z każdego etapu podróży – od startu po lądowanie na księżycu. W filmie nie ma żadnej dodatkowej narracji poza tą z epoki (z radia czy telewizji) oraz komunikacji radiowej między kontrolą lotów a astronautami. Nie ma też gadających głów ani dodatkowych wywiadów. To doskonały sposób na to by sprawić, że czujemy się w samym środku wydarzeń jakby przeniesiono nas pięćdziesiąt lat w przeszłość. Oczywiście fakt, że wykorzystano wyłącznie materiały archiwalne nie sprawia, że nie mamy tu do czynienia z dość precyzyjnie skonstruowaną narracją. Montaż poszczególnych fragmentów jest imponujący a zestawienie obrazów z komunikacją z kontroli lotów sprawia wrażenie jakbyśmy oglądali materiały specjalnie nakręcone tak by stanowiły idealny podkład do komunikacji radiowej.
Sam film koncentruje się przede wszystkim na pokazaniu nam dwóch elementów historii. Jeden to samo przedsięwzięcie jakim był lot na księżyc. Zaczynamy w dniu startu na kilka godzin przed wystrzeleniem rakiety. Nie dowiadujemy się bardzo wiele o szkoleniu, czy o samym przygotowaniu technicznym do przedsięwzięcia. Uczestnicy lotu są nam przedstawieni dość skautowo (choć w fenomenalny sposób – nie będę wam tu zdradzać jak). Przedmiotem zainteresowania jest jednak sam lot i to właśnie to przedsięwzięcie śledzimy. Twórcy pokazują nam kluczowe momenty, zdenerwowanie ludzi odpowiedzialnych za kolejne etapy podróży. Jednocześnie poznajemy nieco lepiej nastroje astronautów – ich zaskakującą swobodę, a nawet luz ale też profesjonalizm (tętno Buzza Aldrina w chwili startu rakiety wskazuje, że to człowiek o absolutnie żelaznych nerwach). Autorzy filmu nie są zainteresowani codziennością lotu (nie dostajemy odpowiedź co astronauci jedli czy jak korzystali z toalety) ale jego technicznymi aspektami. I tym jakiej precyzji wymagało to przedsięwzięcie – zarówno samo lądowanie jak i powrót. Technicznie nie tłumaczy się nam tu aż tak dużo, ale po obejrzeniu filmu nie ma się wątpliwości, jak przebiegały kolejne fazy lotu, gdzie było największe prawdopodobieństwo niepowodzenia i kiedy robiło się naprawdę niebezpiecznie. Co ciekawe – sam lot i powrót film traktuje dość luźno – po pierwszej pełnej napięcia sekwencji startu kosmonautów skaczemy kilka dni w przód by zajęć się już momentem lądowania. To sprawia, że cała historia jest bardzo skompresowana i opowiedziana niesłychanie sprawnie.
Drugi temat który pojawia się niemal równorzędnie, to polityczno – społeczne znaczenie lotu. Wśród archiwalnych materiałów nie związanych z samym Apollo 11 przywoływane jest tu przemówienie Kennedy’ego które dało impuls do prac nad tego typu lotem kosmicznym. Możemy też wysłuchać telefonu Nixona, i zobaczyć amerykańskie tłumy widzów którzy zebrali się na przylądku by obserwować start rakiety. Te elementy wydają się kluczowe do opowiedzenia prawdy o lotach kosmicznych. O tym, że choć amerykanie lądowali na księżycu w imieniu całej ludzkości, to jednak za loty kosmiczne bardzo odpowiadała ziemska polityka, oczekiwania społeczne, i międzynarodowe konflikty. Wśród pięknych prezydenckich słów, czy przesłania astronautów o pokoju i zjednoczeniu ludzkości, pobrzmiewają tony zimnowojennej retoryki, w której obie strony wielkiego światowego sporu niosły pokój i szczęście ludzkości. Zresztą nie ukrywajmy – myśląc o przyszłości lotów kosmicznych nie można zapomnieć o tym że zadecydują o naszych podbojach, nie naukowcy, czy zafascynowani kosmosem marzyciele, ale politycy – zwłaszcza ci trzyma jacy budżety państw i agencji kosmicznych. Jednocześnie to ciekawe bo film bardzo ładnie pokazuje różnicę pomiędzy językiem astronautów – entuzjastycznym, dowcipnym, czasem zaskakująco beztroskim, a taką twardą i pełną frazesów mową polityków. Jakby się spotkały dwa światy.
Apollo 11 ogląda się niesamowicie. Są momenty w których dzięki infografikom (jedyny sposób w jaki film uzupełnia luki pomiędzy nagraniami albo doprecyzowuje co właśnie się dzieje) w pełni rozumiemy co działo się w czasie lotu – zwłaszcza moment lądowania na księżycu – które było bardziej dramatyczne niż wiedziałam (ze względu na problemy z osadzeniem lądownika w wybranym miejscu) – jest tak zrealizowany, że złapałam się na myśleniu „a co będzie jeśli im się nie uda”? co oczywiście jest przykładem jak dobrze twórcy filmu grają naszymi emocjami. Zresztą produkcja ma doskonale dobraną muzykę która pogłębia uczucie, że wszystko jest jeszcze niepewne i od startu po powrót może się coś wydarzyć. Dokument trzyma w napięciu niczym produkcja fabularna. Trzeba tu zaznaczyć, że twórcy pozwolili sobie na kilka małych nieścisłości – ale z tego co widziałam – nie dotyczą one kluczowych elementów misji kosmicznej. W jednym miejscu np. słuchamy dość zabawnego dialu dotyczącego badania funkcji życiowych jednego z astronautów. Film pokazuje nam go w czasie sekwencji lotu na księżyc podczas kiedy incydent ten miał miejsce podczas powrotu. To mniej więcej jest poziom nieścisłości.
Muszę stwierdzić że w czasie oglądania filmu uderzyła mnie natomiast jedna rzecz która zupełnie nie jest kosmiczna. Otóż to właściwie produkcja zupełnie bez kobiet. Nie było kobiety na pokładzie statku kosmicznego który leciał na księżyc, nie było też kobiet wśród naukowców, inżynierów i mechaników pokazanych nam w materiałach archiwalnych. Oczywiście co pewien czas można zobaczyć jakąś kobietę w tle, ale bardzo widać jak niesamowicie męskim światem był świat lotów w kosmos. Nie znaczy to, że kobiety się do podboju kosmosu nie przyczyniły – mamy informacje, że jak najbardziej osiągnięcia kobiet umożliwiły lot na księżyc – ale w tych materiałach dokumentalnych widać właściwie wyłącznie mężczyzn. To ciekawe także dlatego, że już takiego świata nie ma- takiego gdzie w centrum kontroli lotów NASA nie widać ani jednej kobiety. Dla mnie to taki ciekawy społeczny wydźwięk tej produkcji – pokazujący że jednak naprawdę niesamowicie dużo się zmieniło – także w naszej percepcji. Bo pewnie ja sama jeszcze kilkanaście lat temu nie zwróciłabym uwagi na to jak jednorodna była ówczesna ekipa kontroli lotów.
Z racji tego, że mówimy o locie w kosmos i oglądamy naprawdę niesamowite zdjęcia zrobione w czasie lotu i na księżycu – polecam obejrzeć film w kinie. Zwłaszcza, że robiono go w ogóle z myślą o pokazach w IMAX – co oznacza, że jednym z jego głównych zadań było wciągnięcie widzów w sam środek kosmicznego przedsięwzięcia. Często wydaje się że produkcje dokumentalne można oglądać spokojnie w domu, bo nie są aż tak widowiskowe, ale osobiście mam wrażenie, że ta kosmiczna skala przedsięwzięcia naprawdę zasługuje na to by obejrzeć ją na kinowym ekranie. Wtedy jeszcze bardziej można się poczuć jak uczestnik lotu kosmicznego albo jak jeden z tych niesamowicie skupionych pracowników centrum kontroli lotów. Jeśli jesteście ciekawi jakie kina i kiedy będą pokazywać film to wejdźcie na stronę nazywowkinach.pl i zobaczcie – jest tam cała rozpiska informacji kiedy film będzie pokazywany. I naprawdę warto – nie tylko dlatego, że się więcej wie o samym locie na księżyc, ale też dlatego, że ta produkcja rozbudza w człowieku jakąś bardzo potrzebną tęsknotę za wielkimi projektami, które mogą nas zabrać w miejsca gdzie jeszcze nie byliśmy. Zresztą nie sposób nie zastanowić się jak by wyglądały dziś – z niedostępnymi pół wieku temu technologiami – loty na księżyc.
Podobno już teraz trwają prace nad programem kosmicznym, który zanim wyniesie nas na Marsa, pozwoli nam jeszcze raz po latach stanąć na księżycu. Nie ukrywam bardzo na to czekam. Nie dlatego, że chcę zwiewać z ziemi, ale dlatego, że bardzo chciałabym być rzeczywiście świadkiem takiego wydarzenia, które pozwala myśleć o tym co ludzkość może osiągnąć, i jak daleko możemy wyruszyć dzięki nauce, determinacji i ciekawości świata. Patrząc na te tłumy zebrane na przylądku Canaveral czułam zazdrość, bo też chciałabym móc może nie tyle patrzeć na start rakiety co czekać na takie ludzkie osiągnięcie w podróżach do gwiazd. I mam nadzieję, że jednak nas to czeka. Choć ponownie – jak doskonale przypomina film, do gwiazd prowadzi nas zwykle polityczna konieczność niż naukowa ciekawość. Choć patrząc na napięcia na świecie wokół mnie mam wrażenie, że księżyc jest jakimś rozwiązaniem.
PS: Jak wiecie istnieje taka teoria spiskowa że żadnego lotu na księżyc nie było a wszystko co widzimy w ramach zdjęć z kosmosu zostało zrealizowane w studio przez nikogo innego jak Kubricka. Przyznam wam szczerze, że oglądając na ekranie kinowym zdjęcia z Księżyca trochę mam poczucie – no tak rzeczywiście to wygląda tak dobrze, że może rzeczywiście w jednym z tych kombinezonów siedzi Kubrick.