Ostatnimi czasy rzadko zdarzało mi się zarwać noc tylko po to by obejrzeć serial do końca. Czasy wielkich serialowych fascynacji mam już chyba za sobą. Teraz oglądam z przyjemnością ale bez takiego nałogowego pochłaniania wszystkiego na raz. Ale w nocy z wtorku na środę prawie nie zmrużyłam oka. Wszystko za sprawą „Owieczek Bożych’ czteroodcinkowego australijskiego serialu który w Polsce można obejrzeć na HBO (a ja oglądałam na HBO GO).
Owieczki Boże (ang. Lambs of God) to ekranizacja powieści Marele Day. Historia rozgrywa się na niewielkiej wyspie, połączonej z lądem niewielkim skalistym przesmykiem. W tym niedostępnym, skalistym i otoczonym wzburzonymi wodami miejscu mieścił się niegdyś zakon świętej Agnieszki. Dziś po murach klasztoru pozostały głównie ruiny wśród których mieszkają trzy zakonnice – siostra Ifigenia, siostra Mararita i siostra Clara. Nie wiemy od jak dawna mieszkają na wyspie same, i kiedy – ich religia zaczęła się powoli oddalać od nauczań kościoła a stała się czymś pomiędzy kultem bogini matki, wiarą w reinkarnację, związanymi na naturą ofiarami i obyczajami. Ten amalgamat wyrósł przez lata wiążąc słowa łacińskich modlitw z dosłownym rozumieniem Biblii, gdzie w eucharystii pije się rzeczywiście krew (siostry hodują owce, które zabijają na mięso ale też wierzą, że w niektórych z owiec odrodziły się ich zmarłe przyjaciółki z zakonu).
Ten dziwny świat wydaje się zupełnie poza czasem do chwili kiedy na wyspę nie przybywa ksiądz. Szybko okazuje się, że rok jest ni mniej ni więcej tylko 1999 a ksiądz przybył na odległą wyspę samochodem, trzymając w kieszeni telefon komórkowy. Jego cel jest prosty – chce przyjrzeć się posiadłościom kościelnym i ewentualnie wykorzystać ruiny do celów komercyjnych. W ten sposób zyska przychylność swojego biskupa. Co oznacza ni mniej ni więcej tylko koniec dziwnego, heretyckiego życia trzech zakonnic w miejscu o którym zapomniał świat. Pozornie pokojowo nastawione, spokojne zakonnice początkowo goszczą księdza, by szybko podjąć decyzję że ksiądz Ignatius stanie się ich zakładnikiem. Pozornie brzmi to jak historia dowcipna, o przedsiębiorczych zakonnicach, ale nad całym serialem unosi się niepokojąca atmosfera, w której jest miejsce zarówno na odrobinę niesamowitości jak i za zupełnie ludzkie tajemnice i traumy sprzed lat.
Z jednej strony łatwo byłoby postrzegać serial jako prostą krytykę skorumpowanego Kościoła. Siostry na swojej skale może nieco pobłądziły w nauczaniach ale ich wiara jest szczera, głęboka i osadzona w szacunku dla otaczającego ich świata. Żyją bez elektryczności, bieżącej wody i głównie robią na drutach. Ich życie jest skromne ale przepełnione wiarą na każdym kroku. Ona dyktuje rytm dnia, roku i życia. Z drugiej strony mamy Kościół jako instytucję. Najpierw pojawia się on pod postacią Ignatiusa potem poznajemy biskupa – który właśnie zmuszony jest radzić sobie z oskarżeniami o tuszowanie pedofilii i bardzo chciałby zarobić na korzystnie położonej własności Kościelnej. Zestawienie tych dwóch światów jest bardzo ostre – można byłoby powiedzieć uproszczone, gdyby nie fakt, że tak naprawdę oba Kościoły – ten heretycki a wierny, i ten ortodoksyjny ale skorumpowany toczą walkę o duszę Ignatiusa, który jest człowiekiem całkowicie ukształtowanym przez wpływy Kościoła. Kościoła który jak sugeruje film, nigdy nie pozwolił mu zrozumieć swojej duszy.
Jednak ten wątek teologiczny jest moim zdaniem nieco mniej ciekawy niż to co stanowi – moim zdaniem oś historii – czyli postrzeganie życia człowieka przez pryzmat opowieści. Zasiadające do robienia na drutach zakonnice po kolei snują opowieści. Każda z nich zaczyna się zgodnie z baśniowym schematem, ale zbacza i staje się opowieścią o ich życiu traumach i wyborach. Serial staje się najciekawszy wtedy kiedy sugeruje że każda historia którą opowiadamy jest w pewnym stopniu historią o nas, że w baśniach, przypowieściach, nawet opowieściach biblijnych, jesteśmy przede wszystkim my. Każdy jest bohaterem swojej własnej historii, ale też każdy może być bohaterem dowolnej wybranej przez siebie narracji. Każde życiowe wydarzenie jest jakąś historią do opowiedzenia i można je włożyć w jakieś wybrane ramy. Siostry korzystają głównie ze schematów baśni by opowiadać nie tylko o tym co im się przydarzyło ale także o swoich marzeniach, idealnych zakończeniach i upragnionych rozwiązaniach. Warto bowiem zaznaczyć, że serial bardzo powoli pozwala nam poznać prawdę o zakonnicach i o tym – dlaczego wylądowały na odciętej od świata wyspie i dlaczego tak bardzo nie chcą jej opuszczać – bo powody sięgają daleko poza zakazy jakie narzuca na nie reguła zakonna.
Muszę przyznać, że tym co mnie najbardziej w serialu zafascynowało to jego atmosfera. Jest w tam odrobina horroru czy grozy, ale tak naprawdę niewiele mamy do czynienia z takimi typowymi zjawiskami paranormalnymi. Zdecydowanie więcej jest tu dobrych ujęć i ciekawej symboliki niż realnej grozy. Tym co jednak unosi się nad produkcją to atmosfera niepokoju i pragnienia zachowania dystansu do świata. Kiedy narracja co pewien czas przenosi nas do pobliskiego miasta gdzie życie toczy się normalnym torem czujemy jego obcość. Zdecydowanie ciekawszy wydaje się zamknięty świat zakonnic, pełen dziwnych obrzędów, tajemnic i niewyjaśnionych zagadek z przeszłości. Przy czym trzeba powiedzieć, że pod sam koniec serial skręca nieco bardziej w stronę metafizyczną. Dla niektórych będzie to za dużo. Osobiście podoba mi się zakończenie które w dość przewrotny sposób pokazuje zwycięstwo zarówno jednej jak i drugiej strony. Plus ja lubię trochę metafizyki bo wtedy nawet niewielkie historie nabierają większego wymiaru.
Dodatkowo oczywiście jest serial w pewien sposób historią spotkania tego co kobiece z tym co męskie. Ksiądz wchodzący do klasztoru wnosi do niego nową energię, ale też zmienia hierarchię. Zakonnice muszą, przynajmniej początkowo, ugościć księdza który spodziewa się jak najlepszego traktowania. Pojawienie się młodego, bardzo przystojnego mężczyzny, sprawia też że człowiek zadaje sobie pytanie czy absolutne kobiece szczęście nie jest możliwe tylko w oddaleniu od pierwiastka męskiego. Tylko w ten sposób bohaterki mogą zapomnieć o tym co jest spotkało, tylko w ten sposób mogą żyć w absolutnej zgodzie ze swoją naturą. Jednocześnie sam ksiądz, kiedy próbuje zyskać przychylność zakonnic korzysta z wypróbowanych męskich metod. Stara się wykorzystać pochlebstwa, komplementy, w końcu słabość jaką ma do niego najmłodsza z sióstr. Atmosfera zmienia się kiedy Ignatius trochę zmuszony jest porzucić myślenie o płci. Ignatius znajdzie dla siebie miejsce ale tylko wtedy kiedy stanie się siostrą. Bycie siostrą zaś niekoniecznie oznacza bycie kobietą. Ponownie – to spotkanie męskiego z kobiecym rozegrane jest tu bardzo dobrze, chyba dlatego, że ostatecznie najdelikatniejszą istotą wśród wszystkich na wyspie okazuje się właśnie ksiądz. Kiedy odbierane są mu społeczne przewagi zaczyna się zmieniać.
Jak mówiłam dawno żaden serial mnie tak nie wciągnął. Zarówno dlatego, że po prostu byłam ciekawa jak to się wszystko skończy, jak i dlatego, że atmosfera opowiadanej historii była niepodobna do niczego co ostatnio widziałam. Po wierzchu to historia bardzo bliska światopoglądowym sporom ale im dłużej oglądałam tym bardziej miałam poczucie, że to przede wszystkim historia o naturze człowieka. I o tym jak snuje swoją historię. Na pewno w budowaniu atmosfery nie przeszkodziła naprawdę doskonale dobrana obsada. Ann Dowd znana min. z Opowieści Podręcznej tu gra najstarszą nękaną przez wspomnienia przeszłości siostrę Margaritę. Trzeba przyznać, że o talencie aktorki świadczy fakt, że ani razu nie skojarzyła mi się ta rola z rolą z Opowieści Podręcznej – choć tu też mamy wątki religijne. Fantastyczna jest grająca najmłodszą z zakonnic Jessica Barden, Grana przez nią Carla jest kobietą wychowaną w całkowitym odizolowaniu od współczesnego świata. Carla pozornie wydaje się być dużym, niewinnym dzieckiem, które żyje w prostym świecie codziennych czynności i metaforycznych opowieści. Jednak co pewien czas Barden pozwala nam dostrzec to kim Carla naprawdę jest – dwudziestoparoletnią kobietą która zdecydowanie lepiej niż się wydaje rozumie co dzieje się wokół niej i sama rozgrywa swoją grę pomiędzy pozostałymi zakonnicami a Ignatiusem. Samego księdza gra Sam Reid – i trzeba przyznać robi to bardzo dobrze. Kojarzyłam aktora głównie z ról drugoplanowych a tu – właściwie na pierwszym planie, sprawdza się bardzo dobrze. Głównie pokazując przemianę swojego bohatera która jest tak głęboka że trudno rozpoznać że to ta sama postać. Trzeba też przyznać że serial wymagał pewnie trochę aktorskiej odwagi, bo co chwilę ktoś biednego Ignatiusa pozbawia tu odzienia.
Przyznam szczerze, że po obejrzeniu serialu nie wiem czy on jest naprawdę taki dobry jak mi się wydało, czy te cztery odcinki tak bardzo wciągnęły mnie w świat że straciłam surowy ogląd z boku. Nie mam jednak wątpliwości, że dawno już nie oglądałam produkcji która miałaby taki nastrój i która tak dobrze zgrywała się z moją wizją tego czym jest opowiadanie historii – ja też rozumiem snucie opowieści, bardziej jako opowiadanie siebie, niż korzystanie wyłącznie z wyobraźni. Może ten wątek sprawił, że nie byłam się w stanie oderwać od produkcji. W każdym razie polecam wam sięgnąć po ten serial, bo jest inny, jest ciekawy i nie jest kolejną amerykańską produkcją w której możecie bez patrzenia na ekran powiedzieć co się zaraz stanie. Jedyna uwaga – aplikacja HBO to dzieło diabła, więc jeśli macie możliwość złapać serial gdzieś na antenie to bardzo polecam. Bo jednak dobre seriale, są jeszcze lepsze kiedy nie trzeba co chwilę odświeżać.
PS: Znalazłam recenzję w której autor uparcie nazywał produkcję mini serialem HBO i do tego jeszcze robił wyrzuty że nie jest to produkcja tak dobra jak Gra o Tron czy Czarnobyl. Kiedy recenzenci się nauczą że produkcje dystrybuowane w Polsce przez HBO nie są produkcjami HBO. Owieczki Boże nie są wyprodukowane przez HBO – to serial wyprodukowany przez australijską telewizję kablową. Serio sprawdzenie tego na Wikipedii zajmuje dwadzieścia sekund max.