Pięć lat temu na tym blogu pojawiała się seria dziesięciu wpisów z moimi ulubionymi filmami. Filmy podzielone były na gatunki, a ja – tak jak patrzę dziś na tą listę – robiłam wszystko by raczej wypełnić ładnie podział (dziesięć gatunków, dziesięć filmów) niż po prostu przedstawić moje ulubione filmy. Dlatego tym razem zdecydowałam się ułożyć listę zupełnie inaczej. I choć niektóre tytuły (ok 15-20) się powtarzają, to zdecydowana większość to zupełnie inne filmy.
Jaka była metodologia? Usiadłam i wypisałam filmy które lubię. Moje założenie było następujące – na liście mają się znaleźć filmy z którymi łączy mnie emocjonalna więź, takie do których wracam czy takie których obejrzenie było dla mnie istotne. Nie znaczy to, że ta lista jakkolwiek odpowiada moim zdaniem liście najlepszych filmów jakie istnieją. Powiedziałabym wręcz przeciwnie – jest całkiem sporo wybitnej kinematografii której nigdy nie nazwałabym ulubioną. Być może gdybym miała napisać jakie jest moim zdaniem 100 najlepszych filmów jakie zrobiono moja lista niekoniecznie pokrywałaby się z tą którą wam teraz przedstawiam. Żeby zilustrować trochę ten paradoks – filmy takie jak „Miłość” Hanekego czy „Kieł” Lanthimosa uważam osobiście za absolutnie wybitne. Ale na pewno nie są moimi ulubionymi.
Raczej nie powinno was więc dziwić że na tej liście dominuje kino lżejsze ale też niekoniecznie festiwalowe i bliższe mojemu ukochanemu nurtowi – niezależnego kina amerykańskiego. Jednocześnie jest na tej liście trochę żelaznej klasyki ale ponownie, nie chciałam by stała się to lista filmów które wypada zebrać w takim zestawieniu. Wydaje mi się, że w każdym jest trochę pokusa by ukryć swoje filmowe zauroczenia produkcjami rozrywkowymi czy nawet obiektywnie słabszymi, głównie po to by zaprezentować się światu jako widz bardzo świadomy i bardzo ceniący to co najważniejsze. Nie chciałam się w ten sposób prezentować, więc skupiłam się na tej niespecyficznej kategorii „ulubiony”, który kojarzy mi się z przyjemnością oglądania i chęcią powracania do niektórych tytułów. Może dlatego, jest to lista jedna produkcji nowszych niż starszych.
Czy lista ma kolejność? Po dłuższym zastanowieniu – nie. To jest sto filmów które lubię na różnym poziomie ale których nie umiem ustawić w kolejności. Zresztą to trochę nie ma sensu bo o ile mogę się jeszcze zebrać na wybranie stu ukochanych tytułów to wizja, że musiałabym teraz powiedzieć który kocham bardziej wydaje mi się absolutną torturą. Tak więc wszystkie kocham bardziej i żadnego najbardziej.
Teraz wiecie już wszystko i nie pozostaje nic innego jak zaczynać. Żeby post jednak nie miał więcej niż czterdzieści stron przyjęłam żelazną zasadę że moje emocje i uzasadnienie muszę zmieścić w maksimum pięciu zdaniach (co daje wciąż pięćset zdań). Nie chciałam streszczać fabuł bo to każdy znajdzie w sieci.
1. Genialny Klan (Royal Tanenbaums, reż. Wes Anderson, 2001) – moje pierwsze spotkanie z Wesem Andersonem. Film urzekł mnie tym jak pokazuje skomplikowane relacje pomiędzy bohaterami, jednocześnie pozwalając sobie zarówno na dystans jak i sentymentalizm. Trudno uwierzyć że współscenarzystą tego filmu był Owen Wilson, który potem grywał głównie w średnich komediach. Jedyny film przy którym mogę powiedzieć że Gwyneth Paltrow rzeczywiście dobrze w nim gra.
2. Rashomon (reż. Akira Kurosawa, 1950) – film obejrzany w trakcie zajęć z historii kina. Myślałam że się wynudzę a tymczasem to jeden z tych filmów które zmieniają percepcję kina. Doskonale zagrany, precyzyjny i fascynujący. Potem do końca życia człowiek ma w głowie kategorię filmów „Chciały zrobić to samo co Kurosawa w Rashomon, ale wyszło gorzej”. Bo naprawdę wszystkim ten zabieg kilku subiektywnych opowieści o tym samym wydarzeniu wychodzi gorzej.
3. Rozważna i Romantyczna ( Sense and Sensibility, reż. Ang Lee, 1995) – moja ukochana ekranizacja powieści Jane Austen (choć nie ukochana powieść Jane Austen). Nie chodzi jedynie o dowcipny scenariusz Emmy Thompson, ani też o fantastyczną obsadę. Wydaje się, że Ang Lee reżyserując swój film, chciał wynieść tą opowieść trochę poza angielską prowincję i chyba udało mu się złapać jakąś prawdę o ludzkich oczekiwaniach i pragnieniach. Plus nieodżałowany Alan Rickman jako jedyny słuszny wybór romantyczny dla młodziutkiej Kate Winslet.
4. Maurycy ( Maurice, reż. James Ivory, 1987) – Film, który odkryłam przypadkiem w czasie nadrabiania całej filmografii Ruperta Gravesa. Ekranizacja powieści E.M.Forestera zaskoczyła mnie przede wszystkim zakończeniem. To jeden z niewielu historycznych filmów podejmujący wątek homoseksualizmu, który nie kończy się tragicznie. Plusem jest obsada w której grają wszyscy młodzi brytyjscy aktorzy, których potem będzie się rozpoznawać z drugoplanowych ról w serialach BBC.
5. Śmierć Stalina (The Death of Stalin, reż. Armando Iannucci, 2017) – ekranizacja francuskiej powieści graficznej o kilku dniach po śmierci Stalina. Film wybitnie komediowy, przez co, jak to w najlepszych wypadkach bywa – niesamowicie straszny. Trochę o Stalinie ale bardziej o naturze władzy, i o tym jak zarządzanie strachem i teczkami, zawsze ostatecznie prowadzi do lęku i paranoi. Genialny Jason Isaacs jako Żukow, który sam jeden wygrał drugą wojnę światową, oraz wybitny Simon Russell Beale jako absolutnie odrażający Beria.
6. Spider-Man Universum (Spider-Man:Into the Spider-Verse, Bob Persichetti, Peter Ramsey, Rodney Rothman, 2018) – Moim zdaniem pierwszy prawdziwie komiksowy film jaki powstał. Bez wstępów, bez tłumaczenia wrzuca widza w świat komiksowych światów. Dowcipny, wizualnie porywający, a w przesłaniu mądry. Przede wszystkim jednak stworzony z wiarą w kompetencje widza, który w jednym filmie zaakceptuje różne wcielenia tej samej postaci bez zbędnych przypisów. Tak ożywczego filmu nie widziałam od dawna.
7. Narzeczona dla księcia (Princes Bride, reż. Rob Reiner, 1987) – Produkcja która leczy z chandry, złego samopoczucia i egzystencjalnych pytań. Bajka w najlepszym wydaniu, z najpiękniejszym wyznaniem miłosnym na jakie nas stać. Od czasu tego filmu powstało niewiele równie zabawnych produkcji, które choć stawiają na śmiech nie tracą z oczu prawdziwych emocji bohaterów. Wciąż jeden z tych filmów, które sprawiają, że ilekroć się je ogląda jest niedzielne przedpołudnie.
8. Nie jestem twoim murzynem (I Am Not Your Negro, reż. Raoul Peck, 2016)– wybitny film dokumentalny poświęcony Jamesowi Baldwinowi i jego niedokończonej książce o najważniejszych bojownikach o prawa obywatelskie w Stanach. Baldwin jawi się w filmie jako wybitny intelektualista, który gorzko przewidział, jak niewiele się zmieni przez te wszystkie lata. Produkcja doskonale ujmuje skomplikowaną naturę stosunków rasowych w Stanach. Jednocześnie jednak trochę przypadkiem pokazuje upadek mediów, bo ludzie tacy jak Baldwin już się na tematy społeczne nie wypowiadają, nie ma ich w wieczornych programach telewizyjnych i w gronie ekspertów po dzienniku telewizyjnym.
9. Paddington 2 (reż. Paul King, 2017) – druga odsłona przygód misia Paddingtona zrobiła to co moim zdaniem niekoniecznie udało się pierwszej – odtworzyła cudowną dziecięcą, nieco nawiną ale bardzo miłą, atmosferę książek. W drugoplanowej roli występuje Hugh Grant w roli swojego życia (zresztą z mnóstwem cudownego dystansu do zawodu aktora). Jednak cudowna atmosfera filmu, która przenosi się nawet na sceny więzienne to głównie zasługa genialnej gry głosem jaką w tym filmie proponuje nam Ben Whishaw, który co ciekawe został zatrudniony jako głos Paddingtona dopiero po tym jak z roli zrezygnował Colin Firth.
10. Tamte dni, Tamte noce (Call Me by Your Name, reż. Lica Guadagnino, 2017) – Kolejny film, który swój dramat znajduje nie tam gdzie zwykle kładą go twórcy. Przeszkodą do szczęścia bohaterów nie są bowiem różnice klasowe, czy ich orientacja seksualna ale fakt, że ludzie nie zawsze są razem na zawsze, nawet jeśli by się tego pragnęło. Nie mniej nad całym filmem unosi się atmosfera ciepłego lata i pierwszych wyznań miłosnych, a także Włoch gdzie każde śniadanie i każda kolacja sprawiają wrażenie najistotniejszego posiłku w życiu. Cudownie zagrane, pięknie niedopowiedziane, i jakoś odwołujące się do wspomnień czegoś co już za nami.
11. Florida Project ( reż. Sean Baker, 2017) – historia o zupełnie innej Ameryce. Opowiedziany w cieniu Disneylandu, wśród pomalowanych na pastelowe kolory moteli historia o ludziach którzy nigdzie nie mają swojego miejsca. Byłby z tego przygnębiający dramat społeczny, ale reżyser pozwala nam spojrzeć na świat oczami dzieci i dodaje do tego jednego naprawdę dobrego człowieka. I nagle historia staje się dużo bardziej intrygująca, my zaś wychodzimy z kina z przekonaniem że Willem Defoe nie musi grać tylko psychopatycznych morderców.
12. Ave, Cesar ( Hail Cesar, reż. Joel i Ethan Coen, 2016) – bracia Cohen piszą list miłosny do starego Hollywood, i chyba nawet nie interesuje ich ile nawiązań do innych filmów, czy postaci z przeszłości kina wyłapiemy. Kto nie wyłapie temu pozostanie cudownie uroczy i absurdalny film o aktorach i komunistach. Kto wyłapie ten załapie się na bombonierkę nawiązań, przekształceń i mrugnięć okiem. Film w którym pada cudowne zdanie „Nie rozmawiamy o ekonomii, a nie o pieniądzach”.
13. The Transformers: The Movie (reż. Nelson Shin, 1986) – film który powstał po to by można było dodać nowe zabawki do katalogu Hasbro. Wciąż jest to jednak taka animacja w której główny, zdawałoby się nieśmiertelny bohater ginie w ciągu pierwszego kwadransa. Sporo w tym filmie nagłych zgonów, ale też wspaniałej drogi bohatera. Ścieżka dźwiękowa to absolutne czyste złoto. Podobnie jak Starscream z koroną na głowie.
14. Tylko kochankowie przeżyją (Only lovers left alive, reż. Jim Jarmusch, 2013)– Jarmush kręci film o wampirach tak jakby je znał osobiście. Wampirze kły właściwie tu nie błyszczą, za to my możemy podejrzeć jak żyją wampiry we współczesnymi świecie. Zajmują się głównie czytaniem książek, brzdąkaniem na gitarze i swoim najpiękniejszym romansem w dziejach. Tom Hiddleston wampira gra, Tilda Swinton była konsultantem merytorycznym odnośnie zachowań nieśmiertelnych istot.
15. Nieugięty Luke (Cool Hand Luke, reż. Stuart Rosenberg, 1967) – Główny bohater filmu trafia do więzienia za niszczenie parkometrów. Mógłby wyjść wcześniej gdyby nie uciekał. A ucieka bo ludzka potrzeba wolności – zarówno tej fizycznej jak i tej psychologicznej jest silniejsza niż przemoc która rządzi więziennym życiem. Film ma jedną scenę, która jest absolutnie przecudowna – kiedy Luke, który zyskał poparcie i szacunek wśród współosadzonych zaczyna wykonywać ciężką, obowiązkową pracę na tempo, radosna energia która ogarnia jego współwięźniów nagle pokazuje przestrzeń wolności, jaką daje ta prosta decyzja o tempie wykonania obowiązkowego zadania. Cudowny film, który nie pozostawia wątpliwości, że dobrego zdania o swoim więziennictwie amerykanie nie mieli już pół wieku temu.
16. Pentameron (Il racconto dei racconti, reż. Matteo Garrone, 2015) – po dziesiątkach filmów które przerabiają tradycyjne baśnie na współczesną modłę mamy tu powrót do korzeni. Film koncentruje się na baśniach starych, tych w których jeszcze trzeba było zjeść serce smoka. Film wizualnie piękny, inny i przypominający naturę tych opowieści które dziś zostały absolutnie wygładzone. A tymczasem wiadomo, że najlepsze bajki to takie które mają dużo krwi i niekoniecznie dobrze się kończą.
17. Wielki Chłód (Big Chill, reż. Lawrence Kasdan, 1983) – jeden z filmów który można nazwać trochę założycielskim dla całego gatunku historii o przyjaciołach ze studiów którzy spotykają się po latach. Trzydziestolatkowie odkrywają, że ich życie nie wygląda dokładnie tak jak tego chcieli, a na pewne życiowe decyzje jest coraz mniej czasu. Nad wszystkim zaś unosi się duch wielkiego nieobecnego, przyjaciela który popełnił samobójstwo. Wiele było potem podobnych produkcji np. „Przyjaciele Petera”
18. Inny kraj ( Another Country, reż. Marek Kanievska, 1984) – rozgrywający się w brytyjskiej szkole dla chłopców (takiej jak Eaton) film o dwóch bohaterach – jednym homoseksualiście, drugim marksiście. Film rozlicza się z brytyjskim systemem wychowania opartym o podziały klasowe i systemową opresję. W głównych rolach piękni i młodzi Colin Firth i Rupert Everett. Sztuka na podstawie której nakręcono film była hitem na West Endzie i grali tam prawie wszyscy młodzi aktorzy brytyjscy którzy w ciągu następnych dwóch dekad odnieśli niebywałe sukcesy.
19. Mad Max: na drodze gniewu (Mad Max: Fury Road, reż. George Miller, 2015) – któż by pomyślał, że czwarty film o przygodach Mad Maxa będzie tym co uzdrowi nasze dusze? Film o prostym scenariuszu (tam i z powrotem) i absolutnej maestrii wykonania. Pomiędzy jednym a drugim rozbitym samochodem, gdzieś na środku pustyni rozumiemy że istnieje tylko jedno rozwiązanie dla całego tego zamieszania. Feministyczna utopia i chrząkający Tom Hardy.
20. Stoker (reż. Park Chan-wook, 2013) – film o tym co dziedziczymy i czego odziedziczyć nie chcemy. Wizualnie piękny, ale też niesamowicie niepokojący. Choć zakończenie może trochę zawodzić, to jednak zanim do niego dojdziemy wszystko w tym filmie będzie nas ostrzegało przed tajemnicą i zagrożeniem. Matthew Goode w jednej ze swoich najlepszych ról i Mia Wasikowski pokazująca jak bardzo kino boi się grzecznych dziewcząt. Plus jest to jeden z tych filmów gdzie nawet wspólna gra na fortepianie ma w sobie coś kazirodczego.
21. Dumni i wściekli (Pride, reż. Matthew Warchus, 2014) – oparta na faktach, choć radośnie podkolorowana opowieść o tym co by było gdyby dwie zupełnie różne grupy społeczne się nie tylko spotkały ale i porozumiały. Tu geje i lesbijki wspierają górnicze strajki. W tle słychać socjalistyczne melodie, na pierwszym planie kwiat angielskiego aktorstwa. Górnik i Gej mogą się porozumieć, o ile zidentyfikują wspólnego wroga i przestaną się bać. Z każdym rokiem coraz bardziej chce się wierzyć i coraz trudniej patrzeć inaczej niż jak na piękne marzenie.
22. Birdman (Birdman: or (The Unexpected Virtue of Ignorance)reż. Alejandro Gonzalez Inarritu, 2014) – o życiu, aktorach i niespełnieniu. Michael Keaton przypomniał wszystkim że jest aktorem z którym należy się liczyć, a sam film na tyle dobrze balansuje na granicy egzaltacji że daje więcej satysfakcji niż zniechęcenia. Najcudowniejsza scena w filmie to ta w której bohater próbuje rozmawiać z krytyczką teatralną, pokazując tym samym dlaczego każda rozmowa z krytykiem jest z góry przegrana. Edward Norton pofatygował się dla tego filmu na plan, mimo, ze dawno nie grał i to najlepsza rekomendacja
23. Magia uczuć (The Fall, Tarsem Singh Dhandwar, 2006) – przepiękna fantazja niepowtarzalnego Tarsema. Opowieść fantastyczna która zaczyna się od oddziału szpitalnego gdzie leży kontuzjowany kaskader. Szybko jednak jego opowieść którą snuje małej dziewczynce ze złamaną ręką wychodzi daleko poza granice szpitala i wyobraźni. Wizualnie jeden z najładniejszych filmów jakie kiedykolwiek widziałam. A i opowieść, choć prosta ma w sobie równie dużo uroku co dawne popisy kaskaderskie.
24. Samotny Mężczyzna (Single Man, reż. Tom Ford, 2009) – o tym że Tom Ford potrafi robić najpiękniejsze garnitury na świecie wiedzieli wszyscy, ale to że okazał się doskonałym reżyserem było pewnym zaskoczeniem. Historia mężczyzny który po śmierci ukochanego chce się zabić ale zostawia sobie jeszcze jeden dzień jest nakręcona z dbałością o każdy detal, i każdą scenę. A jednocześnie Ford z pomocą doskonałego Colina Firtha i wspaniałej muzyki Abla Korzeniowskiego kręci film przede wszystkim o samotności i miłości. Gdyby było odrobinkę mniej pięknie pewnie byłoby sentymentalnie.
25. Excalibur ( reż. John Boorman, 1981) – film o Legendzie arturiańskiej który jest świadom że ekranizuje legendę a nie historię. Stąd nikt nie powinien narzekać na nieodpowiednie zbroje i stroje. Jedyny jak na razie film na podstawie Legendy Króla Artura który nie próbuje jej opowiedzieć zupełnie inaczej. Być może dlatego wszystko się tu tak dobrze sprawdza i pozostawia nas z najlepszym jak na razie filmem arturiańskim jaki mamy.
26. Geniusz (Genius, reż. Chris Dickens, 2016) – sam film może nie tak wybitny jakby chciał być ale w ostateczności to historia o tym że każdy pisarz potrzebuje swojego redaktora, a każdy redaktor swojego pisarza. Jude Law gra wybitnego pisarza o autodestrukcyjnych skłonnościach i koszmarnym ego, a Colin Firth (który staje się cichym bohaterem tego zestawienia) jego redaktora który nigdy nie zdejmuje kapelusza. Do czasu kiedy kapelusz zdejmie i będzie to znaczyć wszystko.
27. Lobster (reż. Giorgos Lanthimos, 2015) chyba najlżejszy ze wszystkich filmów Lanthimosa. Oparty o dość absurdalny pomysł –bohater żyje w świecie gdzie jeśli nie znajdzie się partnera czy partnerki zostaje się zmienionym w zwierzę. Ale nasz bohater miłość znajduje choć nie tam gdzie jej szukał. U Lanthimosa jak zwykle jest okrutnie, abstrakcyjnie i czasami bardzo śmiesznie. Colin Farrel gra tak jakby sobie przypomniał że nikt mu tego nie zakasuje. Na drugim planie Olivia Coleman jeszcze nie wie, że współpraca z greckim reżyserem przyniesie jej Oscara.
28. Iris (reż. Martin Walsh, 2001) – biograficzny film o Iris Murdoch, opowiadający zarówno o jej młodości jak i o chorobie Alzhaimera z którą zmagała się w późniejszym życiu. Jest to też historia olbrzymiej miłości wybitnej pisarki i jej męża. To jeden z tych filmów przy których zaczyna się łkać gdzieś w połowie a pod sam koniec siedzi się wśród zużytych chusteczek bez żadnej możliwości wyjaśnienia komukolwiek co się właśnie z nami stało.
29. Big Short (reż. Adam McKay, 2015) – wydawać by się mogło, że wyjaśnienie mechanizmów działania amerykańskiego kryzysu finansowego nie może być intersujące. Big Short jest jednak filmem dowcipnym, bawiącym się formą i prawie przekonującym nas że to wszystko jest bardzo głupie i bardzo zabawne. Póki nie dotrze do nas jakie to jest przerażające ale wtedy już jest za późno. Kilka lat minęło a człowiek ma dziwne przeczucie, że film ani trochę nie stracił na aktualności.
30. Caravaggio (reż. Derek Jarman, 1986) – film pomiędzy opowieścią o autorze a refleksją nad estetyką jego twórczości. Derek Jarman specjalnie wprowadza do filmu elementy współczesnego świata by podkreślić umowność całej opowieści. Ta zaś jest porywająca, piękna i jak to ładnie mówią transgresyjna. Tak jest kiedy artysta opowiada o artyście – ze zrozumieniem. Obrazy zapadają w pamięć na długo, plus nagle człowiek sobie przypomina od jak dawno Tilda Swinton kręci się po dziwnych angielskich filmach.
31. Dźwięki Muzyki (The Sound of Music, reż. Robert Wise, 1965) – film tak słodki że niektórych bolą zęby na samą myśl o jego obejrzeniu. Ale jest taki moment w życiu każdego człowieka kiedy leży z katarem gigantem w łóżku albo boi się efektów globalnego ocieplenia i wtedy uratować go mogą wyłącznie śpiewające zakonnice i miłość która pokona nazistów. Plus jednak nie ukrywajmy, jest coś takiego w słuchaniu musicali które zna się absolutnie na pamięć co sprawia, że film od razu staje się o oczko lepszy.
32. West Side Story (reż. Robert Wise, Jerome Robbins, 1961) – przykład filmu musicalowego w którym nie trzeba zmieniać absolutnie nic. Wszystko w nim jest idealne, nawet jeśli człowiek zdaje sobie sprawę że żaden gang nie ma tyle czasu na ćwiczenie choreografii. Choć aktorzy na drugim planie kradną dość bladym nieszczęśliwie zakochanym film, to ostatecznie człowiek spędza potem weekend nucąc „I just kiss the girl named Maria” i musi dodawać że to nie coming out.
33. Kabaret (Cabaret, reż. Bob Fosse, 1972) – ostatnio wszyscy pamiętają z filmu głównie pięknie śpiewającego młodego nazistę, ale warto wracać do całego Kabaretu. Głównie dlatego, że pokazuje on starą prawdę, że nic nie psuje świata tak jak obrońcy moralności. Plus scena ze swetrem na która funkcjonowała w mojej rodzinie jako jeden z elementów edukacji do zrozumienia i tolerancji.
34. Moulin Rogue (reż. Baz Luhrmann, 2001) – miłością do tego filmu zapałałam mając lat trzynaście (albo coś koło tego) i choć po latach widzę że łatwiej zakochać się w tym filmie mając lat naście, to uczucie nie ustępuje. Choć fabuła z Damy Kameliowej jakoś nie zmieni waszego spojrzenia na życie, to odpowiednie stężenie kiczu, piosenek i smutnego Ewana McGregora zapewni idealny melodramatyczny musical na te wieczory kiedy chce się wierzyć że każda kobieta musi choć raz umrzeć na gruźlicę.
35. Potop (reż. Jerzy Hoffman, 1974) – niech będzie wiadomym, że niekoniecznie lubię Trylogię Sienkiewicza. Jakoś mnie nie rusza ten western w szlacheckich dekoracjach. Ale Potop jako film uwielbiam. Głównie dlatego, że to historyczna produkcja zrealizowana z olbrzymim rozmachem, zagrana doskonale, od ról pierwszoplanowych po drugi plan. Cały czas mam wrażenie, że tak już się nigdy nie będzie kręciło bo jednak dziś pożyczone od wojska konie zastępuje CGI a to nie koniecznie to samo. Bonus – kiedy zorientujemy się, że kolejne kontusze tak pięknie podkreślają kolor oczu Kmicica zaczynamy się zastanawiać, gdzie on to wszystko trzymał w czasie swoich wojaży po Rzeczpospolitej.
36. Unrelated (reż. Joanna Hogg, 2007) – Joanna Hogg we wszystkich swoich filmach portretuje egzystencjalne rozterki brytyjskiej klasy średniej. Tu mamy bohaterkę która przyjeżdża do Włoch spędzić wakacje ze swoją znajomą ze studiów. W nieformalnym podziale na młodszych i starszych uczestników wyjazdu, bohaterka decyduje się wybrać tych młodszych, czemu się nie dziwimy bo flirtuje z nią młodziutki Tom Hiddleston. Ostatecznie jednak trzeba się zdecydować na to do której grupy się należy i co zrobić kiedy nie należy się do żadnej.
37. Chaplin (reż. Richard Attenborough, 1992) – trochę za długa, ale zrozumiała, z racji na długość życia i spektrum dokonań filmowa biografia Chaplina. Największą zaletą filmu jest fakt, że jednaka nie buduje Chaplinowi pomnika bez skazy (pewnie by się nie dało) a także że w głównej roli zagrał Robert Downey Jr., który daje swojemu Chaplinowi wszystko co potrzebne – od potrzeby przyciągania uwagi, po skrajny egoizm. Jedna z tych filmowych biografii po której chce się przede wszystkim wrócić do twórczości sportretowanej osoby by jeszcze lepiej ją zrozumieć.
38. Tajmenica Brokeback Mountain (Brokeback Mountain, reż. Ang Lee, 2006) – Ang Lee posiadający klucze do zrozumienia ludzkiej duszy, kręci melodramat czystej wody. Dwóch mężczyzn, dwóch kowbojów których łączy miłość a dzieli konieczność ukrywania jej przed światem. Lee rozgrywa tu wszystkie melodramatyczne tropy tak jakby dopiero je wymyślił. Ostatecznie miłość oczywiście nie zwycięża, wszystkim jest smutno, głównie dlatego, że nikt nigdy nie spojrzy na nas takim wzrokiem jak Jake Gyllenhaal na Heatha Ledgera.
39. Przeminęło z Wiatrem ( Gone with the Wind, reż. Viktor Fleming, 1939) – czy można kochać film do którego ma się same pretensje? Moja pretensja jest taka, że ludziom się po obejrzeniu filmu wydaje że książka to tylko romans a to wciąż jest raczej historia o tym jak wojna zmienia ludzi. Wciąż jednak film ma sceny absolutnie cudowne w tym moją ukochaną w której odziana w żałobną czerń Scarlett tańczy jakby jutra nie było, a wszystko „dla sprawy”.
40. Ziemia Obiecana (reż. Andrzej Wajda, 1975) – ten film ma wszystko co kocham w kinematografii. Wielką opowieść rozpisaną na wiele mniejszych wątków, przemiany ludzi których lubimy na początku a co do których mamy coraz więcej wątpliwości pod koniec. A do tego romanse, fabryki, wielokulturowe społeczeństwo i ten wyścig po to kto odniesie sukces i straci wszystko. Moim zdaniem nie ma lepszego polskiego filmu. Albo i jest tylko nie dla mnie.
41. Pokuta (Atonement, reż. Joe Wright, 2007) – film do którego musiałam się długo przekonywać – niby gra motywami melodramatu ale sporo jest tu też o przypadku, winie, karze, odkupieniu i złych decyzjach które podejmuje się w życiu. Wszyscy tu pięknie grają, Keira nosi najładniejszą sukienkę jaką widziała kinematografia a i tak film kradną dwie aktorki. Młodziutka Saoirse Ronan i przychodząca posprzątać po wszystkich Vanessa Redgrave.
42. Bękarty Wojny (Inglourious Basterds reż. Quentin Tarantino, 2009)– jedne z moich ukochanych filmów o kinie. Tak bowiem czytam ten wojenny western Tarantino – jako pochwałę kina, zarówno jako instytucji jak i jako przestrzeni gdzie twórca może dowolnie kształtować los bohaterów a jego władza jest większa niż jakiekolwiek zapiski historyków. W bonusie, pierwsze spotkanie z Fassbenderem zamawiającym piwo i najbardziej przerażająca scena konsumpcji strudla we współczesnej kinematografii.
43. Z dala od zgiełku (Far from the madding crowd, reż. Thomas Vinterberg, 2015) – mogę się śmiać że to film pokazujący jak bardzo owce nienawidzą ludzi ale w istocie wyszła bardzo zgrabna ekranizacja literackiej klasyki. Mamy tu zarówno romans jak i niezależną kobietę w czasach w których kobietom nie wypadało być niezależnymi. Ostatecznie należy głosem serca, choć przed wcześniejszym sprawdzeniem czy wybranek serca ma odpowiednie doświadczenie z owcami. Wszyscy inni kandydaci przyniosą jedynie smutek i niepokój.
44.Social Network (reż. David Fincher, 2010) – Aaron Sorkin zrobił film o tym, że nasze współczesne kanały komunikacji stworzyli ludzie którzy nie umieją pogadać z dziewczyną w barze. Pozornie może się wydawać, że to zwykłe narzekanie ludzi ze świata przed social media na ludzi ze świata Internetu. Ale lata które upłynęły od premiery filmu potwierdzają diagnozę, że jest to film o tym, że w social mediach nigdy nie mieliśmy się naprawdę porozumieć. Inna sprawa, że nawet gdyby Facebook nie istniał jest to doskonale napisany i nakręcony film.
45. Przed wschodem słońca ( Before Sunrise, reż. Richard Linklater, 1995)– najwybitniejszy z filmów chodzonych. Dwoje młodych ludzi spotyka się przypadkowo w pociągu i spaceruje nocą po Wiedniu. To jednorazowe spotkanie zamieniło się w długi związek który obserwujemy i podsłuchujemy już od lat. Linklater stworzył film który z jednej strony jest napisany od A do Z a z drugiej brzmi jakby był zapisem zupełnie naturalnej rozmowy. Mam nadzieję, że reżyser jeszcze kiedyś do niej wróci.
46. Kupiec Wenecki (The Merchant of Venice, reż. Michael Radford, 2006) – Jedna z moich ukochanych ekranizacji Szekspira. Rozegrana w historycznych dekoracjach ale z pełną świadomością różnic we współczesnym odczytaniu sztuki. Al Pacino gra swoją rolę w przejmujący sposób i głównie za jego sprawą nie sposób czytać tej sztuki jako historii tego jak wykluczenie, zgorzknienie i porzucenie niszczy człowieka. Cudowne dekoracje, absolutnie genialna obsada no i najlepszy scenarzysta świata. Wyszło cudownie.
47. Fantastyczny Pan Lis (Fantastic Mr. Fox, reż. Wes Anderson, 2009) – lata czytałam o tym że Fantastyczny Pan Lis ma w sobie coś z Bergmana. Jest w tym sporo prawdy. Ten animowany film o Panu Lisie jest w istocie ciekawą refleksją nad naturą człowieka, albo lisa. Wes Anderson nie byłby sobą gdyby nie zebrał najlepszej możliwej obsady, plus sama animacja jest przesłodka. A scena gdzie dwa małe liski oglądają jazdę kolejki ma w sobie więcej zrozumienia dla dziecięcej psychiki niż niejeden film na ten temat.
48. Wpływ Księżyca ( Moonstruck, reż. Norman Jewison, 1987)– historia prosta i bardzo nowojorska. Z operą w tle i ze scenami które stały się niemalże kultowe. Cher próbuje nas przekonać że jest w niej cokolwiek z zaniedbanej wdowy, a Nicolas Cage jeszcze pamiętał o tym, że w filmach się gra i to nie zawsze tak samo. Ostatecznie dostajemy uroczą rodzinną produkcję która uczy nas wszystkich, że najważniejsza w życiu jest opera i uwaga przy pracy w piekarni.
49. Moonlight (reż. Barry Jenkins, 2016) – kiedy wydawało się że już nie da się opowiedzieć współczesnej historii zbudowanej całkowicie na napięciu i niepowodzeniu pokazało się piękne, oniryczne i pełne tego niezrealizowanego napięcia Moonlight. Pragniemy by bohaterów nic nie powstrzymywało ale powstrzymuje ich wszystko od orientacji seksualnej, przez miejsce zamieszkania po kolor skóry. Film przypomina że są w kinie takie emocje które czujemy rzadko ale szukamy ich zawsze.
50. X-men: Pierwsza klasa (X-men: First Class, reż. Matthew Vaughn, 2011) – kilka lat temu pewnie wymieniłabym X-men 2 jako mój ulubiony film o mutantach ale od tamtego czasu zobaczyłam X-men: First Class. Film wyróżnia się przede wszystkim przeniesieniem akcji historii o mutantach do epoki zimnej wojny, a zwłaszcza kryzysu kubańskiego. Tym jednak co jest sercem filmu to doskonała obsada z podbijającym serca wielbicieli rekinów na całym świecie Fassbenderem. Scena w argentyńskim barze to po porostu kawał dobrej kinematografii, niezależnie w jakim filmie.
51. Kochankowie księżyca (Moonrise Kingdom, reż. Wes Anderson, 2012) – Wes Anderson na liście jest już po raz czwarty ze swoją podróżą do świata którego dosłownie już nie ma. Młodzi, zakochani na wyspie, do której zbliża się tajfun i na której wypoczywają skauci. Jest w tej opowieści sentyment, nostalgia, humor i kwintesencja Andersona. Trochę o dorastaniu a bardziej o tym co potem gdy się już dorośnie i tylko o tych wszystkich plażach pamięta.
52. Ryszard III (Richard III, reż. Richard Loncraine, 1996) – ekranizacja Szekspira zwana w moim domu „Ryszardem z Czołgiem”, przeniesiona z desek National Theatre do kina adaptacja łączy szekspirowską frazę z dekoracjami niczym z trzeciej rzeszy. W tej interpretacji wszystkie intrygi nadal działają, a wypowiadane przez bohaterów kwestie mają sens, choć żadnego konia nie widać w zasięgu wzroku. Za to Ian McKellen uczy wszystkich jak się mówi do kamery – tak byśmy stali się zgodnym wspólnikiem zbrodni. Przyznam szczerze, że jedyne czego żałuje to faktu, że nie widziałam nagrania spektaklu scenicznego bo wydaje mi się że McKellen czuł się tam jeszcze swobodniej niż w filmie.
53. Odyseja Kosmiczna 2001 (2001:Space Odyssey, reż. Stanley Kubrick, 1968) – film przestał mnie nużyć gdzieś za trzecim oglądaniem, zakochałam się w nim za czwartym. Uwielbiam jego skalę, mistycyzm i spojrzenie na relację człowieka z technologią do której dopiero być może dopiero teraz dorastamy. Plus Kubrick kręci kosmos tak, że czuje się iż tylko kosmos ma znaczenie, a wszystko co ludzkie musi być odniesione do tego co kosmiczne. Poza tym Kubrick jest popisuje o ile lepiej potrafił robić filmy od większości reżyserów. I nawet irytujące niektórych zakończenie ma w sobie taką cudowną świeżość.
54. Szpieg (Tinker Tailor Soldier Spy, reż. Tomas Alfredson, 2011) – film którego obsada wygląda jak książka telefoniczna brytyjskiego związku zawodowego aktorów. W filmie grają wszyscy, ale najbardziej gra Gary Oldman, który na potrzeby produkcji postarzał się dwadzieścia lat . Produkcję trzeba oglądać uważnie bo tu chodzi o drobne gesty i spojrzenia. Ale nawet gdy poznamy rozwiązanie to wciąż jest na tyle cudowne by powracać raz na jakiś czas i zachwycać się jeszcze raz tym jaki to cudownie precyzyjny film.
55. No (reż. Pablo Larrain, 2012)– głębokie fanowskie uczucie jakim darzę Gaela Garcię Bernala zaprowadziło do tego cudownego chilijskiego filmu który opowiada o referendum w 1988, w którym należało przekonać społeczeństwo by zagłosowało na nie, przeciwko dalszym rządom Pinocheta. To jeden z najlepszych filmów politycznych jakie znam koncentrujący się na tym jak wiele znaczy marketing polityczny. Do tego całość została nakręcona tak by jak najbardziej przypominać filmy z lat 80 więc wszystko jest utrzymane w takiej cudownej specyficznej kolorystyce.
56. Polowanie (Jagten, reż. Thomas Vinterberg, 2012) – podczas kiedy amerykanie patrząc na Madsa Mikkelsena widzą kanibala, w jego rodzinnej Danii twórcy mogą dostrzec w nim niegroźnego przedszkolanka oskarżonego o molestowanie. Rzadko zdarza się film w którym wszyscy chcieliby dobrze a konsekwencje tych działań szkodzą wszystkim. Ostatecznie jednak jest to jeden z najlepszych portretów małych społeczności, które działają pod wpływem impulsu. Piękny film, i naprawdę fantastyczna rola Mikkelsena.
57. Co jest grane, Davis? (Inside Llewyn Davies, reż. Joel i Ethan Coen, 2013)- zdaniem niektórych krytyków najlepszy film braci Cohen. Dla mnie produkcja która ma w sobie wyłącznie dobre elementy. Fantastyczna muzyka (ścieżki dźwiękowej można słuchać w kółko co też robię), rudy kot i Oscar Isaacs. Jak zwykle u braci Cohen – niby nie dzieje się nic takiego a ja po seansie mam wrażenie, że dużo lepiej rozumiem naturę człowieka. Plus, po latach odkryłam że ten dziwny gość o zupełnie nie aktorskiej twarzy to nikt inny tylko Adam Driver.
58. Ojciec Chrzestny (Godfahter, reż. Francis Ford Coppola, 1972) – kiedy podchodziłam do obejrzenia tego filmu byłam pewna że mi się nie spodoba. Wszak nie przepadam za historiami o mafii. Jedyne co mnie zachęcało to fakt, że moja matka potrafiła przywołać z pamięć konkretne sceny, a to nie jest osoba, która często mówi o filmach. W Ojcu Chrzestnym zakochałam się od początku. Uwielbiam wszystkie sceny ale zwłaszcza tą ślubu. Dla mnie jest w tym filmie jakaś czysta perfekcja, wszystko jest na swoim miejscu i ostatecznie za każdym razem kiedy oglądam Ojca Chrzestnego czuję tą samą przyjemność spotkania z czymś co nie wymaga poprawek.
59. Casablanca (reż. Michael Curtiz, 1942) – kiedy pierwszy raz zobaczyłam Casablankę byłam niesamowicie zawiedziona. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Jednak kilkanaście seansów później zorientowałam się że ten film ma absolutnie idealną proporcję pomiędzy humorem, romansem, i odrobiną patriotycznej propagandy. Wciąż uważam że dialog „Aresztować podejrzanych” „Których” „Tych samych co zwykle” jest jednym z najlepszych jakie słyszałam w filmie. Plus kiedy człowiek już dorośnie to trochę lepiej rozumie czemu główna bohaterka tak całym sercem pokochała Bogarta.
60. Psychoza (Psycho, reż. Alfred Hitchcock, 1960) – wydaje się niesamowite że można obejrzeć Psychozę po latach, znając zakończenie i wciąż dać się wciągnąć w tą opowieść tak jakby dopiero weszła do kin. Ale właśnie tak jest z Hitchcockiem że jego reżyserski geniusz przeskakuje nawet przez spoilery. Jednocześnie muszę przyznać, że ostatnia scena filmu jest moim zdaniem absolutnie wybitna, i wyprzedzająca to co się działo wówczas w kinie o kilka długości. Wielu potem próbowało naśladować to co zrobił Hitchcock ale mało komu wychodziło to tak dobrze.
61. Bulwar Zachodzącego Słońca (Sunset Boulevard, reż. Billy Wilder, 1950) – moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych filmów jaki istnieje. Nie nakręcono potem już nigdy nic lepszego o aktorach, Hollywood, pragnieniu sławy i niszczącym mechanizmie fabryki słów. Opowieść zaczyna się od ciała w basenie a kończy na scenie tak fantastycznej że można ją cytować nawet nie dodając skąd brało się inspirację. Kocham ten film całym sercem i uważam, że wciąż za mało osób go widziało, zwłaszcza młodszych. No i jeszcze te ukłony w kierunki aktorów kina niemego. Naprawdę fenomenalna rzecz.
62. Dwunastu Gniewnych Ludzi (12 angry men, reż. Sidney Lumet, 1957)– film którego obejrzenie powinno być obowiązkowym elementem edukacji. Wszak mamy tu absolutnie wszystko – od pytania jak postrzegamy sprawiedliwość i przedstawione nam fakty, po wpływ jaki jedna charyzmatyczna jednostka może mieć na otoczenie. Film pokazuje skąd nas pewność i skąd w nas wątpliwości. I jak często nasza absolutna pewność wcale nie wynika z przedstawionych faktów. Plus po objerzeniu tego filmu człowiek zaczyna mocno wątpić czy obecność przysięgłych w procesie sądowym to dobry pomysł.
63. Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje ( Star Wars Episode V: The Empire Strikes Back reż. Irvin Kershner, 1980)– nie mam wątpliwości, że nie byłabym tym kim jestem gdyby w odpowiednim i formacyjnym momencie mojego życia nie posadzono mnie przed Gwiezdnymi Wojnami. Jednak od pierwszego obejrzenia zawsze najbardziej lubiłam drugą część. Chyba dlatego, że otwarte zakończenie pomaga uciec przed banalnością zakończenia jednoznacznie dobrego. Ja zaś od dzieciństwa preferowałam kiedy rzeczy albo się nie kończyły albo kończyły się nie idealnie. No i to jest ten odcinek w którym zdecydowanie najłatwiej zakochać się w Hanie Solo.
64. Pół żartem, pół serio (Some Like It Hot, reż. Billy Wilder, 1959) – komedie, zwłaszcza te obyczajowe, mają tendencje do tego by szybko się starzeć. Ale nie Pół żartem, pół serio. Choć wydawać by się mogło, że mężczyźni przebrani za kobiety przestaną bawić to tu przebieranka idzie o krok dalej i nagle bycie kobietą i bycie mężczyzną zaczyna ciążyć na równi. Jack Lemmon odgrywa jedną z najcudowniejszych postaci w kinematografii a zdanie „Mój narzeczony to nie dziad” przeszło do mojego rodzinnego idiolektu. W filmie jest też Marylin Monroe ale gdzie jej tam do Jacka Lemmona tańczącego aż po świt tango.
65. Amadeusz (Amadeus, reż. Miloš Forman, 1980) – po latach moja percepcja tego filmu bardzo się zmieniła, głównie dlatego, że dowiedziałam się więcej i o Salierim i o Mozarcie i miałam okazji posłuchać więcej muzyki jednego i drugiego. Ostatecznie więc zamiast traktować film jako biograficzny, skupiłam się na tym co w nim umowne i przyznam, że lubię go jeszcze bardziej. Jako bardziej uniwersalna opowieść o ambicji, talencie i ludzkich pragnieniach sprawdza się idealnie. Plus Forman wykorzystał muzykę Mozarta lepiej niż ktokolwiek wcześniej i później.
66. Co się wydarzyło w Madison Country ( The Bridges of Madison County, reż. Clint Eastwood, 1992) – Clint Eastwood w przerwach pomiędzy kręceniem antywesternów i filmów dla ostatnich prawdziwych republikanów wybrał się w świat melodramatu i nakręcił wręcz podręcznikowy wyciskacz łez. Jest tu miłość niemożliwa, i to miłość osób nie młodych, i jeszcze do tego scena w której pada deszcz i bohaterka musi się zdecydować czy iść za głosem serca czy zostać tam gdzie jej rodzina. Nie wiem jakie moce posiadł Eastwood by tak dobrze rozumieć jak się kręci prawdziwe melodramaty ale udało mu się idealnie. To dokładnie ten film który będę oglądać raz w tygodniu jak tylko przekroczę sześćdziesiątkę.
67. Filadelfijska Opowieść (The Philadelphia Story, reż. George Cukor, 1940) – z punktu widzenia dzisiejszego opowiadania o kobietach i mężczyznach pewnie ten film nie przechodzi przez sito, nie zmienia to jednak faktu, że absolutnie uwielbiam tą opowieść, o dziedziczce która już zaraz ma wyjść za mąż a tu zjawia się były mąż, i reporter który niby ma być obiektywny ale też ulega jej czarowi. Katherine Hepburn w roli głównej sprawia, że ten film jednak można spokojnie oglądać wiele lat później i trochę fantazjować co by było gdyby w jeden wieczór zakochał się w nas Jimmy Stewart.
68. Fargo ( reż. Joel i Ethan Coen, 1996) – Bracia Cohen wiedzą że ludzie bywają częściej głupi niż źli a czasem są źli i głupi. Fargo rozgrywa cały ten dramat wśród przykrytej śniegiem małej amerykańskiej miejscowości w której nic za bardzo nie ma. Jeden z nielicznych filmów który pokazuje, że nepotyzm to doskonała decyzja bo nie byłaby to rzecz tak wybitna gdyby w roli policjantki nie występowała ciężarna Frances McDormand. Co ciekawe, pierwszy sezon serialowego Fargo jest doskonałym uzupełnieniem i rozszerzeniem przemyśleń z filmu.
69. Dyktator (The Great Dictator, reż. Charlie Chaplin, 1940) – wydawać by się mogło, że satyra Chaplina w której wyśmiewa się z Hitlera i Mussoliniego po latach będzie wyłącznie filmową ramotą. Tymczasem dobre filmy mają to do siebie, że raz na jakiś czas znów są niezmiernie aktualne. W tym przypadku po godzinie śmiechu, czeka nas przemówienie ubogiego fryzjera który wygląda identycznie jak Dyktator, przemówienie w którym nielubiący dźwięku w filmie Chaplin przemawia a jego słowa wciąż mają moc- w ostatnich latach nawet większą niż wcześniej.
70. Sokół Maltański ( The Maltese Falcon, reż. John Huston, 1941)– istnieje ten cudowny moment kiedy po raz pierwszy siada się do filmu którego zakończenia się nie zna. Ja pierwszy raz Sokoła Maltańskiego obejrzałam wiele lat temu nie mając pojęcia jak się skończy i wsiąkłam w świat przedstawiony który co oczywiste zaczyna się od prostej sprawy dla detektywa a kończy na podróży w świat intryg i najmroczniejszych stron ludzkiego charakteru. Choć potem widziałam film jeszcze wiele razy to za każdym razem zachwyca mnie to jak sprawnie prowadzi intrygę i jak bardzo zależy nam na sukcesie bohatera – nawet jeśli jest to sukces bardzo gorzki.
71. Piętro Wyżej ( reż. Henryk Wars, 1937) – w ostatnich latach trochę z pasji a trochę z obowiązku nadrobiłam większość polskiego kina międzywojennego które się nam ostało. Piętro Wyżej to jeden z tych tytułów które praktycznie się nie zestarzały. Nadal są zabawne, nadal wywołują uśmiech na twarzy i trochę zmieniają spojrzenie na to co w kinie przedwojennym zrobić było można. Plus jest tam długa sekwencja w której Bodo śpiewa przebrany za Mae West. Gendery takie. I to przed wojną!
72. Titanic ( reż. James Cameron, 1997) – ja wiem, że to jest straszny wyciskacz łez. Jednak jeśli ogląda się film na około grzywki młodego Leonardo DiCaprio to jest to też jedna z tych produkcji, zrealizowanych z wielkim rozmachem, w której jest mnóstwo doskonałych małych scen. Zwłaszcza pierwsza część filmu, która bardziej niż na katastrofie koncentruje się na zobrazowanych przez podział na klasy różnicach klasowych, jest naprawdę ciekawa. Nie jest to film wybitny ale kiedy oglądałam go kilka lat temu ponownie w kinie zdałam sobie sprawę, że jest to wybitnie sprawnie zrealizowany film, który jak orkiestra na Titanicu gra na emocjach widza do samego końca.
73. Między Słowami (Lost in Translation, reż. Sofia Coppola, 2003) – film o ludziach którzy spotykają się w świecie którego zupełnie nie rozumieją. Alienacja jaką czują bohaterowie w Japonii ponoć dopada wiele osób które przyjechały z zachodu i znalazły się w zupełnie innej kulturze. Tu mamy spotkanie aktora w średnim wieku z młodziutką dziewczyną, która chyba nie do końca wie czego chce w życiu. Fakt, że oboje snują się po Tokio, albo po hotelowych pokojach sprawia, że dostajemy taką wydestylowaną opowieść o uczuciach jakie rodzą się między ludźmi, którzy przez chwilę zostają całkowicie wyrwani z rzeczywistości jaką znają. Być może nie byłby to dobry film gdybyśmy wiedzieli co Bill Murray wyszeptał do ucha Scarlett Johansson w ostatniej scenie.
74. Hot Fuzz: Ostre Psy (Hot Fuzz, reż. Edgar Wright, 2007) – nakręcenie precyzyjnej komedii wymaga więcej pracy niż mogłoby się wydawać. A Hot Fuzz to jeden z najbardziej precyzyjnych filmów jakie kiedykolwiek widziałam. Jest bardzo zabawnie, bardzo angielsko i trochę absurdalnie – jak to w dobrych komediach być powinno. Dodatkowo film ma taką obsadę że kojarzy się nawet sprzątaczkę z trzeciego planu. Pod koniec kręci się zaś z niedowierzaniem głową że ten pozornie absurdalny chaos składa się w tak dokładnie przemyślaną historię. Mamrotanie po seansie „The Greater Good” gwarantowane. Zresztą film w ogóle tworzy kod do porozumiewania się ze znajomymi, którego bez znajomości przygód dzielnych policjantów w angielskich miasteczkach nie sposób złamać.
75. Hobbit: Niezwykła Podróż (The Hobbit: An Unexpected Journey, reż. Peter Jackson, 2012) – tu pewnie podniesiecie jedną brew a nawet dwie, jeśli nie umiecie tylko jednej– jak to Hobbit a nie Władca Pierścieni. Przyznam szczerze z ręką na sercu. Wiem, że Hobbit jest gorszym filmem niż każda część Władcy Pierścieni ale jednocześnie – bawi mnie bardziej. Dlaczego? Nie wiem dokładnie dlaczego, może dlatego, że krasnoludy są takie ładne. A może dlatego, że Martin Freeman jest lepszym aktorem niż Eliach Wood? A może to radocha z powrotu do Śródziemia? A może fakt, że o ile z Władcą Pierścieni mam silny emocjonalny związek, to z Hobbitem już nie, co znaczy, że nie przeszkadzają mi reżyserskie volty i przeinaczenia? Nie wiem, ale pierwsza część Hobbita za każdym razem daje mi mnóstwo szczęścia. Choć w sumie video z produkcji Hobbita dają mi jeszcze więcej szczęścia.
76. Okruchy Dnia (The Remains of the Day, reż. James Ivory, 1993) – film w czasie oglądania którego człowiek chce krzyczeć na bohaterów, a zwłaszcza na głównego bohatera, służącego którego źle pojmowany profesjonalizm, uniemożliwia wyartykułowanie swoich uczuć i potrzeb. Głównie dlatego, że jego podejście do obowiązku i lojalności staje na drodze do jakiegokolwiek prywatnego szczęścia. Ostatecznie jednak nie da się ukryć, że cała siła filmu opiera się na tym czego bohaterowie sobie nie mówią i nigdy nie powiedzą. No i nie byłoby to tak dobre gdyby Anthony Hopkins i Emma Thompson nie należeli do tej ligi aktorów którzy potrafią zagrać prostego dialogu tak, że jest w nim całe spektrum ludzkich emocji. Plus to jeden z tych nielicznych angielskich filmów który przypomina, że nie wszyscy na wyspach dzielnie opierali się pokusom jakie niosły za sobą systemy totalitarne rozwijające się w Europie w latach trzydziestych.
77. Henryk V (Henry V, reż. Kenneth Branagh, 1989) – kolejna na tej liście ekranizacja Szekspira. Tym razem cenię film przede wszystkim za to jak sprawnie Branagh odciął się od filmu Oliviera. Zwycięska bitwa rozgrywa się w błocie i nie ma w sobie nic romantycznego. Młody książę naprawdę jest młody a jego zapał ma w sobie coś z entuzjazmu nastolatka. Historia wychodzi poza patriotyczną opowieść o zwycięstwie Anglików i wraca tam gdzie być powinna – do refleksji nad pewnymi przymiotami ludzkiej duszy i nad tym jaka jest cena militarnych zwycięstw i politycznych przepychanek. Pod koniec zaś Szekspir dorzucił scenę jak z komedii romantycznej. Patrick Doyle napisał do Henryka V wybitną ścieżkę dźwiękową którą potem wykorzystywano w rozlicznych zwiastunach zupełnie innych filmów.
78. John Wick (reż. David Leitch, Chad Stahelski, 2014) – film który można byłoby streścić – zabili mu psa i ukradli samochód a teraz wszyscy nie żyją. Fabularnie to prosta historia o zbrodni z pozornie przesadzonym punktem wyjścia. Ale film przede wszystkim proponuje spójną wizję świata przedstawionego zaś pod koniec rozumiemy, że każdy kto podniesie rękę na psa zasługuje na śmierć. Plus Keanu Reeves nie zmienia wyrazu przez cały film i tworzy tym samym bohatera o którym nie sposób zapomnieć. W swojej klasie jeden z tych filmów który dał mi największą uciechę.
79. Billy Elliot (reż. Stephen Daldry, 2000) – jest to taka historia która streszczona brzmi jak najgorszy wyciskacz łez od Hallmarku. Chłopak z górniczej rodziny nie chce trenować boksu tylko ćwiczyć balet. Ale ponieważ film nakręcili Brytyjczycy to zamiast przesłodzonej historyjki dostajemy świetny portret grupy społecznej w dobie kryzysu (historia rozgrywa się w czasie strajków górniczych za rządów Margaret Thatcher). Doskonałe portrety bohaterów, świetny – tak bardzo młody- Jamie Bell jako tytułowy Billy no i ostatnia scena przy której niezależnie od tego, który to seans sięga się po przygotowane zawczasu chusteczki.
80. Withnail i Ja ( Withnail & I, reż. Bruce Robinson, 1987) – historia dwóch bezrobotnych aktorów którzy pod sam koniec 1969 roku dochodzą do wniosku, że potrzebują wakacji. I jadą na te wakacje, co nie daje im zbyt wiele radości bo pada a na dodatek gospodarz czyni im homoseksualne awanse. Streszczanie tej produkcji o tyle nie ma sensu, że jest ona przede wszystkim oparta na doskonałych dowcipnych dialogach i absurdalnych scenach. Pod koniec jednak czujemy pewien żal, choć do końca nie wiemy za czym. Jeden z tych filmów który bardzo słusznie nazywa się kultowymi.
81. Notting Hill (reż. Roger Michell, 1999) – jedna z najlepszych komedii romantycznych jaką nakręcono. Zgodnie z zasadą odwróconego kopciuszka, gdzie to kobieta ma wszystko a mężczyzna nic. Richard Curtis pisze zawsze tego samego zakłopotanego sobą bohatera, a Hugh Grant gra go najlepiej jak potrafi. Choć historia jest prosta, to jednak Curits idealnie rozgrywa plusy i minus darzenia uczuciem osoby sławnej, jednocześnie wrzucając do filmu kilka całkiem błyskotliwych obserwacji odnośnie tego jak działa sława. Tylko potem jak się pojedzie zobaczyć Notting Hill na żywo, to nie jest nawet w połowie tak romantyczne jak w filmie.
82. Rzymskie wakacje (Roman Holiday, reż. William Wyler, 1953) – Trochę jak w bajce – księżniczka ucieka od swoich obowiązków. Ale zamiast spotkać księcia spotyka dziennikarza. Wszystko w tym filmie jest urocze, a Rzym nigdy nie był tak pocztówkowo romantyczny. Pewnie by się ten film zestarzał gdyby Audrey Hepburn była choć odrobinę mniej urocza, a Gregory Peck nie był Gregorym Peckiem. Wciąż jednak najinteligentniejsze w tym filmie jest zakończenie które konfrontuje nas z rzeczywistością – pewne rzeczy mogą się zdarzyć tylko przez chwile i nie ma sensu pisać dalszego ciągu.
83. Scott Pilgrim kontra świat (Scott Pilgrim vs the World, reż. Edgar Wright, 2010) – gdzieś przeczytałam zdanie o tym, że jest to najlepsza ekranizacja gry komputerowej w historii. Choć gra Scott Pilgrim vs The World nie istnieje – jest za to naprawdę dobra powieść graficzna. Historia sama w sobie wydaje się głupia – nasz bohater musi walczyć ze strasznymi byłymi facetami dziewczyny w której się zakochał. Ale to też film o tym jakie mamy wyobrażenia o ludziach których kochamy i jak czasem niekoniecznie są one zgodne z prawdą. Film jest bardzo zabawny, doskonale zrealizowany pod względem technicznym i do tego jeszcze całkiem mądry.
84. Wyjście przez sklep z pamiątkami (Exit Through the Gift Shop, reż. Banksy, 2010) – film o Banksym, film Banksy’ego. Dokument. Fabuła. Instalacja artystyczna? Fenomenalny film, który bawi się naszymi wyobrażeniami o tym czym jest produkcja dokumentalna i każe sobie zadawać pytanie – jak bardzo możemy wierzyć w to co wygląda na bardzo prawdziwe. Poza tym film zabawny, sporo mówiący o współczesnej sztuce, a jeszcze więcej o jej percepcji. Trochę jak czytanie ironicznych komentarzy w Internecie gdzie nigdy nie jesteśmy do końca pewni czy ktoś pisze na poważnie czy robi sobie z nas jaja. Perełka.
85. Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz ( Captain America: The Winter Soldier, reż. Anthony RussoJoe Russo, 2014) – zanim bracia Russo postanowili przenieść swoje konflikty na skalę kosmiczną opowiedzieli jedną z najlepiej przemyślanych historii w świecie Marvela. Z jednej strony to wciąż film super bohaterski, z drugiej – zdecydowanie więcej w nim tropów z amerykańskiego kina szpiegowskiego z lat 70. Nawet Robert Redford się pojawia. A w tle super wyczynów mamy jak najbardziej ważne pytanie – ile ludzie są w stanie oddać władzy i wolności w imię ulotnego poczucia bezpieczeństwa. Ktokolwiek po tym filmie ma wrażenie że Marvel jest apolityczny powinien obejrzeć go jeszcze raz.
86. Pacific Rim (reż. Guillermo del Toro, 2010) – Wielkie potwory morskie, wielkie roboty, Idris Elba anulujący apokalipsę. W chwili kiedy myślałam że w świecie kina czysto rozrywkowego niczym nie można mnie zaskoczyć wkroczył Guillermo del Toro cały na biało i zaproponował film, który niby był do wszystkiego co znam podobny ale zupełnie nie podobny. Wyszła z tego absolutnie cudowna rozrywka, i film który przywrócił wielkie roboty (a właściwie mechy) kinu. Potem próbowano do wielkich potworów i wielkich robotów wrócić ale nie wyszło. Najwyraźniej aby nakręcić doskonały głupi film trzeba mieć błyskotliwego reżysera.
87. Rękopis Znaleziony w Saragossie (reż. Wojciech Has, 1964)– mam wrażenie, że ktoś rzucił zdaniem „Powieści Potockiego nie da się zekranizować” na co Wojciech Has powiedział tylko „Potrzymajcie moje piwo”. Mimo licznych prób nadal nie przeczytałam całego Rękopisu ale film widziałam kilkanaście razy i nadal jestem pod wrażeniem, jaka to jest fenomenalna produkcja, od aktorstwa, po sposób prowadzenia skomplikowanej narracji. Jeden z tych filmów które spokojnie można pokazywać na całym świecie i tylko czekać na słowa uznania dla jednego z najwybitniejszych filmów polskiej kinematografii.
88. Popiół i Diament ( reż. Andrzej Wajda, 1958)– są takie filmy w kinematografii każdego kraju, których można nie oglądać a człowiek i tak zna połowę kadrów. Tak jest trochę z Popiołem i Diamentem, bo przecież i scenę z odwróconym krzyżem, i z kieliszkami wódki i tą na wysypisku ma się w głowie nawet jeśli nigdy nie obejrzało się filmu od początku do końca. Kiedy się jednak obejrzy to można dojść do przekonania, że to jest film absolutnie fenomenalny, ale też – doskonały film o niejednoznaczności wyborów i braku czarno białej historii. No i jeszcze Zbigniew Cybulski który gra jak James Dean tylko lepiej.
89. Neruda (reż. Pablo Larraín, 2016) – już drugi film Pablo Larrina na tej liście – co każe podejrzewać, że po prostu bardzo lubię styl tego reżysera (w szerszej liście filmów była też Jackie co pogłębia to podejrzenie). Neruda to film odrobinę biograficzny, ale zdecydowanie bardziej przyglądający się kreatorskiej mocy poety i słowa. Neruda poetą był fascynującym, a człowiekiem ciekawym. Przede wszystkim jednak ilekroć oglądam ten film myślę o tym jaką siłę mogę mieć w społeczeństwie poeci, jeśli tylko da im się taką możliwość. I dlaczego tych możliwości poeci mają coraz mniej.
90. Jeszcze Dalej niż Północ (Bienvenue chez les Ch’tis, reż. Dany Boon, 2008) – żeby było jasne – fakt, że jedynym francuskim filmem na tej liście jest komedia nie znaczy, że nie cenię i nie lubię filmów Nowej Fali czy francuskich mistrzów kina. Wciąż jednak nie są to filmy do których wracam w ten sposób co do filmów ulubionych. Historia pracownika poczty wysłanego na daleką francuską północ, który uczy się kochać miejsce do którego nikt nie chce trafić, ma w sobie humor, ciepło i życiową prawdę że czasem płaczemy tylko dwa razy – wtedy gdy gdzieś jedziemy i wtedy kiedy musimy wyjechać.
91. Oczy szeroko otwarte ( Einaym Pkuhot , reż. Haim Tabakman, 2010) – skoro już zwróciliśmy uwagę, że mam słabość do nieszczęśliwych historii miłosnych, to teraz czas na kolejną, tym razem rozgrywającą się w środowisku ortodoksyjnych żydów. Uwielbiam to jak film pokazuje społeczność w której nic nie umknie uważnemu oku tych którzy zawsze patrzą, zawsze pilnują zasad i moralności. Cudowne jest też to jak w tym świecie, uczucie między bohaterami rozwija się naturalnie. A jednocześnie – ponieważ to jest w dużym stopniu film zanurzony w wierze i religii, pytanie o własne uczucia i pożądanie rozgrywane jest nie tylko na płaszczyźnie emocjonalnej, ale też religijnej.
92. Spirited Away: W krainie Bogów ( Sen to Chihiro no Kamikakushi , reż. Hayao Miyazaki , 2001) – pamiętam, że wybrałam się na ten film do kina za namową mojego taty, który od jakiegoś czasu zajmował się informowaniem nas o osiągnięciach studia Ghibli. Film zrobił na mnie niesamowite wrażenie, ponieważ był zupełnie czym innym niż to co znałam dotychczas w animacji ale też w ogóle w sposobie snucia opowieści. Do dziś ilekroć wracam do tego filmu jestem zachwycona kreacją świata, mnogością postaci a także scenami takimi jak podróż bohaterki pociągiem, które są po prostu zapisem czystej magii. Lubię inne filmy studia Ghibli ale żaden nie jest dla mnie tak magiczny jak Spirited Away.
93. Fish Tank (reż. Andrea Arnold , 2009)– to jeden z tych filmów który ma niesamowitą umiejętność zwodzenia widza. Kiedy zaczyna się go oglądać podejrzewa się jedno zakończenie, a potem film robi wszystko by uśpić naszą czujność. Tylko po to by ostatecznie wrócić do tego co można było podejrzewać od początku. To kolejny film o tej innej Anglii, dalekiej od pocztówkowego Londynu, oraz o ambicjach, tańcu i młodzieńczej wrażliwości, którą tak łatwo utracić. Niesamowite jest napięcie w tym filmie a także doskonała gra aktorska, młodziutkiej głównej bohaterki.
94. Gosford Park (reż. Robert Altman, 2001) – nikt tak nie opowiada o angielskich podziałach klasowych jak Julian Fellowes, nikt tak spranie nie radził sobie z wielowątkową narracją jak Altman. Tu zamyka pod jednym dachem państwo, służbę, anglików i amerykanów a potem – jakby chciał się pośmiać ze wszystkiego co nam pokazał – dorzuca morderstwo i detektywa. Ostatecznie Gosford Park jest wspaniałym rozliczeniem z tym jak wiele kosztuje zachowanie pewnej fasady i jak bardzo podziały klasowe opierają się na tym, że wszyscy poświęcą coś z siebie. Fellowes potem nie raz opowiadał o tym co się dzieje pod i nad schodami ale wychodziło mu to już bardziej pocztówkowo.
95. Słodkie życie (La Dolce Vita, reż. Frederico Fellini, 1960) – do żelaznych klasyków filmowych podchodzi się niekiedy z przekonaniem, że nie mogą porwać skoro ogląda się je trochę z przymusu. Ale oglądając Felliniego, jedyne co sobie człowiek uświadamia to jakie rzesze reżyserów od niego ściągało, z mniejszym lub większym powodzeniem. Słodkie życie wciąż ma w sobie dużo prawdy zarówno o artystycznych środowiskach, jak i o ludzkim niespełnieniu. Zresztą nie ukrywam że mogłoby się na tej liście znaleźć też 8 i pół które kiedyś sprzedano mi jako najnudniejszy film na świecie, a które pokochałam całym sercem.
96. Wszystko w Porządku (The Kids Are All Right, reż. Lisa Cholodenko, 2010) – film który nauczyłam się bardzo lubić a potem wręcz uwielbiać. W życiu dwóch pozornie bardzo szczęśliwych kobiet pojawia się biologiczny ojciec ich dzieci. Przystojny, sympatyczny i wyluzowany. Szybko okazuje się że jednak nie wszystko jest tak w porządku w życiu jakby się mogło wydawać. Świetny film o rodzinnych relacjach, związkach, dzieciach, ojcostwie i macierzyństwie. A do tego jak to jest fantastycznie zagrane, zwłaszcza Julianne Moore i Anette Beinning grają jakby nie miały scenariusza tylko po prostu były swoimi bohaterkami.
97.Powrót Batmana (Batman Returns, reż. Tim Burton, 1992) – nie zliczę ile razy widziałam ten film. Na moje oko – blisko dwudziestu. Powrót Batmana to dla mnie idealny film komiksowy. Niekoniecznie super bohaterski bo więcej tam postaci ułomnych niż bohaterskich. Michael Keaton nie przepakował na siłowni, i to absolutnie nie przeszkadza bo charyzma Batmana nie leży w jego bicepsie. Gotham Tima Burtona to ciemne miejsce gdzie nie widać nieba a mroczne budynki odcinają światło. Ogląda się to doskonale i żaden inny bardziej realistyczny Batman nie rozbudził we mnie tylu emocji co ten nie wstydzący się ani komiksowego ani nieco kampowego dziedzictwa Człowieka Nietoperza.
98. Wiele hałasu o nic (Much Ado About Nothing, reż. Kenneth Branagh, 1993) – chyba już nikogo nie dziwi, ze lubię ekranizacje Szekspira. Wiele hałasu o nic, przeniesione do słonecznej Toskanii, ma w sobie energię, radość i humor który sprawia, że niemal nie czujemy, że oglądamy XVI wieczne spory o to z kim kobieta ma prawo sypiać przed ślubem. Emma Thompson gra swoją bohaterkę z mieszaniną inteligencji i melancholii która jest naprawdę wybitna. Denzel Washington jest księciem którego poddanymi chcieliby być wszyscy. Zaś otwierająca film sekwencja to zapis czystej nieskrępowanej radości, która udziela mi się za każdym razem gdy oglądam film.
99. Ran (reż. Akira Kurosawa, 1985) – po obejrzeniu tego filmu ma się ochotę odpowiedzieć na pytanie „Kim był Szekspir?” zdaniem „Scenarzystą Kurosawy”. Ran jest arcydziełem na każdym poziomie. Wizualnym, narracyjnym, interpretacyjnym. Serio nie umiem nawet dobrze opisać jak dobry jest to film i jak bardzo nie ma w nim nic złego, jeśli miałabym powiedzieć co zrobiło na mnie największe wrażenie, to poza genialną reżyserią jest to użycie koloru. Mało jest filmów które tak doskonale operowały by kolorem w każdym kadrze. To jest tak piękny film, że mimo iż trwa prawie trzy godziny to zupełnie nie chce się wychodzić z tego niesamowitego świata przedstawionego.
100. Cztery Wesela i Pogrzeb (Four Weddings and a Funeral, reż. Mike Newell, 1994) – kiedy ktoś mnie pyta jaki film widziałam najwięcej razy to musze odpowiedzieć zgodnie z prawdą – Cztery Wesela i Pogrzeb. Pierwsza brytyjska komedia romantyczna jaką zobaczyłam i co w sumie trochę zmarnowało mi trochę cały gatunek, bo jest ona wciąż moim zdaniem najlepszą komedią romantyczną jaką nakręcono w ostatnich dekadach. Jest tu bardzo brytyjsko i bardzo zabawnie poza jedną sceną gdzie jest niezwykle smutno. Tym samym Richard Curtis przypieczętował najważniejszy schemat komedii romantycznej – na wszystkie cztery zabawne sceny jedna musi być smutna żeby wszystko nabrało większej głębi i znaczenia.
No i tyle. Sto. Mało. Przyznam szczerze, że ta lista była ze dwa trzy razy dłuższa, a mogłaby być pewnie i jeszcze dłuższa. Sto to taka arbitralna liczna. Mam nadzieję, że jako czytelnicy rozumiecie czym jest opublikowanie takiego zestawienia. Jest pewnym odsłonięciem się na skalę dużo większą niż można byłoby się spodziewać. Dopuszczeniem do pewnej wrażliwości i pewnej podatności na specyficzny rodzaj historii. Jednocześnie jak widzicie, nie próbuję sfabrykować listy prawdziwego kinomana. Nie ma tu kina rumuńskiego ani irańskiego, ponownie nie dlatego, że go nie cenię ale dlatego, że nie jest moim ulubionym. Jednocześnie, uprzedzając nieco specyficzny rodzaj komentarzy – na tej liście niczego nie brakuje, jest na niej dokładnie to co być powinno. Bo nie jest to lista najlepszych filmów jakie widziałam tylko ulubionych. Choć to kategoria tak nieuchwytnie specyficzna, że nie umiem jej nawet dobrze zdefiniować.
Czy to lista ostateczna, która nigdy nie ulegnie zmianie? Na pewno nie. Wręcz przeciwnie – kiedy patrzę na swoje własne zestawienia sprzed pięciu lat jestem zaskoczona niektórymi tytułami które się tam pokazały. Z drugiej strony – nie ma nic lepszego niż przekonać się raz na jakiś czas jak bardzo się zmieniamy jako widzowie, jak doceniamy inne historie, innych reżyserów i inne opowieści. Choć patrząc na moje preferencje, idealnym filmem dla Zwierza jest oparty o jakąś sztukę Szekspira kostiumowy melodramat, gdzie jedną z ról gra Colin Firth a całość reżyseruje albo Kenneth Branagh albo Wes Anderson. Brzmi spoko. Ale tak serio to przypomnijcie mi kiedy na ekrany wchodzi nowy film o Henryku V? Mam dziwne wrażenie że mi się spodoba.
Ps: ponieważ ten post ma dwadzieścia stron to może się w nim zdarzyć więcej literówek niż zwykle, próbowałam je wyłapać ale to nie jest łatwe przy takiej objętości tekstu.