– Czyli w tym twoim filmie o serze właściwie nie ma nic o serze. – nie byłem w stanie ukryć zawodu. Ludzie, którzy kręcą filmy o średniowiecznych heretykach, nie powinni się chwalić, że ich film opowiada o serze.
– No, niewiele. Sporo osób jest tym zawiedzionych – Eva wrzuciła niedopałek do popielniczki – jedyna prawdziwie serowa rzecz w tym filmie, to jego roboczy tytuł. Żeby nam się ludzie nie kręcili po planie, roboczy tytuł produkcji to „Dojrzały Gruyère”
– Brzmi jak coś, co bym obejrzał – poczułem właśnie, że jestem całkiem głodny. Porządne angielskie śniadanie, które dziś rano wmusił we mnie Kevin było tylko wspomnieniem – Ogólnie myślę, że jest za mało filmów o serach. Kto by nie obejrzał produkcji o serze. A pomyśl, ile byłoby możliwości marketingowych. Sery z logo filmu, specjalny sos serowy do popcornu, jakieś imprezowe fondue.
– Jesteś pewien, że nie pracujesz w marketingu? Mówisz jak człowiek szykujący kampanię promocyjną – Eve wyglądała na bardzo rozbawioną – No, ale skoro ja ci opowiedziałam o moim filmie o serze, to teraz ty. Opowiedz mi o Kevinie.
– To mój znajomy z pracy. Jest księgowym. Wygrał w naszej biurowej loterii miejsce jako wolontariusz i tak się ucieszył, że skacząc po łóżku skręcił nogę. Zapytał, czy nie przyjdę za niego, i oto jestem. – Opowiadając tą krótką historię zdałem sobie sprawę, że brzmi ona co najmniej komicznie.
– Chcesz mi powiedzieć, że ten Kevin to tylko twój znajomy? Nie najlepszy przyjaciel? – Eve wydawała się jednak bardziej zaskoczona niż rozbawiona.
– Trudno w sumie byłoby go nazwać przyjacielem. Poznaliśmy się na szkoleniu BHP parę lat temu. Nie utrzymujemy jakichś szczególnie bliskich kontaktów. Kilka razy byliśmy na piwie, chyba raz w kinie, kiedyś przyniósł mi rosół do domu, jak byłem chory. No i w ciągu ostatnich dni widywaliśmy się codziennie, ale to dlatego, że wybieraliśmy smoking, potem był fryzjer, no i jeszcze szkolnie z tych wszystkich kiecek i nazwisk… – im dłużej mówiłem, tym bardziej dochodziło do mnie, że nazywanie Kevina znajomym z pracy rzeczywiście brzmiało, jakbym udawał, że go nie znam – OK, może masz rację, to bardziej kumpel niż znajomy. To chyba będzie odpowiedniejsze.
– Hmm… czyli robisz to dla kumpla. Przynajmniej przystojny ten kumpel? Z jakimś nadziejami na coś więcej? – Eve przyglądała mi się badawczo.
– To znaczy, jak wypożyczaliśmy ten smoking, to kasjerka życzyła nam wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, więc nigdy nie wiadomo. Ale jeśli pytasz mnie, czy poszedłem na galę, bo mam nadzieję, że Kevin mnie pokocha i spędzimy razem resztę życia, to muszę cię zawieść. Moje motywacje są zupełnie nieromantyczne. Po prostu byłoby mi strasznie głupio powiedzieć „nie” Kevinowi. – miałem nadzieję, że nie zabrzmiałem jak jeden z tych facetów, którzy na sam pomysł, że mógłby im się podobać jakiś kolega, reagują paniką.
– Ciekawe… – Eve z zadziwiającą gracją wstała z podłogi i zaczęła wygładzać nieistniejące zagięcia na swojej sukience – doskonale wiem, jak zakwalifikować faceta, który robi coś miłego, by dostać się do czyjegoś łóżka. Zupełnie nie wiem, co myśleć o kimś, kto robi cokolwiek wyłącznie, żeby być miłym. Nie jesteś przypadkiem Kanadyjczykiem?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie znasz zbyt wielu po prostu miłych ludzi? – teraz ja wstałem. Najwyraźniej nie znałem tej aktorskiej sztuczki, przy której ubrania nie gniotą się od siedzenia na podłodze. Moje spodnie zdecydowanie nie wyglądały tak dobrze, jak wcześniej.
– Znam bardzo wiele miłych osób, ale wszystkie mieszkają daleko od Los Angeles – Eve założyła swoje szpilki i znów była o kilka centymetrów wyższa ode mnie – No dobra, czas chyba wracać na salę. Skoro jesteś jedną z niewielu miłych osób w tym mieście, byłoby naprawdę niegrzecznie namawiać cię do złego.
Eve przygładziła włosy i niczym postać z kreskówki wyjrzała, by sprawdzić, czy ktoś stoi w szerokim holu na końcu korytarza. Najwyraźniej nie chciała, żeby ktoś widział, że spędziliśmy razem trochę czasu. Nawet się nie dziwiłem. Można się dobrze bawić w towarzystwie przypadkowego człowieka, ale to nie znaczy, że chce się z nim mieć zdjęcie.
– Droga wolna, możemy iść. I nie musisz się trzymać pół kroku za mną, nie jestem królową brytyjską.
Ruszyliśmy w kierunku widowni – z moich wyliczeń wynikało, że za jakieś dwie, trzy minuty czeka nas kolejna przerwa. Teraz foyer było właściwie zupełnie puste, nie licząc znudzonych hostess i kelnerów. Ci jednak nie zwracali na nas za bardzo uwagi, wyraźnie zakładając, że nikt ważny nie siedzi w bocznych korytarzykach w czasie rozdawania nagród. Byliśmy już właściwie przy wejściu, gdy ktoś niebyt głośno krzyknął imię Eve. Nawet nie zdążyłem się odwrócić, kiedy poczułem, że Eve łapie mnie za rękę.
– Jakby co jesteś tu ze mną. Ani słowa o Emilio ani nic – szepnęła mi do ucha, po czym odwróciła się w kierunku, z którego ktoś za nią krzyczał.
Mężczyzna, który stanął przed nami był wysoki. Naprawdę wysoki. Nigdy nie byłem dobry w szacowaniu czyjegoś wzrostu, ale podejrzewałem, że miał ze dwa metry wzrostu. Miał też wszystkie cechy przystojnego faceta. Szerokie barki, błękitne oczy i złociste włosy, które opadały mu na ramiona. Do tego linia jego szczęki była po prostu idealna. Musiałem się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć tylko po to, by sprawdzić, czy to rzeczywiście możliwe, żeby człowiek miał takie rysy twarzy. Nigdy nie widziałem kogoś tak pięknego na żywo.
– Steve, jak miło cię widzieć – Eve ścisnęła moją dłoń jeszcze mocniej. Z jej tonu głosu wynikało jasno, że nie jest bardzo zadowolona z tego, że widzi Steve’a.
– Ciebie też, Eve. Ślicznie wyglądasz – Steve sprawiał wrażenie, jakby właśnie dotarło do niego, że to spotkanie nie było najlepszym pomysłem – Jesteś tu sama?
– Nie, ze mną – podniosłem nasze ręce do góry, jakby był to jakiś oficjalny dowód, że jesteśmy razem – Nazywam się Adam Clarke. Producent. Miło poznać.
– A tak, jasne… też mi miło… Ja też jestem tu z kimś. Znaczy, nie z kimś … jestem z – Steve mimo swoich dwóch metrów wzrostu wyglądał na strasznie spłoszonego.
– Jesteś tu z Ann. Widziałam ją na czerwonym dywanie. Ślicznie wygląda. Który to miesiąc? Siódmy? Ósmy?
– Siódmy – Teraz Steve się zaczerwienił – Na początku było słabo, ale teraz czuje się dobrze. Choć właściwie to właśnie wyskoczyłem, żeby przynieść jej coś słodkiego. Nic tu takiego nie ma, ale wiesz, uparła się… Trudno odmówić Ann.
– Tobie na pewno – Eve uśmiechnęła się szeroko, ale nie trzeba było jakichś specjalnych umiejętności, by wyłapać złośliwość – Ale bardzo się cieszę, że się wam układa – to zdanie akurat brzmiało szczerze.
– Ja też się cieszę. To znaczy, cieszę się, że tobie się układa. To znaczy, nie wiem, znaczy – Steve robił się już autentycznie purpurowy. O cokolwiek chodziło, było mi go autentycznie żal. Nie wiem, czy byłoby mi go tak żal, gdyby nie był taki piękny. Zacząłem rozumieć to powiedzenie o tym, że ładnym ludziom jest łatwiej w życiu. Przypomniałem sobie o moim batoniku, który miałem w kieszeni. Trochę się rozpuścił, ale nawet rozpuszczony batonik jest lepszy niż puste ręce.
– Może to coś pomoże na zachcianki – wyjąłem zgniecionego Marsa z kieszeni. Steve spojrzał na mnie z wdzięcznością. Chciałbym, żeby ktoś częściej na mnie tak patrzył.
– Dziękuję! Naprawdę dziękuję, tak bardzo dziękuję. – Steve zaczął energicznie potrząsać moją dłonią. Jego uścisk był tak mocny, że poczułem, jak tracę czucie w końcówkach moich palców – to ja już pobiegnę.
– Ale jeszcze nie ma przerwy! – rzuciłem, choć zdawałem sobie sprawę, że wszyscy chcą jak najszybciej skończyć to przypadkowe spotkanie
– Wślizgnę się bocznym wejściem. Nie chcę, żeby Ann dłużej czekała – wizja, że człowiek tak wielki jak Steve miałby się gdziekolwiek, wślizgnąć trochę mnie rozbawiła. Tacy ludzie, wchodząc do pomieszczeń, wypełniają sobą całą przestrzeń – Eve, było cię miło spotkać. Masz tu bardzo sympatycznego faceta. Bardzo.
– I nawet nie jest Kanadyjczykiem – Eve znów się uśmiechnęła, tym razem łagodniej.
Steve skłonił się nam lekko, jakby był dziewiętnastowiecznym gentelmanem, po czym pobiegł w kierunku jednego z bocznych wejść.
– Kto to był? – spytałem, gdy już Steve oddalił się na tyle daleko, by nie mógł nas usłyszeć – Mam wrażenie, że skądś go znam.
– To był Steve Hudson.
Wiedziałem, kim był Steve Hudson. Wszyscy wiedzieli. Był to główny aktor w serii „Złość i strach”. Za dwa miesiące miała się odbyć premiera piątego filmu z serii – „Złość i strach: Przerażenie”.
– Steve Hudson? Jakim cudem go nie poznałem? – nie miałem za dobrej pamięci do twarzy, ale plakaty do jego nowego filmu już wisiały w całym mieście.
– Ludzie wyglądają na żywo inaczej, niż na plakatach. A nawet niż w filmach. Poza tym na żywo nie ma połowy twarzy w elektronicznych wszczepach.
– To musi być to – strasznie chciałem się dowiedzieć, kim dla Eve był ten cały Hudson ale nie chciałem wyjść na wścibskiego typa. W końcu prawie się nie znaliśmy. Miałem nadzieję, że przerwa się zaraz skończy. Wolałem już wrócić na swoje miejsce i nie zastanawiać się, na jaką jeszcze hollywoodzką gwiazdę wpadniemy.
Przez chwilę staliśmy w ciszy. Dzwonek, który mógłby nas wyzwolić z tej niezręcznej sytuacji, nie dzwonił. Po raz pierwszy w ciągu tego wieczora poczułem się naprawdę zmieszany. Co ja w ogóle robię wśród aktorów i gwiazd. Trzeba było się grzecznie trzymać zasad, a nie dawać się wciągnąć w jakieś dziwne towarzyskie gierki znudzonej sławy. Ostatecznie co mnie obchodziło, że jakiś Emilio pokłócił się z nią w limuzynie? To nie było moje życie i moje zmartwienia. Na dodatek straciłem mojego batonika.
– Steve to mój były mąż – powiedziała Eve nagle, cicho, jakby wyznawała mi jakąś wstydliwą tajemnicę.
– Mąż? Ale jak to? – byłem w szoku.
– No normalnie, wzięliśmy ślub, mieszkaliśmy razem, a potem się rozstaliśmy. Być może zanim się rozstaliśmy, Steve poznał Ann. Na planie filmu, w którym obie grałyśmy. Cała drama. Ale to było wieki temu. Teraz jesteśmy w przyjacielskich stosunkach. Sam widziałeś – Eve wyglądała na dziwnie zakłopotaną całą sytuacją.
– Lata temu? Jak to możliwe? To w ogóle legalne? – byłem autentycznie zaskoczony. Eve wyglądała, jakby kilka lat wcześniej skończyła liceum.
– Ile ty myślisz, że mam lat? – spojrzała na mnie rozbawiona – Dwadzieścia?
– Nie, oczywiście, że nie – teraz ja poczułem się zakłopotany – Dwadzieścia pięć? Jeśli mniej to przepraszam, jestem fatalny w szacowaniu wieku ludzi.
– Jesteś uroczy. Powinieneś występować na imprezach dla samotnych matek. Mam trzydzieści trzy lata. A ślub ze Stevem wzięłam, jak miałam dwadzieścia cztery. Za wcześnie. A ty ile masz lat?
– Dwadzieścia dziewięć, znaczy w czerwcu mam urodziny – poczułem się jak dziecko, które dodaje, że nie ma sześciu lat, tylko sześć i pół.
– Och jak słodko, wychodzi na to, że prowadzam się z młodszym mężczyzną. Może powinnam cię przedstawić kilku koleżankom. Będą mi zazdrościć.
– Tego, że jestem młodszy?
– Tego, że jesteś miły. – Eve cmoknęła mnie szybko w policzek – Dzięki za wszystko.
Dzwonek zadzwonił. I drzwi do widowni otworzyły się gwałtownie. Weszliśmy do sali, gdzie w przygaszonym świetle prawie nie było widać, jak czerwone zrobiły się moje uszy.