Pierwszy sezon „After Life” to jeden z tych seriali, który dzieli ludzi. Niektórzy uznali, że nowa produkcja Gervaisa (znanego chociażby z brytyjskiego The Office, czy Statyści) jest serialem doskonałym czy przełomowym, inni byli nieco bardziej zdystansowani do tej opowieści o różnych obliczach żałoby i straty. Teraz kiedy pojawił się drugi sezon można się zastanowić – czy Gervais rzeczywiście ma coś nowego do powiedzenia o „życiu po życiu”
Jeśli pamiętacie – w pierwszym sezonie bohater, któremu umarła ukochana żona, był pogrążony w żałobie tak bardzo, że chciał sobie odebrać życie. Uratował go jedynie fakt, że trzeba było się zająć psem. Poznaliśmy bohatera, który tak bardzo nie interesuje się życiem, konsekwencjami swoich czynów, i wszystkim co jest w około, że ma niemalże super moc. Na niczym mu nie zależy więc może trochę robić co chce. Pierwszy sezon był ciekawą analizą skutków takiej postawy i prowadził nas do punktu, w którym mogliśmy mieć nadzieję, że być może w życiu bohatera będzie trochę lepiej. Dobra była niejednoznaczność tego zakończenia – które jednak nie pokazywało słodkiego końca żałoby, a nawet nie mówiło wprost, że wszystko będzie dobrze.
Nie ukrywam, że pojawienie się drugiego sezonu serialu trochę mnie zaskoczyło, bo byłam pewna, że skończy się tylko na jednym. Pierwszy sezon „After Life” stanowi bowiem całkiem niezłą zamknięta historię – trochę dłuższą od filmu, ale poprowadzoną w podobny sposób. Zastanawiałam się co też Ricky Gervais ma do dodania w sezonie drugim. Wydawało mi się, że to co jest najciekawsze do opowiedzenia zostało już pokazane i to całkiem sprawnie.
Drugi sezon przede wszystkim pokazuje na bohatera, który zdecydował się zmienić swoją postawę wobec życia. Skoro na niczym mu za bardzo nie zależy, to może działać na rzecz innych. Skoro on jest nieszczęśliwy to zamiast wykorzystywać swoje nieszczęście by pognębić innych, powinien spróbować ich życie nieco poprawić. Zwłaszcza, że poczucie olbrzymiej straty sprawia, że staje się też wyczulony na innych. No i tu właściwie serial zaczyna wpadać w takie stare tory, gdzie żałoba zamiast odbierać chęć życia, czyni z człowieka chodzący zbiór rad o znaczeniu miłości i związku, kogoś kto przejrzał, że najważniejsze na świecie są relacje z drugą osobą i bycie kochanym.
Gervais robi to sprawnie, widać, że umie wzruszyć widza, jego akty dobroci – nawet te niewielkie, są przetykane ironicznymi żartami, czy typowym dla Gervaisa niekiedy nieco obrzydliwym czy niepoprawnym humorem. Jednocześnie jednak – bohater przyczynia się do tworzenia lepszego świata – pomaga swojemu listonoszowi umówić się na randkę, utwierdza znajomych w pracy, że ich działania mają sens, poświęca się nawet i idzie na ćwiczenia jogi, co jak wiemy z pierwszego sezonu zupełnie do niego nie pasuje. W tle zaś toczy się taki sympatyczny wątek ni to przyjaźni ni to rodzącego się romansu z pielęgniarką jego ojca.
Gervais nie zamienia swojej produkcji w opowieść o tym, że wszystko jest dobrze – gdzieś tam nad czyniącym dobro bohaterem wciąż wisi pragnienie odebrania sobie życia. Zwłaszcza, że tych nitek wiążących go ze światem żywych jest coraz mniej. Problem w tym, że narracja o ludziach, którzy przekuwają swoją stratę na czynienie dobra, choć sami cierpią, nie jest szczególnie oryginalna. Pierwszy sezon wyróżniał właśnie fakt, że bohatera nie dało się wpisać w schemat dobrego wdowca. Tu mamy już bardziej znany kulturowy trop. Jednocześnie wspomnienie o żonie bohatera z sezonu na sezon czy z odcinka na odcinek, staje się coraz bardziej wyidealizowane. Nie jest to sprzeczne z ludzką naturą, ale widz chciałby zobaczyć bardziej ludzką stronę bohaterki. Choć prawdę powiedziawszy po obejrzeniu serialu przyszło mi do głowy, że Gervais musi strasznie kochać swoją partnerkę życiową.
Oczywiście to wciąż jest serial komika, który lubi żarty czasem sprośne czasem niepoprawne politycznie, czasem takie z których się śmiejemy choć mamy uczucie, że nie powinniśmy. W drugim sezonie pojawiają się one głównie przy kolejnych mieszkańcach niewielkiego miasteczka, o których ma napisać lokalna gazeta. Wypadają one lepiej lub gorzej – przyznam szczerze, chyba wolałam zestaw dziwnych ludzi z pierwszego sezonu. Jeśli o humor chodzi to w sumie przeszkadza mi tylko jeden wątek – psychoanalityka, który na każdym spotkaniu mówi wyłącznie wyjątkowo incelskie rzeczy i opowiada o swoich podbojach seksualnych. Moim problemem nie jest głupi psychoanalityk, ale w ogóle jakieś takie zniechęcające podejście do sesji – skonfrontowane z bardzo wartościowymi i mądrymi rozmowami z przyjaciółką na cmentarnej ławeczce. Nie podejrzewam by był to zabieg specjalny, ale czułam pewien niesmak.
Nie ukrywam, że moim zdaniem – drugi sezon, mimo dobrych scen jest słabszy od pierwszego. Zabrakło w nim czegoś co dawałoby zupełnie inną czy przynajmniej ciekawszą perspektywę. Jasne żałoba jest straszna, a życie bez miłości drugiej osoby bywa ponure – ale mam wrażenie, że to nie jest treść, której nie znalibyśmy z innych dzieł kultury. Co więcej niekiedy miałam wrażenie, że Gervais sięga po tanie wzruszenia. Już lepiej wychodzą mu postacie na drugim planie –urocza jest relacja listonosza i lokalnej prostytutki – dziwna, ale na swój sposób romantyczna. Co nie zmienia faktu, że skoro scenarzysta zdecydował się ciągnąć swoją opowieść to chciałabym zobaczyć kolejny akt – w którym już naprawdę pojawia się możliwość nowego życia. I czy ono rzeczywiście jest możliwe.
Ps: W ogóle to jest teraz bardzo ciekawe, jak każda serialowa czy nawet filmowa nowość na platformie dostaje dużo więcej uwagi, bo wszyscy siedzą i mają ochotę na „coś nowego”. A tych nowych premier (przynajmniej wartych uwagi) nie ma wcale aż tak wiele.