Na mało którą premierę na Netflix czekałam tak jak na „Kim’s Convinience” – o kanadyjskim serialu opowiadającym o koreańskiej rodzinie prowadzącej niewielki sklepik w Toronto słyszałam od bardzo dawna i czułam się sfrustrowana niedostępnością serialu w Polsce. Ostatecznie kilka dni po tym jak pięć sezonów produkcji zadebiutowało na polskim Netflixie (żeby zobaczyć wszystkie sezony musicie mieć ustawiony język aplikacji na angielski bo sezony nie mają polskich napisów) okazało się, że ten serial który miał grać ze stereotypami dla wielu zaangażowanych w niego aktorów wcale nie grał z założeniami na temat Koreańczyków w Kanadzie tylko je utwierdzał. Co ciekawe – można to dostrzec od pierwszego sezonu.
Serial opowiada o rodzinie Kimów. Ojciec i matka prowadzą niewielki sklep – jeden z tych czynnych siedem dni w tygodniu w którym można kupić zarówno płatki śniadaniowe jak i baterie i kartki okolicznościowe. Rodzice to pierwsze pokolenie emigrantów – mówiące po angielsku z wyraźnym akcentem i niekoniecznie z najbardziej poprawną składnią i wymową. Z kolei ich dzieci urodziły się już w Kanadzie . Syn, Jung po latach młodzieńczej rebelii jest skłócony z ojcem i pracuje w wypożyczalni samochodów, Janet jest studentką, przyszłą fotografką, która pracuje pomagając rodzicom w sklepie. Nie jest to typowy sitcom bo mam poczucie, że jest w nim jednak nieco więcej wątków poważnych a mniej czysto komediowych. Choć te komediowe też się oczywiście pojawiają – zwykle każdy odcinek ma taki dobrze wyrównany mix czegoś poważniejszego i bardzo lekkiego.
Kiedy zaczęłam oglądać serial po kilku odcinkach wydał mi się niezwykle stereotypowy – wciąż jednak pocieszałam się myślą, że przecież pomiędzy schematem wykorzystywanym w serialu komediowym a szkodliwym stereotypem niekiedy bywa bardzo cienka różnica. Jak twierdzili sami twórcy – nie zależy im na stereotypach ale na archetypach – to zdanie brzmiało ładnie i w sumie zgadzało się z moim postrzeganiem komedii. Więcej wątpliwości nabrałam oglądając sezon drugi – głównie dlatego, że zaczęłam odnosić wrażenie, że oczywiście – w programach komediowych postacie nie przechodzą zbyt pogłębionych psychologicznie przemian ale rzadko kręcą się tak bardzo w kółko jak bohaterowie tej produkcji. Inna sprawa – nie do końca rozumiałam zasadę pisania wątków obyczajowych, które były niesłychanie rwane, a postaci zmieniały stosunek do siebie bez większego wyjaśnienia źródła tych przemian. Ponownie jednak – uznałam, że oglądając jeden z najlepiej ocenianych seriali kanadyjskich może nie powinnam się czepiać – to jest jednak bardzo specyficzny format.
Byłam gdzieś w połowie trzeciego sezonu kiedy zaczęły się pojawiać głosy obsady która właśnie – ku zaskoczeniu wszystkich – zakończyła serial z piątym sezonem. Z informacji wynikało, że produkcja po prostu się rozpadła na skutek licznych konfliktów pomiędzy producentami. Co jednak było najciekawsze – kiedy serial się skończył zaczęli się odzywać aktorzy – Simu Liu – aktor grający Junga przyznał, że od pewnego czasu źle się czuł na planie, nie mogąc dodać niczego do swojej postaci – porównywał tą pracę z współpracą z Marvelem gdzie wzięto pod uwagę jego wkład w kształtowanie bohatera. Jeszcze bardziej krytycznie wypowiedziała się na temat produkcji Jean Yoon grająca matkę – nie szczędziła głośnych słów wobec twórców serialu, którym zarzuciła że w ogóle nie konsultowali z nią rozwoju postaci mimo, że jako Koreanka mieszkająca w Kanadzie wie o tym doświadczeniu bez porównania więcej od nich.
Te gorzkie słowa przyszły w połowie serialu co sprawiło, że początkowa frajda jaką czułam trochę osłabła – to poczucie, że być może serial za bardzo odwołuje się do prostego stereotypu nie dało się wyciszyć – biorąc pod uwagę, że te krytyczne słowa padły od samych aktorów. Jednocześnie zmusiło mnie to do refleksji. Jak często pojawiają się u nas takie wątpliwości wyciszane tym, że uznajemy, że skoro aktorzy z mniejszości sami z siebie biorą udział w tego typu serialach to na pewno „wszystko jest dobrze”. Oczywiście wiem, że zaraz pojawi się argument, że każdą pracę można rzucić ale z drugiej strony – mniemam że dla kanadyjskich aktorów azjatyckiego pochodzenia nawet taka stereotypowa produkcja była jedną z nielicznych pozwalających na rozwój kariery – zresztą dobrze to wskazuje sama kariera Simu Liu którzy ostatecznie wylądował jako superhero Marvela (Któremu bardzo kibicuję bo aktorsko mi się w serialu bardzo podobał).
Nie odsądzałam całego Kim’s Convinience od czci i wiary – ostatecznie stara się ująć jakąś mniejszościową dynamikę, a przede wszystkim dynamikę rodzinną. Miewa zabawne seny i bardzo urocze przedstawienie małżeństwa któremu dzieci już dorosły i potencjalnie można rozpocząć kolejny etap życia. Podoba mi się też że – co wcale nie takie częste poza azjatyckimi dramami – bohater grany przez Junga pokazany jest jako niezwykle atrakcyjny – wiele produkcji sprowadza mężczyzn azjatyckiego pochodzenia do roli komediowej i takiego „niegroźnego” typu a tu proszę – przystojny, pewny siebie facet – co jest bardzo w porządku. Myślę też, że dla wielu osób to pierwszy serial jaki widzą (poza dramami) gdzie cała główna obsada to aktorzy azjatyckiego pochodzenia. Poza tym pewne elementy opowieści o imigranckiej rodzinie i o jej zmaganiach z kulturą która niby jest otwarta ale tylko do pewnych granic rzeczywiście są celne. NIe ukrywam – twórcy śmieją się z Kanadyjczyków czasem nawet ostrzej niż z naszych bohaterów. Choć sama Kanada wypada tu jako kraj pozornej czy może bardziej – perforomowanej otwartości. Jeden z moich ulubionych wątków to ten w którym studiująca fotografię Janet zostaje właściwie zmuszona do wymyślenia sobie traumy, bo tego oczekuje wykładowczyni patrząc na jej pochodzenie.
Nie dziwię się nieco rozgoryczeniu kiedy po piątym sezonie okazało się, że jedną postacią która będzie miała swój spin-off jest Shannon – bohaterka grana przez Nicole Power. Żeby było jasne – uważam że postać Shannon jest przeurocza i sympatyczna. Problem w tym, że to też jedna z nielicznych białych postaci w całym serialu. Trudno się dziwić frustracji gdzie na sukcesie serialu o koreańskiej rodzinie buduje się serial o białej dziewczynie która wyjeżdża z Toronto. Inna sprawa – że chętnie bym ten serial obejrzała bo lubiłam postać Shannon – ale gdybym była zaangażowana w produkcję – pewnie bym się wściekła bo to jak dowcip o nierówności zamknięty w decyzjach produkcyjnych. Zwłaszcza, że sam serial kończy się tak, że spokojnie można byłoby opowiedzieć dalej historię kilku innych postaci. Ewentualnie wrócić do tej koreańskiej dzielnicy tylko z inną opowieścią (początkowo stacja chciała nakręcić sezon szósty więc najwyraźniej wierzy że taka obsada i taka historia się ludziom podobają).
„Kim’s Convinience” to serial który miał wady od początku ale głosy aktorów pokazują, że niekoniecznie tak musiało być. Cały czas się zastanawiam co by było gdyby dopuszczono głosy aktorów, gdyby serial pozostał bardziej wierny swoim korzeniom czyli sztuce teatralnej, która powstała na bazie wspomnień jednego z autorów scenariusza – to od niego wyszedł pomysł i historia i pewnie – gdyby udało się dokooptować więcej osób ze społeczności koreańskich Kanadyjczyków serial mógłby ten charakter utrzymać (choć autor sztuki był zaangażowany w produkcję serialu to z każdym sezonem ponoć coraz bardziej znikał z planu). Co ponownie sprowadza nas do tej kwestii o której się często mówi – tak jasne potrzebujemy więcej aktorów i aktorek z różnych grup ale potrzebujemy także osób które wyreżyserują i napiszą te historie. Mam wrażenie, że zecydowanie za mało mówi się o potrzebie różnorodności wśród scenarzystów – choć przecież to w tych głowach rodzą się pomysły na różne historie opowiadane z nieznanych dotychczas perspektyw.
Spór wokół serialu jest dobrym przykładem na to jak wcale nie jest prosto dobrze ogarnąć kwestie reprezentacji. Tak „Kim’s Convinience” był pierwszym serialem kanadyjskim z niemal całkowicie azjatycką obsadą. Nie mam wątpliwości że wielu osobom dostarczył radości, otworzył oczy, wzbudził emocje czy sprawił, że poczuli się dostrzeżeni. Ale jednocześnie ten sam serial był trudny dla azjatyckich aktorów i wykluczył ich samych z możliwości opowiedzenia o swojej kulturze. Czy te dwie rzeczy są sprzeczne? Niekoniecznie na tyle długo siedzę w kulturze że widzę, że rzeczy zwykle mogą być jednocześnie postępowe i wsteczne, ważne i problematyczne, kluczowe i marginalizujące – wszystko zależy do perspektywy, odbiorcy czy regionu.
Na koniec jeszcze uwaga o „narzekających” aktorach. Zwróciłam uwagę, że panuje tu zwykle paranoja. Z jednej strony postępiamy zamknięty krąg milczenia w świecie produkcji filmowej z drugiej – kiedy aktor czy aktorka mówią o tym co ich spotkało od razu pojawia się głos „Przecież zrobiłeś/zrobiłaś na tym karierę, siedź cicho”. Osobiście mam poczucie, że to drugie zdanie przyczynia się niesamowicie do patologii w świecie produkcji – tak można zrobić karierę i zdobyć sławę biorąc udział w produkcji która nie jest idealna. To ostatecznie środowisko pracy – więc trochę jak w naszym życiu – nam też często przychodzi zarobić niezłe pieniądze pracując dla ludzi, których nie lubimy. Jestem zdania że póki nie pozwolimy aktorom mówić o swoich przeżyciach wcześniej niż we wspomnieniach napisanych trzy dekady później to nic się w tym środowisku (podatnym na toksyczne stosunki pracy) nie zmieni. A że przy okazji może nam to zepsuć rozrywkę? Cóż być może powinniśmy się zastanowić jak bardzo chcemy się bawić cudzym kosztem.