Nominacje Oscarowe co roku są mieszaniną – radości, rozczarowania, odrobiny zaskoczenia i całego mnóstwa starannie zaplanowanych kampanii promocyjnych. Z roku na rok cieszą się coraz mniejszą popularnością i sama Akademia trochę nie wie co z tym zrobić. Chciałaby przyciągnąć nową widownię, ale wciąż tkwi w skostniałych strukturach. Tegoroczne nominacje moim zdaniem pokazują trochę to rozdarcie – pomiędzy pragnieniem nachylenia się ku widzom, którzy filmy oglądają głównie w multipleksach (nie ma w tym nic złego) a docenieniem kina ambitniejszego, często festiwalowego. Wychodzi z tego niezły misz- masz, który chyba nikogo do końca nie satysfakcjonuje.
To rozdarcie najbardziej oddają nominacje w kategorii najlepszy film. Z jednej strony mamy „Duchy z Inisherin””, „Tar”, Women Talking” a także nagrodzone w Cannes „W trójkącie” oraz niemieckie „Na Zachodzie bez Zmian” z drugiej „Top Gun:Maverick” – film, który przywrócił wiarę w to, że kino się wygrzebie po pandemii czy „Avatar: Istota wody” dowód na to, że nawet na średnio porywający film Camerona idą tłumy. Zestawienie dopełniają dwie „klasyczne” produkcje Oscarowe – biograficzny Elvis i autobiograficzni „Fabelmansowie” Spielberga. Gdzieś w rozkroku stoi zaś zbierające worek nominacji „Wszystko, wszędzie na raz” – z jednej strony bliskie kinu autorskiemu, z drugiej wykorzystujące koncepcje kojarzące się z ekranizacjami komiksów. Gdyby wygrało – byłby to całkiem niezły dowód na to, że Akademia coś czuje, że powinny zajść zmiany. Ciekawym jest, że typowany do nominacji „Wieloryb” jednak nie porwał Akademii tak jak początkowo się spodziewano. Mam wrażenie, że jednak dyskusja o tym jak przedstawiana jest w filmie otyłość sprawiła, że trudno było jednoznacznie ocenić produkcję. Wśród nominowanych filmów nie znalazł się też „Babilon”, który przez chwilę wydawał się niezłym kandydatem na nominację do najlepszego filmu.
Trochę bez zaskoczenia, w nominacjach za najlepszą reżyserię – Spielberg miał nominację w kieszeni w chwili, w której ujawnił, że będzie kręcił film autobiograficzny, nie dziwi też Daniel Kwan i Daniel Schienert za „Wszystko wszędzie na raz” bo ta nominacja pojawiała się dość często. Także Todd Field, który powrócił z Tar (w ogóle serio jego trzy filmy to „Za drzwiami Sypialni”, „Małe dzieci” a teraz „Tar” – jaki to jest mocny zestaw) mógł liczyć na Oscarową nominację. Nie dziwi też Martin McDonagh z znakomicie przyjętymi „Duchami z Inisherin” – scenarzysta i reżyser wciąż prowadzi swoją kampanię przywracania komediodramatu kinu. Listę domyka Ruben Östlund ze swoim nagrodzonym w Cannes „W trójkącie”. On jest chyba i największym zaskoczeniem i najlepszym dowodem na to, że widać w Akademii otwieranie się na widzów i twórców z całego świata. W zestawieniu zabrakło Camerona z jego drugim Avatarem co wiele osób uznaje za spore pominięcie – niezależnie od tego co sądzę o serii Avatar – Cameron coś o widzach zdecydowanie wie. Niektórzy są zawiedzeni brakiem w zestawieniu Baza Luhrmanna w zestawieniu, którego reżyserski indywidualny styl bardzo w Elvisie widać. Jak co roku pojawia się pytanie – gdzie są kobiety. Zanim ktoś powie „Może nie nakręciły dobrych filmów” to przypomnę tylko, że „Woman Talking” wyreżyserowane przez Sarah Polley znalazło się w kategorii 10 najlepszych filmów. Więc nie można powiedzieć, że nie było żadnej kobiety i żadnego filmy zasługującego na uwagę. Inny film nakręcony przez kobietę, który typowano w tej kategorii to „Aftersun” w reżyserii Charlotte Welles.
Kategoria „Najlepszy aktor” nieco zaskakuje. Mamy oczywiście Brendana Frasera z nominacją za „Wieloryba” – to chyba była jedna z tych absolutnie pewnych nominacji. Nikogo chyba nie zaskoczył też w zestawieniu Colin Farrell – jeśli motywem przewodnim tych Oscarów – a przynajmniej nominacji aktorskich są powroty, to trzeba przypomnieć, że o ile Fraser wrócił z aktorskiego niebytu o tyle Farrell wrócił ze świata marnych ról by pokazać, że kto jak kto ale on wie jak grać idiotów. Nie dziwi też Austin Butler za swoją rolę Elvisa – Akademia kocha aktorów w rolach biograficznych a zwłaszcza gdy wymagają one nawet niewielkiego fizycznego zbliżenia się do postaci znanej z rozrywki. Pewnym zaskoczeniem jest Bill Nighy za swoją rolę w „Living” – nie dlatego, że to rola słaba, ale raczej dlatego, że rola choć doceniana, była w filmie z początku roku i to w produkcji bez szerokiej dystrybucji. Natomiast prawdziwą niespodzianką jest nominacja dla Paula Mescala za rolę w filmie „Aftersun. Film miał doskonałe recenzje i Mescal miał już nominacje za tą rolę chociażby od stowarzyszenia krytyków, ale mam wrażenie, że spodziewano się, że w tym zestawieniu pojawi się Tom Curise z rolą w „Top Gun: Maverick”, wiele osób było też przekonanych, że film „Syn” i Hugh Jackman mają szansę na nominację.
W przypadku nominacji dla najlepszej aktorki są zarówno propozycje absolutnie oczywiste jak i pewne zaskoczenia a nawet kontrowersje. Na początku oczywiste nominacje, czyli faworytka Cate Blanchett i jej nominacja za rolę w filmie „Tar”, Michelle Yeoh za „Wszystko wszędzie na raz” i Michelle Williams za rolę w „The Fabelmans”. Wszystkie trzy aktorki mają szansę na sympatię widzów. Cate Blanchett udowadnia że jest jedną z najwybitniejszych (jeśli nie najwybitniejszą) współczesną aktorką, Michelle Williams dostaje 5 nominację (przy aktorkach nikt nie robi takich memów jak przy Leo) zaś Michelle Yeoh to jedna z garstki aktorek azjatyckiego pochodzenia nominowanych w tej kategorii – plus dowód na to, że nie tylko młode aktorki mogą przeżywać rozkwit kariery. Gdzie zaskoczenie? Na liście pojawiła się Andrea Riseborough za film „To Leslie”, którą mało kto uwzględniał na liście potencjalnie nominowanych. Aktorce pomogła prowadzona oddolnie, także wśród innych aktorów (i przez nich wspierana) kampania Oscarowa. Takie nominacje czasem udaje się wywalczyć i zwykle uznaje się to za spore zwycięstwo aktorów z mniejszymi zasięgami, ale już słychać pewne powątpiewania czy bycie dobrym w oddolny marketing, to powinno być coś co prowadzi do nominacji. Pewnie będzie więcej dyskusji na ten temat.
Wielkim zaskoczeniem jest nominacja dla Any de Armas za rolę w „Blondynce” – filmie, który spotkał się z dość chłodnym przyjęciem a nawet – z czystą nienawiścią. Niektórzy sugerują, że ta nominacja wynika z dużej obecności nowych europejskich członków Akademii, którzy nieco inaczej podeszli do tej produkcji. Moim zdaniem to przede wszystkim wynik fascynacji Akademii każdym kto gra realną postać, zwłaszcza aktorkę. Kogo zabrakło? Wiele osób spodziewało się kolejnej nominacji dla Violi Davies za rolę w „Królowej wojowniczce” ale film w ogóle przepadł w nominacjach. Przez pewien czas sporo mówiło się o Danielle Deadwyler i jej roli w „Till” ale też film nie dostał nominacji i chyba trochę przepadł w nominacjach. Czuć też koniec ery nominowania Olivii Colman za wszystko w czym gra i nie dostała nominacji za „Imperium światła” (też film, który typowano na taki, który ma szansę na więcej nominacji). Fakt, że dwie czarne aktorki, których spodziewano się na tej liście się na niej nie znalazły oznacza, że nie uda się zmienić tej obecnej od lat statystyki i nadal tylko jedna czarna aktorka w historii będzie się mogła pochwalić Oscarem za najlepszą rolę pierwszoplanową. Przypomnijmy, że Halle Berry dostała swojego Oscara 21 lat temu.
Przejdźmy teraz do kategorii za aktorstwo drugoplanowe, bo tu trochę niespodzianek i dwie prawie pewne nagrody. Wśród nominowanych aktorów oczywiście znalazł się Ke Huy Quan – za „Wszystko wszędzie na raz” – aktor pamiętany głównie z jego dziecięcej roli w „Indiana Jones i świątynia zagłady” ma szasnę stworzyć jedną z najpiękniejszych opowieści o powrocie na pierwszy plan Hollywood. To chyba faworyt tej kategorii, nie tylko dostał całkiem sporo nominacji i nagród po drodze, ale też po prostu wszyscy kochają jego historię. Ja też ronię łzę z myślą, ile aktor mógłby zagrać, gdyby odpowiednie propozycje pojawiały się wcześniej. Nikogo też chyba nie zdziwił Brendan Gleeson i Barry Keoghan za „Duchy z Inisherin” – co jak co, ale aktorzy, którym role pisze Martin McDonagh mogą zdecydowanie liczyć na nominacje. Ciekawym przypadkiem jest Judd Hirsch, który w „The Fabelmans” pojawia się tylko na chwilę (jedna z najkrótszych ról jaka kiedykolwiek została nominowana do Oscara w tej kategorii. Pewną niespodziankę sprawił w tym zestawieniu Brian Tyree Henry z nominacją za rolę w „Causeway”. Kogo brakuje w tym zestawieniu? Niektórzy wskazują, że Paul Dano mógł się spodziewać nominacji, za rolę u Spielberga, ale poza tym – odnosi się wrażenie, że w tym roku trochę lista nominowanych jest mało omawiana, bo wszyscy skłaniają się ku wnioskom, że nagroda powędruje do Ke Huy Quana.
W przypadku najlepszej aktorki drugoplanowej mamy do czynienia z zestawieniem dość przewidywalnym. Angela Bassett dostała swoją drugą nominację Oscarową – 29 lat po pierwsze. Bassett, która ma olbrzymią szansę na nagrodę jest pierwszą aktorką w historii, która dostała nominację za rolę w filmie Marvela. To jest jednak przełamanie pewnej zasady, że filmy super bohaterskie dostają nominacje techniczne czy nawet do najlepszego filmu, ale nie aktorskie. Nikogo chyba nie dziwi, nominacja dla Hong Chau za rolę w „Wielorybie” czy dla Stephanie Hsu za rolę we „Wszystko wszędzie na raz”. Na liście dość oczywistych nominowanych była też Kerry Condon za rolę w „Duchach z Inisherin” bo tam wszyscy grają jak z nut. Na koniec – powód mojej wielkiej radości, pierwsza nominacja w historii dla Jamie Lee Curtis. Uwielbiam tą aktorkę, uważam, że jest wszechstronna i doskonała a poza tym – od dawna śledzę jej social media i tak polubiłam ją jako osobę. W każdym razie cieszę się niezwykle. Czy kogoś pominięto – mam wrażenie, że wszyscy spodziewali się jakichś nominacji dla aktorek z filmu „Woman Talking” bo to produkcja oparta o silne kobiece role, ale skończyło się na nominacjach w innych kategoriach.
Po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją, w której nominacje za najlepszy scenariusz oryginalny trafiają do reżyserów filmów. To ciekawe zjawisko, warte refleksji – że coraz częściej oryginale scenariusze piszą reżyserzy albo reżyserują sami scenarzyści (nieco inaczej wygląda sprawa w przypadku scenariuszy adaptowanych, ale też jest tu duża zbieżność). Jakby chętnie poczytałabym o tym jak bardzo zawód scenarzysty i reżysera się zbiegły na przestrzeni czasu w Hollywood. Chyba będę musiała zadzwonić do Michała Oleszczyka. Wróćmy jednak do nominacji – w scenariuszu oryginalnym będziemy mieli trochę dogrywkę za najlepszy film bo jest i „Wszystko wszędzie na raz”, i „W trójkącie”, „Tar”, „Duchy z Inisherin” i „The Fabelmans” – przyznam że tu chyba najbardziej spodziewam się nagrody dla „Wszystko wszędzie na raz” ewentualnie McDonagh dostanie swojego pierwszego Oscara za scenariusz udowadniając, że naprawdę jest obecnie jednym z najlepszych jeśli nie najlepszym scenarzystą kina. Wśród pominiętych najczęściej wspomina się scenariusz do „Aftersun” autorstwa reżyserki Charlotte Welles.
Wśród nominacji za scenariusz adaptowany znajdziemy Sarah Polley z nominacją za „Women Talking” (ponownie – doskonały argument, kiedy ktoś powie „nie było dobrych filmów robionych przez kobiety”), jest „Na Zachodzie bez zmian”, Jest całay zestaw ludzi, którzy napisali nowego „Top Gun” w oparciu o starego i nie spieprzyli sprawy, ku mojemu zaskoczeniu jest Rian Johnson z „Glass Onion” (myślałam, że jednak nie dostanie nominacji), no i jest… NOBLISTA. Tak Kazuo Ishiguro najwyraźniej doszedł do wniosku, że za mało mu zaszczytów i jest teraz jednym z niewielu noblistów, który jednocześnie ma szansę na Oscara. O dziwo – ta kategoria nie jest pusta – Bob Dylan i George Bernard Shaw to dwóch twórców, którzy mają i Nobla i Oscara na koncie. Czy wy też czujecie się ludźmi o ograniczonych osiągnięciach? A jeśli chodzi o to kogo brakuje, to można odnieść wrażenie, że trochę się początkowo spodziewano, że nominację dostanie Samuel D. Hunter za „Wieloryba”, adaptowanego ze sztuki scenicznej.
Wśród filmów animowanych mamy jednego faworyta i nie jest to w tym roku film „To nie wypanda” Disneya/Pixara (przez lata dominującego tą kategorii) tylko „Pinokio” Guillermo del Toro. Jestem wielką fanką tego filmu (przekonali mnie faszyści wchodzący w 30 minucie) i bardzo mu kibicuję choć nie jest pewne czy wygra. Na drodze może mu stanąć „Kot w Butach” – bo to film zyskujący na popularności a poza tym – akademicy sami przyznają, że głosują w tej kategorii głównie na filmy, które widzieli z dziećmi. Bardzo cieszy nominacja dla „Marcela Muszelki w różowych bucikach” – film był absolutnym hitem AFF i mam wrażenie, że nikt się nie spodziewał, że uda mu się przebić do tej kategorii Oscarowej. Listę dopełnia „Sea Beast” film, o którym usłyszałam po raz pierwszy czytając nominacje.
Wśród najlepszych filmów nieanglojęzycznych znalazł się „IO” Jerzego Skolimowskiego, co niesamowicie cieszy. To kolejna w ciągu kilku lat nominacja dla polskiego filmu, co pokazuje, że nasze kino odbiło się od niskiego poziomu i odzyskuje swoją międzynarodową pozycję. Czy produkcja ma szansę na wygraną? Nie sądzę – liczne nominacje dla „Na zachodzie bez zmian” w tym w kategorii „Najlepszy film” świadczą, że większość akademii przychylnie patrzy właśnie na tą produkcję. Z resztą rywale też nie są słabi – „Argentyna 1985” ma już swoje zwycięstwa na koncie, a „Close” – film belgijski, jest przez niektórych uznawany za najlepszy w całym zestawieniu. Mocną kandydatką jest też „The Quiet Girl” – irlandzka propozycja, pokazująca, że w tym roku Irlandczycy na Oscarach mają się naprawdę mocno. Wśród pominiętych tytułów wymienia się zwykle „Bardo, fałszywa kronika garści prawd” w reżyserii Inarritu, ale mnie brak nominacji nie dziwi – moim zdaniem Netflix nie za bardzo wierzył w ten film i nie włożył dużo kasy w jego promocję. Oczywiście cała grupa fanów żałuje, że wielkie „RRR” nie zostało nominowane (muszą się pogodzić tylko z nominacją za piosenkę), ale ja się nie dziwię. To jednak jest film, który trzeba oglądać znając konwencję. Inna sprawa, jako komentatorka, bardzo się cieszę, że nie ma nominacji, bo dla mnie ten film nie istnieje.
Wśród filmów dokumentalnych mam wrażenie, że najwięcej uwagi przykuła nominacja dla filmu Nawalnym. To produkcja, która niewątpliwie zyskała na wojnie i poszukiwaniu jakieś alternatywnej narracji o Rosji. Sama uważam, że jest z tym problem, bo Nawalny jest politykiem mającym bardzo konkretne interesy i czuję pewną naiwność uważania, że wszystko byłoby pięknie, gdyby władza trafiła w jego ręce. Nie dziwię się też, że ta nominacja jakoś dotknęła Ukraińców, którzy i tak mają trochę z Akademią na pieńku. Sama nie widziałam wszystkiego w zestawieniu, ale kibicuję bardzo, to „Wulkan Miłości” – historii o miłości – on, ona i Wulkan. Tragiczna, ale piękna historia.
Nie będę omawiać kategorii krótkometrażowych, bo nie ukrywam – zwykle oglądam je dopiero po nominacjach i nie chciałabym wydawać sądów, o filmów których nie widziałam, bo choć jestem bardzo pewna siebie, to są jednak tej pewności granice. Nie mam też za bardzo nic ciekawego do powiedzenia o nominacjach w kategorii „najlepsza piosenka” choć trochę kibicuję Diane Warren, która została nominowana po raz 14 i nigdy jeszcze nie dostała Oscara za piosenkę (ma za całokształt twórczości), choć oczywiście byłoby zabawnie, gdyby wygrało „Naatu Naatu” z „RRR”. Ale wtedy nie będę tego komentować.
W kategorii „najlepsza muzyka” mamy oczywiście muzykę Justina Hurwitza za film „Babilon” pisze oczywiście, bo od samego początku mówiono, że to ścieżka z wielkimi szansami na nominację. Biorąc pod uwagę, jak bardzo „Babilon” nie przebił się w tych nominacjach (mimo, że miano nadzieję, że uda się w kilku ważnych kategoriach podpromować film) to cieszy, że muzyka nie przepadła. Nikogo też chyba nie dziwi, fakt kolejną nominację dostał John Williams za muzykę do „Febelmansów” – to też było pewne. Natomiast reszta nominacji już taka pewna nie była – oczywiście na listach pojawiał się Carter Burwell z muzką do „Duchów z Inisherin” czy Son Lux ze ścieżką dźwiękową do „Wszystko wszędzie na raz” ale już tego, że „Na Zachodzie bez zmina” (muzyka Volker Bertelmann) dostanie też tu nominację spodziewano się mniej. Kto jest najbardziej pominięty? Wspaniała Hildur Guðnadóttir – która przede wszystkim stworzyła w tym roku muzykę do „Tar” a także do „Woman Talking” – prawdę powiedziawszy trochę osób spodziewało się, że mogłaby dostać aż dwie nominacje. Nie ma też na liście Aleksandra Desplata i to jest trochę szok, bo w ostatnich latach co napisał ścieżkę dźwiękową to pojawiała się nominacja, a w tym roku miał na swoim koncie całkiem udaną muzykę do „Pinokia”
Spójrzmy teraz na kategorie techniczne. Zacznijmy od montażu, bo on zwykle wskazuje potencjalnych zwycięzców w kategorii „Najlepszy film”. Jest tu „Top Gun: Maverick”, który oczywiście został zepchnięty głównie do kategorii technicznych, tu też pojawia się nam Elvis, a także „Tar”. Nie zabrakło „Wszystko, wszędzie na raz” które tym samym znajduje się krok bliżej potencjalnej nagrody za najlepszy film. Wśród nominowanych znajdziemy też „Elvisa” o „Duchy z Inisherin”. Na nominację w tej kategorii chyba nieco liczyli twórcy „Babel” ale produkcja zdecydowanie nie była w stanie zawojować serc Akademii.
W kategorii najlepsze zdjęcia, też znajdziemy bardzo mocną obsadę. Roger Deakins, nie odpuszcza i wprowadza do nominowanych filmów „Empire of Light” za które dostał nominację. Na liście znalazł się też Florian Hoffmeister za zdjęcia do „Tar”, Darius Khondji za zdjęcia do „Bardo” i James Friend za zdjęcia do „Na zachodzie bez zmian”. Listę nominowanych zamyka Mandy Walker, za zdjęcia do „Elvisa”, to dopiero trzecia kobieta w historii z nominacją w tej kategorii, co pokazuje, że robimy kroczki do przodu. Małe, ale robimy.
Nie ma tu jak widać nominacji za najlepsze zdjęcia do „Avatara: Istota wody”. Dlaczego? Mam podejrzenie, że nominujący spece od zdjęć podobnie jak wielu widzów nie są w stanie stwierdzić – gdzie kończą się zdjęcia a zaczynają efekty specjalne. Nie dostał tez nominacji Janusz Kamiński za zdjęcia do „Fabelmansów” (ból, bo wiadomo, że zawsze szukamy wątków polskich) i Linus Sandgren za zdjęcia do „Babilonu”. Ta nieobecność „Babilonu” jest o tyle ciekawa, że to był typowy taki film mocno promowany przed Oscarami a wyszła trochę kicha.
W kategorii najlepsza scenografia (właściwie to jest to bardzo płaskie przełożenie „production design”) mamy taki bardzo spodziewany zestaw – jest i „Na Zachodzie bez zmian”, i oczywiście „Avatar: Istota wody”. Nie mogło zabraknąć Elwisa, czy też historycznych „Fabelmansów”. Tu udało się przebić też historycznemu „Babilonowi”. Ciekawe, że w tej kategorii nie ma „Wszystko, wszędzie na raz”, które jak najbardziej właśnie swoimi pomysłami scenograficznymi zachwyca. Część osób na pewno upomni się także o „Czarna Pantera: Wakanda Forever” bo filmy z tej serii są bardzo cenione za tworzenie swojej własnej, alternatywnej wizji afrykańskiego państwa.
Zawsze człowiek czeka na nominacje za charakteryzacje, bo to była często jedna z tych kategorii, gdzie wyskakiwały nam filmy zupełnie nie spodziewane, ale w tym roku – mamy wyjątkowo konsekwentny zestaw, który powtarza wiele tytułów które pojawiły się w innych kategoriach. Jest więc „Na zachodzie bez zmian”, jest „Batman” – nominowany jak mniemam głównie za metamorfozę Colina Farrela, Jest „Czarna Pantera: Wakanda Forever”, nie zabrakło Elvisa. Nie załapał się ponownie „Babilon” ale jest „Wieloryb” co pewnie też wzbudzi pewne kontrowersje, bo od dość dawna się mówi, że nagradzanie za pogrubianie to rzecz co najmniej kontrowersyjna.
Jeśli gdzieś „Cxarna Pantera: Wakanda Forever” ma naprawdę szansę na nagrodą to są to kostiumy. Wśród nominowanych znajdziemy także, „Babilon”, „Elvisa”, „Wszystko wszędzie na raz” oraz trochę niespodziewany film na Oscarach, czyli „Paryż Pani Harris” gdzie nominowane będą głównie precyzyjnie odtworzone sukienki od Diora. Myślę, że może będzie trochę rozmowy o tym, że nie nominowano kostiumów do „The Woman King”, które bardzo ciekawie przenosiły na ekran, kawał tekstylnej historii Afryki.
Na koniec Efekty specjalne – które coraz częściej przestają być miejscem zesłania filmów, które nie mają szans na nominację w kategorii „Najlepszy film”. Mam wrażenie, że to rok zdecydowanie jednego faworyta, bo oczywiście, trudno przebić efekty w „Avatarze” i chyba nikt z tym za bardzo nie dyskutuje. Poza tym na liście znalazły się oczywiście dwie adaptacje komiksów, czyli „Batman” i „Czarna Pantera: Wakanda Forever” – ta kategoria się nie liczy, jeśli ich nie ma. Ale dopełniają je „Na zachodzie bez zmian” i „Top Gun: Maverick” – co też chyba jakoś bardzo nie dziwi. Trochę jestem zaskoczona, że w tej kategorii o nagrodę nie powalczy „Wszystko wszędzie na raz” ale też wiem, że nie znam się na efektach specjalnych na tyle by powiedzieć – co zachwyci speców.
Rekordzistą tegorocznych nagród jest „Wszystko wszędzie na raz” co cieszy, bo to film zupełnie inny niż te do których się przyzwyczailiśmy. Do tego łatwo dostępny, przez wiele osób obejrzany i prowokujący do dyskusji. Wiele osób go nie lubi, wiele kocha – w każdym razie budzi dość gorące dyskusje, co jest tym nagrodom potrzebne jak powietrze. Mam też poczucie, że kilka takich oscarowych pewniaków okazało się mniej pewnymi – wspomniany przeze mnie kilka razy „Babilon” czy „Wieloryb” okazały się mniej sprawdzonym przepisem na nominację niż można się było spodziewać. Nominacje aktorskie obfitują w powroty, przypomnienia – co, jeśli zamienią się na Oscary może zaowocować bardzo wzruszającym wieczorem, czego i sobie, i wam życzę.
Nie przewiduję jakichś przełomowych Oscarów – jasne, mamy więcej niż kiedykolwiek nominowanych aktorów azjatyckiego pochodzenia (co mnie cieszy, to najbardziej pomijana przez akademię grupa) ale pomiędzy nominacjami a nagrodami trochę się jeszcze może wydarzyć. Z resztą, ilekroć wspominam o pochodzeniu aktorów, dostaję komentarz, że przecież nagrodę dostaje się za talent a nie pochodzenie. I to plus minus prawda, tylko, że przez dekady Akademia zdecydowanie łatwiej dostrzegała talent białych aktorów. Wszyscy nominowani są utalentowani – tylko jedni muszą się jeszcze przebić przez wciąż istniejące bariery. Z resztą nie dotyczy to tylko pochodzenia – także wieku. Aktorki częściej odsyła się szybko na aktorską emeryturę. Miło, że coraz więcej aktorek po sześćdziesiątce ma szanse upomnieć się o swoje role i nagrody. Im bardziej otwarte Hollywood czy w ogóle szerzej świat kina, tym więcej ciekawych i niesamowitych historii do opowiedzenia. Więcej perspektyw na to, co tak wszyscy drążymy – naszą ludzką egzystencję, w tym, na razie jeszcze tylko na znanym uniwersum. Rozdanie Oscarów w marcu. Zobaczymy, jak ozłocą się nominacje i czy staruszek Oscar ma nam coś jeszcze do zaproponowania w 95 roku życia.