Hej
Zwierz zawsze deklaruje, że jest popkulturalnie wszystkożerny nic nie jest za bardzo ani za mało znane dla zwierza. Nie dyskryminuje się żadnych gatunków (poza horrorami ale to dlatego, że zwierz się naprawdę boi byle czego), wytwórni, aktorów i ma gdzieś że coś określa się mianem płytkiego. Jednak zwierz stwierdził, że to nieco zbyt daleko idące stwierdzenie, od dawna dał sobie bowiem spokój z Polskimi komediami. Po prostu przestał chodzić na wszystkie te reklamowane białymi lub biało czerwonymi plakatami filmy. Koniec i już. Kiedyś oglądał wszystkie jak leci zafascynowany ich niskim poziomem, ale w pewnym momencie zrozumiał, że nic się nie zmienia, że nie będzie lepiej, że jest jak jest. Jednak recenzja Kac Wawa w której Ichabod bardzo słusznie stwierdza, że wcale nie mamy złego kina (o czym świadczą chociażby Obława, czy Pokłosie które można zobaczyć na ekranach) tylko nie mamy dobrego kina, które nie jest depresyjne, ważne i głębokie. Innymi słowy cierpimy na dość paradoksalną w świecie co raz większego uśredniania poziomu kultury chorobę polegającą na tym, że świetnie nam wychodzą filmy trudne zaś kładziemy filmy wesołe. Zwierz stwierdzał to sam wielokrotnie ale poprzestawał na tym stwierdzeniu. Dziś ma zamiar rozłożyć na czynniki pierwsze problem i zastanowić się czy doczekamy się w Polsce inteligentnej komedii skoro nasz przygnębiające kino przeżywa rozkwit. Warto jeszcze na wstępie zauważyć, że zwierz nie mówi nic nowego. Po prostu zbiera w jednym miejscu pewne obserwacje, które na pewno część z was poczyniła też samodzielnie. Możecie mieć wątpliwości czy zwierz ma odpowiednie kompetencje. Zwierz spieszy donieść że aby tych kompetencji nabrać, zwierz jednak trochę komedii polskich obejrzał, co powinniście przyjąć jako największe ze zwierzowych poświęceń (choć nadal – każdy film obejrzany jest wart więcej niż nie obejrzany).
Brak prawdziwych komediowych aktorów – zdaniem zwierza to jeden z największych problemów z polską kinematografią – do filmów komediowych zatrudnia się pewien zestaw aktorów, którzy choć grywają w komediach wcale nie są aktorami komediowymi – Tomasz Karolak, Tomasz Kot, Paweł Małaszyński, Borys Szyc, Piotr Adamczyk, Izabela Kuna, Joanna Liszowska, Marta Żmuda-Trzebiatowska i cała reszta wciąż powtarzających się nazwisk to nie są nazwiska aktorów komediowych. Możecie powiedzieć, że to nawet dobrze, że aktorzy dramatyczni (w przypadku Adamczyka, Kota, czy nawet Karolaka, który jak chce to potrafi grać świetnie czego był zwierz sam świadkiem kiedy widział go w teatrze na Merlinie Słobodzianka) grają role komediowe. Ale prawda jest taka, że większość z nich nie ma w sobie komediowego drygu. Na ekranie próbują być śmieszni bo ktoś kazał im być śmiesznymi ale nie ma w nich komicznego kunsztu. Grają trzema minami, nie są kreatywni i w większości przypadków zamiast komika dostajemy na ekranie idiotę. Co ciekawe zwierz uważa, że spory talent komediowy miał Cezary Pazura, który przecież też właściwie wpadł do tego repertuaru przypadkiem. Ale ponownie – zatrzymał się na pewnym etapie rozwoju rodem z 13 posterunku i nigdy nie umiał już bawić inaczej. Mógł bawić młody Stuhr ?dowcipem „jestem młody intelektualny a panowie chcą mi zrobić krzywdę”, ale jak tylko wyciągnęły po niego ręce poważny teatr i kino zwiał, i właściwie zupełnie porzucił role komediowe. Słusznie bo to znakomity aktor dramatyczny zdecydowanie lepszy niż komediowy. No właśnie – zwierz od kilku dni próbuje znaleźć kogoś kto byłby komikiem od A do Z i ma z tym olbrzymi problem. Możecie powiedzieć, że zwierz się czepia, ze w kinie zachodnim przecież też komicy wędrują do ról dramatycznych i zbierają za to pochwały. Widzicie wielka teoria zwierza mówi, że komik może zagrać w poważnym, depresyjnym filmie lepiej niż aktor dramatyczny, ale bardzo niewielu aktorów dramatycznych poradzi sobie w komedii. Oczywiście kilku aktorów komediowych mamy ale to wciąż za mało by napędzać nasze zapotrzebowanie na komików, którzy będą na tyle kreatywni by zastąpić marny żart lepszym, albo tak dobrze zagrać przy marnym scenariuszu, że nieco odwróci to naszą uwagę od przaśności scenariusza. I zwierzowi nawet nie chodzi o komików intelektualistów ale o ludzi, którzy rozumieją jak działa, zwłaszcza filmowe, poczucie humoru i że potykanie się o własne nogi i wytrzeszcz to jeszcze nie wszystko. Ciekawe dlaczego ich nie ma. Czy w Polsce nie opłaca się być śmiesznym, a może po prostu nie opłaca się specjalizacja, skoro można na ekranie bez większego powodzenia udawać kretyna, by potem jednocześnie grać żołnierza i lekarza albo papieża.
W Polsce czyli nigdzie – znana powszechnie choroba polskich komedii romantycznych polega na tym, że za wszelką cenę udają, ze nie dzieją się w Polsce. Zwierz nawet trochę to rozumie. Kiedy chce się nakręcić film, który dzieje się w Polsce człowiekowi wychodzi zawsze coś depresyjnego. Dlaczego? Bo przecież prawdziwa Polska to jak nic obdrapane praskie mury albo szarość blokowiska. Problem polega na tym, że o ile odrealnienie w świecie komedii romantycznych jest jeszcze odrobinę zrozumiale – w końcu fabuła ma być bajką (nawet angielskie komedie romantyczne z rzadka dzieją się w tych mniej zachęcających regionach kraju czy miasta bo Londyn naprawdę nie składa się wyłącznie z Notting Hill) więc i otoczenie ma być bajkowe. Niestety w przypadku komedii to się nie sprawdza – odrealnienie sprawia, że tracimy wszystkie elementy codziennego humoru i wszystko wydaje się udziwnione i nierealne, przez to traci się jeden z najważniejszych czynników humoru czyli odniesienie do przypadków naszych codziennych. Do tego, trudno odnieść się nawet do problemów bardziej globalnych – tych, które towarzyszą mieszkańcom konkretnych miast, czy całego naszego kraju. Współczesna Polska komedia nigdy nie wytworzy takiej perełki jak „Nienawidzę poniedziałku” bo nasi bohaterowie nigdy nie idą po prostu do spożywczaka, na zwykłe zakupy, praktycznie nie jeżdżą tramwajami, i z całą pewnością nie odprowadzają dzieci do przedszkola bo zajmuje się nimi niańka. A przecież, polska komedia właśnie w codzienności, znajdowała największe pokłady komizmu, i jak wszyscy wiemy zaskakująca paranoja dnia codziennego nie skończyła się z upadkiem komunizmu. Kiedy odpada codzienność stajemy się wszyscy niewolnikami wydumanych fabuł, które nijak się mają do tego co znamy. Do tego, ponieważ ów styl przenosi się także na ubrania bohaterów, to nie jesteśmy w stanie rozpoznać z kim tak naprawdę mamy do czynienia, bo wszyscy są za dobrze ubrani by móc określić ich status społeczny. Niby nic a jednak to też dostarcza często sporej dawki komizmu.
Poczucie zażenowania to nie to samo co śmiech – zwierz ma wrażenie, że twórcy filmów komediowych już dawno zapomnieli, że fakt iż na ekranie dzieje się coś strasznie żenującego wcale nie oznacza, że jest śmiesznie. Wręcz przeciwnie – poczucie zażenowania tym co oglądamy jest jednym z bodźców by przełączyć kanał. Przy czym aby było jasne nie chodzi o jakieś zażenowanie poziomem humoru – zwierz nie domaga się inteligenckiego dowcipu czy dowcipu absurdalnego. Zwierz mówi o scenach takich jak ta z Ciacha gdzie bohaterka zamawia na Wielkanoc Mikołaja (tak przy okazji świetny przykład odrealnienia Polskiej komedii) a przychodzi stripteaser. Wszyscy się szybko orientują ale scena trwa i budzi ból widza, który musi na to patrzeć długo po tym jak przestało go to śmieszyć (o ile śmieszyło na początku). To nie pierwszy raz kiedy zwierz spotyka się w filmach komediowych z taką nieumiejętnością zrozumienia, ze widz wcale nie koniecznie chce by żart wybrzmiał w dwuminutowej scenie na ekranie a z całą pewnością nie chce oglądać żenujące sytuacji. Bo aby fakt, że dzieje się coś żenującego nas rozbawił musi to być naprawdę, naprawdę dobry żart, a takich w polskich komediach najczęściej nie ma. Zwierz nigdy nie rozumiał tego pociągu scenarzystów do żenady. No chyba, że tak prezentuje się ich poczucie humoru, ale zwierz ma wrażenie, że taki poziom zażenowania jaki odczuwa widz nigdy nie jest planowany.
Rechot zamiast uśmiechu – ponownie – zwierz nie żąda dowcipu inteligenckiego, ba wolałby nawet by ludzie przewracali się na skórkach od banana (to w sumie praktycznie zawsze jest śmieszne) ale chyba nie zniesie kolejnej polskiej produkcji gdzie jedynym źródłem dowcipu jest seks, alkohol i debilizm bohaterów. Zacznijmy od seksu – zdaniem zwierza, nie jest to coś z czego śmiać się nie można, wręcz przeciwnie wszyscy wiemy, że może to być przedmiotem zabawnej komedii czy dobrego żartu. Nie mniej obecnie polskie kino preferuje żarty grube, albo nawet bardzo grube – preferuje się zwłaszcza wszelkiego rodzaju kobiety lekkich obyczajów (Jak zwierz wnioskuje, odgrywające sporą rolę w Kac Wawa) czy kobiety seksualnie wyzwolone (ponownie trudno odnaleźć różnice) które się mężczyznom narzucają (zwłaszcza Liszowska takie gra) no i oczywiście facetów, którzy sypiają ze wszystkim co się rusza zawsze za plecami swoich żon zołz (żona zawsze równa się zołza). Nie mniej ogólnie zawsze jest przaśnie, na pograniczu dobrego smaku (a niekiedy daleko za jego granicami). Zwierz ma zawsze wtedy wrażenie, że nie ogląda filmu tylko słucha rozmowy plus minus czternastoletnich chłopców dla których słowo dupa na ekranie jest od razu zabawne, zaś seks jest obecny wyłącznie w postaci średnio zabawnego dowcipu. Z kolei alkohol może i jest wpisany w krajobraz polski ale problem polega na tym, że wszyscy widzieliśmy ludzi pijanych i wiemy, że wcale nie są zabawni tylko koszmarnie irytujący. A ludzie grający ludzi pijanych są jeszcze bardziej irytujący. Na samym końcu debilizm bohaterów – fakt, że scenarzyści prawie zawsze robią z bohaterów kompletnych kretynów sprawia, że nikomu nigdy się nie kibicuje, a film właściwie nie ma bohaterów, bo przecież, nie będziemy kibicować totalnemu idiocie. Bo aby znaleźć bohatera, który będzie „nasz” musimy się z nim choć trochę utożsamiać a tu po prostu takich postaci nie ma. Zaś najbardziej denerwujące jest to, że wszystkie te trzy wątki właściwie zawsze występują na pierwszym lub na drugim planie, zawsze w tej samej nudnej konfiguracji, przy których dowcipy z cyklu „przychodzi baba do lekarza” są szczytem innowacyjności i dobrego smaku.
Nachalny product placement – zwierz broni nieco product placement w zachodnich produkcjach bo tam nauczyli się jak to robić. Ktoś ma komputer jakiejś marki i to właściwie cała reklama. W Polsce product placement jest żenujący i zniechęcający do produkcji – co więcej tak nachalny, że zwierz czasem zastanawiał się czy oglądał film czy reklamę. Ponieważ zwierz oglądał jako ostatnie z cyklu polskich filmów, który zazwyczaj nie ogląda Ciacho poda ponownie przykład z tej produkcji – najpierw reklama portalu do zarabiania pieniędzy przez internet, nazwa bez powodu powtórzona pięć razy, potem bohaterka zajeżdża do domu i powtarza nazwę portalu oraz bez powodu raczy się sokiem marchwiowym, na który nakierowana jest kamera, na końcu przyjeżdża szwagierka i mamy cały blok poświęcony temu że przywiozła kurczaka z KFC. A to jakieś pięć minut filmu. A przecież to coś absolutnie powszechnego – sceny w których logo firmy zajmuje więcej miejsca niż aktorzy, nachalne powtarzanie nazw marki, wciskanie produktów do scenariusza w sposób chamski i niepotrzebny. Zwierz ma wrażenie, że nawet najbardziej wytrwały i pełen zrozumienia widz, nie lubi kiedy twórcy zachowują się tak jakby był idiotą i nie widział, że wciska mu się reklamę w środku filmu. To koszmarnie zniechęcające, ale przede wszystkim świadczące o niskiej kulturze nie tyle oglądających takie filmy co je robiących, bo choć oczywiście product placement oznacza, że ktoś dał kasę to nie oznacza, że należy widzowi wciskać badziewne sceny gdzie marka jest ważniejsza od fabuły.
Ciacho, Fenomen i inne chłopaki – to chyba największy problem zwierza z polskimi komediami. Czy pamiętacie kiedy ostatnim razem jakiś bohater miał tam normalnie imię a nie ksywę? Kiedy dziewczyna nazywała się Kasia a nie Natasza, Kora czy Luna. A facet to nie był Pikuś, Gruby czy Urwał. Do tego jeszcze niesłychanie zabawne nazwiska, bo śmianie się z nazwisk jest modne właściwie od zawsze, To jedno z udziwnień, którego zwierz nie lubi i nie rozumie. A wiąże się ono jeszcze z czymś. Otóż w polskich komediach już dawno przestano mówić po polsku. Mówi się jakimś dziwnym polsko podobnym językiem, którym nikt się nie posługuje. Teoretycznie naśladuje język raczej mniej wykształconej części społeczeństwa ale robi to tak nieudolnie, że nawet mniej wykształcona część polskiego społeczeństwa mogłaby się poczuć urażona. Jest to coś co teoretycznie jest na czasie, młodzieżowe ale czasem bywa równie egzaltowane jak pamiętnik pilnej uczennicy klasy 5 szkoły podstawowej. O dowcipie językowym nie ma nawet co marzyć bo dowcip językowy zdaniem autorów polskich komedii polega albo na opowiadaniu dowcipów albo na zabawnych acz w rzeczywistości koszmarnie irytujących powiedzonek. Przy czym zwierz dałby scenarzystom absolutnego bana na szyk przestawny i umieszczania orzeczenia na końcu. To nie jest zabawne. Do tego najczęściej scenarzyści zasadzają się tylko na to by wrzucić gdzieś przekleństwo co ma być teoretycznie strasznie śmieszne. Ale kurczę prawie nigdy nie jest. Bo kląć też trzeba umieć.
Klątwa Lubaszenki – w niemal wszystkich polskich komediach wcześniej czy później pojawiają się mafiosi czy policjanci przez nich skorumpowani, albo policjanci, którzy mafii złapać nie umieją. Zwierz nazywa to klątwą Lubaszenki (czasem klątwą Killera) którego komedie sensacyjne odniosły sukces i teraz wszyscy chcą takie kręcić. Problem polega na tym, że w Polsce właściwie nie ma miejsca na komedię sensacyjna – trudno taką nakręcić, jest to drogie i w sumie mało zabawne w kraju gdzie nawet mafia jakoś tak cienko przędzie. Oczywiście w latach 90 sytuacja była nieco inna, nastroje też no i ogólnie panowie w czarnych kurtkach uprawiający brawurową jazdę małym fiatem mogli być uznani za element krajobrazu. Ale świat się zmienił, transformacja dobiegła końca, biznesmeni się ucywilizowali, mafia z resztą też, jakoś tak powiało zachodem ale scenarzyści wciąż tłuką ten sam schemat jakby nie zauważyli, ze opowiadają historie, które już po prostu nie mają odniesienia do rzeczywistości. Co więcej dobra komedia sensacyjna wymaga pomysłu i dowcipu nieco bardziej skomplikowanego niż tylko niewinny facet i gangster niedojda. Z resztą w ogóle z filmów Lubaszenki oraz z Killerów wzięto kilka pomysłów, które ciągle się wałkuje i które po prostu już się grały.
Film jak dowcip, puentę mieć musi – no właśnie – polskie komedie często zdają się być kręcone chaotycznie – tu zabawna scena, tam jakiś efekt specjalny, ktoś błyśnie biustem, ktoś pomacha pistoletem i potem rzuca się dwa zdania o miłości, odwadze czy czymś w tym stylu i do domu. Innymi słowy pod sam koniec nie za bardzo wiadomo o co tak właściwie szło. Tymczasem naprawdę dobre komedie jednak jakąś puentę mają, niekoniecznie bardzo zaskakującą ale częściej niespodziewaną niż przewidywalną. Ale polscy scenarzyści zachowują się tak jakby nigdy nie widzieli Seksmisji i nie umieli rozumieć, że jeśli widz ma się naprawdę dobrze bawić to musi dostać historię, która ma początek, środek i co ważne ciekawy a nie dopisany na szybko koniec. Większość filmów przypomina natomiast dowcip opowiadany przez dziecko, które wróciło z przedszkola i pamięta prawie wszystkie szczegóły historyjki poza jej dowcipnym zakończeniem. Słucha się tego ciężko a potem trzeba się bardzo powstrzymywać by nie udusić dziecka.
Zwierz mógłby jeszcze wymieniać nieco dłużej ale jego zdaniem to największe problemy z Polskimi komediami. I co ciekawe wcale nie leżą one w braku dobrych reżyserów (w sumie jeśli odejmiemy żenujące scenariusze to większość filmów jest nakręcona sprawnie choć zmontowana tragicznie) czy nawet aktorów (OK nie ma komików ale tych dramatycznych w innych okolicznościach dałoby się lepiej poprowadzić) ale w takim dość elementarnym braku poczucia co jest komiczne a co jest tylko żenujące lub ewentualnie skłaniające do krótkiego rechotu. Być może należy za to winić komedię PRLowską, która była absolutnie świetna a przecież coś co powstało za PRL nie może być świetne więc trzeba kręcić takiemu kinu na przekór. Szkoda bo w sumie zwierz zawsze kończy oglądając po raz setny „Poszukiwany, Poszukiwana” czy „Nie ma róży bez Ognia” a jakoś nie widzi by kiedykolwiek zabrał się jeszcze raz za Ciacho, Och Karol 2 czy Fenomen.??
Ps: Zwierz nie mówi, że nigdy nie nakręcono dobrej polskiej komedii ostatnimi laty, mówi, że raczej się na nią nie natknął.