Hej
Zwierz miał napisać recenzję z Asterixa u Brytów (serio zwierz nie pamięta dokładnego tytułu ale to ekranizacja tego komiksu z elementami Asterixa u Normanów) ale doszedł do wniosku, że nie wszystko zasługuje na zwierzowe recenzje. A właściwie nie ze wszystkiego da się sensowną recenzję napisać. Nie jest to film kompletnie beznadziejny ale raczej nieśmieszny i nie wiadomo dla kogo, bo teoretycznie dla dzieci ale, np. brytowie co drugie słowo wciskają w zniekształconym angielskim – zabawne dla dorosłego widza ale nie wiadomo czy dzieci wiele z tego zrozumieją, podobnie jak całego mnóstwa aluzji dla dorosłych, które często balansują na granicy dobrego smaku. Tak więc zwierz postanowił pominąć film milczeniem, zwłaszcza, że tu nie ma za bardzo o czym mówić. Z subtelnym dowcipem Gościnnego nie ma to wiele wspólnego.
Zwierz chce napisać o czymś innym. Otóż jak wszyscy wiemy (OK nie wszyscy ale znaczna część z nas, a w każdym razie wszyscy podłączeni do pewnej części netu) wczoraj Lucas sprzedał Disneyowi Lucasfilm i Lucasart. To news ne byle jaki bo przecież skoro Disney położył łapę na jednym z największych Universów (nie tylko filmowych ale i książkowych i gadżetowych) współczesnej popkultury to mamy do czynienia z transakcją stulecia. Oczywiście od razu Internet zalały skargi, żale i opinie o jeszcze nie nakręconej siódmej części Gwiezdnych Wojen, której produkcje zapowiedziano (choć nigdzie w sieci nie dodano tego co można usłyszeć dziś, że nadal za fabułę ma być odpowiedzialny Lucasfilm a nie sam Disney). Część broni decyzji, mnóstwo narzeka, większość ma „bad feelings about this”, co niezwykle przypomina drobną panikę jaka ogarnęła fanów popkultury na całym świecie kiedy Disney kupił Marvela i wszyscy śmiali się, że Wolverine zostanie sprowadzony do poziomu Myszki Miki (dziś już wiemy, że nic takiego się nie stało). Z resztą nie pierwszy raz Internet zalewa fala podobnych problemów, pretensji i niepokojów- pamiętacie jak niedawno na blogu zwierza rozważaliśmy zapowiadane trzy części Hobbita, kręcąc nosem na pomysł Petera Jacksona. Też przedyskutowaliśmy dokładnie kwestie filmu, którego jeszcze nikt nie widział. Narzekaliśmy na nowego Bonda zanim go zobaczyliśmy bo przecież Sam Mendes to nie reżyser Bondowski (wcześniej narzekaliśmy na Daniela Craiga bo to nie aktor Bondowski), narzekamy na Iron Mana 3 mimo, że widzieliśmy tylko krótki zwiastun (za bardzo nam przypomina Batmana). Tak narzekamy na książki, których nie czytaliśmy, filmy których nie widzieliśmy i płyty których jeszcze nie nagrano.
Dlaczego narzekamy? Po pierwsze to jest stosunkowo proste – jak wszyscy wiedzą lepiej się miło zawieść niż wyjść na tego leszcza, który wszystkim powtarzał, że siódme Gwiezdne Wojny będą hitem a potem wysiedział prawie dwie godziny na koszmarnym gniocie. Zdaniem zwierza to taki rodzaj zabezpieczenia – abyśmy mogli w ostatecznym rozrachunku stwierdzić „a nie mówiłem” i okazać się mądrzejszym od wszystkich tych pałających entuzjazmem. Zwłaszcza, że w naszej kulturze chyba bardziej ceni się jednak miło zaskoczonego malkontenta, niż zdruzgotanego fana. Ta postawa dotyczy wszystkich przewidywań i nie jest to żadna nowość, nie mniej zwierz z zaskoczeniem przygląda się jak bardzo zależy nam na tym by mieć w naszym czarnowidztwie rację. Trochę tak jakbyśmy chcieli przehandlować dobry film czy książkę tylko za to by móc powiedzieć, że wiedzieliśmy wcześniej, że tak będzie (ostatnio zauważył u siebie ten niepokojący syndrom w przypadku Elementary, o którym marzył by było złe). Zwierz musi powiedzieć, że często ma wrażenie, że to cecha ludzi, którzy „siedzą w branży” i którzy lubią potwierdzać swoje znaczenie właśnie poprzez wcześniejsze wróżenie artystycznych czy kasowych klęsk.
Druga sprawa to bardzo wcześnie wyrabiamy sobie bardzo stanowczą opinię. Widzimy plakat, zwiastun czy nawet wypuszczone do filmu trzy minuty filmu i decydujemy, że to nie dla nas. Co prawda teoretycznie wszyscy wiemy, że trailery kłamią (zwierz ma wrażenie, że co raz bardziej), dwie minuty z 120 o niczym nie świadczą, zaś zdjęcia z planu to jednak nie to samo co sam film, ale musimy sobie szybko wyrobić opinię. Bo człowiek bez opinii to jak pół człowieka. Trochę tak jak cała grupa widzów, która już nienawidzi nowego Robocopa z powodu jednego zdjęcia, na którym bohater ma nie taki skafander (trudno zwierzowi znaleźć inne określenie) niż spodziewali się widzowie. Problem polega na tym, że to jedno zdjęcie zrobione z daleka nic nam nie mówi o filmie. Podobnie kiedy przedstawia nam się casting aktorów do poszczególnych produkcji – nie daj boże okaże się, że ktoś postanowił nakręcić ekranizację prozy. Natychmiast co najmniej połowa widzów zaczyna kręcić nosem, że krasnolud za ładny (brat zwierza twierdzi, że to przejaw dyskryminacji), uczestnik Igrzysk Śmierci za młody, a Watson jest kobietą. Wszystkie te pretensje wynikają z faktu, że jesteśmy przekonani, że nawet ta skromna ilość informacji jest wystarczająca byśmy mogli sobie wyrobić jakąkolwiek opinię o produkcji. Zwierz pamięta jak żachnął się gdy usłyszał, że Cronenberg zatrudnił Roberta Pattinsona do swojego Cosmopolis. Ta informacja sama w sobie wydawała się bezsensu. Tylko, że zwierz nie wiedział wówczas, że bohater filmu ma być młody, bogaty i praktycznie pozbawiony uczuć co Pattinson gra świetnie bo nie jest zbyt dobry w pokazywaniu uczuć. Za mało danych, za duże wnioski.
Kolejna sprawa to przekonanie, że bardzo dobrze znamy swój gust, tak dobrze, że wystarczy nam samo streszczenie fabuły czy jakaś szczątkowa informacja byśmy już mogli sobie wyrobić jednoznaczne zdanie o produkcji. Zwierz wielokrotnie złapał się na tym, że po pierwsze – bardzo rzadko dochodzi do nas prawdziwe streszczenie fabuły (częściej zaskakująco nietrafny tekst jaki agencja marketingowa wysłała do dziennikarza, który to zapisał skrótem w recenzji, którą to recenzję przeczytała znajoma, która opowiedziała nam to własnymi słowami), po drugie – bardzo często okazuje się, że nawet jeśli fabuła brzmi jak coś co nie ma prawa nam się spodobać to będzie zupełnie inaczej. Często więc narzekamy po prostu na coś co nie istnieje, albo co nie mieści się w ramach streszczenia. Trochę tak jak zwierz, który chodził i twierdził, że Ang Lee postradał zmysły kręcąc western o kowbojach gejach. Jak wszyscy wiemy Ang Lee nigdy nie nakręcił westernu o kowbojach gejach, tylko wzruszający melodramat o miłości, w którym nie ma westernu a i o kowbojach trudno mówić bo bohaterowie mają z nimi tyle wspólnego, że noszą kapelusze z szerokim rondem. Zwierzowi było głupio ale co ponarzekał to ponarzekał. Co więcej często narzekamy na fabułę, nie dlatego, że nam się nie podoba ale dlatego, że nie umiemy sobie jej wyobrazić. A właściwie nie umiemy sobie wyobrazić dlaczego miałaby zadziałać. No i potem okazuje się, że film czy książka jest w porządku tylko nasza wyobraźnia szwankuje (serio dzieciak przechodzi do świata czarodziejów przez magiczne przejście na peronie kolejowym? I ludzie to czytają?).
Na koniec powód, dla którego narzekamy chyba najczęściej to przekonanie, że studio filmowe czy autor robi coś wyłącznie dla pieniędzy. Zacznijmy od tego, że w świecie filmów i seriali rzeczywiście większość rzeczy robi się przede wszystkim dla pieniędzy. Ale chęć zysku to zasada, która ogólnie napędza większość ludzkich poczynań. Nie mniej nie podoba nam się Elementary bo to próba zarobienia przez amerykańską telewizję na sukcesie brytyjskiego serialu, nie podobają nam się trzy części Hobbita bo ktoś wyciąga od nas kasę, nie podoba się nam czwarta część Piratów z Karaibów bo przecież to tylko dla pieniędzy, nie jesteśmy przekonani do kolejnych filmów o super bohaterach bo przecież za tym stoi jedynie chęć zysku. Tak to prawda – w przypadku większości produkcji naszą niechęć czy nasze wątpliwości wzbudza myśl, że ktoś chce po prostu naszej kasy i chce bezczelnie żerować na tym, że kiedyś podobało się nam coś podobnego. Z góry zakładamy, że dostaniemy w związku z tym produkt gorszej jakości. Zwierz się nie kłóci – po części produkcji z daleka widać, że zrobiono je tylko dla kasy, że nie będą arcydziełami, że pomysłu starczy tylko na połowę filmu. Problem polega na tym, że nawet jeśli tak jest to narzekanie tego nie zmieni, zaś my możemy zaskakująco dobrze bawić się w kinie. Dla zwierza najlepszym tego przykładem jest właśnie czwarta część Piratów z Karaibów. Czy była gorsza od pierwszej i drugiej? Tak, Czy była zrobiona dla pieniędzy? Tak, Czy zwierz naczytał się jaki to zły pomysł i że trzeba było zostawić serię w spokoju? Tak, Czy zwierz dobrze się bawił w kinie? Tak. Bo zaskakująco często motywacja producenta i nasz poziom zadowolenia tak właściwie nie mają ze sobą wiele wspólnego. Tak jak nikogo nie dziwi, że sporo ludzi usypia na szlachetnych filmach z przesłaniem robionych by poszerzyć naszą wrażliwość, tak fajnie przyjąć założenie, że nawet na czymś robionym dla naszej kasy, możemy się dobrze bawić.
Oczywiście zwierz nikomu nie odbiera prawda do narzekania, czy raczej tego specyficznego jęczenia, że coś będzie beznadziejne. Sam ma do tego skłonności – strasznie zdenerwował się produkcją Elementary, kiedy pierwszy raz się o niej dowiedział. Co się na wściekał, napisał to jego. Oczywiście sama produkcja okazała się raczej nijaka niż zła i kiedy w końcu trafiła do telewizji przestała zwierza zupełnie obchodzić. Zwierz wie, że wzburzenie, niechęć czy długie dyskusje nad filmem, który nie ma jeszcze pełnej obsady to pewien obowiązek człowieka, który siedzi po uszy w popkulturze. Można wręcz powiedzieć, że pewien wyznacznik. Bo przecież zdanie „spokojnie to tylko film/serial/książka” jest błędne z założenia bo pojawia się w nim słowo „tylko” . Niemniej im zwierz jest starszy (choć wciąż jeszcze młody, śliczny itd.) tym bardziej jest zwolennikiem by narzekać z umiarem. Oczywiście każdy ma tą jedną rzecz, na którą narzeka nie zważając na nic (dla zwierza to zawsze były Batmany Nolana, na które narzekał przed projekcjami). Ale kiedy orientujecie się, że większość czasu spędzacie krytykując filmy, których nie nakręcono, aktorów których jeszcze nie widzieliście w jakiejś roli, czy seriale które znacie tylko ze zdjęć promocyjnych, to przychodzi czas na poważną refleksję i selekcję jęków, stęków i narzekań. Najlepiej odrzucić wtedy narzekania na wszystko na co narzekacie mając najmniej informacji i potem dojść w końcu do tych rzeczy, o których jesteście mniej więcej pewni, że wasze pretensje, żale i kręcenie nosem jest uzasadnione. Te można zostawić ale dodawać od czasu do czasu „ale” i „być może”.
A najlepiej stłamsić w sobie jak najwięcej malkontenta i poczekać aż film pojawi się na ekranach lub jeśli jesteście przekonani, że wam się nie spodoba na DVD i go obejrzeć. Co prawda – trudniej wtedy powiedzieć „a nie mówiłem” ale przynajmniej ma się całkowitą pewność, że narzeka się na film a nie na wszystko to co sobie o nim wyobrażamy. I wiecie to to jest nawet fajniejsze od bycia złym prorokiem – bo przynajmniej możemy być pewni, że mamy rację.
A teraz coś zupełnie z innej beczki – Maja Lulek autorka super koszulek dla części czytelników zwierza założyła swoim koszulkowym projektom stronę na facebooku. Jest tam już jej fajna Hobbitowa kolekcja a zwierz czeka aż pojawi się tam projekt uwzględniający 72 koty. Bardzo wam polecam bo warto wspierać utalentowanych ludzi, którzy robią takie fajne rzeczy.
Ps: Jeśli lubicie zbędne ciekawostki koniecznie zobaczcie Halloweenowy filmik Ichaboda – jest absolutnie cudownym zbiorem niepotrzebnych acz cieszących ducha informacji.