Hej
Po pierwsze zwierz pragnie wyrazić głęboką wdzięczność swojemu czytelnikowi – Joahimowi von Snohowi za przekazanie zwierzowi wejściówek na przed premierowy pokaz filmu Niezniszczalni 2. Zwierz co prawda wie, że został wybrany z powodu nieobecności wyżej wzmiankowanego w Warszawie ale nie zmienia to faktu, że cały ten wpis powstał tylko i wyłącznie dzięki wsparciu ze strony czytelnika. Powiedzmy sobie bowiem szczerze, o ile na pierwszych Niezniszczalnych zwierz poszedł z ciekawością o tyle na drugich wybierał się z ociąganiem i bez przekonania. Zwłaszcza że recenzenci dość zgodnie oceniali film na jedną góra dwie gwiazdki. Tak więc gdyby nie perspektywa darmowego kina (zwierz pisze się na nią zawsze i wszędzie) pewnie z wyprawy na ten film nic by nie wyszło. I zwierz przegapiłby jedną ze śmieszniejszych komedii jaką widział od dawna. Serio teraz kiedy to pisze prawie dwie godziny po seansie jeszcze czuje ból szczęki od ciągłego śmiechu i uśmiechania się.
Nie tylko Arnie powraca – powracają właściwie wszyscy bohatewrowie kina akcji
Zacznijmy od tego, że pierwsi Niezniszczalni nakręceni przez Stallona byli filmem nijakim. Sly wyobraził sobie, że zbierze bohaterów kina akcji lat 80, doda trochę nowej krwi i nakręci zwykły film sensacyjny w stylu tych jakie kręcono prawie trzy dekady temu. Zatrudnił nawet Erica Robertsa jako złego i zadbał by wybuchało dosłownie wszystko łącznie z kamieniami. Wyszedł z tego film wybitnie nijaki który co prawda mógł cieszyć fanów gatunku ale nie oferował sporo więcej poza dość imponującą listą nazwisk na ekranie. Był to więc może nawet udany hołd dla kina lat osiemdziesiątych ale nic więcej. Jeśli chcecie wiedzieć co zwierz myśli na temat tamtej produkcji to recenzję znajdziecie w zakamarkach zwierza czyli gdzieś TU .
Druga część jest już czymś zupełnie innym. Po pierwsze o ile pierwsza część udawała jeszcze że akcja ma jakieś znaczenie, ta już niczego nie udaje. Krótkie sceny powagi wydają się nie pasować a i niektóre sceny walki czy akcji wydają się być jedynie koniecznymi przerywnikami. Tak naprawdę to postmodernistyczna produkcja komediowa, w której miesza się humor zamierzony z odrobiną niezamierzonego. Bo tak naprawdę nie oglądamy grupy najemników biegających za plutonem. Oglądamy słynnych aktorów kina akcji grających grupę najemników uganiającą się za plutonem. Czy to różnica? Olbrzymia bo sprawia, że film nie tylko odtwarza schematy kina lat 80 w nowej scenerii ale także gra odniesieniami do innych produkcji, do kwestii w tych produkcjach wypowiedzianych a nawet do faktów z życia samych aktorów. Tak więc kiedy bohater grany przez Dolpha Lundgrena chwali się magisterium z MIT oraz tym, ze był stypendystą Fulbrighta to wiemy, że to wszystko czysta prawda ale nie w odniesieniu tylko do bohatera ale także grającego go aktora. Kiedy bohater Arnolda zapewnia, że zaraz wróci a bohater Willisa stwierdza, że on zawsze tak mówi i ze teraz jego kolej iść po sprzęt to nie trudno się uśmiechnąć. A scen takich w filmie jest zdecydowanie więcej i zdecydowanie zabawniejszych. Prawdę powiedziawszy, wydaje się że twórcy filmu bardziej niż produkcję sensacyjną nakręcili dowcip, który polega na dodawaniu co raz to kolejnych bohaterów kina akcji i dawaniu widowni do zrozumienia, że lepiej już się nie da. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie bohater Arnigeo stwierdza ” Kto następny Rambo?”.
Jest taki moment w tym filmie w którym poziom wspaniałości przekracza wszelkie granice
Wydawać by się mogło, że taka produkcja będzie nużąca. Ale nic z tych rzeczy. Film celebruje naszą miłość do aktorów grających bohaterów którzy mogą wszystko, niczego się nie boją i przegryzają wystrzeliwane w ich kierunku kule. Co więcej – jak zwierz stwierdził na widowni – ta gra z filmowym gatunkiem, z naszą wiedza na temat aktorów i ich ról – bawi chyba naprawdę wszystkich. Najlepszym dowodem była reakcja widowni w chwili kiedy do już i tak wesołej ferajny na chwilę dołączył Chuck Norris. Jego pojawienie się na ekranie zostało przywitane przez widownię najprawdziwszą owacją do której przyłączył się zarówno pan w dresie siedzący nieco poniżej zwierza jak i pan, który niemal do ostatniego momentu przed zgaszeniem świateł czytał gazetę ewidentnie z bardzo nieszczęśliwą miną krytyka, którego obowiązkowo wysłano na seans wbrew jego woli. I nie ma w tym nic dziwnego, po prostu jesteśmy świadkami jak ktoś opowiada jeden z lepszych dowcipów jaki zdarzyło nam się słyszeć. Do tego wszystkiego w filmie jest sporo humoru zupełnie nie związanego z powracaniem do poprzednich ról aktorów. O dziwo Stallone i Statham stanowią świetny komediowy duet – mogliby spokojnie dostać własny show. Ich wymiany zdań to takie typowe przekomarzanie się dwóch najlepszych kumpli ale jakoś pozbawiona mimiki zmasakrowana przez czas twarz Stallona i miękki angielski akcent Stathama sprawiają, że słucha się tego z przyjemnością.
To zaskakujące jak bardzo tych dwóch aktorów do siebie pasuje.
Co do samych scen akcji to bardzo widać, że zdecydowano przeznaczyć sporą część budżetu na bardzo piękną komputerową krew. Serio leje się tu ona gęsto ale bardzo mało drastycznie – tak bardzo jest to sztuczne. Co prawda ilość trupów jest tu większa niż da się zliczyć ale powiedzmy sobie szczerze – jest to w sumie mniej okrutne niż te super realistyczne filmy gdzie bywa tylko jedna ofiara. Zwierzowi ze scen akcji najbardziej podobają się oczywiście te gdzie są bójki choć pojedynek Van Damma ze Stallonem nieco go rozczarował, natomiast Statham jak zwykle zwierza (który jest fanem) nie zawiódł. Nie mniej jednak zwierz nie będzie was oszukiwać mimo, że w sumie ten film składa się z sekwencji scen akcji można trochę wyczuć, że ten element najbardziej kuleje. Przynajmniej zdaniem zwierza – to znaczy tu najczęściej przewracamy oczyma jak bardzo jest to bezsensowne. Choć nadal bawi. Przynajmniej zwierza który lubi jak wszystko wybucha. Taki jest bowiem zwierz. Nie jedno ma popkulturalne oblicze i jedno z nich lubi wybuchy i ognie strzelające pod niebo.
Po biednym Stallone chyba coś przejechało natomiast zaskakująco ładnie starzeje się Lundgren
Zwierz dziwi się reakcji krytyków na tą produkcję. Gdyby zwierz sam byłby krytykiem z całą pewnością dostrzegłby, że nie ma w tej produkcji ani grama powagi i ani grama ambicji. Jest za to genialna gra z gatunkiem i z oczekiwaniami publiczność – zwierz nie omieszka stwierdzić, że jest to trochę jak Tarantino bez intelektualnych ambicji. Oczywiście Tarantino to zupełnie inna liga ale ta gra kliszą i przede wszystkim spoglądanie w kierunku czwartej ściany sprawia, że nie da się tego filmu wrzucić po prostu do kategorii tak zły że aż śmieszy. Być może tak niskie oceny produkcji wiążą się z tym, że rzeczywiście nie jest to film przeznaczony dla filmoznawców. Wręcz przeciwnie to film dla typowych kinomaniaków, ludzi którzy mają gdzieś czy film ma sens czy nie byleby się dobrze bawili. To także film nie bojący się sam siebie, własnej niedorzeczności i głupoty. Nie jest jak część tych produkcji, które w pewnym momencie wracają z trasy radosnych auto odniesień do świata poważnej fabuły. Tu pomysł jest wykonany od początku do końca, na jednym oddechu bez chwili zawahania. Być może trzeba zapomnieć jak to jest oglądać film nie zastanawiając się co może wnieść do naszego życia by nie dostrzec jak cudowna to produkcja.
Zwierz zastanawia się czy można byłoby dziś znaleźć podobną obsadę gdzie wystarczy samo nazwisko które powoli staje się pojęciem.
Z resztą zwierz musi tu na chwilę przystanąć i podjąć się nieco głębszej analizy. W pewnym momencie filmu Arnie ładnie zauważa, że miejsce ich wszystkich jest w muzeum. Rzeczywiście wydaje się, że kinematografia na zawsze skończyła z tym rodzajem aktorów. Większość z nich mówi po angielsku z mocnym obcym akcentem, urodą raczej nie powalają i choć niektórzy z nich przeszli do świata filmu ze świata kulturystyki czy sztuk walki to jednak kinematografia zamieniła ich w prawdziwych super bohaterów. Nowy dodatek do tej grupy Liam Hemsworth (młodszy brat Thora;) zupełnie do niej nie pasuje. Za ładny jest , za gładki daleki od tych facetów którzy nawet za młodu nie byli śliczni. Zdaniem zwierza takich aktorów już nie będzie. Odgrywany przez nich typ herosów zastąpili komiksowi super bohaterzy i nieco bardziej błyskotliwe scenariusze. Efekty specjalne sprawiły, że choć sprawność fizyczna jest wymagana to już nie absolutnie konieczna. Stąd dzisiejsi aktorzy kina akcji często dzielą swój czas pomiędzy produkcje sensacyjne czy super bohaterskie a ambitne projekty. Nigdy nie będą drugimi Schwarzeneggerami czy Stallonami z resztą nie taka jest ich ambicja. Dobrym przykładem jest fakt, że zwierz musi powiedzieć, że dziś sobie średnio wyobraża aktorów kina akcji, których na plakatach można byłoby reklamować wyłącznie zmieniającymi się powoli w pojęcia nazwiskami. Tak więc można spokojnie powiedzieć, że Niezniszczalni 2 to zabawa z kinem którego już praktycznie nie ma i właściwie można powiedzieć – raczej nie będzie. Warto tu jeszcze dodać ciekawą uwagę. Otóż w tych filmach zaskakujące rolę ma kobieta. Najczęściej ratuje się je z opresji ale nie w Niezniszczalnych 2. Poza świetnie sobie radzącą z zagrożeniem Maggie (co ciekawe jako Azjatka ma prawo tłuc wszystkich jak chce nie budząc zdziwienia) pojawiają się jeszcze kobiety z wioski obok której osadzili się CI ŹLI. Kobiety pozbawione przez ZŁYCH mężczyzn chwytają za broń i choć w decydujących chwilach walczyć nie będą to jednak to taki miła odmiana.
Dobra zwierz nie chce filmu zagadać. Właściwie to chce powiedzieć, że zaskakująco dobrze się bawił. Na filmie, który nie chce być niczym więcej niż tylko filmem. Na komedii, która nie jest sprzedawana jako komedia ale można się śmiać niemal cały czas. I jeśli zastanawia was dlaczego zwierz pieje nad obiektywnie złym filmem a niekiedy krytykuje zawzięcie produkcje dobre to chyba dlatego, że po tylu zawodach wyszedł z kina radośnie roześmiany. I nie zwierzowi oceniać dlaczego tak właśnie jest.
Ps: Zwierz rzadko ma muzyczne obsesje ale ten utwór gra od wczoraj w kółko i nie może się już doczekać premiery płyty. Chyba pierwszy raz w życiu.??