?
Hej
Zwierz wraca dziś z Krakowa choć nadal nie jest pewien czy na pewno trafił do byłej stolicy Polski bo odnosi raczej wrażenie, że trafił do alternatywnej rzeczywistości. Jak inaczej wytłumaczyć obecność takiej ilości ludzi, z którymi zwierz mógł się spotkać ( i którzy chyba chcieli się spotkać ze zwierzem)i pogadać o mnóstwie rzeczy, skonsumować fragment mazurka w kształcie TARDIS i ogólnie świetnie się bawić? Jak nic alternatywna rzeczywistość. Zwierz z jednej strony się cieszy z drugiej obawia się czy owa alternatywna rzeczywistość nie objęła także znalezionych w Krakowie dokumentów – zwierz ma nadzieję, że nie. Teraz jednak przyszedł czas powrotu do realu. No ale do rzeczy bo przecież zwierz chce napisać o czymś zupełnie innym. Mimo że zwierz obiecywał sobie, że o tym nie napisze.
Oto pod koniec marca i na początku kwietnia odbyły się rozdania dwóch polskich nagród filmowych. Jedna to Orły druga to Węże. Obie nagrody chcą być krajowymi odpowiednikami nagród znanych z zachodu. Orły mają być naszymi Oscarami czy Cezarami jeśli weźmiemy odpowiednik francuski – jest akademia, są kategorie jak na Oscarach, jest ciężka i nieporęczna statuetka. Innymi słowy wszystko jak powinno być. Z kolei Węże ten bardzo nowy wynalazek – przyznano je dopiero po raz pierwszy to nasz krajowy odpowiednik Złotych Malin – nagrody przyznawane najgorszym filmom scenom i okolicom. Co ciekawe obie nagrody idealnie pokazują dystans dzielący nas od kinematografii zachodniej. I to pokazują dość boleśnie.
Złota Malina jest tylko jedna. Dosłownie, jeśli ktoś odbierze swoją nagrodę musi ją potem zwrócić Akademii
Zacznijmy od Orłów. Zwierz musi powiedzieć, że nie pamięta nagrody bardziej zbędnej, a właściwie gorzej – nikogo nie obchodzącej. Kiedy w tym roku z powodu tragicznej katastrofy kolejowej trzeba było przenieść ceremonię z jednego tygodnia na drugi – zwierz nie usłyszał nigdzie ani słowa zawodu. Prawdę powiedziawszy sam zwierz nie przejął się całą sprawą zbytnio. Z jednej strony to kwestia młodości Orłów – nagroda jest na tyle nowa, że jeszcze nie zdążyła się przyjąć – tak więc kto wie być może z czasem nabierze większej wartości. Z drugiej jednak strony zwierz odnosi wrażenie, że trzeba było by czekać naprawdę długo by publiczność oczekiwała na ogłoszenie kto Orła otrzymał. Dlaczego? Chociażby dlatego, że po prostu mamy w Polsce tyle nagród, że kolejna wydaje się po prostu naddatkiem. Spójrzmy choćby na tegorocznego wielkiego zwycięzcę – „Różę”. Zwierz nie polemizuje, że „Róża” to dobry film, wręcz przeciwnie opinia jest dość spójna – mamy do czynienia z filmem świetnym. Problem polega na tym, że film przedarł się do masowej świadomości po Gdyni – co prawda nie został tam nagrodzony ( ku rozczarowaniu wielu krytyków, choć nagrodę dostał świetny Dorociński) ale tam po raz pierwszy zaczęto mówić, że to film świetny. Podobnie to nagroda dla Jana Komasy na tym samym festiwalu, zwróciła uwagę wielu widzów na reżysera ” Sali Samobójców” . Choć nagrody w Gdyni przyznawane są po festiwalu ( czyli ich zachodnim odpowiednikiem byłby Złote Palmy) to jednak stanowią dla Polskiej kinematografii stały, i najczęściej całkiem niezły punkt odniesienia. Co więcej mają tą olbrzymią zaletę, że nagrodzone, czy przynajmniej szeroko omawiane na festiwalu filmy mają szansę trafić do masowej dystrybucji. Na tle Lwów, Orły wypadają blado – zwłaszcza, że bazując na tej samej niewielkiej bazie filmów właściwie po raz drugi przyznają tą samą nagrodę. Jedną różnicą była spora ilość nagród na ” W ciemności”, którego nie było w Gdyni. No ale tu zwierz ma problem, bo ” W ciemności” do wszystkich nagród startowało bardziej jako film, który dostał nominację do Oscara niż jako film, który po prostu był dobry ( o ile podążacie za logiką wywodu zwierza). Zresztą żaden Orzeł nie pocieszy obsady, która chwile wcześniej przegrała Oscara. Poza tym jeśli zwierz może już być tragicznie złośliwy – nie do końca rozumie jak funkcjonuje przyznawanie nagród przez Akademię filmowi, który nakręciła przewodnicząca owej Akademii. Zwierz nie mówi, że zaszły jakiekolwiek nieprawidłowości, bo jest pewien, że wszystko było OK. Tylko może należało by na prezydentów Akademii ( funkcja jak zwierz rozumie honorowa do kwadratu) wybrać kogoś kogo filmy nie będą startować po nagrody.
Jednak tym co najbardziej zwierza zastanawia to powód dla którego Orły się w ogóle przyznaje. To znaczy zwierz ma wrażenie – by środowisko twórców filmowych mogło się wzajemnie poklepać po plecach i pogratulować sobie udanego roku w kinematografii. Tak przynajmniej zwierz wnioskuje z różnych cytatów zamieszczonych na stronie nagrody. Jak inaczej czytać słowa Zanussiego: „Orzeł bardzo cieszy, jako nagroda naszego filmowego środowiska i jako wyraz uznania kolegów, którzy, mam nadzieje – przed zagłosowaniem film obejrzeli”, czy Alana Starskiego „Orzeł, Nagroda Polskiej Akademii Filmowej jest cenna, bo przyznawana przez środowisko filmowe, które zna proces powstawania filmów „od kuchni” i umie docenić pracę wszystkich współtwórców zaangażowanych w produkcję. „. Rzeczywiście taka nagroda środowisko cieszyć powinna, bo zawsze miło dostać nagrodę, zwłaszcza od kolegów. Gorzej jednak kiedy przyjrzymy się co to oznacza dla Polskiej kinematografii. A nie oznacza zbyt wiele bo Orły od lat albo powtarzają wyroki z Gdyni albo pokrywają się z innymi mniejszymi nagrodami rozdawanymi po kolei. Kiedy w końcu do nich dochodzi wszyscy, którzy powinni mają już worek pełen nagród.
Co więcej nic za tymi nagrodami nie idzie – Oscary, które borykają się z podobnym problemem, dają chociaż znak dystrybutorom, które filmy pominęli w danym sezonie ( co bardzo się przydaje widzom spoza Ameryki), ale Orły rozgrywają się kiedy wszystko już z kin wyszło. Na dodatek zwierz nie może się oprzeć przykremu wrażeniu, że nagrody będą się z brakiem widzów i zainteresowania borykać jeszcze długo. Chociażby dlatego, że wyróżniony paroma nagrodami ” Młyn i Krzyż” w Warszawie grały chyba tylko dwa kina a i to bardzo krótko i o godzinach dla inteligentów. Bo kolejnym problemem z Orłami jest to, że nagradzają – nieco z konieczności jedynie produkcje o sporym ciężarze gatunkowym. Kiedy nad tym dłużej pomyśleć wizja Polskiej kinematografii jawi się dość ponuro. Jeśli nie ogląda się żydów ukrywających się w kanałach, można zawsze przełączyć na ponurą wizję mazur po II wojnie światowej, ewentualnie można się zrelaksować przy filmie o młodocianych samobójcach. Aż chce się powiedzieć – dzięki Bogu za „Drogę Krzyżową” Bruegla , o której opowiada „Młyn i Krzyż”.
<!–[if !supportLineBreakNewLine]–>
<!–[endif]–>
Tak trochę bezgłowy ten Orzeł – właściwie mu tylko skrzydła zostały
Skoro zwierz kręci nosem na Orły pewnie spodobały mu się Węże? I tak i nie. Z jednej strony zwierz popiera idee nagród takich jak Złote Maliny. Choć spogląda na nie w nieco inny sposób niż twórcy Węży. Ci podchodzą do nagrody, która ma sens wyłącznie jeśli przyznawana jest z przymrużeniem oka zdecydowanie zbyt poważnie. Krzysztof Spór z portalu Stopklatka jeden z pomysłodawców nagrody stwierdził Nie godzimy się na filmową żenadę. Uważamy jednocześnie, że mówiąc głośno o filmach nieudanych, przyczynimy się do tego, by w Polsce powstawały filmy lepsze . Widzicie z tym zdaniem zwierz ma problemy – bo zamienia całkiem sympatyczny pomysł by wskazywać produkcje straszne, złe i żenujące w jakąś misję – trochę jak stawianie czarnych kropek niegrzecznym dzieciom w pierwszych klasach podstawówki. Co więcej moment, w którym pojawiła się nagroda nawet zwierz uważa za niefortunny. Pierwsze przyznanie Węży zbiegło się bowiem ( chyba nie do końca przypadkowo) z samym środkiem sporu krytyków z filmowcami o poziom filmów w Polsce. I choć jak sami wicie zwierz trzyma tu stronę krytyków to jednak pojawienie się tej nagrody odczytał trochę jako dziecięcą próbę zrobienia polskim filmowcom na złość. Skoro nie chcecie się liczyć z naszym zdaniem rozdamy nagrody, w których pokażemy kto naprawdę był beznadziejny. Mniej więcej w tym momencie cała lekkość Złotych Malin – która sprawiła, że aktorzy co raz częściej pojawiają się po nie osobiści przepadła. Ale nie tylko o samą atmosferę przyznawania Węży chodzi. Większy problem ma zwierz z totalnym triumfem ” Bitwy Warszawskiej 1920″ . Wydaje się bowiem zwierzowi, że tak powszechne antynagrodzenie tego filmu po pierwsze stoi w sprzeczności z samą ideą tego typu nagród, po drugie zaś jest po prostu niesprawiedliwie. Tak to prawda, Bitwa Warszawska jest filmem nie udanym, miejscami wręcz koszmarnie złym, ale z całą pewnością nie zalicza się do nurtu filmowej żenady. Oczywiście, to film staromodny, średnio obsadzony i kiepsko napisany ale przy dziełach takich jak Kac Wawa, czy Oh Karol 2 oraz kolejny nie śmiesznych, nie romantycznych komediach romantycznych jawi się niemal jako porządna rozrywka. Zresztą naprawdę wydaje się, że twórcy mieli tu jak najlepsze zamiary – stworzenia filmu narodowego, historycznego i patriotycznego ,a fakt, że taki film zupełnie nie przystaje do dzisiejszej kinematografii nie stawia ich w jednym rzędzie z filmami nakręconymi chyba tylko po to by móc do nich wrzucić product placement.
Węże niestety nie mają statuetki ale za to logo nawet fajne
Zwierz ma też pewien problem z nazwą pewnych kategorii – np. „występ poniżej godności” ( nagroda przypadła Janowi Fryczowie za rolę w Wyjeździe Integracyjnym) – chodzi o to, że czy naprawdę krytycy mogą decydować co jest poniżej godności aktora ? Mogą mu jak najbardziej wytknąć, że był beznadziejny, fatalny i drętwy ale to nie oni muszą płacić rachunki. Zresztą dlaczego występujący w filmie Frycz gra ” poniżej godności” a Danut Stenka mizdrząca się w reklamie Delicji już tej godności nie traci? Zawsze można przecież po prostu przyznać nagrodę dla najgorszego aktora bez wnikania czy taki występ jest poniżej jego godności. Na dodatek zwierz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nagroda przyznawana przez dziennikarzy niemal z założenia stoi w poprzek widowni – i że na Węża zarobić można najszybciej ściągając do kin sporo widzów. Na sam koniec zwierz nie jest w stanie zrozumieć czemu wyśmiano fakt, że Bitwa Warszawska jest w 3D. Oczywiście nie jest to tak dobre 3D jak na zachodzie, ale z drugiej strony zwierz nie widzi nic złego, ani żałosnego w próbie zastosowania tej technologii do produkcji polskiej. A że wielu wysokobudżetowych produkcji nie mamy padło na nieszczęsną Bitwę. Co więcej komentarz przyznających nagrody – odnośnie tej kategorii – „Ta ostatnia kategoria to humorystyczne spojrzenie członków akademii na próby nadążenia naszej kinematografii za światowymi trendami” wprowadziła zwierza w stupor. Czyli co jeśli się spróbuje 3D to od razu jest źle z założenia? Bitwa Warszawska była jednocześnie najlepszą polską produkcją w 3D bo poza nią chyba niczego w tamtym roku w takim formacie w Polsce nie wyprodukowano.
Co jednak zwierz naprawdę ubawiło to fakt, że Polska kinematografia dorobiła się nie jednej ale dwóch nagród dla najgorszych filmów – tym razem Weekendowy Przegląd Filmowy zdecydował się rozdać Złote Pawie dla najgorszego filmu. Nominacje ogłosił Tomasz Raczek a najgorszym filmem dekady został czego można się było spodziewać ” Kac Wawa”. I w sumie wszystko było by w porządku – bo film jak wieść gminna niesie gorszy niż największe zło, ale w chwili kiedy Raczek procesuje się z producentem filmu ( a właściwie producent filmu procesuje się z Raczkiem) całość wypada nieco dziecinnie. Ja cię skrytykuję, ty mnie pozwiesz, ja nazwę twój film najgorszym filmem dekady ( co prawda głosowali widzowie, ale zwierz założy się, że wiele głosów oddanych na Kac Wawa były po prostu dowodem poparcia dla stanowiska Raczka zwłaszcza, że film ten widziało niewiele osób) – i tak w sumie można w kółko. Czy jest z tego jakiś pożytek dla Polskiej kinematografii? No na pewno więcej osób usłyszało o Kac Wawa niż go widziało. Nadal zwierz nie wie czy to się dobrze skończy.
Zwierz musi powiedzieć, że sam chętnie dostałby taką ładną statuetkę. A poza tym jakoś nazwa Paw dla nagrody zwierza denerwuje.
Ktoś mógłby teraz zarzucić zwierzowi, że popada w malkontenctwo do kwadratu i nie podoba mu się ani poklepywanie po plecach ani wskazywanie winnych złego stanu Polskiej kinematografii. Tymczasem zwierz pragnie jedynie wskazać, że w tych dwóch nagrodach odbija się nasz największy problem. Mamy dobre , przygnębiające filmy na które nikt nie pójdzie w niedzielny wieczór, mamy kretyńskie komedie, które nie śmieszą, z których naśmiewają się krytycy a na które widownia z konieczności pójść musi jeśli chce obejrzeć Polski film i nie poczuć się jak na pogrzebie. Dramatycznie brakuje nam bowiem środka – filmów, które opowiadałby o zwykłych ( albo nie zwykłych) ludziach, którym przydarzają się rzeczy ( czy nie na tym polega najlepsza struktura historii?) czasem zabawne czasem smutne czasem ani zabawne ani smutne. Takie filmy można nagradzać, oglądać i posyłać za granicę. Nie koniecznie ktoś pod koniec musi umrzeć, niekoniecznie losy muszą być nakreślone na tle wielkich wydarzeń historycznych a już na pewno nie ma obowiązku by widownia rechotała. Co więcej w takiej kinematografii moglibyśmy być naprawdę nieźli – bo nie stać nas na wielkie efekty specjalne, ale z całą pewnością stać by nas było na odrobinę dystansu – w końcu kraj taki paranoiczny, że się o taki slodko-gorzki humor sam prosi. Kinematografia nie podniesie się z kolan na brakach filmów, których nawet polska widownia nie będzie chciała oglądać, ale jej upadek na pewno przyśpieszy zalew marnych produkcji dających pozór kina zachodniego. I to właśnie tym produkcjom mogłyby dać opór właśnie takie „normalne” filmy w których o coś jednak chodzi. Jakby ktoś szukał pomysłów to zwierz ma ich pełną głowę. A potem nic tylko cieszyć się Wężem podziobanym przez Orła, lub Orłem połkniętym przez Węża.
Ps: Jeśli ktoś się zastanawia o jaki rodzaj Polskich produkcji chodzi zwierzowi to zwierz poleca zrealizowaną kiedyś na potrzeby TVP serię ” Święta Polskie” do dziś zwierz traktuje ten cykl filmów jako dowód, że w Polsce wciąż można po prostu nakręcić dobry film.