Hej
Zwierz obiecał wam dziś recenzję Filmowego magazynu gazety Wyborczej jaki pojawił się w kiosku. Jak sami wiecie zwierz marzy by pojawił się w kioskach polskich magazyn typu Total Film czy Empire – gruby, ciekawy, pełen artykułów na które zwierz rzuca się ze smakiem, informacji, które są konkurencyjne wobec tych z Internetu, z sesjami zdjęciowymi i tematami które sprawiają, że zwierz przedłoży czasopismo nad Internet. Tak – dziś nie ma sensu wydawać średnich czasopism o filmie, nie ma sensu nawet wydawać niezłych – jedyne co ma sens to wydawanie czasopism świetnych – a takim czasopismem Filmowy nie jest.
Tu Zwierz zaznacza, ze poniższy tekst jest zapisem osobistych opinii zwierza, wynikających z faktu, że zwierz uważa, że zrobiłby to lepiej, w związku z tym zwierz nie będzie udawał, że tekst nosi znamiona obiektywności. Zwierz czuje się w obowiązku to zaznaczyć już teraz.
Przede wszystkim chybiony jest sam tytuł. Filmowy Magazyn do Czytania, który kusi z okładki ( bardzo z resztą nie ciekawej) Scarlett Johansson zaczyna być filmowy dopiero od strony 56. Wcześniej jest serialowy. Zdaniem naczelnego to wynik tego, że dziś seriale są świetne . Zdaniem zwierza nowy magazyn jest serialowy bo po pierwsze – twórcy czasopisma, na oko zwierza należeli do grupy ludzi, którzy w latach 90 chwalili się nie posiadaniem telewizora, zamiast powoli śledzić rozwój telewizji, teraz nagle dzięki internetowi odkryli, że seriale są fajne i oglądają je hurtowo wciąż dziwiąc się, że serial nie znaczy M jak Miłość. Zwierz ma też podejrzenie, że chodzi trochę o to, że produkując nie regularny magazyn ( zwierz nadal nie wie czy wydał swoje dziesięć złotych na miesięcznik, kwartalnik? ) nie mogą pojawić się recenzje filmów, które aktualnie są w repertuarze (może by nie robić konkurencji CJG?) wobec tego najłatwiej wybrać seriale .Niby fajnie ale co to robi w magazynie Filmowym? Może trzeba było wybrać inny tytuł? Czy zwierz może zasugerować Popkulturalny? Och nie zwierz nie będzie taki, niech już zostanie ten filmowy.
Na początku cztery obowiązkowe strony newsów – rzecz, której dziś żaden czytelnik nie potrzebuje – newsy publikowane w dzisiejszych czasopismach, dementują jutrzejsze strony internetowe, do tego wszystko to newsy dotyczące zapowiadanych produkcji – czyli jeden z tych gatunków, które szybko się zmieniają, i w sumie mało kogo poza szaleńcami interesują – to właśnie jeden z tych elementów prasy filmowej, który dziś po prostu nie ma sensu. Można je spokojnie zastąpić ciekawymi informacjami na temat filmów, które np. pojawiły się na DVD czy filmów znajdujących się w post produkcji. Dla przykładu – informacja, że Fassbender po premierze Prometeusza jeszcze raz będzie kręcił ze Scottem jest cóż. odnosząca się do bardzo dalekiej przyszłości interesująca pewnie fanów obu panów. Ale informacja o super niestandardowej kampanii promocyjnej Prometeusza – to coś o czym warto przeczytać. Chodzi o to, że jeśli już wyciąga się wiadomości to warto wybrać takie, które dadzą czytelnikowi wiedzę, której sam by nie znalazł na pierwszej stronie filmwebu czy imdb.
Dalej trzy strony kalendarza – do czerwca ( stąd zwierz podejrzewa, że ma w ręku kwartalnik) tu zwierz raczej nie ma pretensji, choć w sumie ma – jest to chyba najbardziej nieczytelne kalendarium jakie zwierz widział – zamiast wyróżnić seriale, premiery DVD, premiery kinowe czy Festiwale odpowiednimi kolorami, wszystko wrzucono razem – zwierz jest w stanie sporo postawić, że część mniej zorientowanych widzów będzie pewnych że 19 czerwca ma premierę film Spadkobiercy a nie jego premiera DVD. Zwierz ponownie zastanawia się nad sensem takiego kalendarium – może nie w odniesieniu do premier filmowych czy festiwali ale premiery na DVD – cóż zwierz wielokrotnie widział jak coś co powinno stać na półkach nie stało. Tygodniami nie stało ( bo jak zwierz chce coś kupić to pielgrzymuje) bo dystrybutorzy podają jedną datę a w sklepach pojawia się zupełnie ale to zupełnie kiedy indziej. No ale dobra – przynajmniej wiadomo od kiedy stać.
Zwierz idzie dalej, po drodze dowiaduje się, że w tym kwartale ma czekać na francuską komedię Nietykalni ( a więc jednak jest filmowo!) a potem wchodzi w sferę serialową. Zaczyna się od olbrzymiej promocji serialu Luck ( jak wiemy HBO już zrezygnowało z jego produkcji. Kolejny minus czasopisma filmowego – może wiele zainwestować w promowanie serialu, który już skończył swój żywot). Na początek wywiad z Dustinem Hoffmanem, potem z Nickiem Nolte na końcu z Weroniką Rosati. Zwierz nie będzie wredny – można te wywiady spokojnie przeczytać, choć zdaniem zwierza są raczej nudne, pytanie Nicka Nolte dlaczego chciał zostać aktorem, czy Wroniki Rosati czy nie chciała zostać w Stanach, brzmią jak pytania wyjęte z wielkiego worka, z nieciekawymi kwestiami do poruszenia w trakcie wywiadu – a najgorsze toczą się wokół projektu, który już w chwili pojawienia się pisma w kioskach jest nieco nie aktualny.
Od promocyjnej nudy przeskakujemy do czegoś zdecydowanie innego oto tekst Dukaja o Braking Bad i o serialach, w ogóle choć w sumie wszystko wraca do życia nieszczęsnego chemika ( przy okazji – to naprawdę świetny serial) . Czego tam nie ma: Dostojewski, Faust, Dekameron, historia moralitetu, intelektualnie pełną gębą. Czyta się tekst radośnie, choć zwierz zastanawia się jak mogą się czuć przeciętni użytkownicy popkultury ( nie szaleńcy przyssani do laptopów) – pewnie jak na tureckim kazaniu, bo Breaking Bad pokazuje w Polsce jedynie stacja FOX dostępna radosnym posiadaczom najszerszej możliwej oferty kablowej. Taki tekst aczkolwiek zdejmuje z widza serialowego poczucie, że zajmuje się pomniejszą rozrywką ( w krótkiej ramce tłumaczy się czytelnikowi, że dziś serial to zupełnie jak czytanie XIX powieści) jest przynajmniej zdaniem zwierza tekstem trafiającym w próżnię. Bo ilu widzów seriali naprawdę widziało Breaking Bad? Zwierz zakłada, że pewnie zmieścili by się w bardzo dużej hali sportowej.
Po tym krótkim przerywniku wracamy do promocji HBO ( czy telewizja składa się wyłącznie z płatnych kanałów?) czyli do długiego artykułu o Grze o Tron – zwierz odnosi wrażenie, że o serialu tym napisano wszystko co się dało, no ale najwyraźniej bez Gry o Tron nie może się dziś pojawić żadne czasopismo ( pamiętacie to o Książkach, też się od recenzji Martina zaczynało) Zwierza natomiast urzekła rubryka ” Jeśli polubisz Grę o Tron polubisz też..” gdzie obok dość słusznie wsadzonego Camelotu ( co prawda już skasowanego ale ciii) znalazł się też . Doctor Who. Zwierz nieco zdębiał – choć w opisie serialu na cale szczęście nie popełniono błędów ( choć można się kłócić czy TARDIS jest statkiem kosmicznym) to jednak zwierz nie jest w stanie wykreślić prostej linii od Gry o Tron do Doktora Who i jest niezwykle ciekawy jakim cudem udało się to autorom artykułu. Zwierz na przykład Doktora Who uwielbia a Gry o Tron nie znosi w przeciwieństwie do swojego ojca. Taki przykład może nieco zbyt osobisty ale pokazujący, że estetyka i tematyka nawet nie stoją tu obok siebie. Co ciekawe takiego ” Miecza Prawdy” – zdecydowanie od Gry o Tron gorszego ale przynajmniej utrzymanego w stylistyce fantasy nie wymieniono. Z resztą ogólnie ta rubryka ” Polubisz też” wydaje się zwierzowi dobierana nieco na chybił trafił. Obok bardzo informacyjnego artykułu o Dowton Abbey ( autor widział tylko pierwszy sezon co bardzo widać po jego uwagach) poleca się np. Life on Mars, Hour czy Mad Men – seriale, które łączy jedynie fakt, że podobnie jak Dowton dzieją się w przeszłości. Ale najbliższego tematycznie i estetycznie Upstairs Downstairs brakuje. Z kolei jeśli lubicie House of Lies polubicie zarówno Californication jak i Sherlocka i zwierz nadal nie rozumie co miało by to mieć wspólnego. Chyba, że trudno polubić głównego bohatera – no ale poza tym wszystkie te seriale zupełnie do siebie nie przystają.
A skoro przy Sherlocku jesteśmy, to rzeczywiście na stronach 52-53 znajduje się artykuł o Cumberbatchu. Tym razem zwierz się może nieco czepia ale musi to napisać. Prawdopodobnie zwierz napisał by taki artykuł gdyby go poproszono, pełen zachwytu, cytujący co pochlebniejsze opinie, trzy razy wspominający o kościach policzkowych, urodzie, głosie, talencie, skromności i wszystkich tych niesamowitych cechach jakie przypisuje się ulubionemu aktorowi. Potem jednak zwierz oczekiwałby, że redaktor poskromi moją wewnętrzną fankę i każe mi napisać coś odrobine mniej w stylu „10 powodów, dla których naprawdę kocham Benedicta”. Zwierz czuje duchową łączność z autorką artykułu, ale gdyby nie był fangirl pewnie podszedłby do artykułu sceptycznie. Choć może taka jest formuła tego magazynu. Nie informujemy ( zwierz zakłada, że o Sherlocku nadal jednak ludzi przede wszystkim trzeba informować) ale fanujemy ( jest taki czasownik?). Niby fajne ale nieco hermetyczne.
Dobra kończy się część serialowa. Zwierz zaciera ręce. W końcu tego chce tego pragnie. Koniec z kolejnymi wydumanymi rozważaniami nad serialami nadawanymi wyłącznie przez stacje kablowe ( zwierz zapomniał wspomnieć, że tylko takie warte były omówienia), dawajcie zwierzowi recenzje, analizy, portrety. Zwierz czeka. Na pierwszy ogień Avengers. Zwierz rzuca się na tekst. sekundkę jaki tekst? O samym filmie ani słowa. Za to przedstawiono „historię” każdego z członków zespołu. To znaczy nie każdego, bo umknął im Nick Fury (ważny z punktu widzenia filmu choć oczywiście do samych Avengersów nie należy ale wspomnieć wypada), i nie historię bo autorzy krótkich tekstów, o tym kto jest kim, zdecydowali się na wyjście pod tytułem – ponieważ i tak nikt nie wie jak jest wybierzemy wersję najprostszą, czyli sprowadźmy wszystkich bohaterów do wersji historii wymyślonych przez Stana Le. Fakt, że dziś Marvel opiera swoje historie głównie na przerobionych w stosunku do oryginalnych tekstów komiksach Ultimates ( które jednak bardzo łagodzą zimnowojenne pochodzenie część bohaterów) można pominąć. I zwierz może się nawet z tym zgodzi – bądź co bądź miało być o filmach. Gdyby nie fakt, że jest to wszystko nudne. Kto się na film cieszy, bohaterów zna, a kto bohaterów nie zna, pewnie nawet nie chce widzieć tego filmu. Zwłaszcza, że streszczenia są suche i raczej mające chyba uświadomić, zupełnie nie świadomym istnienia komiksowych bohaterów, ze nie wzięli się oni jedynie z braku pomysłów scenarzystów na kolejnego bohatera w pelerynie.
Zwierza jednak naprawdę „uwiódł” tekst pod tytułem ” Konrad i Żakowska rozbierają Scarlett”. Uwiódł z kilku powodów – po pierwsze pomysł by przy okazji premiery Avengers pisać akurat o Scarlett to trochę ekscentryczne – bo jej bohaterka chyba jest jedną z najmniej interesujących dla przyszłych widzów. Także tytuł jest nieco mylny bo bohaterkę rozbiera Marek Konrad, zwierz pozwoli sobie zacytować po kolei większość pytań Magdaleny Żakowskiej jako przykład ciekawego podejścia do wywiadu. Tak więc pytania z jednej strony po kolei ( bez ingerencji zwierza): ” Scarlett Johansson.” ” I?” ” Hmmm” ” Jest Piękna?” ” Jak to?” ” Tak?” ” Powstańcem?” „Co?” ” Jest dobra” , ” To łatwe” – rozumiecie że powiedzieć, że autorka tylko tych pytań „rozbiera” Scarlett jest lekka przesadą. Sam zaś tekst? Cóż zwierz dowiedział się co Marek Konrad myśli o kobietach. Nie była mu to wiedza potrzebna ale ktoś może chce wiedzieć.
Zwierz idzie dalej – wywiady z Tomaszem Kotem o Klossie, i Maxem Von Sydowem o Bergmanie i okolicach znośne, ale ponownie – nie zawierające niczego czego by się już gdzieś nie czytało. No ale nie wszyscy czytają tyle co zwierz. Potem jednak następuje coś co zwierz uwielbia nienawidzić. Oto rozmowa z psychoterapeutką , o Złej Królowej z Królewny Śnieżki. Zwierz pomija że jest to zrzynka z identycznej rubryki w Filmie ( gdzie „kładzie się” bohaterów filmowych na kozetkę) ale także tekst, który w ogóle nie jest o filmach – w sumie nie do końca wiadomo o czym jest bo nie do końca wiadomo jaką niby tą złą królową psychoterapeutka analizuje, bo chyba ani ta filmową ani tą z bajek braci Grimm. Zdaniem zwierza takie teksty najczęściej nijak się mają do materii filmowej, ale ludzie lubią je czytać. Zwierz nie. Dalej niezły artykuł o Iron Sky , ale kiedy przychodzi do pisania o Skowycie ( zwierz jest zaskoczony ilością zainteresowania wobec filmu, który ma już dwa lata i który zwierz zdążył już obejrzeć – no ale najwyraźniej film dostrzega się tylko razem z dystrybutorem) to dostajemy historię beatników zamiast refleksji nad filmem. Tymczasem akurat Skowyt jest filmowo niezwykle ciekawy, bo łączy próbę oddania poezji Ginsberga za pomocą animacji – taki ładny punkt wyjścia do tekstu czy poezję da się przełożyć na ekran. Zamiast tego dostajemy historię beatników co zdaniem zwierza jest ciekawe ale ponownie – nie do magazynu filmowego.
Następne pięć stron budzi lekką konsternację zwierza. Oto bowiem zwierz nie wie o co chodzi. Nagle poleca mu się obowiązkowe do obejrzenia filmy z lat 70. Dlaczego akurat z lat 70? Dlaczego nie zaczynamy od początku czyli od lat 20 czy od 1895 tylko akurat od 70? Ponieważ poleca się tytuły najbardziej znane ( polecanie dziś Gwiezdnych Wojen wydaje się zwierzowi wielkim niedocenianiem widza, który sięgnął po to pismo) zwierz zakłada, że tekst ma wymiar edukacyjny. Skoro tak to kto zaczyna edukację od środka? Cykl może i fajny ( choć Sobolewskiemu ktoś powinien powiedzieć, że Stalker to może i arcydzieło lat 70, ale trudno nazwać kanonem coś na czym prawie nikt nie jest w stanie wysiedzieć) ale zupełnie od czapy. Dalej Jacek Szczerba udowadnia nam, że samochód może być w kinie wszystkim . na trzech przykładach. Serio! Samochód w filmie, na trzech przykładach ( i to na dziwnych bo na Szpiegu który mnie kochał, Gamoniu i Christine co jest zestawem ekscentrycznym, ale też nawet nie reprezentatywnym). Pojawienie się tekstu nieco tłumaczy reklama obok, gdzie sponsorem cyklu filmów jest Skoda – jeśli zwierz dobrze kojarzy to ma do czynienia z dość niską próbą zyskania reklamodawcy. Zwierz rozumie, że reklamodawca chciał tekst o samochodach obok reklamy, ale można się było bardziej postarać. Tą część magazynu kończy dwustronicowy zachwyt Tadeusza Sobolewskiego nad 8 i pół Felliniego. Zaznaczymy na początku – zwierz bardzo 8 i pół lubi. Może nawet jest się w stanie zgodzić z tezami Sobolewskiego, a na pewno z jego zachwytem. Tylko, że znów nie ma wrażenie, że w kwartalniku poświęconym kinu, który chce być inny, dobrym pomysłem był akurat tekst o 8 i pół. Dlaczego? Bo naprawdę o tym filmie już wszystko napisano, nawet ludzie, którzy nigdy go nie widzieli wiedzą że to arcydzieło. Poza tym jednak mimo wszystko trzeba się na jakiego widza, czy czytelnika zdecydować. I ponownie zwierz nie wie dla kogo to – bo jeśli dla czytelnika kinem nie zainteresowanego, to czemu go od razu walić po głowie trudnym Fellinim ( jest też łatwy Fellini, od którego lepiej zacząć np. Słodkie Życie, które przynajmniej ma fabułę), a jeśli dla kinomana to może nie polecać mu po raz kolejny filmu który zna?
Potem następuje seria dość ciekawych artykułów wobec filmów pokazywanych na Planet doc Rewiev ( choć to podłe opisywać filmy, których czytelnicy pewnie nie zobaczą). Ale po tych kilku stronach zwierz ponownie znajduje się w miejscu, którego nie rozumie. Rubryka nazywa się ” Mój pomysł na film” ilustrowania jest zdjęciem z Sosnowca gdzie znaleziono ciało Madzi. Na dwóch stronach zwierz znalazł najeżony przekleństwami mało błyskotliwy tekst, który ma być zapisem pomysłu Jacka Hugo-Badera na film, który jak zwierz pokazać ma jak podłe kanały informacyjne dokonują publicznego linczu na rodzicach Magdy. Zwierz musi powiedzieć, że poczuł się zniesmaczony całym pomysłem, nie rubryki ( zwierz też coś takiego, kiedyś, gdzieś czytał ale zwierz czytał zdecydowanie za dużo filmowych rzeczy) , ale pomysłem by jeszcze nie zakończoną sprawę, tak wykorzystywać – fajnie się krytykuje media, jednocześnie dorzucając swój kawałek do zupełnie zbędnego szumu wokół całej sprawy. Zniesmaczenie zwierza jest tym większe, że cały ten tekst nie ma z filmami absolutnie nic wspólnego. Sporo zaś z polityką, i jak zwierz rozumie niezadowoleniem z funkcjonowania kanałów informacyjnych oraz mediów jako takich. Zwierz widzi miejsce dla tego tematu. Ale nie tu.
Idziemy dalej mamy rubrykę – Filmy , na które czeka redakcja. Zwierz musi stwierdzić, że być może od tego trzeba było zacząć, wtedy zwierz zrozumiałby, że to nie jest pismo dla niego. Ogólnie redakcja czeka ambitnie, albo nawet bardzo ambitnie. Niech sobie czeka, zwierz im gustu dobrego filmowego nie broni. Żal tylko nieco czytelników, którzy być może znajdą swoje wyczekiwane filmy jedynie na liście Jacka Szczerby, który czeka na nowego Bourne’a ( chyba, że zwierz kogoś obraża i wszyscy czekamy razem z Tadeuszem Sobolewskim na nowy film Michaela Hanekego, który będzie miał premierę w Cannes). Natomiast szczytem wszystkiego jest tekst ” Długi filmowy wybieg”. Zwierz miał wrażenie, że czytał wypracowanie z trzeciej klasy gimnazjum- o czym o tym, że niektóre panie się ładnie ubierają, niektóre nieładnie, a w niektórych serialach stroje są śliczne. Zdania w tym artykule są bardzo przemyślane. Zwierz cytuje kilka na chybił trafił. ” Własny osobisty styl ma Sofia Coppola” albo ” Ponadczasową stylową aktorką, co możemy powiedzieć z perspektywy 50 lat jest Grace Kelly”, ,” ” Przypuszczam, że strojami w serialach bardziej inspirują się młodzi ludzie, niektóre postacie są wręcz trendsetterami jak bohaterowie ” Plotkary” czy Glee ale ich nie oglądam”. No więc zwierz też potrafi takie artykuły pisać, nawet hurtowo, bo ten styl jest tak cudownie klarowny, dopowiedzenia nie wymagający, zaś sam artykuł tak pozbawiony myśli ( poza wymienianiem co ładne), że można go spokojnie napisać nawet seriali nie oglądając ( ciekawe pisać o modzie w serialach i nie oglądać Plotkary).
Jak możecie wywnioskować zwierzowi się nie podoba. Ale nie dlatego, że jest uprzedzony czy złośliwy. Ale dlatego, że to jest kolejne pojawiające się na rynku czasopismo, które właściwie nie ma na siebie pomysłu. Nie wiadomo czy chce być filmowe czy serialowe, czy chce dopuszczać osobiste podejście, czy przedstawiać nowe tytuły, nie sposób powiedzieć czy jest dla fanów, znawców czy laików. Co więcej jest też w traktowaniu kultury popularnej koszmarnie wręcz niespójne. Bo seriale to tylko zachodnie i z kablówki z pominięciem tych polskich i tych z kanałów powszechnie dostępnych. Co więcej wszystkie ujęte w tej samej narracji – w jakiej ujmują seriale ludzie, którzy wstydzą się, że oglądają serial dla przyjemności więc na siłę szukają w nich diagnozy rzeczywistości. Coś jak w przewodniku Krytyki Politycznej. Bo niby ekranizacja Avangersów ale też potraktowana po macoszemu. Bo niby jakiś artykuł o modzie w kinie ale bez pomyślunku za to chaotycznie. Trochę o dokumencie, trochę o klasyce, żadnych recenzji, wywiady jakieś takie bez duszy. No po nic ten magazyn, chyba, że chodziło o to by dodać coś do filmu „Baby są jakieś inne”, który można razem z nim kupić. Ale najbardziej zwierza denerwuje, że to mogło być takie dobre czasopismo. Seriale – OK ale nie pojedynczo, ale zbiorczo, obok intelektualnego tekstu Dukaja, coś o serialach nie koniecznie z kablówki. Może coś o polskiej telewizji, którą ludzie jednak oglądają? A może coś o serialach stacji ABC, NCB, CBS? Wyznanie miłości do Benedicta? A jakże, ale czemu nie wplecione w tekst o fangirl? Albo o Sherlocku? Albo o genialnych brytyjskich serialach? Analiza złej królowej? A czemu nie w kontekście renesansu filmowania bajek? Dwa filmy, dwa seriale – brzmi jak poważny trend. Skowyt? Poezja w kinie, brzmi ciekawie i chyba nawet zwierz o tym notkę napisze. Polecana Klasyka? Dobra ale od początku – w końcu nie wszyscy wiedzą co mieli zobaczyć zanim nastały lata 70. Samochód na ekranie? Czemu nie napisać o samochodzie jako bohaterze na więcej niż 3 przykładach. Dokument? OK, ale czemu nie połączony z artykułem jak oglądać kino dokumentalne, kiedy nie ma się czasu jeździć na przeglądy. Moda w filmie? Zwierz ostatnio pisał o modzie i stylu jako przedłużeniu fabuły. Tak więc temat sam się nasuwa. Widzicie zdaniem zwierza taki numer czytało by się z przyjemnością. Więcej, można byłoby do niego wracać przez ten kwartał. A to co leży na biurku zwierza to takie przykre przypomnienie, że zwierz nie powinien sobie robić nadziei, że będzie lepiej na rynku polskich czasopism filmowych. Że mimo wyczekiwania wciąż będzie dostawał to samo czasopismo, które zakłada, że wiedza o popkulturze jest tak nieścisła, że można czytelnikowi sprzedać wszystko. Na całe szczęście jest Internet.
Na samym końcu zwierz musi się podzielić krótką obiecaną relacją z Wojny i Pokoju. Wszystko w tym przedstawieniu gra – śpiewacy pięknie śpiewają, sceny batalistyczne są niesamowite, Moskwa naprawdę płonie, arystokracja naprawdę tańczy, Napoleon strzela i przegrywa, Kutuzow triumfuje, Prokofiew funduje nam kawałek przepięknej muzyki, o jakiej śnić może każdy wielbiciel bardziej współczesnej opery. Co prawda nie za wiele w tym Tołstoja, no ale chyba nikt się nie spodziewał, że da się Wojnę i Pokój przenieść na scenę. Jednak jest w tym jakaś straszliwa ironia losu, że za 180 złotych w wolnej kapitalistycznej Polsce, zwierz obejrzał dzieło od A do Z propagandowe, i to bynajmniej nie chwalące wielkości dzisiejszej Rosji ale raczej tej dawniejszej . Oklaskując ostatnią scenę gdzie pod nogi marszałka Kutuzowa padają kolejne francuskie sztandary, zwierz przypomniał sobie, że ostatnim razem widział taką scenę na kronikach filmowych, gdzie sztandary były niemieckie a wodzowi było Stalin. I żebyście zwierza dobrze zrozumieli – bawił się świetnie, ale słyszał cały czas pomiędzy jedną a drugą falą oklasków nieprzerwany chichot historii. Bo serio warszawska publiczność radująca się zwycięstwem nad Napoleonem, i wiwatująca na część Rosji, brzmi jak dobry dowcip. No ale taka jest siła wspaniałej i wielkiej muzyki. Albo tak przewrotne są dzieje świata.
Ps: zwierz ma jakieś dziwne wrażenie, że po tym tekście może porzucić marzenia o pracy w dziale kulturalnym Gazety Wyborczej.
Ps2: Jeśli się uda zwierz pójdzie jutro na Igrzyska i napisze co myśli.??