Hej
Zwierz jest zwierzem pop kulturalnym ale kiedy nikt nie patrzy zwierz pisze wiersze. Nie są to może wiersze wybitne ale są. Zwierz przyznaje się do tego bo prawdą jest, że wszystko czego się nauczył o tym jak pisać poezję nauczył się od Wisławy Szymborskiej. Jeśli istnieje jakiś przepis na wiersz, to zdaniem zwierza idealnie zamykał się w jej poezji. Pozornie wszystko było tam proste, zrozumiałe, ładnie dążące do zawsze niesamowitej puenty. Jednak zawsze było tak, że im dłużej zwierz czytał, tym bardziej widział, że nic w takim wierszu nie jest proste. Owa niewidzialna konstrukcja każdego niemal jej utworu była jednocześnie lekka i twardsza niż betonowy gmach. Wszystkie słowa wydawały się być ułożone w najprostszy, a jednocześnie zupełnie niemożliwy do zamiany sposób. Tak jakby od zawsze czekały by znaleźć się dokładnie tam gdzie autorka jest postawiła.
Wielu czytelników wierszy Szymborskiej miało nieprzyjemność spotkać się z nią pierwszy raz w szkole. Może stąd wynieśli przekonanie, że tak jak Szymborska potrafiłby pisać każdy. Z nieznanych dla zwierza przyczyn w większości podręczników figuruje wiersz „Cebula” – dobry ale nie powalający na kolana. Do tego nawet kochający poezję zwierz nie mógł ścierpieć analizy utworów Szymborskiej. O ile nigdy nie przeszkadzało mu szkolne znęcanie się nad Mickiewiczem, Leśmianem czy Miłoszem to w przypadku Szymborskiej zwierzowi zawsze wydawało się to być zupełnie sprzeczne z zamiarem autorki. Owa powaga szkolnego rozbioru wiersza, pozbawiona przestrzeni na ironię, dowcip czy dystans wydawała się zupełnie nie przystawać do wierszy które można było polubić nawet do końca ich nie rozumiejąc. Z drugiej jednak strony wydaje się, że z tego nierównego pojedynku z edukacją Szymborska częściej niż inni poeci wychodziła zwycięsko.
Być może zwierz Szymborskiej też by nie lubił gdyby nie trzy istotne wydarzenia. Pierwsze miało miejsce jeszcze przed 1996 kiedy zwierz był mały. Matka zwierza pragnąć zapoznać go z twórczością swojej ulubionej autorki przeczytała mu wiersz ” Terrorysta, on patrzy”. Wizja człowieka wracającego „po te swoje marne rękawiczki” pozostała zwierzem zdecydowanie dłużej niż powinna. Drugie wydarzenie miało już przebieg zdecydowanie ciekawszy – oto bowiem Matka zwierza oświadczyła na długo przed 1996 rokiem, że jeśli poetka kiedykolwiek dostanie Nobla to zabiera nas wszystkich na uroczysty obiad. I tak na starym mieście w restauracji zdecydowanie lepszej od wszystkich do jakich zabierali go dotychczas rodzice zwierz świętował przyznanie Nobla Szymborskiej ucząc się w tak młodym wieku, że można mieć w życiu własnego poetę, którego sukces opłaca się opijać w najlepszych knajpach. Ostatnie wydarzenie jest już zdecydowanie bardziej błahe, i wymaga od zwierza przyznania się do kradzieży. Oto dwanaście lat temu poproszono zwierza by schował do swojego plecaka świeżo zakupioną ” Pocztę Poetycką” zbiór odpowiedzi na listy młodych pisarzy jakie Szymborska zamieszczała w ” Życiu Literackim”. Zwierz miał książkę zwrócić po powrocie do domu. Nie zwrócił jej nigdy. Przeczytał ją natomiast tyle razy, że niektóre ustępy mógłby cytować z pamięci. Te śmieszne, miejscami bardzo zgryźliwe a miejscami całkiem poważne odpowiedzi to najlepsza książka o tym jak pisać jaką zwierz kiedykolwiek w swoim życiu miał w rękach. Taka jaką powinno dawać się każdemu kto chce zająć się pisaniem.
A poezja? Cóż zwierz jest nie obiektywny. Cytaty z wierszy Szymborskiej najpierw były dla niego zupełnie zwyczajnym elementem codziennego języka, frazy odpowiednich utworów przychodziły do głowy same kiedy wychodziło się od lekarza, rozważało zażycie środków uspokajających czy rozmawiało się o tym, jak straszne dla autora jest trafić w poczet lektur szkolnych . Potem kiedy zwierz czytał wiersze już na własną rękę znajdował w nich dokładnie to samo pytanie, które go dręczyło czyli -co właściwie tu robi i dlaczego jako on, a nie jako kto inny. Pytanie chyba podstawowe najprostsze i może dlatego tak trudne do ujęcia. A obok niego mnóstwo tych myśli, które przychodzą nam wszystkim do głowy od czasu do czasu, ale nie umiemy ich zapisać. Ale im dłużej zwierz czytał tym bardziej pojawiało się jedno uczucie dominujące nad wszystkimi innymi. Zazdrość. Może się wam wydawać, że nie ma się czym chwalić, ale dla zwierza to największa pochwała jaką można wyartykułować. Zwierz zazdrościł i zazdrości całym sobą umiejętności tak trudnej i niesamowitej. Pisania wierszy. Dobrych wierszy. Wspaniałych wierszy. O których ma się wrażenie, że zawsze tam były i potrzeba było tylko kogoś by je zapisał.
Szymborska zwykła mawiać, że najważniejszym przedmiotem w pokoju pisarza jest kosz na śmieci. Zwierz nienawidził tego zdania. Zawsze miał nadzieje, że ktokolwiek wyrzuca śmieci z pokoju autorki ma w sobie na tyle mało skrupułów by wyciągać z nich nie udane wiersze. Bo zwierz musi wam powiedzieć, że odkąd pamięta pozostawał w oczekiwaniu na kolejny tomik. Na kolejną krótką wycieczkę do miejsca gdzie słowa są tam gdzie powinny, a myśli spisane tak, że nie gubią się w słowach. I zwierz nie jest jeszcze gotowy przestać czekać. Ma więc nadzieje, że gdzieś tam są jakieś skrawki, urywki, drobinki i kartki na dnie szuflady. Zwierz zazwyczaj podchodzący z dystansem do takiego grzebania w spóściźnie jest się gotowy zamienić w hienę. By dostać jeszcze trochę, nawet jeśli miało by to być tylko bardzo dobre a nie wybitne.
Na koniec zwierz w przeciwieństwie do wielu nie zacytuje nie teego samego utworu który wszystkim na raz przyszedł do głowy ( czy to nie zwycięstwo poety gdy ludzie automatycznie chcą zacytować jeden jego wiersz). Wrzuci tu swój wiersz ulubiony, który czytać może w kółko co też robi, bo kieszonkowe wydanie poezji Szymborskiej znajduje się na dnie każdej zwierzowej torebki. Ten wiersz za każdym razem udowadnia zwierzowi, że istnieje coś takiego jak wielka poezja.
Na urodziny dziecka
świat nigdy nie jest gotowy.
Jeszcze nasze okręty nie powróciły z Winlandii.
Jeszcze przed nami przełęcz św. Gotharda.
Musimy zmylić straże na pustyni Thor,
przebić się kanałami do Śródmieścia,
znaleźć dojście do króla Haralda Osełki
i czekać na upadek ministra Fouche.
Dopiero w Acapulco
zaczniemy wszystko od nowa.
<!–[if !supportLineBreakNewLine]–>
<!–[endif]–>
Wyczerpał się nam zapas opatrunków,
zapałek, argumentów, tłuków pięściowych i wody.
Nie mamy ciężarówek i poparcia Mingów.
Tym chudym koniem nie przepłacimy szeryfa.
Żadnych, jak dotąd, wieści o porwanych w jasyr.
Brakuje nam cieplejszej jaskini na mrozy
i kogoś, kto by znał język harari
Nie wiemy, którym ludziom zaufać w Niniwie,
jakie będą warunki księcia kardynała,
czyje nazwiska jeszcze są w szufladach Berii.
Mówią, że Karol Młot uderzy jutro o świcie.
W tej sytuacji udobruchajmy Cheopsa,
zgłośmy się dobrowolnie,
zmieńmy wiarę,
udajmy, że jesteśmy przyjaciółmi doży
i nic nie łączy nas z plemieniem Kwabe.
Nadchodzi pora rozpalenia ogni.
Zawezwijmy depeszą babcię z Zabierzowa.
Porozwiązujmy węzły na rzemieniach jurty.
Oby połóg był lekki
i dziecko rosło nam zdrowo.
Niech będzie czasem szczęśliwe
i przeskakuje przepaście.
Niech serce jego ma zdolność wytrwania,
a rozum czuwa i sięga daleko
Ale nie tak daleko
żeby widzieć przyszłość.
Tego daru
oszczędźcie mu, niebieskie moce.
Dla zwierza Szymborska zawsze będzie poetką z tego zdjęcia. Łapiącą się za głowę chwilę po tym jak otrzymała informacje o otrzymaniu Nagrody Nobla.