Hej
Zwierz obiecuje wam ten wpis od dawna więc teraz nareszcie może spełnić dawaną obietnicę. Jeśli zwierz szukałby jednego słowa jakim można było by określić kinematografię na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku było by nim słowo „realizm”. Ale od razu należało by zaznaczyć, że jest to realizm specyficznie pojmowany. Nie chodzi tu bynajmniej o dokumentalne odtworzenie losów ludzi czy wydarzeń historycznych. Pod tym względem kino popularne ucieka od realizmu jak najdalej. Chodzi tu raczej o przekonanie nas że to co widzimy na ekranie jest prawdziwe, nawet wtedy kiedy prawdziwe być nie może. Brzmi paranoicznie? Zwierz pamięta jak kilka lat temu z okazji premiery Potworów i Spółki ( animowanego filmu o potworach które zarabiają na życie profesjonalnym straszeniem dzieci) twórcy animacji chwalili się, że stworzyli program, który sprawia że każdy z włosów wielkiego włochatego potwora rusza się samodzielnie co daje efekt prawdziwego futra. Tak osobny skomplikowany program, który sprawi, że furo animowanego potwora będzie wyglądać jak prawdziwe. Zwierzowi ten czytany wiele lat temu wywiad przypomniał się przy okazji premiery Avatara kiedy zapewniano nas , że wszystko na nie istniejącej planecie jest jak najbardziej realistyczne, i że tak to wygląda poczynając od języka jakim posługują się obcy po latające góry.
Możecie się w tym momencie zapytać co do animowanych potworów i niebieskich obcych mają poplamione atramentem palce Szekspira w Zakochanym Szekspirze, brudne paznokcie Froda we Władcy Pierścieni, czy zdecydowanie nie potraktowane manikiurem dłonie Maximusa w Gladiatorze. A to przecież tylko kilka pierwszych filmów jakie zwierzowi wpadają do głowy choć brudnymi paznokciami straszą i Piraci na Karaibach, i Sean Bean w filmie o Polowaniu na Czarownice, i Orlando Bloom w Królestwie Niebieskim i jeszcze całe zastępy innych aktorów. Odpowiedź jest dość prosta – zdaniem zwierza nic nie symbolizuje lepiej pewnej paranoi realizmu współczesnego kina niż brudne paznokcie bohaterów filmowych. Zacznijmy od dość prostego stwierdzenia, że jednym z powodów dla których dzisiaj stare filmy historyczne nie dają się oglądać ( oczywiście nie wszystkie, ale wiele z nich) jest fakt, że są przerażająco wręcz czyste. Ci wszyscy antyczni bohaterowie w bieluteńkich togach, rycerze w lśniących i super kolorowych strojach, żebracy uśmiechający się bielutkim pełnym garniturem zębów, no i galernicy z manicure. Innymi słowy – niezależnie od budżetu zawsze film pozostawał lepiej sfotografowanym teatrem gdzie liczy się przede wszystkim umowność. Dziś umowność nikogo nie interesuje – paznokcie bohatera musza być brudne, podobnie jak rąbek jego płaszcza ubłocony tym co zalega na średniowiecznej czy renesansowej ulicy, piraci mają mieć nie tylko żółte zęby ale i oczy ludzi którzy zdecydowanie powinni udać się do poradni leczenia wątroby bo wygląda na to, że cierpią na krańcowe stadium żółtaczki.
Ten realizm brudnych paznokci prowadzi do bardzo ciekawych zjawisk wśród widzów, i zwierz za przykład może podać samego siebie. Pamiętacie jak kilka dni temu skarżył się na to, że Watson nie może używać resuscytacji pod koniec XIX wieku. Zwierz postawił ten zarzut będąc jednocześnie świadomym, że cała historia o Sherlocku Holmsie jest jedynie fantazja na temat fantazji. Nie mniej jednak domagamy się by nasze fantazje były realistyczne. Denerwuje nas kiedy w filmie o Troi Achilles nosi Chełm z innej epoki niż powinien, wytykamy nie odpowiedni szyk Legionów rzymskich w filmie gdzie generał zostaje gladiatorem który zabija na arenie cesarza, dostajemy szału gdy przez ekran przejdzie postać która powinna już dawno nie żyć w filmie który wymyśla zupełnie od nowa życiorys Szekspira nie zważając na to co naprawdę wydarzyło się w jego życiu. Wszystko to zaś skutek realizmu brudnych paznokci który każe nam zapominać o jednej z najważniejszych cech filmu czy teatru jako sztuki – umowności. Dziś pirat walczący z Krakenem musi mieć brudne paznokcie bo przecież jasne jest że przestępca i żeglarz nie miałby czasu na częste mycie rąk. A to że walczy z Krakenem? To już zupełnie inna bajka. Te dwa poziomy realizmu nie zbiegają się w naszych głowach wręcz przeciwnie egzystują obok siebie całkiem dobrze. Pod jednym warunkiem – nawet Kraken musi mimo swojego nie istnienia wyglądać tak byśmy uznali go za prawdopodobnego.
No właśnie zwierz zastanawia się kiedy te wszystkie drobne detale przekonujące nas, że to co oglądamy na ekranie jest realistycznie przedstawione zaczęły odgrywać taką rolę. Zdaniem zwierza nasiliło się to właśnie na przełomie wieków kiedy dzięki technice komputerowej możliwe było dodanie tego wszystkiego czego nie dało by się osiągnąć bez użycia komputera. CO ciekawe zwierz mniej więcej na ten okres datuje powszechne pojawienie się brudnych paznokci u bohaterów filmowych. Tak jakby tej prosty zabieg ( na dłuższa metę powiedzcie kiedy ostatnim razem przyglądaliście się paznokciom bohaterów? Pewnie nie potraficie sobie przypomnieć – może i dobrze znaczy, że nie macie obsesji jak zwierz) miał na poziomie dekoracji i makijażu odpowiadać postępowi jaki zaszedł dzięki wprowadzeniu efektów specjalnych ( zwierz przypomina, że efekty specjalne to nie tylko wybuchy czy statki kosmiczne ale na przykład fakt, że dziś gdy bohaterowie jadą samochodem nie widzicie przewijanego za ich plecami filmu, czy fakt, że w bardzo wielu przypadkach dorabia się kawałki budynków których w danym miejscu nie ma). Tym samym powoli znikają z ekranu ostatnie ślady tego, że nie mamy do czynienia z inscenizacją ale z czymś co w zasadzie wcale nie wymaga tak daleko idących zabiegów.
Możecie zadać teraz dość słusznie pytanie, czemu zwierz się tak tych brudnych paznokci uczepił. Otóż nie chodzi tylko o dość paranoiczne wprowadzanie elementów realizmu do filmów fantastycznych czy historycznie nie prawdziwych. Gdyby chodziło tylko o to, wtedy można by uznać, że ten drobny zabieg jest zjawiskiem jedynie marginalnym. Jednak dla zwierza owe czarne paznokcie w jakiś sposób oznaczają powolny acz nie ubłagany koniec umowności. Umowność ginie w filmie od bardzo, bardzo dawna. Zdaniem zwierza jej prawdziwa śmierć zaczęła się w okolicach wprowadzenia dźwięku i od tamtego czasu postępuje nieubłaganie prowadząc nas mniej więcej do dnia dzisiejszego gdzie wszystko chce być jak najbardziej realne, prawdziwe niemal namacalne nawet jeśli jest to tylko wytwór wyobraźni. Jak zwierz powiedział – nie jest przeciwnikiem takiego postępu, z drugiej jednak strony nie może się pozbyć wrażenia, że tak strasznie uciekając od umowności – zarówno w szerokim jak i w najwęższym sensie czegoś się pozbawiamy. To trochę jak ze sztukami Szekspira które można reinterpretować po tysiąc razy między innymi dlatego, że Hamlet nie dzieje się w Danii a Romeo i Julia w Weronie. Kiedy jednak tak bardzo przywiążemy się do myśli że wszystko musi być dokładnie na swoim miejscu, realne, przytknięte do swoich czasów – niezależnie od tego czy chodzi o duże realia historyczne czy o brudne paznokcie nagle nasza opowieść strasznie się zawęża. Widać to zwłaszcza wtedy kiedy ktoś zdecyduje się złamać nową niepisana umowę. Tak jak w przypadku Moulin Rogue, które nie wpadło na półkę ze zwykłym melodramatem dzięki ścieżce dźwiękowej z XX wieku, podobnie jak zrobiła to Sofia Coppola wykorzystując współczesną muzykę i montaż w swojej Marii Antoninie, lub kiedy Quentin Tarantino najpierw kazał wszystkim bardzo realnie mówić w swoich językach by potem zupełnie zignorować jakikolwiek realizm w swoich Bękartach Wojny.
No właśnie bo oto chyba zwierzowi chodzi. Gdzieś tam razem w odtwarzaniem ulic średniowiecznych miast z taką dokładnością że niemal czuć ich odór, i animowaniem każdego orka w wielotysięcznej armii tak by poruszał się inaczej niż ork stojący obok niego zabijamy wyobraźnię – skoro wszystko jest realne do granic, wszystko staje się też w jakimś stopniu przewidywalne, i co raz bardziej trzeba z opisu filmu wykreślać słowo „sztuka” bo czy naprawdę jest sztuką odtwarzanie rzeczywistości w najdrobniejszym jej szczególe czy właśnie sztuką jest umiejętne wykorzystanie ludzkiej wyobraźni. Oczywiście zwierz trochę przesadza, i z całą pewnością smęci ale jakoś odnosi wrażenie, że jest zabawniej kiedy twórcy decydują, że to tylko film ( a może właściwie aż film) i pozostawiają nieco miejsca na to co niekoniecznie dopowiedziane. Zwierz myśli, że zyskało by na tym sporo filmów w których widać wielki wysiłek włożony w odwzorowywanie czy właściwie kreowanie nawet najmniejszych detali, co sprawia, że wszyscy jakoś zapominają o samej opowiadanej historii, która w ostatecznym rozrachunku może nas przekonać, że facet z manicure jest gladiatorem, że żebrak może się uśmiechać najbielszymi z zębów, i że nikt nigdy nie ubrudził swojej togi. Na tym chyba polega magia filmu. Aby nie tyle pokazać ale przekonać nas że widzimy.
Dobra zwierz przejrzał swój wpis i musi bez bicia przyznać, że nawet on widzi w nim pewien chaos i niespójność ( z drugiej strony zwierz tak długo obiecywał ten wpis, ze się teraz nie wycofa). Nie mniej zwierz nie zawsze może być wybitnie błyskotliwy ( tak zwierzowi się zdarza), ale może wam za to pokazać jak zwierz ogląda filmy. Zwierz niestety zaczął ( po części zawsze tak było, po części przez was) oglądać filmy przykładając jakąś straszną uwagę do wszystkich powtarzających się szczegółów nawet jeśli miałby to być brudne paznokcie bohaterów. Sam zwierz nie wie jak udaje mu się przy tym nie zwariować.
PS: Zwierz jako, ze jest ogólnie bardzo kulturalny i od czasu do czasu udaje, że jest istotą którą obchodzi coś więcej niż kolejne wcielenie Doktora Who poszedł do Opery Kameralnej. Siedział w pierwszym rzędzie i robił co mógł by się nie śmiać. Otóż opera na której był nie dość, że miała suspens ( serio opera z suspensem!) to do tego główny bohater śpiewał kontra tenorem, co chwilę wchodzi kobieta z jarzeniówką w dłoni, ale to jeszcze nic w porównaniu z jakością libretta. W finałowej scenie pada zdanie ” Ty żeś patrzał, jak matka ucinała łby kurakom”. Opera jest o zbrodni Kaina. Zwierz starał się nie śmiać. Serio. ??