Hej
Obrazki. Śmieszne obrazki. Rzadkie Obrazki. ładne obrazki. Nudne obrazki. Obrazki które zrozumieją tylko nieliczni. Obrazki które odwołują się do innych obrazków. Obrazki według schematu. Obrazki w których najważniejszy jest podpis. Obrazki z ładnie zaaranżowanymi poradami i mądrościami życiowymi. Obrazki ważne tylko dla tego kto je zamieszcza. Obrazki które już gdzieś widziałeś. Obrazki które wszyscy już gdzieś widzieli. Obarczając o których wiesz, że jeśli cię rozbawią należysz do elitarnego klubu.
Tak zwierz własnie streścił wam jakieś 5 minut przeglądania mikroblogowej platformy takiej jak soup czy tumbrl. O mikroblogach zwierz już pisał rozważając kwestie tego co na nich jest napisane. Jednak oprócz tego trendu do krótkich acz częstych wypowiedzi rozwinął się zupełnie inny — oparty niemal wyłącznie na obrazkach zgodnie z zasadą że jeden obraz wart jest tysiąca słów. Polska odmiana takich stron to np. kwejk z tą jednak różnicą , że autorzy tej strony pozbawili użytkowników jednej z najważniejszych funkcji ( jeśli nie najważniejszej dla rozważań zwierza)- możliwości kolekcjonowania pokazywanych obrazków na swoim własnym mikroblogu.
Bo sekret popularności tych mikroblogowisk wcale nie polega na oryginalności. O ile w starej blogosferze złożonej z literek ( zwierz jest praktykującym wyznawcą) czy nawet nowej złożonej z małej ilości literek ( zwierz nie umie z tego korzystać choć lubi zmieniać status na fb) chodzi przede wszystkim o niepowtarzalność czy oryginalność ( lub przynajmniej o to by się wyróżnić) o tyle w platformach obrazkowych możesz mieć własnego bloga, który nie składa się ani z jednej rzeczy którą sam wpuściłeś czy znalazłeś w sieci. Możesz mieć bloga w którym nie ma nic od ciebie.
Zacznijmy od tego, że użytkownicy sieci dzielą się na dwa typy — pierwszy to ci którzy sieć zaśmiecają ( rzecz jasna nie dosłownie) — wrzucając do niej nowe treści, zdjęcia obrazki, programy, filmiki i czego jeszcze dusza zapragnie. W tym momencie w którym zwierz rozważa przed wami kolejne arcyciekawe zjawisko zwierz jest zaśmieczaczem. Druga kategoria to powielacze — ci do sieci nic nie wrzucają za to powielają to co wrzucili inni — tak zachowuje się zwierz ilekroć wrzuca na swojego bloga jakiś obrazek jedynie kopiując coś co i tak znajduje się w sieci.
Ta ogólna zasada dotycząca całego nie zmierzonego internetu przekłada się na świat blogów obrazkowych — na drobny procent tych którzy dodają nowe treści przypada większość jedynie je kopiująca. Co więcej kopiowanie nie jest tu niczym złym — wręcz przeciwnie to podstawa działania takich blogów. czego nie wrzucisz na tumbrl czy soup będzie miało opcję “repost”. Sukces liczy się tu ilością kopii, długością drabinki kolejnych zapożyczeń. I tak powstaje ciekawe zjawisko w którym co prawda docenia się kreatywność ( ci których drabinki repostów sięgają najdalej mają najwięcej znajomych i fanów) ale z drugiej strony pozwala się na zupełne porzucenie jakiegokolwiek działania — wystarczy tylko skopiować coś co już ktoś wrzucił.
Pod tym względem platformy mikroblogowe przypominają nieco zjawisko ( chyba nieznane w Polsce) amerykańskich scrapbook czyli ręcznie ozdabianych albumów ze zdjęciami do których oprócz zdjęć wklejano notatki prasowe wkładano ładne rzeczy i robiono z całości małe dzieło sztuki. Liczyły się nawet nie same zdjęcia ale ich aranżacja i treść dookoła. Mniej więcej tym są we współczesnym internecie takie obrazkowe mikroblogi — sama treść jest drugorzędna w porównaniu z doborem i aranżacją — fakt że nie zrobiłeś sam tych zdjęć, ani nawet że nie wrzuciłeś ich do sieci nie ma znaczenia — fakt, że są na twoim blogu obok siebie, z konkretnym komentarzem na wybranym tle — to wizytówka twojej osoby i aktualnego stanu twojego umysłu.
Jednocześnie nie ma chyba w sieci miejsca w którym bardziej można było by zmarnować czas. Przeglądając strony z obrazkami nie trudno zmarnować długie godziny. Platformy skonstruowano tak że ciąg obrazków ( często się powtarzających bo repostujących jest wielu) ciągnie się w nieskończoność. Ten nie przerwany strumień kolejnych widokówek, kadrów z filmów, zabawnych karykatur i wszystkich innych opcji wymienionych na początku tego wpisu wciąga niemal każdego. To kwintesencja tego co nazywa się kulturą obrazkową — każde znane człowiekowi zjawisko ujęte w rysunkowej czy fotograficznej formie. Gdyby ktokolwiek archiwizował choć jedną z takich platform znalazłby się w posiadaniu bazy danych niemal o wszystkim czym żyła ludzkość w pierwszej dekadzie XXI wieku.
Z drugiej jednak strony te platformy to także wielki supermarket. To miejsca gdzie możesz mieć wszystko nic za to nie płacąc, każdy ładny widoczek z miejsc w których nie byłeś, zdjęcie ładnej dziewczyny której nie znasz, ślicznego kotka, fajnie urządzonego pokoju — wciąż chce się wymieniać. Nic nie płacąc kupujesz sobie obraz życia które chciałbyś mieć — które uważasz że powinieneś mieć. Oczywiście to nie to samo co fizyczne posiadanie przedmiotów ale wydaje się że to całkiem nieźle sprawdzający się ( przynajmniej dla młodych wciąż mających nadzieje że jeszcze wszystko się zdarzy) substytut wszystkich wspaniałości. To z resztą nie dziwi bo żyjemy w niespotykanych nigdzie czasach kiedy wszyscy zdają sobie sprawę jak wspaniałe może być życie a tylko nieliczni mogą go zakosztować. Reszcie pozostają obrazki.