Hej
Po pierwsze zwierz was przeprasza. Ilekroć zapowiada jakiś wpis natychmiast okazuje się że ma inny pomysł lub uczucie że koniecznie musi napisać o czymś teraz zaraz już i zapowiedziany temat ( zwierz nie ukrywa niekiedy najciekawszy) przesuwa się w czasie. No ale jeśli nic się nie wydarzy już jutro będziecie czytali wpis zapowiedziany. A dziś zwierz musi wam opowiedzieć co się dzieje kiedy idziemy do kina na nie oczywisty film. Tak było w przypadku zwierza który udał się do kina na film który po polsku ma dość mdły tytuł ” Władcy Umysłów” zaś po angielsku stosunkowo nieprzetłumaczalne „Adjustment Bureau” ( można by to zapewne przetłumaczyć jako Biuro Korekt czy Biuro poprawek). Szkoda że polski dystrybutor nie zachował słowa biuro w tytule bo to ciekawy przykład filmu który do wytartego konceptu dodaje właśnie element biurokracji. Otóż większość z ludzi a przynajmniej zwierz wierzy że przynajmniej częścią ich życia rządzi może nie przeznaczenie ale jakiś założony plan. Co się ma zdarzyć to się zdarzy, co się nie ma zdarzyć to się nie zdarzy a nasze czyny jako że nie znamy całego planu nie są w stanie wiele zmienić. Autorzy filmu wyszli z podobnego założenia tylko za to co się zdarzy odpowiada grupa korektorów zatrudnionych w tytułowym biurze. Zaś akcja filmu toczy się wokół prób przywrócenia losów pewnego młodego polityka na właściwy szlak. Dam film byłby zapewne dość nudny ( wszyscy odnosimy wrażenie że już to kiedyś słyszeliśmy) gdyby światem korektorów naszej rzeczywistości istotnie nie rządziły prawa biurokracji. Może i panowie mogą niekiedy zatrzymywać czas, czy sprawić że wszystkie telefony w okolicy przestaną działać ale każdy z nich ma nad sobą szefa, ten z kolei ma szefa i tak aż do Prezesa. Co więcej żaden z tych biurokratów nie ma ochoty działać poza zakresem swoich kompetencji i nie zna do końca zakresu swojego wpływu na wykonywaną pracę. Świat poprawiaczy rzeczywistości to świat niezbędnych autoryzacji, potwierdzeń i jak można przypuszczać rzadkich urlopów. To dodaje wytartemu schematowi świeżości – co więcej udało się reżyserowi i scenarzyście w jednej osobie zachować choć odrobinę logiki. Korekty naszej rzeczywistości są możliwe ale nawet one mają swoje granice, i choć bohaterowie dość szybko przyjmują do wiadomości że ich życiem nie rządzi wolna wola ( choć z drugiej strony jest to właściwie niemal wszystkim bohaterom filmowym, że w chwilach gdy normalny człowiek kazałby sobie coś po kolei wytłumaczyć wystarcza im zaledwie kilka chaotycznie wypowiedzianych zdań ) to film nie jest tak tragicznie absurdalny jak wynikało z pierwszych doniesień o scenariuszu. Duża w tym zaleta aktorów – grający naszego bohatera Matt Damon ( zwierz zaczyna powoli lubić tego aktora do którego wcześniej czuł tylko niechęć) jest odpowiednio sympatyczny byśmy troszczyli się o jego przyszłość . Damon nie przesadza i gra w sposób stonowany i widać że nie traktuje się zbyt poważnie między nim a grającą jego ukochaną Emily Blunt jest na początku filmu bardzo widzialna chemia ( ich pierwsze spotkanie to bardzo dobra scena do dowolnego filmu) która niestety nieco słabnie w drugiej połowie kiedy akcja nieco przyśpiesza. Najlepiej obsadzono jednak urzędników biura korekt – zamiast robić z nich postacie bezbarwne uczyniono z nich niemal równorzędnych bohaterów którym niekiedy zaczynamy lekko kibicować – zwłaszcza że jak już zwierz wspomniał – jak wszyscy urzędnicy nie są ani źli ani dobrzy tylko po prostu wykonują swoje obowiązki ( najlepiej widać to w postaci Richardsona granego genialnie przez Johna Slattery który ewidentnie marnuje się w telewizji nawet jeśli gra w genialnym Mad Men) – nawet jeśli im się to nie podoba pewne rzeczy zrobić muszą. Co ciekawie w przeciwieństwie do większości filmów tu zagrożenie jest wyczuwalne ale nie wielkie – niemal od początku czujemy że raczej nikt tu nie będzie strzelał, wpadał pod samochody itp. Ale i tak oglądamy z zaciekawieniem starając się przewidzieć jak zakończy się ta historia. Scenarzyści twierdzą że bazowali na opowiadaniu Philipa K.Dicka ale zwierzowi wydaje się że co najwyżej zaczerpnęli od niego pomysł bo nie czuć w filmie tej charakterystycznej dla Dicka paranoi jest natomiast ważna w tego typu produkcjach odpowiednia ilość humoru i ironii która przypomina widzowi że to jednak tylko zabawa i niczego nie należy brać zbyt na poważnie. Zwierz bardzo lubi taką atmosferę w filmach które bazują na dość paranoicznych pomysłach ( nie cierpi natomiast nadętego sf które jest zupełnie na poważnie – między innymi dlatego nigdy nie polubił Matrixa nawet jeśli rozumie że jest to film w jakimś stopniu przełomowy) – dzięki temu ogląda je bez poczucia winy.
A teraz będzie ciekawa uwaga. Otóż jako że jest piątek a w piątek zwierz zazwyczaj jest kulturalny udał się wieczorem do teatru. Poza tym że po raz kolejny zrozumiał że jest to sztuka w dużej mierze martwa ( jak ciężko jest znieść złe teatralne aktorstwo) to jeszcze publiczność jest nieco mniej kulturalna niż w kinie. Na przedpołudniowym seansie wszyscy siedzieli cichutko co najwyżej praktycznie nie słyszalnie chrupali popcorn. Po południu jeden pan wdawał się w rozmowy z aktorami na scenie, zaś pani siedząca za zwierzem głośno komentowała przebieg akcji na scenie. Zwierz chciałby stwierdzić o czasy o obyczaje ale jest chyba na to za młody.