Hej
Bawiąc na zgniłym zachodzie zwierz nie mógł się powstrzymać i odwiedził tamtejsze kino. Obejrzał rzecz jasna najnowszy film swego ukochanego reżysera Wesa Andersona o Wspaniałym Panu Lisie. Zwierz musi przyznać że rzadko coś wzbudza w nim taki zachwyt jak ów film. Nie tylko dlatego że to estetyczna perełka – wszystko począwszy od samego sposobu animacji ( przywodzącej na myśl najlepsze kukiełkowe dokonania Burtona – może nie tyle w estetyce co w płynności ruchu bohaterów) po kolory i drobne szczegóły które sprawiają że nad całym filmem unosi się cudowna atmosfera nostalgii. Ale gdyby Pan Lis był tylko filmem ładnym i dopracowanym estetycznie oznaczało by to że Anderson poniósł klęskę – tymczasem oprócz swojej urody film zawiera też wszystkie charakterystyczne elementy które zwierz tak kocha w innych filmach tego reżysera. Jest więc rodzina – pozornie szczęśliwa w rzeczywistości lekko dysfunkcyjna ( tak jak wszystkie rodziny są lekko dysfunkcyjne co zdaje się sugerować reżyser), bohaterowie którzy nie są ani do końca dobrzy ani źli tylko tacy sobie po prostu ludzcy ( a właściwie zwierzęcy choć nie ma tu jak się zdaje wielkiej różnicy), jest w końcu fabuła z pozornie prostym morałem który jednak wywołuje w widzu dokładnie ten sam efekt – nostalgię za byciem czymś więcej ( co z resztą chyba jest motywem przewodnim filmu). nie chcę wam zdradzać fabuły ale jest w tym filmie kilka scen które sprawiają że nie sposób przyporządkować tej produkcji do żadnej innej jaką kiedykolwiek w kinie widziałam – są to bowiem sceny jak z najpoważniejszych dramatów czy wręcz z filmów artystycznych które choć łatwe od odczytania sprawiają że patrzymy na ten film jak na coś więcej niż świetną komedię o głupich ludziach i raczej szlachetnych zwierzętach. Film sprawił że zwierz zaczął się zastanawiać – ostatnio co raz więcej się mówi że animacja (mówię rzecz jasna o filmach głównego nurtu a nie o eksperymentach artystycznych) stała się zabawą bardziej dla rodziców niż dla dzieci – zapoczątkował to chyba Shrek który do prostej fabuły dodał żarty zrozumiałe tylko dla rodziców. filmy dla dzieci stawały się do tamtego czasu co raz bardziej nasycone takimi odniesieniami i co raz więcej było w nich np. aluzji seksualnych. Anderson zrobił w sumie coś podobnego ale nawiązał do innych filmów i postawił na inny rodzaj humoru. Zastanawiam się czy na ten film można wziąść dziecko i dochodzę do wniosku że się nawet powinno. Chociażby dlatego że syn pana lisa jest dokładnie taki jak większość wściekłych na życie dzieciaków, i dlatego że pan Lis kocha swojego synka dokładnie tak jak bardzo wielu ojców. Poza tym jest w tym filmie scena śmierci którą powinny zobaczyć dzieci – żeby wiedziały że jak w filmie ktoś umiera to nie kończy się to tylko upadkiem w przepaść ( paradoksalnie nie jest to scena smutna). Zwierz jest zachwycony tym filmem – jego przesłaniem i sposobem w jakim zostało ono podane. Jest gotowy polecać ów film każdemu kogo spotka. Zwierz uważa ten swój zachwyt za drobną nagrodę od losu – kiedy bowiem usłyszał że Anderson ma kręcić film kukiełkowy nieco się zmartwił ale zaraz pomyślał że nie można przekreślać filmu na wstępie. I dobrze zrobił bo pozbawiłby się czegoś cudownego.
A i jeszcze jedno – ten film trzeba zobaczyć z oryginalną ścieżką dźwiękową – nie ma bowiem wątpliwości że jakieś 90% uroku pana Lisa to fakt że mówi głosem Clooneya;)
Ps: Bagaż zwierza się znalazł!