Hej
Ponownie muszę zacząć od małej wycieczki w czasie. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Królewnę Śnieżkę byłam przekonana, że to film ze złym zakończeniem. Skryty w chmurach zamek do którego książę prowadził księżniczkę wydawał mi się nieprzyjazny i obcy. Nie wiem skąd ale byłam już jako małe dziecko przekonana, że królewny nie czeka tam nic dobrego. Nie wymyślam tego na potrzeby ładnego wstępu do wpisu. Ślady tego wspomnienia na pewno znajdziecie w jakieś notce na blogu. Musiała być bardzo wrażliwym dzieckiem, albo coś takiego jest w samotnych zamkach na skałach, co sprawia, ze mimo ich urody nie sposób nie dostrzec kryjącego się w nich smutku. Bo trudno o miejsce smutniejsze niż tętniący życiem Neuschwanstein.
Zbudzeni o szóstej niemal wszyscy przysypiamy w autokarze więc budzimy się dopiero kiedy widok za oknami jest nie do przegapienia. Z niemal idealnie płaskiej równiny wyrastają góry. To widok niesamowity, trudny do pobicia przez cokolwiek wzniesionego ludzką ręką. Mróżmy oczy by dostrzec jednak to co widzieliśmy już na tylu odpowiednio ustawionych zdjęciach. Z perspektywy autostrady zamek wydaje się niewielki i daleki od bajkowych skojarzeń. Dopiero kiedy autobus wspina się wyżej można zrozumieć dlaczego ktokolwiek wybrał to miejsce do zamieszkania. Widok jest przecudowny. Jezioro ma kolor, który każe myśleć tylko o jednym słowie. Modry. Ponad nim wznoszą się Alpy, o tej porze roku wspaniale zielone z wyjątkiem chłodnych skalistych szczytów, które budzą w człowieku dziwną potrzebę wspinania się wyżej aż do błękitu nieba. Król Ludwik mógł być nazywany szaleńcem ale tylko szaleniec nie zrozumiałby dlaczego ktoś chciał się tu osiedlić.
Jednak uroda krajobrazu jest w tym miejscu bezpowrotnie skażona. Kiedy przemierzamy komnaty Hohenschwangu mniejszego zamku położonego idealnie na linii najpiękniejszego widoku nad jezioro, mało kto wygląda przez okno. Gwarne stłoczone grupy przebiegają jedna za drugą przez kolejne pomieszczenia i jedyne co słychać to narzekanie na nie możność robienia zdjęć. Kiedy w końcu obsługa zamku pozwala złapać na fotografii najcudowniejszy widok z okna jaki można sobie wyobrazić turyści ustawiają się grzecznie w kolejce by zrobić fotografię. Jednak nikt nie wydaje się patrzeć na to co rozciąga się przed jego oczami. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że wszyscy czekają aż będą mogli potem zobaczyć wszystko co jest wokół nich na zdjęciach. Zdjęciach które jak na złość nigdy nie wychodzą tak dobrze jak to co można było zobaczyć.
Jeśli pasję do dekorowania swoich pałaców w historycznym stylu można nazwać szaleństwem to Ludwik musiał odziedziczyć ją od swojego ojca. Cała moja życzliwość do XIX wiecznego podejścia do sztuki epok wcześniejszych kończy się w niewielkim zamku gdzie romantyczna wizja średniowiecza może każdemu namieszać w głowie. Staję przy jednym z okien i orientuje się, że wycieczka wyszła już z pomieszczenia i jestem w krótkiej chwili pomiędzy tłumem osób, kosiarka na dole przestała działać i nawet nie słychać sznura samochodów zajeżdżających na parking. Przez chwilę jedynym dźwiękiem jaki do mnie docenia jest szemranie fontanny w przypałacowych ogrodach. Czuję się jakby ktoś dał mi kilka sekund świata do którego uciekali mieszkańcy zamku. Wszystko jednak kończy się szybciej niż się zaczęło. Jedynie mijając ustawiony z boku jednej z komnat stolik, na której ktoś rozłożył serwis i nawet wystawił piaskową babkę mam wrażenie, że jestem w stanie kątem oka dostrzec jak mogło wyglądać tu życie.
Neuschwanstein zachwyca w najprostszy sposób w jaki można zachwycić człowieka. Olbrzymia, symetryczna budowla usadowiona w pięknym otoczeniu, zamek najcudowniej wygląda z mostu przerzuconego nad wąwozem, choć ponownie wszyscy oglądają budowlę przez oko obiektywu. Trudno zresztą o chwilę zadumy. Samotnia została przerobiona na specyficzną fabrykę turystycznych wrażeń. Kolejne wystrojone z przepychem sale zawsze są pełne, a turyści przesuwają się po nich jak duchy w milczeniu z przyklejonymi do uszu specjalnymi urządzeniami sączącymi informacje. Tymczasem idąc tym tropem można nie zauważyć, że podczas gdy okna poprzedniego zamku zwrócone były ku górom stąd spogląda się przede wszystkim na równię, kolejne jezioro i kilka domków. Ktoś kto odwraca się od gór by spoglądać na ludzi wydaje się jeszcze samotniejszy niż można sobie wyobrażać. Całość sprawia zaś wrażenie wielkich dekoracji wzniesionych na potrzeby specyficznego spektaklu w którym król i budowniczy i gra napisaną dla siebie rolę. A rola ta dopracowana w najmniejszych szczegółach oznacza po prostu bycie kim innym niż się jest. Średniowiecznym rycerzem, bohaterem opery Wagnera, absolutystycznym królem. Aby spektakl się udał nikt z otoczenia nie może złamać iluzji, bo inaczej zamek na skale staje się ekstrawagancją a bogate zdobienia zbędnym wydatkiem z państwowej kasy. Może dlatego, do miejsc gdzie teraz przewala się miliony turystów nie wpuszczano prawie nikogo. Robi mi się żal króla a jednocześnie czuję jakość niechęć, do sposobu w jaki przyszło nam go traktować. W tonie głosu zwiedzających pustelnię jest jakaś pogarda dla pustelnika. Być może gdyby żył w skromnej komnacie na wieży byłoby w tym więcej zrozumienia. Ale wciąż przecież jesteśmy wszyscy pospólstwem wpuszczonym w królewskie progi, gdzie zachwyt miesza się z zazdrością. Wiedziałam, że królewna nigdy nie będzie szczęśliwa w tym zamku ponad chmurami.
Królewskie zamki blakną jednak po drodze do kolejnych dekoracji wielkiej sztuki Ludwika. Jedziemy wąską drogą wzdłuż rzeki Lech. Rzeka odpowiada na pytanie co oznaczała nazwa „Nad Pięknym Modrym Dunajem”. Choć Dunaj dawno utracił swój pierwotny kolor na rzecz interesującej burości, Lech ma kolor iście magiczny. Równie magicznie wygląda cała okolica. Rzeka jest na tyle szeroka że można po niej żeglować co ilustruje jedna łapiąca wiatr żaglówka płynąca niemal środkiem wijącej się między górami rzeki. Widok jest odpowiedzią na pytanie skąd wzięliśmy zachwycającą scenerię naszej wyobraźni. Nic dziwnego, że autorzy każą swoim bohaterom spływać rzekami i wędrować po górach. Jak zwykle ludzka ręka okazuje się być jedynie marnym naśladowcą cudów natury.
O tym jak bardzo dalekie są nasze wytwory od tego co było tu przed nami świadczy ostatni zamek. A właściwie pałacyk. Wzorowany na francuskich rezydencjach zupełnie nie pasuje do otaczających go Alpejskich szczytów. W środku odnosi się wrażenie, jakby rokokowe ornamenty zaczęły żyć własnym życiem i zajęły ściany niczym jakaś obca narośl, pragnąca zabrać dla siebie jak najwięcej miejsca. Mimo, że pałacyk skrzy się złotem i jak każda tego typu budowla każe zachwycać się swoim przepychem to nie trzeba wiele by dostrzec, że gdzieniegdzie pozłacane zdobienia się poprzecierały, framugi drzwi sczerniały, a lustra pękły. Całość sprawia smutne wrażenie budowli, która choć teoretycznie zachowana w niemal idealnym stanie zapada się w sobie pozbawiona celu. Jeszcze wyraźniej widać to w zbudowanej specjalnie grocie Wenus. Niezależnie od tego jak duże wrażenie robi puszczana w sztucznej grocie muzyka Wagnera nie da się nie dostrzec miejsc gdzie gips z którego wykonano scenerię zaczyna powoli odpadać. Dekoracje bez sztuki i bez aktora stają się bezużyteczne. Pusty teatr w którym po raz pierwszy jest widownia ale nie ma co grać. Wracając zahaczamy o usytułowany u podnóża gór klasztor. Nie jest on ani tak piękny ani tak ekscentryczny jak mijane zamki. Ma oczywiście długą i ciekawą historię, ale zmęczeni wpadamy tylko na chwilę, łapiąc się akurat na wieczorne modlitwy mnichów. Mimo, że wnętrze urządzone jest w rokokowym stylu to jednak czuje się, że to nie dekoracja. Mniej ekscentrycznie, zwyczajniej, pomieszczenie wypełnione zapachem kadzidła nie zachwyca ale jest w nim więcej życia niż w każdym z wypełnionych turystami zamków.
Kiedy autobus odbija od gór, wracając na autostradę zaczynam się zastanawiać nad tym czego tak bardzo brakowało mi w dniu wypełnionym jednymi z najpiękniejszych widoków jakie przyszło mi widzieć. Dopiero kiedy zawijamy pod hotel na polu (miejscowość nazywa się co prawda FieldKirchen ale więcej tu Field niż Kirchen) orientuję się, że brakowało mi ciszy. Nieustający potok informacji z słuchawkę i nagrań, głosy i kroki tysięcy zwiedzających, błyski fleszy, dźwięk migawki – nieustający potok dźwięków towarzyszący każdemu miejscu które oddamy w panowanie turystom. Cisza, ów skarb wart budowania zamków na skale, odeszła wraz z Ludwikiem.
Ps: Mam nadzieję, że nie odnosicie wrażenia że bawię się źle. Refleksja jednym, radosne wspinanie się pod górę i wychylanie przez okna nieco bajkowego zamku to zupełnie co innego.