Hej
Oglądaliście kiedyś cztery razy pod rząd film, dlatego, że chcieliście wysłuchać wszystkich opcji komentarzy na płycie? Przeczytaliście książkę, która przyszła pocztą na zasadzie – siadam i nie wstaję póki literki się nie skończą? Oglądaliście sztukę w martwym języku którego nie znacie? Nauczyliście się przypadkiem kilka chińskich znaków, bo były w podpisach do serialu? Oglądaliście film, w którym aktor pojawia się, jako człowiek w tle na 10 sekund? Wyjechaliście do innego miasta, bo u was w kinach nie było filmu, który musieliście zobaczyć? Staliście pod tylnymi drzwiami teatru by, choć przez sekundę zobaczyć ulubionego aktora? Jeśli na którekolwiek z tych pytań odpowiedzieliście TAK to zwierz wam gratuluje. Jesteście popkulturalnymi szaleńcami. I nawet nie próbujcie się leczyć.
Jeśli wydaje ci się, że nie spełniasz z powodu swoich pasji jakichś norm społecznych pomyśl, że to twoja super moc i pamiętaj o X-menach ;)
Pasja to słowo, które ładnie brzmi chyba, że jest tytułem flmu Mela Gibsona albo pojawia się w okolicach świąt Wielkiejnocy. W innych przypadkach sugeruje, że mamy więcej entuzjazmu, zaangażowania i motywacji do pracy niż większość społeczeństwa. Pasję mają twórcy, sportowcy, naukowcy. Nie każdy może zasłużyć na to by mu ją przypisano i nawet niektórzy, deklarujący z sami z siebie, że coś jest ich pasją, muszą się liczyć z serią pytań, które wyjaśnią czy może nie mają na myśli zwykłego hobby. Co prawda magazyny krzyczą „Żyj z Pasją”, ale prawda jest taka, że najczęściej okazuje się, iż pod takim tytułem kryje się artykuł zachęcający do podróżowania, wysiłku fizycznego albo uprawiania zbieractwa rzeczy dziwnych. O większości rzeczy, które naprawdę nas bawią, sprawiają, że krew płynie nam w żyłach nieco szybciej, a koszty stają się sprawą drugorzędną wale tak często nie mówimy. Oczywiście to urocze, że zbieramy książki o ulubionej tematyce, ale spróbujcie przyjść do pracy i oświadczyć, że do końca miesiąca nie chodzicie na lunch, ponieważ wasza kasa na jedzenie rozmyła się na tą książkę, której szukaliście przez ostatnie pół roku. Podróżowanie jest fajne, ale oświadczcie komuś, że właśnie jedziecie na trzy dni do Norwegii tylko, dlatego, że nie byliście nigdy w Norwegii, – jeśli nie jesteście bogatymi biznesmenami albo właścicielami prywatnej linii lotniczej – możecie się spodziewać zdziwienia. A jeśli stwierdzicie na dodatek, że wcale nie zamierzacie poświęcić 24 godzin na zwiedzanie to w ogóle konwersacja może się urwać. Z kulturą jest jeszcze gorzej – wiadomo, – jeśli coś lubi się za bardzo (z punktu widzenia społecznego) to zamiast lampki „pasja” pojawia się lampka „obsesja”. Lubisz teatr? Znakomicie, jesteś taki ciekawy i intelektualny. Byłeś na tym przedstawieniu 25 razy? Chyba postradałeś zmysły. Interesuje cię muzyka tego szwedzkiego zespołu? Super posłuchajmy jej razem. Jak to byłeś na wszystkich koncertach w Polsce? Nie masz nic lepszego do roboty. Seriale to twoja ulubiona rozrywka, ja też je oglądam są teraz takie modne Sekundkę chcesz mi powiedzieć, że w ciągu sezonu oglądasz około czterdziestu różnych produkcji? Chyba masz za dużo czasu. Lubisz tego aktora? Rzeczywiście nieźle gra. Kupiłaś jego bilety na spektakl rok wcześniej? Potrzebujesz prawdziwych relacji w swoim życiu.
Prawdę powiedziawszy, zwierz za każdym razem ma wrażenie, że ludzie oferujący mu inny styl życia pragnęliby by zwierz był odrobinę mniej zadowolony
Zwierz doskonale wie, że wśród pasjonatów zawsze znajdują się jednostki, które budzą lekkie przerażenie. Wszyscy tak mamy, że boimy się ludzi niezwykle zaangażowanych w jakieś sprawy – niezależnie czy to kwestia ulubionego fandomu czy wyznawanej religii. Ale przynajmniej zdaniem zwierza, pomiędzy pasją a fanatycznym zainteresowaniem granica nie jest jedna aż tak cienka jak się sugeruje. Bo prawdę powiedziawszy pewien rodzaj fanatycznego zainteresowania jakąś sprawą wydaje się bardziej predyspozycją psychiczną niż naturalnym następstwem rzeczy. Zwierz nigdy nie poczuł w sobie chęci by przekraczać pewne granice, a przecież logicznie powinien być już na etapie, kiedy pakuje walizki i idzie koczować pod domem ulubionych aktorów. Tymczasem zwierz ma nawet gdyby miał okazję nie narzucałby się ze swoją obecnością nikomu związanego z show biznesem (zwierz wciąż jest przekonany, że to są jednak zupełnie obcy ludzie). Fakt, że tego nie robi nie wynika z silnej woli – po prostu – można mieć pasję i nigdy nie zostać fanatykiem, a można coś poznać, przeczytać i wytatuować sobie tydzień później Edwarda ze Zmierzchu na plecach. Jedno z drugim wcale nie ma tak wiele wspólnego. A co najważniejsze, jedno wcale nie jest następstwem drugiego.
Zwierz ma wrażenie, że wszyscy zakładają że takie popkulturalne szaleństwo to tylko stan chwilowy.
Druga sprawa to kwestia ile godzin poświęcamy naszej pasji. Zwierz zwrócił uwagę, na powtarzające się zdania dotyczące jakże bezcennego czasu. „Za dużo czasu temu poświęcasz”, „skąd bierzesz na to czas”, „marnujesz czas, który można przeznaczyć, na co innego”, „tyle cię omija”, „nikt normalny nie znalazłby na to czasu”. Zwierz nie zaprzecza – są rzeczy w życiu zwierza, którym poświęca za mało uwagi, są takie, którym właściwie w ogóle go nie poświęca, choć powinien. Ale czy gdyby zwierz nie miał swoich szalonych pasji na pewno zająłby się konstruktywnym zamienianiem swojego życia w niesamowity sukces? Czy każdą minutę wykorzystałby produktywnie? Zwierz wątpi, podobnie jak wątpi czy naprawdę istnieje lepszy sposób spędzania naszych dni niż robiąc to, co nas fascynuje, daje nam radość, sprawia, że czujemy się lepiej. Co prawda – zdrowsze od oglądania filmów jest bieganie, (choć nie tak intelektualnie stymulujące), siedzenie w Internecie rujnuje życie towarzyskie, (choć akurat w przypadku zwierza doprowadziło do jego zaistnienia), zaś zdanie „oglądam dwadzieścia pięć seriali w tym tygodniu” nieco schładza zapędy niektórych absztyfikantów, (choć nie tak bardzo jak zdanie „piszę doktorat”) to jednak wszystko w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do tego, co kogo bawi. Nauczyliśmy się przez lata tolerować bardzo wiele ludzkich zachowań, ale poddawanie się niepoważnym pasjom wciąż budzi nieufność. Teoretycznie mamy, żyć najpełniej jak to tylko możliwe, ale ci, którzy tak mówią widzą oczyma duszy swojej raczej jak podróżujemy z plecakiem po Andach a nie siedzimy przed komputerem w domu klaszcząc jak małe dzieci, bo udało nam się z zagłębi sieci wydobyć ten jeden film z tym jednym aktorem, którego jeszcze nie widzieliśmy.
Zwierz nadużywa tego cytatu ale on jest taki dobry i na każdą okazję a głos pod Kota w tej Alicji podkłada Stephen Fry
Popkulturalne pasje to coś, z czego powinniśmy wyrosnąć. Gdzieś tak koło 25 roku życia powinniśmy się obudzić i zdać sobie sprawę, że tak naprawdę jedyne, czego nam do życia potrzeba to praca na etat, żona/mąż i weekendy z przyjaciółmi. Możemy, co prawda nieco więcej czasu poświęcić rodzinie a mniej pracy lub więcej pracy a mniej rodzinie i weekendy z przyjaciółmi połączyć z wypadami do kina raz na tydzień, ale właściwie wszelki entuzjazm powinien w nas powoli wygasać. Jeśli nie wygasł – cóż najwyższy czas byśmy sami powoli zaczynali odcinać się od tego, co dziecięce. Tymczasem po Internecie od dwóch dni krąży list. Mail od fana, który o północy pisze do aktorów swojego ulubionego serialu, ze są świetni. Serial ma pięć sezonów a on spędził dwa tygodnie oglądając wszystkie odcinki za jednym zamachem. A potem natychmiast, kiedy zobaczył następny odcinek napisał maila, w którym z entuzjazmem właściwym tylko prawdziwym fanom napisał, że nigdy czegoś takiego nie widział, że wszyscy są świetni i że w ogóle to był najlepszy serial, jaki oglądał i po prostu musiał to z siebie wyrzucić. Taki list mogłoby napisać wielu wielbicieli serialu Braking Bad, o którym już chyba wszyscy mamy pewność, że jest jedną z najlepszych produkcji, jaką nakręcono dla telewizji, jeśli nie najlepszą. Fanem, który wyrwał sobie dwa tygodnie z życia jest Anthony Hopkins. To zestawienie ludzi bawi, jeśli nie rozczula. Wielki aktor pisząc list, który brzmi jak mail od zapalonego fana. Ktoś, kto przecież powinien być zdystansowany (wszak zna branżę) zachowuje się zupełnie jak widz, którego od Hopkinsa różni tylko to, że nie ma maila do producentów serialu. Ma za to blog, na którym zapewne napisze notkę, – kto wie czy niedublującą słowo w słowo maila jednego z najwybitniejszych żyjących aktorów. Z entuzjazmu i pasji nie wyrasta się, bowiem naturalnie, ale trochę świadomie. Czasem się z nich w ogóle nie wyrasta. Czasem odkłada się je na bok, bo są ważniejsze rzeczy – niekiedy słusznie, niekiedy pod presją.
Zwierz użył w tytule wpisu zdrobnienia bo tak sir Anthony Hopkins podpisał się pod fanowskim listem. A poza tym wszyscy powinniśmy aspirować by być jak Anthony Hopkins. Nie?
Zwierz nie cierpi, kiedy ktoś mu mówi jak ma żyć. Głównie, dlatego, że niemal zawsze okazuje się, że owo wspaniałe życie, jakie powinien toczyć różni się od tego, które ma. Jedną z pierwszych rad, jaką się dostaje od poradników dotyczących życia jest – odejdź od komputera, porzuć fikcję – idź polatać balonem czy spłynąć kajakiem albo po prostu poleż na trawie. Zwierz rozumie przekaz, ale kiedy zwierz leży na trawie to przede wszystkim myśli czy na pewno w zasięgu ręki znajdzie się jakaś książka, spływając kajakiem zwierz prawdopodobnie spędziłby większość czasu planując, jakie filmy obejrzy po powrocie do domu. Nie, dlatego, że nie lubi aktywnego spędzania czasu. Ale po prostu – jego serce wypełnia się radością najbardziej, kiedy podsuwa bileterowi swoją wejściówkę do świata fikcji. Dziś, kiedy wieczorem zwierz wsiada do pociągu i jedzie do Pragi robi to na rzecz wielkiego popkulturalnego wariactwa, życiowej pasji i bezbrzeżnej fanowskiej miłości wobec Kennetha Branagha. Ale niech was nie zmyli zwierz, który wstaje i jedzie. Bowiem zwierz jedzie by iść do kina. I nigdy nie dajcie sobie wmówić, że to nie jest dobry pomysł. Czasem warto przebyć 800 kilometrów by zobaczyć swojego ulubionego aktora na ekranie. I nie trzeba wcale udawać, że jedziemy zmienić nasze życie, wypełnić je po brzegi doświadczeniami, czy sprawdzić czy świat leży u naszych stóp. Wystarczy jedynie przyznać się że robimy to dlatego, że po prostu sprawi nam to niesłychaną przyjemność. A potem z radością ruszyć dalej.
Ale nawet nie wiecie, jak się zwierz cieszy, że to zdjęcie przestaje wzbudzać w nim poczucie beznadziejnej straty jaką byłoby nie obejrzenie spektaklu.
Dobra a teraz ogłoszenie parafialne – zwierz wyjeżdża i nie zostawia wpisów na blogu – po prostu plan wyjazdu jest tak napięty, że zwierz prawdopodobnie cały czas zastanawiałaby się jak znaleźć czas na pisanie – a takiego stresu nie będzie sobie fundował. Musicie, więc przetrzymać aż do soboty bez nowych postów (opcja napisania czegoś wcześniej także odpadła, bo po prostu zwierz nie znalazł czasu). Jeśli jednak jesteście złaknieni obecności zwierza w waszym życiu to zawsze możecie zajrzeć na Facebook (do tych, którzy nie mają konta na facebooku – wcale nie musicie go mieć by móc czasem podejrzeć co się dzieje na stronie), lub na hipsterskim Instagramie, gdzie zwierz będzie wrzucał artystyczne zdjęcia knedlików. Natomiast możecie się spodziewać, że w sobotę zwierz popełni notkę monstrum w której postara się zmieścić i Pragę, i Makbeta i Branagha. Miejmy nadzieję, że wszyscy się zmieszczą.
PS2: jakby ktoś zapałał zazdrością, że zwierz jest takim mega blogerem, że go do Pragi zapraszają i w ogóle się lansuje to zwierz musi tą wizję ukrócić. Zwierz jedzie zasponsorowany przez swoją szlachetną matkę, pomysł wyjazdu to wspólna praca Fabulitas & Myszy (plagiatorka jedna!). Zaś spać będziemy na podłodze u Pauliny, która podjęła się przygarnięcia trzech nieznanych blogerek pod swój erazmusowy dach, najwyraźniej nie podejrzewając, że możemy jej przez noc przeczytać wszystkie książki i nie zostanie dla niej już żadna literka