Hej
W domu zwierza stało wielotomowe wydanie Szekspira w tradycyjnym przekładzie Paszkowskiego. Na pewno część z was kojarzy kilka tomów w łososiowej oprawie, nieszczególnie zachęcającej by zajrzeć do tego, co w środku. Zwierz jednak już, jako dziecko zaglądał, ale bez większego przekonania. Dopiero, kiedy odkrył, że po wszystkich sztukach znajduje się dodatek porównujący wszystkie polskie tłumaczenia monologu Hamleta poczuł się zainteresowany. Wówczas bardziej niż Hamlet ciekawiły go widoczne jak na dłoni różnice w przekładzie, które w mniejszym lub większym stopniu wpływały na najsławniejszy monolog w historii literatury. Od tej fascynacji tłumaczeniami wzięła się zwierza fascynacja samym Hamletem. Ale nie, jako sztuką, jako taką, ale jako przedmiotem, co raz to nowych interpretacji twórców. Od Hamletów wystawianych klasycznie, po tak nowoczesnych, że aż trudno rozpoznać w nich Szekspirowskie źródło. Zwierz widział już kilkanaście wersji sztuki zarówno na scenie jak i sfilmowanych. Ten wstęp nie ma was przekonać, że zwierz jest jakimkolwiek ekspertem. Broń boże, to zainteresowanie równie pozbawione elementu eksperckiego, co podążanie tropem ulubionego aktora. Ale jest konieczne by od samego początku stwierdzić, że zwierz nie jest w stanie oglądać jednego Hamleta nie myśląc o wszystkich innych, które już widział. Co zawsze wypływa na odbiór. A jakie były zwierza wrażenia, dowiecie się poniżej.
Ten wpis zawiera więcej niż kilka uwag pod adresem Rory Kinneara, wszystkie z tych uwag są niesłychanie entuzjastyczne. Niestety żadne ze zdjęć nie jest w stanie oddać jak niesamowicie dobry jest Kinnear na scenie.
Zacznijmy od tego, co zdaniem zwierza jest najważniejsze. Rory Kinnear jest doskonałym Hamletem. Po pierwsze, dlatego, że to jeden z tych aktorów, których łatwo w szerokim planie przeoczyć, ale kiedy zaczyna mówić i grać wtedy nie jesteśmy w stanie oderwać od niego oczu. Co zresztą doskonale pokazuje, że aktorska charyzma to coś, co rozdawane jest uczciwie wszystkim zdolnym a nie tylko tym, którzy są jeszcze na pierwszy rzut oka piękni. Choć trzeba przyznać, że łysiejący dość mało porywający na pierwszy rzut oka Kinnear nagle na scenie staje się jednym z tych aktorów, na których się aż chce patrzeć (a na pewno chce się słuchać, bo głos to on ma piękny). Ale nie tylko, dlatego. Hamlet w jego interpretacji jest tak bardzo normalny. Swobodny sposób, w jaki mówi (trudne do osiągnięcia przy Szekspirowskiej frazie), odrobina ironii, jaką dodaje w miejscach gdzie człowiek by się jej nie spodziewał („przed oczyma duszy mojej” – brzmi tu jak wyjaśnienie rzucane idiocie a nie jak poetyckie westchnienie) i komplety brak chmurnej poetyczności sprawia, że po raz pierwszy od dawna Hamleta można polubić a nie tylko być lekko podirytowanym jego lamentami. Co więcej ten sposób gry doskonale zgrywa się z pomysłem reżysera, który zamiast przywdziewać bohatera w czerń, mundur czy dobrze skrojony garnitur każe mu chodzić w powyciąganych podkoszulkach, adidasach, spodniach od dresu i wszystkich tych nie twarzowych ciuchach, w których niezaradni trzydziestoparo latkowie mają zwyczaj błądzić po świecie. Zresztą wydaje się, że jest w tym jakaś sugestia, że czy to specjalnie w ramach szaleństwa czy też niespecjalnie – w ramach swojej natury, Hamlet przybiera pozę niezaradnego studenta, czy samotnika, który pewnie spędziłby większość swojego życia czytając książki na swoim łóżku/barłogu w jednym z pokoi Elsynoru, popalając papierosa i nigdy nie przebierając się do obiadu. Zwierzowi strasznie się taki absolutnie normalny, mało książęcy Hamlet spodobał. A właściwie spodobał się w kontrze do tych wszystkich Hamletów, którzy zdają się być niemal od początku zrodzeni do tego by chodzić po pustych średniowiecznych zamczyskach wygłaszać na głos monologi wewnętrzne. Zresztą trzeba tu przyznać, że Kinnear w monologach celuje, bo choć kilka razy zdarza się mu popaść w takie klasyczne miotanie się po ziemi, to zdecydowanie częściej brzmi jak człowiek mówiący do siebie, w pełni zdający sobie sprawę z idiotyzmu takiej sytuacji. W każdym razie, zwierz jest nim absolutnie zachwycony i uważa, że to jest jedna z najlepszych interpretacji Hamleta, jaką widział. Plus, – jeśli nie śledzicie kariery Kinneara zwierz zdecydowanie poleca to robić, bo serio takich dobrych aktorów to nawet w Anglii wielu nie mają.
Wyciągnięty podkoszulek, spodnie od dresu, adidaski a jednak jest w tym Hamlecie zdecydowanie więcej dramatu niż w tych poetyzujących chłopcach odbijających się od średniowiecznych murów.
To już drugi Hamlet, którego widział zwierz, który koncentruje się nie tylko na tragedii księcia, ale i całej Danii. Pomysł by Elsynor był miejscem ciągłej inwigilacji powraca raz na jakiś czas – podkreślał to u siebie Branagh, była to oś Hamleta RSC z Tennantem. Tu pomysł jest realizowany nieco mniej konsekwentnie. Z jednej strony zawsze mamy w każdej scenie panów w garniturach z tymi tajemniczymi słuchaweczkami w uszach, śledzących każdy krok ludzi władzy, z drugiej – trochę na tym ta bezustanna inwigilacja się kończy. Przy czym akurat tego wątku zwierz w pełni nie może rozwinąć, bo niestety – realizator transmisji zdecydował się na same bliskie plany, co oznacza, że nie można w każdej scenie obserwować tego, co dzieje się w tle (zwierz, który widział kilka transmisji NT Live ma w ogóle wrażenie, że ta realizatorsko była najgorsza). Nie mniej wydaje się, że wątek ten pociągnięto tu tak trochę do połowy nie mogąc się zdecydować, co właściwie miałoby z niego wynikać. Ale jak zwierz powiedział – spory wpływ na takie podejście do tematu ma fakt, że zwierz widział już niesłychanie podobny pomysł w Hamlecie z Tennantem gdzie był on przeprowadzony z dużo większą konsekwencją. Tu do ostatnich scen zwierz czekał na jakąś puentę, ciągłej obecności, zwłaszcza jednego z panów ochroniarzy ale niestety jej nie dostał. I to pozostawiło pewien niedosyt.
Hamletem nie da się grać równie prosto jak na flecie, ale zwierz ma wrażenie, że aktor bez trudu gra widownią, która się powoli zakochuje (co raz bardziej ze sceny na scenę)
Jeśli już szukać jego przedłużenia to w interpretacji postaci. Poloniusz, który zazwyczaj jest traktowany jedynie, jako dodatek komiczny, staje się tu bardziej politykiem niż idiotą. Wystarczyć trochę inaczej wypowiedzieć kwestie (doskonale przerobiony dialog o chmurach – gdzie z Poloniusza gotowego zgodzić się na wszystko zrobiono Poloniusza, który doskonale wie, że Hamlet się wygłupia) i Poloniusz staje się doskonale obeznanym w zasadach rządzącym dworem szpiegiem, politykiem czy dyplomatą. Zresztą grający go David Calder, (któremu dość słusznie powierzono też rolę grabarza ) doskonale wywiązuje się ze swoich obowiązków. Jednak najbardziej ową polityczną interpretację sztuki Szekspira widać w postaci Klaudiusza. To dopiero jest polityk – na każdym kroku rozważający to, co będzie w danej chwili korzystne, rozgrywający mnóstwo swoich gier, eliminujący przeciwników. Nawet w scenie gdzie zazwyczaj pokazuje się, że trapią go wyrzuty sumienia, reżyser decyduje się nam pokazać, że w istocie mamy do czynienia z suchą kalkulacją. Do tego grający Klaudiusza Patrick Malaheide nawet przez chwilę nie próbuje być klasycznym złym. Jest raczej kimś totalnie niemoralnym i chorobliwie ambitnym, niż wcieleniem zła.
Zwierzowi podoba się podkreślanie motywu, że kto się uśmiecha ten jest złoczyńcą. A także pomysł z T-shirtami – taki bardzo współczesny sposób podejmowania jakiejś akcji w sytuacji gdy realnie nie chce się/nie może się/ nie umie się nic konkretnego dla danej sprawy zrobić.
Dobrze wyszły też postacie drugoplanowe. Zwierzowi strasznie podobał się pomysł by duch Ojca mówił zupełnie normalnym, niemal speszonym głosem. Zbyt wiele duchów zachowywało się tak jakby trzeba było przestraszyć widownię. Ten tutaj pozwala nam zrozumieć, co takiego mogło być w ojcu Hamleta, co sprawiło, że syn tak strasznie cierpiał po jego odejściu. Zresztą pomysł by ducha w scenie w sypialni widziała też Gertruda, (ale tą wizję z wielu powodów odrzuciła) bardzo się zwierzowi podobał. A skoro przy Gertrudzie jesteśmy. Zwierz nie jest się w stanie do końca zdecydować, co o niej myśli. Z jednej strony – strasznie się zwierzowi podoba, że twórcy nareszcie porzucili kiedyś oryginalną dziś zgraną interpretację sceny w sypialni Gertrudy. Zwierz jest już lekko znudzony tymi dwuznacznymi interpretacjami – podoba mu się powrót do rozmowy matki z synem. I taka jest też scena w sypialni – żadnego rozesłanego łóżka, żadnego podtekstu. Wręcz przeciwnie – ma się wrażenie, że Hamlet trochę boi się, że zaraz od matki oberwie, jak dziecko, które zaczyna pyskować rodzicom i gdzieś w połowie orientuje się, że jego słowa będą miały konsekwencje. Co więcej wygląda na to, że Gertruda naprawdę jest gotowa mu przyłożyć. Bo choć jest chyba bardziej niż jej pozostałe wcielenia świadoma, że nie wybrała dobrze (stąd kolejne kieliszki) to jednak nikt jej nie będzie mówił jak się ma z tym czuć. Szkoda tylko, że w następnych scenach nie ma potwierdzenia tego jak bardzo zdaje sobie ona sprawę z charakteru nowego męża. Kiedy widz wie, że Ofelia została zamordowana, to nie da się z jej opowieści o samobójstwie Ofelii wywnioskować czy jest tego świadoma czy nie. Także scena ostatnia z trucizną jest zdaniem zwierza nie do końca konsekwentna. Wiele Gertrud piło zupełnie nieświadomie truciznę, wiele świadomie popełniało samobójstwo. Ta Gertruda wydaje się pić na złość mężowi, którego ma dość. Ale nie sposób wywnioskować czy o truciźnie wie. No, ale możemy przyjąć, że w tej niejednoznaczności kryje się potencjał do interpretacji, która zawsze cieszy. Zwłaszcza, że ostatnimi czasy Gertrudy były często piękne i zaskakująco młode, ale często nieciekawe.
Nareszcie powrót królowej-matki i mniej Edypa w Hamlecie. Nie żeby zwierzowi to przeszkadzało ale miło jak twórcy nie idą tym tropem tylko dlatego, że mogą.
Zwierzowi podobał się też Learstes. Głównie dlatego, że grający go aktor (Alex Lanipekun) zachował bardzo współczesną mowę ciała. Widzimy, więc nie Duńskiego szlachcica, ale młodego chłopaka, któremu świat zawala się na głowę. Więcej, podobnie jak Hamleta łatwiej nam go polubić, bo nie ma w nim często przypisywanego Leartesowi zadęcia. Doskonała jest jego scena z Ofelią gdzie udało się jakoś uwspółcześnić (właśnie dzięki drobnym gestom) bardzo niewspółczesny dialog. Natomiast niestety wydaje się, że twórcom bardzo szybko kończą się pomysły na Ofelię. Jej pierwsza scena (z bratem i ojcem) dają nadzieję, że może jakoś uda się pogodzić tą postać z faktem, że sztuka jest wystawiana współcześnie. niestety wydaje się, że potem pomysł na Ofelię gdzieś się zgubił (no może poza sceną z „kwiatkami”) i ostatecznie stała się ona postacią równie bezbarwną, co setki Ofelii przed nią, (co jest winą nie aktorek, ale samego tekstu).
Zwierzowi zawsze strasznie żal Horacego. Zostaje na końcu i musi się ze wszystkiego potem tłumaczyć. No kto mu uwierzy, że on naprawdę z tym stosem trupów nie ma nic wspólnego.
Zwierz ma jednak ze spektaklem taki problem, że czasem miał wrażenie, że jest on trochę niekonsekwentny. Z jednej strony mamy, bowiem współczesne stroje, sporo pomysłowych zabiegów realizatorskich (pomysł z pierwszą przemową Klaudiusza, jako przemową telewizyjną), sprawne cięcia tekstu, (choć zwierzowi jednego grabarza wycięli, co zabolało) i dobra choreografia scen (wspomniana już scena w sypialni czy rozmowa Learstesa z Ofelią). Z drugiej – wydaje się, że w kilku miejscach reżyser jakby się poddał – decydując się na takie najbardziej oczywiste realizatorskie klisze. Jak scena z czaszką, którą Hamlet podnosi dokładnie na taką wysokość, na którą podnosiło ją wielu Hamletów przed nim i sam Szekspir, na co drugiej pocztówce. Albo ostatnia scena pojedynku gdzie oczywiście Hamlet ląduje w ramionach Horacego tworząc po raz kolejny tą samą doskonale nam znaną pietę, która tu jakby nie do końca pasuje. Przy czym zwierz miał cały czas wrażenie, że to wina Kinneara, który jest tak fenomenalnym (nie bójmy się tego słowa) Hamletem, że właściwie reżyser jakby się wycofuje dając mu miejsce by pokazać, na co go stać. I w sumie jest to Hamlet, który jest niesamowicie o Hamlecie. A nie zawsze tak bywa. Przy czym jak sami widzicie drodzy czytelnicy to nie jest jakaś straszna wada.
Zdaniem zwierza problem z tą sztuką polega na tym, że Hamlet jest tak dobry, że reżyser jakby się trochę wycofał. Ale czy to jest wielka wada? Zwierz się kłócić nie będzie.
Widzicie nie ma sensu pisać recenzji Hamleta, bo można stwierdzić, że wszystko to było raczej mało prawdopodobne a tym duchem to już scenarzysta mocno przesadził, bo kto w to uwierzy. Ale zawsze miło sobie o Hamlecie pogadać (zwierz nie uprzedzał, że będą spoilery, bo wyszedł z założenia, że jeśli nie wiecie jak się Hamlet kończy to pewnie nie czytacie tego bloga) zwłaszcza wtedy, kiedy grający główną rolę aktor szturmem zdobył najwyższe miejsca w naszej wewnętrznej klasyfikacji aktorów, którzy grali tą rolę. Serio zwierz będzie musiał bardzo poważnie przemyśleć swoją wewnętrzną klasyfikację Hamletów (oczywiście, że ją ma) żeby znaleźć miejsce Kinnearowi. I tak można jednocześnie mieć zastrzeżenia do sztuki, (choć zwierz trochę żałuje, że to np. nie jest jego drugi Hamlet – gdzie jeszcze się nie myśli w tak szerokim kontekście) i czuć się nią absolutnie oczarowanym, co daje ogólny wynik bardzo dobry i utwierdza zwierza w przekonaniu, że znajomość z niezdecydowanymi duńskimi książętami to nic złego. Choć Rosencrantz and Guildenstern pewnie by się ze zwierzem nie zgodzili.
Zwierza bawi, jak bardzo mylny jest ten plakat. Zwierz spodziewał się jednego z tych pochmurnych Hamletów chodzących tylko w czerni a tu proszę – dostał zupełnie co innego.
Ps: Zwierz słyszał na sali śmiechy, kiedy w jednej z linijek pojawiło się słowo „zwierz” to niepokojący dowód, że przynajmniej na zwierzowej sali, reprezentacja czytelników tego bloga była naprawdę silna. Jedynie smutno, że nie klaskano. Zwierz w tym przypadku miał ochotę klaskać, choć musi przyznać, że średnio reaguje na sytuację, gdy widać jak zmarły Hamlet wstaje otrzepuje się i zaczyna się kłaniać. Dla zwierza to zawsze następuje za wcześnie.
Ps2: Zwierz ma taki pomysł na jutrzejszy wpis, że ma nadzieję, że przez najbliższe 24 godziny w popkulturze nie zdarzy się nic co trzeba będzie na bieżąco skomentować;)