Hej
Zwierz jak sami wicie nie słucha za dużo muzyki. A jeśli już słucha to jego opinie mogą, co najwyżej dotyczyć sposobu, w jaki dzieło powszechnie znanego kompozytora wystawili nam współcześni. Z muzyki popularnej zwierz w każdej szkole dostałby dwóję, nigdy nie nauczył się wprowadzać do swojego życia odpowiedniej dawki nowych melodii i w ogóle prawda jest taka, że nie słucha muzyki za dużo. Gdybyście rzucili okiem na jego playlistę, którą przechowuje na telefonie okazałoby się, że muzyczny gust zwierza dyktują przede wszystkim filmy i seriale podrzucając mu piosenki i melodie. Ten wstęp jest konieczny – nie tylko, dlatego, że zwierz radośnie nurza się w popkulturze ignorując jeden z jej najważniejszych przejawów, ale także, dlatego, że dziś postanowił w końcu o muzyce napisać. Tak się, bowiem zdarzyło, że zwierz a.) ma ochotę (najlepsza motywacja by napisać cokolwiek na blogu) b.) nowa płyta Stinga ” The Last Ship” o której zwierz ma zamiar napisać jednak do końca tylko płytą, raczej zapowiedzią tego co dopiero będzie. W każdym razie zwierz nie ma zielonego pojęcia jak się pisze o muzyce, co z jednej strony jest w tym coś całkiem sympatycznego, bo wtedy naprawdę można pisać jak prawdziwy laik i nie przejmować się tym, co myślą inni. No dobra tyle tytułem wstępu. Zwróciliście uwagę, że ostatnimi czasy zwierz, co raz częściej deklaruje, że się na czymś nie zna? Czyżby to był kolejny stopień na drabinie wiedzy? Uświadomienie sobie własnej ignorancji;)
Zwierz nie będzie miał w zwyczaju recenzowania płyt bo się na tym nie zna ale wydaje mu się, że The Last Ship nie jest taką zwykłą płytą. Więc podjął ryzyko.
Zwierz miał zakończyć wstępy, ale potrzebny jest chyba jeszcze jeden. Dotyczący samego zwierza i Stinga. Otóż zwierz artystę lubi, ale ponownie nie jest typem słuchacza, który słucha wszystkiego, porównuje, odmierza, wybiera. Prawdopodobnie zwierz nie jest w stanie wymienić ani jednego tytułu albumu Stinga (no nie do końca – zwierz kupił sobie jego zimową płytę, z której jest bardzo zadowolony). Z piosenek z okresu The Police zna wyłącznie te najważniejsze. Zresztą zwierz w ogólnie nie będzie przed wami ukrywał, że zna tylko te najważniejsze, z jakąś niewielką dokładką tego, co wyszukane w Internecie spodobało się zwierzowi by dołączyć do nigdy prawie niezmienianej playlisty na telefonie. Najbardziej zwierz lubi Until, ale ponownie jak pewnie wiecie to piosenka z napisów końcowych do Kate&Leopold. Zwierz jednak może powiedzieć, że piosenki Stinga lubił głównie za to, że poza miłym uchu zwierza głosem (bez względu na wiek wykonawcy) zwierzowi zawsze podobało się, że piosenki Stnga mają słowa, które z jednej strony łatwo zrozumieć, z drugiej – jednak sens mają. Czyli plus minus to, czego zwierz wymaga od dobrej muzyki popularnej. Ale zwierz żadnym znawcą ani szalonym fanem na pewno okrzyknąć się nie można. Możemy stwierdzić, że po prostu czuje do Stinga sympatię. A nie do każdego artysty czuje się sympatię.
Zwierz wybrał to zdjęcie bo doskonale pokazuje jak miasto żyło dosłownie w cieniu budowanych statków
Czemu więc zwierz w ramach wczesnego świątecznego prezentu dla samego siebie (zwierz położył płytę na biurku i znalazł ją dopiero pod koniec stycznia) kupił nową płytę Stinga? Zwierza zaintrygował sam pomysł. Otóż Sting wydał płytę z piosenkami, które znajdą się w musicalu. Musicalu nikt jeszcze nie widział, zarysu fabuły też nie ma, jedyne, co wiadomo to, że tematem przewodnim będzie koniec angielskiego przemysłu stoczniowego (zwłaszcza tego z okolic Newcastle skąd Sting pochodzi). Zwierz musi przyznać, że jego wiedza o brytyjskim przemyśle stoczniowym jest żadna, ale sam pomysł by piosenki wyprzedziły musical spodobał się zwierzowi bardzo. Co więcej wypuszczone do sieci fragmenty utworów zabrzmiały w uszach przyjemne tony szant i folku – coś, co zwierz bardzo lubi (powiedzmy, że tu kończy się analiza muzyki na płycie, bo zwierz nie jest w tym za dobry). Przede wszystkim jednak zwierza do płyty przyciągnęła historia, której nie ma, którą słuchacz musi sobie sam dopowiedzieć pomiędzy kolejnymi utworami.
Ballad of the Great Eastern – nawiązuje do wszystkich tych ballad śpiewanych o statkach ale opowiada o jednym z największych brytyjskich statków przełomu stuleciu zupełnie inaczej.
Cały album spina The Last Ship – podzielona na dwie części ballada o wodowaniu ostatniego statku wyprodukowanego w miejscowej stoczni. Klamra idealna, bo rzadko świat kończy się w tak jednoznaczny a jednocześnie symboliczny sposób. Zwierz nie czy to był pierwszy utwór, który napisał Sting na tą płytę, ale zastanawia się czy refleksja nad tym jednym wydarzeniem nie pchnęła autora by cofnąć się do czasów dzieciństwa i młodości i przypomnieć sobie miasta i czasy stoczni. No właśnie zwierz pisze stoczni, bo to jest ten specyficzny rodzaj życia, z jednej strony robotniczego z drugiej powiązanego na zawsze z życiem żeglarskim, na morzu, które owiane jest odpowiednią legendą, ma swój język opowieści, i urok, który działa przede wszystkim na tych, którzy zostają na lądzie. Sting na płycie sprawnie miesza jedno z drugim – Ballad of The Great Eastern to z jednej strony pieśń o jednym z największych statków, jakie zbudowano z drugiej – opowiadana nie od strony morza, ale od strony stoczni. Te dwie formy doskonale się ze sobie mieszają. Wspólne śpiewy w What Have We Got mogą brzmieć jak na marynarską nutę, ale ponownie – jeśli wychwala się tu lojalność to nie żeglarskiej załogi a tej pracującej razem przy konstrukcji statku. Zwierz nie ukrywa, ze ten wątek wyszedł Stingowi doskonale. Piosenki są pełne życia, ale brzmią tak, że zostają w pamięć – zwłaszcza Ballad of The Great Eastern ma w sobie cechę najlepszych utworów, które przylegają do pamięci, (mimo, że nie jest to utwór najkrótszy, ale łatwo go spamiętać, bo opowiada pewną historię). Zresztą zaletą największych zalet płyty jest to, że kolejne utwory jednak o czymś opowiadają.
Zwierzowi podoba się, że nawet oficjalny teledysk ma tylko słowa, naprawdę nic nie blokuje zwierzowej wyobraźni.
Obok snuje w swoich piosenkach Sting snuje kilka historii. Jedna – zwierz nie wie w jakim stopniu osobista, to historia pewnego życia przy stoczni czy właściwie przy morzu spędzonego- Dead Man’s Boots – zaczynające się od doskonałego dialogu ojca z synem, który nie chce mieć nic wspólnego z jego życiem, And Yet – historia o zaskakującym powracaniu po tym gdy było się daleko, August Winds – podobna refleksja – znów czyniona z brzegu twarzą ku morzu. Sting nie byłby sobą gdyby nie dorzucił do płyty także utworów lirycznych. Dla niektórych mogą być najlepsze na płycie – zwłaszcza Practical Arangment (które ponoć nie pojawi się na płycie) – absolutnie przecudowny utwór w którym z jednej strony zawiera się przecudowne wyznanie miłosne z drugiej ciągłe obniżanie poprzeczki i oczekiwań, połączone ze smutną świadomością, że uczucie nie jest odwzajemnione. Słucha się tego przecudownie, szczególnie w zestawieniu z ” I Love Her But She Loves Someone Else”, w której bohater właściwie jest zupełnie bezradny wobec prostego faktu zawartego już w tytule utworu. Jeśli doda się do tego „The Night The Puglilist Lerned How To Dance” (z przecudowną trochę katarynkową melodią w tle) i „So to Speak”, (które z kolei jest jednym na płycie duetem) to dostajemy pełną historię uczucia, choć nie koniecznie opowiadanego po kolei.
Ale jak zwierz powiedział, tym, co go w The Last Ship uwiodło to możliwość opowiedzenia sobie historii spajającej wszystkie utwory. Zwierz oczywiście puścił wodze wyobraźni, ustawił swoich aktorów na scenie, dopisał im dialogi i sceny, wyobraził sobie jak teatr poradzi sobie z opowiadanymi historiami. Mając te piosenki a nie mając zarysu fabuły zwierz stał się swoim własnym librecistą. Och gdyby każdy musical mógł się pojawiać najpierw w takiej formie. Zresztą zwierz zdradzi wam, ze najbardziej polubił te musicale, do których najpierw znał piosenki a dopiero potem poznał historie. Być może wszyscy tam mamy, że najbardziej lubimy sami opowiadać sobie historie tylko potrzebujemy, żeby ktoś nas delikatnie popchnął. Zwierz właśnie tak czuł się w czasie obsesyjnego słuchania płyty przez kilka dni – jakby za każdym razem dostawał szansę by dopracować swoją historię. Choć może nie wszyscy będą się tak czuli.
Zwierz nie wie o czym świadczy gdy najlepsza piosenka na płycie jest jednocześnie tytułem płyty. Zwierz ma wtedy zawsze obawy, że ktoś dopisał wszystkie pozostałe do tej jednej.
Inna sprawa, że zwierz pomyślał sobie, że po tym jak już w tym roku musical zadebiutuje na Broadwayu czy West Endzie, jak już zapewne zostanie zjechany przez krytykę (zwierz podejrzewa, że dla amerykanów to będzie pocztówka ze zbyt dalekiego świata zaś Anglicy już kłócą się o język, jakim Sting się na płycie posługuje. Dla jednych prawdziwy dla drugich podróbka, są i tacy, dla których Sting za wszelką cenę wykorzystuje pochodzenie, do którego wcześniej zdawał się uciekać.) mógłby wylądować w dobrym tłumaczeniu u nas. Zwierz wyobraża sobie, że gdyby go tak wystawić, w jakiej hali na terenie Gdańskiej Stoczni to mogłoby się okazać, że nareszcie znalazłby miejsce gdzie ludzie doskonale zrozumieliby całą gorycz i tęsknotę, jaka wylewa się spod przyjemnych nut płyty. Zwierz ma wrażenie, że nad każdym miastem stoczniowym i portowym unosi się taki specyficzny duchu – uczucie, że jakby świata było nieco więcej – jednocześnie inspirujące i przygnębiające, gdy nie da się tego świata dotknąć. I być może okazałoby się, że Newcastle wcale nie jest od Gdańska tak daleko. Tak sobie zwierz pomyślał zanim dowiedział się, że płyta wspięła się tylko w jednym kraju na pierwsze miejsce listy przebojów. W Polsce. Zwierz niedawno usłyszał, że wszechświat rzadko bywa tak leniwy by zdawać się na przypadki i wydaje mu się, że to nie jest przypadkowy sukces.
Zwierz wie, że nasza Stocznia ma specyficzną historię ale wydaje się że jest coś takiego co łączy wszystkich którzy pracowali w tej specyficznej gałęzi przemysłu.
Zwierz nie będzie was przekonywał, że The Last Ship to dzieło wybitne. Zwierz nie poznałby wybitnego dzieła muzyki popularnej nawet jakby mu je pod nos potykali (to znaczy może i by poznał, ale potem musiał by się upewnić pytając innych). Ale jeśli lubi się ten rodzaj muzyk to słucha się tego cudownie. Zwłaszcza, jeśli jak zwierz ma się do głosu Stinga słabość niezwykłą i absolutnie niesłabnącą, podobnie zresztą jak do samego Stinga, który lat ma już ku zaskoczeniu zwierza ponad sześćdziesiąt, na co i nie wygląda i przede wszystkim (w uchu zwierza) nie brzmi. Ale jak już ustaliliśmy zwierz ekspertem nie jest. I tak oto dochodzimy d końca pierwszej recenzji płyty na blogu zwierza. Zwierz ma dziwne wrażenie, że nie będzie to temat, do którego będziemy powracać często. Widzicie o ile zwierz ma jakiś zasób słów by pisać o obrazach to dźwięki kompletnie mu umykają. W ogóle czy ma sens pisanie o dźwiękach – zwierz zawsz był pod tym względem sceptyczny, choć z drugiej strony sam recenzje operowe lubi czytać. Widzicie, zwierz pełen sprzeczności. Ale to chyba nie nowość.
Ps: Ci, którzy nie pamiętają – zwierz przypomina, że już jutro rozdają BAFTY – transmisja zaczyna się, o 9 co oznacza, że u nas będzie o 10. Jeśli nie dla nominowanych to dla prowadzącego Stephena Fry warto.
Ps2: Zwierz obejrzał Jacka Ryana – bo musiał (miłość do Sir Kennetha zobowiązuje) i teraz zastanawia się czy napisać recenzję, bo byłaby ona tak strasznie niesprawiedliwie nieuczciwa wobec czytelników (to nie jest dobry film, ale zwierz jest wielkim fanem). No dobra zwierz się zastanowi, co zrobić ze swoimi sprzecznymi uczuciami:)