Hej
W sumie to nie jest żadne zaskoczenie. Nie tylko można się było tego spodziewać, ale można było mieć nawet pewność. Po tym jak Disney kupił prawa do Gwiezdnych Wojen i zapowiedział produkcję dalszych części sagi, kwestia ogłoszenia niekanoniczności Star Wars Expanded Universe była tylko kwestią dni. Dlatego też zwierz nie będzie należał do grona osób złych czy rozżalonych. Choć musi stwierdzić, że czego by Disney nie nakręcił rękami J.J. Abramsa (zdaniem zwierza żaden człowiek nie powinien mieć jednocześnie władzy nad Star Trekiem i Star Warsami) i tak nie przebije Expanded Universe i to nie dlatego, że fabuła będzie gorsza, Ale dlatego, że będzie to tylko i aż oficjalna wersja.
Expanded Universe to rzecz prawie bez precedensu. Dziesiątki książek, komiksów i gier rozszerzających świat stworzony w filmach Lucasa. To czego nie opowiedziano w filmach (a nie opowiedziano nam w nich w sumie wiele – zwłaszcza w oryginalnej trylogii) znalazło swoje rozwinięcie w dziesiątkach wytworów mniej lub bardziej profesjonalnej twórczości. Ne wszystkie pomysły były dobre (wśród książek obok takich które czyta się z przyjemnością znajdowała się czysta grafomania), nie wszystkie wątki ciekawe, a rozwiązania sensowne. Ale nie o to chodziło. Świat którego drobny kawałek zobaczyliśmy w filmach rozrósł się do niewyobrażalnych granic. Nie chodzi jedynie o dalsze losy bohaterów oryginalnej trylogii. Twórcy sięgali do przyszłości i przeszłości, dopowiadali losy nieznanych bohaterów, postaci które być może mignęły, może nigdy nie pojawiły się na ekranie, opisywali planety i zakątki galaktyki które pewnie nawet Lucasowi się nie śniły. Gwiezdne Wojny wyszły poza granice dopowiadania historii do filmu, stając się pewną osobną przestrzenią w której snuliśmy swoje opowieści.
Expanded Universe jest czymś więcej niż tylko oficjalnym fan fiction. Jest też zapisem pewnego wielkiego głodu – jaki powstał po pierwszej trylogii, a także naszej skłonności do snucia opowieści. Niczym historia do której każdy dorzuca jedno zdanie Expanded Universe rozwijało się jako triumf pewnej zbiorowej wyobraźni do której każdy ma prawo dodać własny element. I jak w takich historiach – obok pomysłów średnich znajdowały się też znakomite, niekiedy dorównujące czy przewyższające pierwowzór. Świat filmów Lucasa stał się przestrzenią zbiorowego ćwiczenia wyobraźni, rozwijania fabuły i dodawania szczegółów do zarysowanego dość w sumie lekką kreską fantastycznego wszechświata. Przy czym – czy to za sprawą łagodności czy chciwości (zależy od tego jak na twórcę patrzymy) Lucasa, ta fantazja stawała się kanonem, wszechświat rozrastał się za sprawą wielkiego kreatywnego wybuchu.
Twórcy nowej trylogii zapewniają, że EU nie zniknie. Zostanie uznane za Legendy istniejącego świata i zapuchnięte poza margines kanonu. W nim pozostanie tylko to co stworzą i stworzyli filmowcy i profesjonalni scenarzyści , w kanonie znajdą się też niektóre komiksy. Zwierz jak już wspomniał wcale się nie dziwi. Nie dało się nakręcić kolejnych części bez zanegowania kanoniczności historii opisanych w książkach. Zwłaszcza, że od pierwszej trylogii minęło sporo czasu i np. zaangażowanie tych samych aktorów jest możliwe tylko wtedy kiedy będą grali postacie dużo starsze. A EU (przynajmniej to książkowe) podejmowało akcję minuty (no może godziny) po ostatniej scenie Powrotu Jedi. Zwierz nie jest więc na nikogo zły, nie czyni wymówek, czy nie wskazuje palcem krzycząc „podli ludzie z Disneya”. Zwierzowi jest po prostu trochę smutno. Wyrzucając historie które dopisały zastępy twórców poza kanon, producenci przywracają Gwiezdnym Wojnom status kolejnej z licznych produkcji. Może o losach nieco bardziej pogmatwanych (no dobra dużo bardziej pogmatwanych) ale w sumie sprowadzających się do jednego – historii snutej przez scenarzystów. Tymczasem prawdą jest, że Gwiezdne Wojny stały się swego rodzaju legendą – cóż z tego że od początku do końca zmyśloną skoro funkcjonującą jak na dobrą legendę przystało w umysłach i sercach widzów. I właśnie fakt, że te dodawane historie były kanoniczne czyniły z GW pewną własność wspólną.
Być może tak to się musiało skończyć. W sumie tam gdzie w grę wchodzą pieniądze i prawa autorskie granic między fan fiction a kanonem musi zostać zachowana za wszelką cenę. Disney chce zarobić na filmach, Lucas chciał zarobić na książkach, wszyscy na jakimś etapie chcieliśmy więcej historii ze świata Gwiezdnych Wojen niż ktokolwiek był nam w stanie wybaczyć. Ale zawsze pod koniec jest jakoś tak smutno. Może dlatego, że ten wyjątkowy popkulturalny eksperyment przypomniał na chwilę (bo czym że są dekady w historii ludzkości) jak bawi nas i uszczęśliwia snucie wspólnej opowieści, takiej należącej do nas wszystkich, nigdy się nie kończącej, pozwalającej się bawić niemal w nieskończoność. Która jak każda dobra opowieść dzieje się „Dawno dawno temu w odległej galaktyce…”