Hej
Zwierz zaraz po wyjściu z Maleficent (po polsku Czarownica ale będziemy się trzymali tytułu oryginału bo ma więcej sensu. A tak przy okazji skoro Maleficent tłumaczy się na polski Diabolina to dlaczego nie można tak samo przetłumaczyć tytułu? Tajemnica) napisał, że to najgorszy rodzaj filmów jaki zna. Żaden. Jeden dzień później zwierz podtrzymuje swoją tezę jeszcze mocniej. Widzicie nie wiele filmów przechodzi tak naprawdę test jednego dnia – jeśli dzień po obejrzeniu filmu jesteście w stanie powrócić do niego myślami, odtworzyć dla przyjemności pod powiekami jedną ze scen, czy jak w przypadku najlepszych produkcji – obejrzeć jeszcze raz- wtedy niezależnie od tego czy film był bardzo dobry czy bardzo zły reżyser osiągnął swój cel. Po to jest kino by nas poruszać i nawet jeśli czasem jest to poruszenie przybliżające otwartą dłoń do krawędzi czoła – to jednak jakoś na nas wpływa. Tymczasem Maleficent nie popełniwszy żadnego błędu swoich poprzedników (w kategorii ekranizowanie bardziej na „poważnie” bajek dla dzieci, które ostatnio pojawiają się co raz częściej) nie jest w stanie zaproponować nam czegoś porywającego. Zwierz zgodzi się z obrońcami produkcji, którzy twierdzą, że to nie jest zły film – bo nie rzeczywiście to nie jest zły film (a Księżniczka i Łowca pokazują jak zła może być taka produkcja), nie jest też dobry. Jest boleśnie nijaki. Zwierz po kolei rozważy, co takiego się w nim stało, że zwierz o magii słyszy od innych ale sam nie poczuł jej nawet przez chwilę.
Zwierz będzie miał uwagi ale prosi byście zrozumieli – to nie jest zdaniem zwierza zły film – tylko jest to film mnóstwa niewykorzystanych szans i tropów.
„Twe usta i oczy twoje znam” – punktem wyjściowym dla historii jest opowieść o Śpiącej Królewnie w wydaniu Disneya. Twórcy jasno wizualnie odnoszą się do tamtego zachwycającego (przynajmniej zdaniem zwierza) filmu. Oczywiście pomysł jest taki, że nie dostajemy dokładnie tego samego ale właśnie historię alternatywną czy może inaczej – prawdziwą. I o ile rzeczywiście sam pomysł na główną bohaterkę mają (o tym za chwilę) to cała reszta klasycznej baśni zdecydowanie im ciąży. Trzy wróżki, książę Filip (nieodżałowany ukochany książę ciapa który tu zbędny jest wielce i do jednej sceny wepchnięty niemalże na siłę co każdemu widzowi wyda się pozbawione sensu) czy nawet magiczny sen – kiedy przyglądamy się fabule to właśnie najgorzej grają te nawiązania do klasycznej animacji. Tak scena chrzcin księżniczki przepisana niemal kadr w kadr z animacji jest dokonała, ale każde późniejsze nawiązanie do klasyki wychodzi zaskakująco płasko. Zwierz nie miałby nic przeciwko temu by twórcy bardziej się wyzwolili i np. sprzątnęli z fabuły całego zawadzającego księcia Filipa. Więcej dużo ciekawiej byłoby gdyby sprzątnięto też samą klątwę (nie od początku ale w pewnym momencie filmu). Film nabrałby wtedy oddechu i nie musiałby poświęcać własnej (dość nawet logicznej fabuły) na ciągłe powracanie do tematu z animacji. Zwłaszcza że nie ukrywajmy – skoro Maleficent nie jest aktorską wersją Śpiącej Królewny to i tak za przeproszeniem „zdechł pies” nie ma co się bawić w odtwarzanie scen które do tego alternatywnego scenariusza nie pasują. I to jest chyba największy problem jak zwierz ma z filmem, który – dopóki idzie własną ścieżką jest bardzo przyjemny a zaczyna się gubić gdy próbuje upchnąć kilka czy nawet kilkanaście scen znanych z animacji. Które do tego typu narracji nie pasują. Zwierz wie, że część osób może uznać to za jakąś herezję ale zwierz chyba wolałby całkowicie oryginalny scenariusz niż taki który musi pomieścić sceny idealnie do porównania z animacją (zwierz węszy w tym bardziej decyzję biznesową niż narracyjną).
Jak sami widzicie z wizualnymi nawiązaniami nie było problemów. Co nie zmienia faktu, że zdaniem zwierza poza cudowną sceną chrzcin bardziej filmowi ciążą niż pomagają
„Teraz się będziesz ze mną bił/Wiedz że szatańskich użyję sił” – zwierz nie będzie jakoś szczególnie oryginalny pisząc, że Angelina Jolie wypadła w roli Maleficent doskonale, zwłaszcza w wydłużonej sekwencji filmu gdzie jej działania sprowadza się do kilku dość dowcipnych scenek. Jolie gra doskonale przede wszystkim kontrastując swój diaboliczni wygląd (doskonale zresztą przełożony z animacją) z rosnącą troską o obserwowaną z oddali Aurorę (scena, w której mała Aurora przychodzi, jako małe dziecko się przytulić jest jedną z najsłodszych i najbardziej uroczych scen filmowych, jakie zwierz widział od dawna). Jolie jest przy tym tak doskonale diabelska wtedy, kiedy trzeba, że właściwie tej roli niczego zarzucić nie można i chyba rzeczywiście trzeba się zgodzić i tymi którzy proponują zobaczyć film właśnie dla niej. Ale niezależnie od tego jaka jest ta rola zwierza męczyły dwie rzeczy. Pierwsza dość prozaiczna – dlaczego lubiana i ewidentnie dobra wróżka nazywa się Maleficent? Skoro mamy imię, które ma tak jasne tłumaczenie to dlaczego nie wprowadzić sceny gdzie poznajemy bohaterkę pod innym imieniem a dopiero potem zmienia ona je na adekwatne? To drobiazg, ale zwierza denerwował bo dla zwierza to jest jakieś niechlujstwo w opowiadaniu historii. Drugi problem jest większy. Otóż zapowiadano nam, że dostaniemy film który odczarowuje złą czarownicę pokazując nam jej racje. Tylko… no właśnie nie ma złej czarownicy. Maleficent jest rozgoryczona i zraniona ale w sumie jej okres „zła” trwa chwilę. Natomiast scenarzyści podmieniają złego i teraz jest nim ojciec Aurory. I to jest ponownie to samo – jest on zły od A do Z, paranoiczny, pozbawiony właściwie uczuć (niby chroni Aurorę ale natychmiast ją oddaje i nie jest zachwycony jej powrotem). Innymi słowy podmienili jednego złego na drugiego. Niby jasne bajka i zły musi być ale… kurczę to jest taka stracona okazja. A co gdyby Stefan ojciec Aurory nie był taki jednoznacznie zły. Gdyby na przykład jednak mimo swoich licznych wad kochał córkę. Zwierz jest w stanie stwierdzić, że taki film wypadłby zdecydowanie lepiej. A tak w sumie jedyne co film zmienia to fakt, że „ten zły” stoi po drugiej stronie. A tak miło byłoby zrobić historię nieco bardziej dwuznaczną. Zwłaszcza, że jednak skoro już nawiązujemy do oryginału – wydaje się, że rodzice Aurory naprawdę ją kochali – na tyle by zgodzić się żyć od niej z dala przez szesnaście lat tylko dla jej dobra. Zresztą zwierz musi przyznać, że właśnie takiej niejednoznacznej interpretacji się spodziewał. Ale najwyraźniej Disney to Disney i nie może być filmów bez „tego złego”. A tak już zupełnie uciekając w świat fantazji – ile by zwierz dał za scenę konfrontacji Maleficent z matką Aurory (o której wszyscy tu łaskawie zapominają) uświadamiającej czarownicy, że przez swoją klątwę nie tyle naraziła życie dziewczynki co pozbawiła jej obecności rodziców na szesnaście lat. Och jaka to byłaby cudna zupełnie nie pasująca do konwencji scena która uświadamiałby że uratowanie od wiecznego snu nie zwróci całego utraconego dzieciństwa córeczki. No ale matkę Aurory usuwa się na bok i nigdy się o tym wymiarze konsekwencji klątwy nie wspomina. Zwierz to rozumie ale się rozmarzył nad taką doroślejszą wersją.
Zwierzowi bardzo podobał się pomysł by w filmie pokazać też racje i historię „tej złej”. Natomiast nie jest już tak zachwycony pomysłem prostego przenoszenia zła w inne miejsce. Tam gdzie wszyscy bohaterowie mają swoje racje – tam dopiero zaczyna się robić intrygująco i ciekawie.
„Na jawie mi mów jak w każdym ze snów/Że kochasz mnie” – jednym z największych problemów Maleficent jest to, że fabuła zmierza ku pewnemu momentowi gdzie wszystko zbiega się na raz – jak wiadomo jest to dzień szesnastych urodzin Aurory. To powinien być najważniejszy moment filmu, pełen emocji, napięcia, gdzie widz powinien jednocześnie poczuć magię, ale i na chwilę przestraszyć się tym co niechybnie spotka księżniczkę. Niestety – przede wszystkim los Aurory niewiele nas obchodzi – o ile twórcy wiele zainwestowali byśmy poznali i polubili Maleficent to jednak nie ruszyli Aurory. Oznacza to, że bohaterka (podobnie zresztą jak jej pierwowzór w animacji, ale ta rządziła się pół wieku temu jednak nieco innymi prawami) pozbawiona jest charakteru. Zupełnie. Do tego stopnia, że jeśli zapadłaby w wieczny sen nic by nas to nie obeszło. Grająca ją Elle Flanning (scenarzyści zdecydowali zatrudnić naprawdę szesnastoletnią dziewczynę, więc nie podobna jest ona do swojego animowanego pierwowzoru) nie porywa i głównie jej zadanie polega na szczerzeniu się do kamery. I tak, kiedy w końcu dostajemy – niestety bliźniaczo podobne do również Disneyowskiego Frozen – zakończenie czujemy… trudno powiedzieć, co ale przynajmniej w przypadku zwierza była to pewna obojętność. Momentów takiego autentycznego przejęcia się losem bohaterów zwierz nie poczuł a końcówka filmu wydała mu się wręcz przyśpieszona – do tego stopnia, że uciekł np. cały dramatyzm rzuconej na księżniczkę klątwy. Co w sumie pokazuje to o czym zwierz pisał wcześniej – że cała znana doskonale fabuła Śpiącej Królewny filmowi tylko ciąży – w sumie gdyby nie było tych nawiązań produkcja pewnie byłaby dużo lepsza. I zwierz rozumie, że Disney postanowił ostatnio iść innymi szlakami jeśli chodzi o motyw „prawdziwej miłości” – zwierz nie ma nic przeciwko temu – ale skoro już zdecydowali się odkręcić wielki system który sami nakręcili (któż inny nas przez lata tak przekonywał, że tylko ten książę się liczy) to mogli by to robić z równym urokiem. Zresztą zwierz ma do tego wątku jeszcze jedno spoilerowe zastrzeżenie, które jest jednak nieco kontrowersyjne, więc zostawi je dla siebie. W każdym razie – żeby było jasne, zwierz nie ma zastrzeżeń do takiego a nie innego wyboru scenarzystów tylko do sposobu jego realizacji w filmie.
Zwierzowi strasznie podoba się ta historia, trochę niechcianego macierzyństwa które wcale nie czyni bohaterki słabszą czy mniej majestatyczną. Szkoda tylko, że jak wskazuje tumblr strasznie dużo osób postanowiło uznać wątek za podtekstowo homoseksualny a nie po prostu zapis (dość uroczy to prawda) miłości macierzyńskie. Nie żeby zwierz miał coś przeciwko takim podtekstom ale co się porobiło z ludźmi z tumblr że teraz już wszędzie je widzą.
Magia i magia – zwierz słyszał od wielu zachwyconych Maleficent widzów, że do filmu przyciągnęła ich przede wszystkim jego magiczna atmosfera. Zwierz musi przyznać, że ma z tym problem – kiedy zobaczył na ekranie piękny zamek Śpiącej Królewny (cudownie wpisany w logo Disneya gdzie zwykle mamy zamek Królewny Śnieżki) to zwierz naprawdę miał nadzieję, że zobaczy ta krainę w której się zakochał oglądając film animowany (nadal zwierz twierdzi, że te piękne nawiązujące miejscami do średniowiecznych ilustracji i gobelinów tła ze Śpiącej Królewny to jedna z najpiękniejszych kreacji Disneya). Ale nie zamiast tego dostał magiczny świat który całą magiczność oddał w ręce efektów specjalnych. Zwierz wie, że to brzmi jakby był starym zrzędą, ale te wszystkie latające stworki, zabawy kolorami, migoczące w nocy elfy czy kwiaty (zresztą zwierz od razu miał dość słuszne estetyczne skojarzenia z Avatarem) wydały się zwierzowi nawet ładne, ale nie magiczne. Widzicie może zwierz jest dziwny a może powoli zmierza w kierunku wieku gdzie serce powoli zamienia się w kamień. Ale dla zwierza magia leży w pewnym niedopowiedzeniu, w czymś więcej niż tylko w inności. Kiedy spojrzycie na animację gdzie nie tłumaczy się nam wszystkiego. Zwierzowi trudno ująć to w słowa ale kiedy widział cierni las w animacji to był on przerażający (nawet dziś robi wrażenie), kiedy widział Maleficent zamieniającą się w smoka to był to smok straszny i majestatyczny – kiedy widział to samo w filmie aktorskim… kurczę zwierz nawet nie umie dobrze ująć tego w słowa ale miał wrażenie jakby oglądał dobre efekty specjalne a nie magię. Zresztą powie zwierz że trochę mu żal tego jak potraktowano trzy dobre wróżki – w oryginalnym filmie były one istotami fascynującymi zwierza – trzy starsze panie, takie dobroduszne i potulne ale jak zaczynały rzucać niektórymi czarami to widać było, że ich magia może być też potężna czy nawet zabójcza (w końcu to wróżki zaczarował miecz Filipa!). Zwierza to fascynowało, kazało sobie, jako dziecku zadawać pytania czy one też nie mogłyby być złe. Zresztą dla zwierza chyba najbardziej magiczna była scena, w której cały zamek zasypia. Ta wizja snu na tyle lat ruszała zwierza (zwłaszcza że ponownie była to piękna animacja). Jasne zwierz wie, że n to inna opowieść. Ale zwierz nie znalazł w niej magii. Specjalnie obejrzał jeszcze raz Śpiącą Królewnę wczoraj by sprawdzić czy tamta magia jeszcze jest. Jest.
Zwierz spotkał się ze stwierdzeniem, że Maleficent jest filmem feministycznym. Prawdę powiedziawszy zwierz ma pewne trudności żeby się z tym zgodzić. Pomijając fakt wykorzystania najstarszego motywu na świecie (kobieta robi się zła bo zdradził ją mężczyzna,a dobra bo pokochała dziecko) zwierza jakoś nie przekonuje by pochwała miłości matczynej była aż tak feministyczna. Jasne sytuacji nie ratuje facet – ale czy to od razu jest feministyczne? Plus – zwierz nie rozumie dlaczego film musiał zrobić z pierwotnie trzech bardzo zaradnych jednak postaci (gdy chodziło o posługiwanie się magią) totalne idiotki.
Król i reżyser – jedną z rzeczy która się zwierzowi rzuciła w czasie oglądania filmu to fakt, że twórcy są jakby bardziej zajęci wizualną stroną filmu niż postaciami właściwie niż aktorami. Zwłaszcza widać to było w przypadku Sharlto Copley grającego króla Stefana który wydawał się trochę w swojej roli pogubiony. Zwierz cały czas miał też wrażenie, jakby oglądał film, który nie ma żadnego reżyserskiego stempla, sprawny, rzemieślniczy, ale bez pomysłu na postacie, narracje, na atmosferę. Dopiero po powrocie do domu zwierz zdał sobie sprawę ze oglądał film zrobiony przez speca od visual effects. I to wiele w głowie zwierza rozjaśniło, bo rzeczywiście wydaje się, że ciężar filmu przerzucono właśnie tam. Szkoda, bo ładnym filmie człowiek bawi się gorzej niż na dobrym filmie. Ale nie tylko to przykuło uwagę zwierza – miał on, bowiem wrażenie, że czasem dla efektu wizualnego porzucano istotne elementy koncepcji. Chociażby fakt, że w jednej ze scen Maleficent pojawia się w spodniach. Jasne wygląda świetnie, ale jakiż to jest zgrzyt w tym rozgrywającej się w quasi średniowieczu historii. Zwierz poczuł jakby nagle wyrwano go totalnie z raz ustalonej i nawet konsekwentnej estetyki. Bardzo mu się to nie spodobało, zwłaszcza że w innych decyzjach dotyczących strojów nikt raczej błędu nie popełnił (zwłaszcza te noszone przez Maleficent są wspaniałe i mimo podobnego kroju bardzo różnorodne). A co do efektów to jeszcze jedno – niczego nie można im zarzucić… poza animacją wróżek. Coś to montion capture nie wyszło i przynajmniej dla zwierza poziom animacji tych postaci był jak z innej epoki – dużo mniej zaawansowanych efektów specjalnych. Zwierz zresztą nie rozumie, dlaczego nie można było zrezygnować z tej techniki i po prostu pomniejszyć zupełnie normalnie pokazane aktorki. Zwłaszcza, że jest to pewna niekonsekwencja narracyjna – skoro Maleficent wygląda jak człowiek to wróżki też wyglądać tak powinny nawet jeśli są mniejsze. A i na koniec jeszcze a propos uwag technicznych. Widzicie zwierz wie, ze zawsze kusi by napisać nową muzykę ale… jedną z największych zalet starej Śpiącej Królewny było wykorzystanie sporych partii z baletu Czajkowskiego. Tu poza wykorzystanym do napisów coverem Once upon a dream (w psychodelicznym wykonaniu Lany Del Rey) nie skorzystano z tamtej znakomitej ścieżki dźwiękowej. Howard zaś dostarczył takiej typowej rzemieślniczej roboty, która ponownie – nie jest zła tylko zupełnie nie porywa.
Zwierz miał cały czas wrażenie jakby scenarzyści mieli tak naprawdę pomysł tylko na te dwie postacie i wszystkie pozostałe dopisali bo trudno sprzedać komukolwiek film o czarownicy i jej zmiennokształtnym pomocniku.
No właśnie – zwierz chyba zaczyna się powtarzać więc czas powoli kończyć dzielenie się uwagami. Film ma swoje dobre momenty – poza Angeliną Jolie wyróżnia się też Sam Riley jako Diaval – towarzysz/kruk głównej bohaterki. I zwierz nawet wie, dlaczego – na te postacie twórcy mieli pomysł, je chcieli pokazać – inne niestety potraktowali po macoszemu. Nie jest też zła środkowa część filmu, w której pojawia się trochę poczucia humoru – którego w ogóle mało jest w tej historii (a przynajmniej takiego strawnego bo np. dowcipne sceny z wróżkami są niesłychanie irytujące). Zwierz nie jest szczególnym fanem sporej ilości narracji zza kadru bo zwierz zawsze ma wrażenie, że kiedy ktoś ma nam coś powiedzieć co znaczy że reżyser nie umie nam tego pokazać – tu było jej zdaniem zwierza odrobinę za dużo. Plus – zakończenie zdaniem zwierza przyszło nieco zbyt gładko – jasne to jest bajka Disneya ale to co wybacza się animacji w filmie aktorskim niestety wypada gorzej. Zresztą jeszcze – kończąc litanię zastrzeżeń – problemem jest też to, że film stoi w rozkroku. Miejscami wydaje się szukać narracji dla starszego widza (rządnego historii pogłębionej może nieco okrutnej i niesprawiedliwej) z drugiej strony cały czas nie chce stracić widza młodszego co prowadzi do zgrzytu kiedy historia która ma być oryginalna wpada w utarte i dość infantylne tory prowadzące do jedynego słusznego zakończenia. Ale ponownie – zwierz czuje się raczej filmem rozczarowany niż oburzony i wie, że na pewno sporo osób go polubi. Zwierz go nie znienawidził, w sumie nawet wie, że sporo osób może bez żalu przejść nad zastrzeżeniami zwierza i dobrze się bawić. Kto wie może ktoś nawet film pokocha. Ale jednak dla zwierza który do dziś ze ściśniętym gardłem ogląda drogę Aurory za zielonym światłem przez psuty zamek ten film był smutnym potwierdzeniem tego, że czasem zanim opowie się bajkę na nowo trzeba zadać sobie pytanie – czy naprawdę ma się lepszą bajkę do opowiedzenia. Bo zdaniem zwierza Maleficent tak naprawdę lepszą bajką nie jest. Przy czym musicie wiedzieć, że zwierz stawia bajkom bardzo wysokie wymagania. Nigdy nie zadawało go wyjaśnienie, że to tylko bajka, więc można sobie trochę dopuścić. Właśnie przy bajce (a właściwie poprawnie baśni) opuścić sobie nie można. Bo nie ma nic trudniejszego niż napisać dobrą baśń. Być może to właśnie zgubiło twórców. Zapomnieli jak w sumie niewiele dobrych baśni –przez te wszystkie lata napisano.
Zwierz wie, że film ma już w tym momencie fanów ale zwierz mimo najlepszych chęci nie będzie do nich należał. Taki zwierz zgorzkniały.
Ps: Zwierz miał wczoraj okazję – nareszcie!- obejrzeć Jacka pogromcę Olbrzymów – film Bryana Singera który zwierz strasznie chciał obejrzeć w kinie ale leciał tylko z dubbingiem więc zwierz zdecydował się poczekać. Wczoraj na HBO było bez dubbingu i zwierz był miło zaskoczony. Film ma wiele ciekawych pomysłów jak choćby księżniczkę która by być dobrą królową wszędzie szuka przygód (i ma cudownie piękną kobiecą zbroję), króla który nie jest głupi tylko ma na sercu dobro poddanych i magiczną grzywkę Ewana McGregora która każe się zastanawiać od kiedy w średniowieczu dostępny był żel do włosów. Film jest ładny, dowcipny i ma jedno z najfajniejszych zakończeń w bajkowych filmach jakie zwierz widział. To nie jest kontra do Maleficent bo to też inny gatunek i inny pomysł na film i liga nie ta sama ale zwierz miał złe przeczucia przed seansem a skończył film bardzo usatysfakcjonowany.
Ps2: Wiecie co zwierz poważnie rozważa czy nie złamać swojej zasady i nie napisać wam o filmach (dwóch) które dawno już swojej premiery miały.