Hej
Zwierz ma wrażenie, że wśród jego czytelników powszechne jest przekonanie, że zwierz kina polskiego nie lubi. Tymczasem zwierza do produkcji krajowych rzeczywiście podchodzi z dystansem ale także ze sporymi nadziejami. W końcu zwierz bardzo by chciał by u nas w kraju kręcono dobre filmy. Niestety im więcej nadziei tym bardziej bolą zawody i być może dlatego, zwierz woli już nie wybierać się na nowe doskonałe polskie produkcje do kina tylko czekać sobie spokojnie aż zostaną pokazane w telewizji. Tak było w przypadku dość powszechnie chwalonego „Chce się żyć”. Zwierz rzadko ma potrzebę rzucania się do kina zwłaszcza na dość kameralne produkcje i tu było podobnie. I zwierz jest przekonany, że wybrał dobrze. Dzięki temu mógł obejrzeć film na własnych zasadach raz na pewien czas konfrontując to co widzi w filmie z rzeczywistością. I tak powstały dwa zupełnie osobne wrażenia z produkcji.
Chce się żyć to jednocześnie bardzo dobry i budzący sporo zastrzeżeń film. Jednak czego się nie da kwestionować – to film znakomicie zagrany
Zacznijmy więc może od takiej prostej recenzji filmowej. Zwierz jest co prawda sentymentalny ale nie ulega łatwym wzruszeniom. Nie należy więc do grupy osób, które będą na tego typu produkcjach płakać. Być może to minus może plus pozwalający wyjść poza emocjonalną warstwę filmu i spojrzeć na konstrukcję fabuły czy sposób prowadzenia narracji. Zacznijmy więc od fabuły – historia zamkniętego przez chorobę we własnym ciele bohatera jest opowiedziana bardzo sprawnie. Prowadzona zza kadru narracja sprawia, że widz odczuwa podobną frustrację co nie mogący się porozumieć ze światem bohater. Do tego dobrze sprawdza się epizodyczna struktura opowieści – twórcy opowiadają nam o życiu Mateusza trochę przez relację z różnymi pojawiającymi się w jego życiu postaciami. Mamy więc doskonale napisaną i zagraną postać ojca (rzadko się zdarza w kinematografii taki ojciec niepełnosprawnego bohatera – prawdziwy, sympatyczny ale nieprzesadzony), ciekawie poprowadzony wątek matki i rodzeństwa. Nie ma tu niebezpiecznej sztampy – wręcz przeciwnie bardzo dużo tu naturalności. Podobnie jest też postaciami które pojawiają się na dłużej lub na krócej w życiu bohatera. Dziewczyna z bloku obok, mieszkający piętro niżej policjant, pracownicy domu opieki. Najciekawiej chyba na tym tle przedstawia się wolontariuszka – która z jednej strony wydaje się być naprawdę zainteresowana Mateuszem i wierzyć w jego możliwość porozumienia się ze światem, z drugiej – okazuje się, że chce przy pomocy tej znajomości załatwić własne problemy. Cały film opowiedziany w krótkich niekiedy zabawnych niekiedy poruszających scenach robi dokładnie to co reżyser sobie zaplanował – raz bawi, raz wzrusza, raz frustruje, niekiedy przeraża. Choć wszystko zmierza w kierunku swoistego happy endu, którego widz jest świadom już na samym początku. Przy czym niestety autor filmu jakby nie do końca wierzy w moc kina. Karty tytułowe kolejnych rozdziałów, czy nachalne dopowiadanie niektórych dość oczywistych dla widza emocji bohatera poprzez narrację zza kadru – to wszystko świadczy o jakimś braku ufności w samą moc obrazu. A ten nie jest najgorszy – choć jak zwykle w Polskich filmach kuleje dźwięk to sam sposób prowadzenia kamery jest ciekawy (zwłaszcza w pierwszej części filmu gdzie sporo widzimy z perspektywy podłogi na której leży bohater) a muzyka naprawdę na najwyższym poziomie.
Zwierzowi niezwykle spodobało się, jak przedstawiono w filmie relacje rodzinne – zwłaszcza pomiędzy Mateuszem a jego rodzeństwem.
Nie da się też złego słowa powiedzieć o aktorstwie. Dawid Ogrodnik jako cierpiący na czterokończynowe porażenie mózgowe Mateusz jest niesamowity. Zwierz nie wie jak można się nauczyć tak panować nad ciałem ale jest pod wrażeniem precyzji z jaką aktor zbudował fizyczność swojego bohatera. Przy czym jak zwierz przypuszcza jest niesłychanie trudno grać osobę, która nie może się porozumieć tak by jednocześnie widz doskonale czytał intencje bohatera a osoby które znają go gorzej niż my mogłyby go nie zrozumieć. Największe wrażenie robi jednak fakt, że aktorowi który tak bardzo gra ciałem udało się jednocześnie zagrać oczami, w których z czasem uczymy się odnajdywać emocje bohatera mimo, że wyraz twarzy nie ulega zmianie. Ale nie tylko Ogrodnikowi należą się pochwały. Doskonała jest Dorota Kolak jako matka – wierząca w syna, kochająca, otaczająca opieką ale podchodząca do Mateusza normalnie. Znakomitą rolę do zagrania dostał też Arkadiusz Jakubiak jako ojciec. Zwierzowi podobało się też rodzeństwo bohatera – zwłaszcza Helena Sujecka jako Matylda – starsza siostra której zachowanie wskazuje, ze jednak w tej opiece nad chorym Mateuszem o czymś rodzice rodzeństwa zapomnieli – zasygnalizowanie pewnego odstawienia na bok pozostałych dzieci to rzecz rzadka a ważna w filmach o rodzinie gdzie jest osoba niepełnosprawna. Zwierzowi podoba się też bardzo, że kiedy bohater przebywa w ośrodku to postacie drugoplanowe grane są przez – jak zwierz podejrzewa – pacjentów tego typu placówki bądź aktorów niepełnosprawnych umysłowo.
Świetną postacią w filmie jest młoda wolontariuszka której zachowanie jest niesztampowe choć – jak zwierz podejrzewa – nie do końca prawdopodobne z punktu widzenia funkcjonowania wolontariuszy w tego typu ośrodkach
Jak widzicie zwierz ma o filmie raczej dobre zdanie. Zwłaszcza, że bardziej niż na pokonywaniu niepełnosprawności koncentruje się on na najprostszej ludzkiej potrzebie – po pierwsze zostanie uznanym za niezależną jednostkę po drugie komunikacji ze światem. Sama niepełnosprawność choć odgrywa kluczową rolę dla fabuły jest tu pokazana jednak w sposób wybiórczy. Oszczędza się nam pewnych elementów najbardziej frustrujących – bohater jest przez długie lata właściwie uwięziony w domu ale na temat tego uwięzienia właściwie nic nie słyszymy. Podobnie nie słyszymy nic o braku znajomych, możliwości poznawania świata. Bohater wspomina o tym, że marzył o podróżach i przygodach ale właściwie do tej tęsknoty poznania świata już się później nie odwołuje. Podobnie życie w domu zostaje właściwie pominięte milczeniem – wszystkie czynności pielęgnacyjne, kwestie poruszania się itp. pojawiają się dopiero kiedy bohater trafia do domu opieki gdzie są one wykonywane przez profesjonalnych opiekunów. Podobnie jest z przygryzaniem sobie wargi – bohater z jednej strony cierpi z tego powodu z drugiej – wszystko jest estetyczne. Bo to jest taka ładna filmowa niepełnosprawność, która porusza ale nie przekracza żadnych naszych granic. Zwierz nie ma o to pretensji – w końcu to film i to na dodatek jak na warunki polskie poruszający dość rzadko podejmowane kwestie – co jednak np. w przypadku zwierza każe z dystansem podejść do tych którzy byliby twórcom gotowi wybaczyć wszystko tylko ze względu na podejmowany temat. Tymczasem właśnie ze względu na podejmowany temat, trzeba sobie stawiać co raz to wyżej poprzeczkę.
Jedna z rzeczy które zwierza denerwują to fakt, że w ośrodku w którym przebywa bohater nic się nie zmienia przez kilkanaście lat. Jest PRLowsko bo ma być smutno i przygnębiająco. Tak jakby niepełnosprawność nie mogła strasznie doskwierać też po remoncie
No właśnie, zwierz powiedział, że film zarówno budzi w nim pozytywne jak i jak najbardziej negatywne emocje. Skoro już powiedzieliśmy o tym co się zwierzowi podoba to teraz przejdźmy do tego co zwierza boli. Otóż twórcy filmu oparli przekaz o historię prawdziwą. Jasne filmy oparte o prawdziwe historie nie muszą być dokumentami. Jednak w tym przypadku pozornie drobne zmiany sprawiły, że cała historia nabrała zupełnie nowego wydźwięku. Zacznijmy od samych dat. Przemysław Chrzanowski pierwowzór bohatera urodził się w 1980 roku, do ośrodka opiekuńczego trafił osiem lat później zaś z umożlwiającego porozumiewanie się ze światem alfabetu Blissa nauczył się korzystać mając lat 16 czyli w 1996 roku, w 2001 jego historię opisano po raz pierwszy, potem zrealizowano film dokumentalny. Tymczasem Mateusz bohater filmu mieszka w domu rodzinnym jak się wydaje do pełnoletności (albo nawet dłużej) i zaczyna się komunikować ze światem dopiero po 2005 (o ile nie w 2008). Lekarze z dumą informują, że po 26 latach braku komunikacji ze światem nareszcie udało mu się porozumieć. Te przesunięcia zdaniem zwierza zupełnie zmieniają wydźwięk historii. Choć Polsce wciąż jeszcze bardzo daleko do europejskich standardów opieki nad niepełnosprawnymi to jednak lata 90 to nie to samo, co lata dwutysięczne. Chociażby dlatego, że sporo w naszej opiece zmieniło przystąpienie do Unii czy po prostu napływ kasy której w latach 90 po prostu nie było. Poza tym o ile zwierz uważa, że możliwym jest by matka nie zauważyła u kilkuletniego dziecka prób komunikacji o tyle fakt że przez te dwadzieścia lat razem nie było żadnego momentu porozumienia – brzmi nieco mniej prawdopodobnie. Zaś uzyskanie możliwości komunikowania się ze światem kiedy ma się 16 lat to ponownie co innego niż wtedy kiedy nikt nie rozumie bohatera przez 26 lat.
Zwierz ma trochę pretensji do filmowców że zamiast po prostu przyznać, że wszystko zmyślili udają że coś to jednak wspólnego z życiem miało. A tymczasem ta historia z życia miejscami jest mniej miejscami zdecydowanie bardziej dramatyczna. Skoro jest tyle różnic – po co udawać że wzięło się cokolwiek poza samym punktem wyjścia
Podobnie jest zresztą w przypadku wyglądu placówek – dom opieki w którym przebywa nasz bohater zupełnie się nie zmienia mimo, że upływ kilka zupełnie kluczowych lat dla wyglądu takich placówek w Polsce. Ale na potrzeby filmu mamy przestrzeń szarą burą i właściwie niezmiennie PRLowską. Zdaniem zwierza takie przesunięcia – niby drobne ale poczynione zdecydowanie celem podwyższenia dramatyzmu historii sprawiają że widz jest nieco zdezorientowany – z jednej strony zapewnia się go, że ogląda historię w miarę prawdziwą z drugiej – szybkie sprawdzenie faktów pokazuje, że film zdecydował się jednak na takie odstępstwa od historii, że trudno tu mówić o jakiejkolwiek prawdzie. Ponownie – zwierz wie, że nie ogląda filmu dokumentalnego, ale denerwują go zmiany – które co więcej sprawiają że historia jest niespójna. To czy kogoś diagnozowano, badano i leczono w latach 80 i 90 czy też w ciągu ostatnich kilkunastu lat to jednak spora różnica. Chociażby dlatego, że dziś mamy zdecydowanie lepszą aparaturę diagnostyczną pozwalającą stwierdzić czy z osobą nie mogącą się komunikować jest kontakt. Ale nawet jeśli machnąć ręką na te zmiany – chyba najbardziej boli zakończenie. Pozytywne pokazujące, że wraz z pozyskaniem możliwości komunikacji natychmiast pojawia się godność – własny pokój, komputer, wózek, nowe zęby. Kiedy widz zdaje sobie po seansie sprawę, że to boleśnie życzeniowe zakończenie czuje się trochę wykorzystany. Piękna wzruszająca historia nie ma jednak wzruszającego zakończenia – zamiast niego jest takie brzydkie i życiowe. Pierwsza myśl idzie ku autorom którzy decydują się tak skończyć film by dać widowni poczucie, że nie wszystko poszło na marne. W końcu kto by chciał obejrzeć film o niepełnosprawności ze złym zakończeniem. Z drugiej jednak strony – skoro już opieramy fabułę o czyjeś doświadczenia to dodawanie im dobre zakończenia jest odrobinę cyniczne. Podobnie zresztą jak stwierdzenie reżysera że nie robi się filmów o niepełnosprawności dla zysku. Tymczasem wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że ten rodzaj produkcji – gdzie wszystko się dobrze kończy a trudności zostają w końcu pokonane przez siłę woli, optymizm i wiarę – sprzedaje się, sprzedawał i będzie się sprzedawał doskonale. I nie ma co udawać że tak nie jest.
Zwierz nikomu nie powie, że nie powinien filmu oglądać z przyjemnością czy nawet ze wzruszeniem ale jednak to jest narracja bardzo filmowa, podlegająca pewnym schematom i nie przełamująca pod tym względem żadnej bariery dobrze znanego gatunku filmów opowiadających podobne historie.
Widzicie każdy film funkcjonuje w dwóch płaszczyznach. Z jednej strony mamy to co możemy nazwać wartościami ogólnoludzkimi. Gdyby ‘Chce się żyć” ładnie zapakować i wysłać Niemcom, Hiszpanom i Amerykanom zwierz może się założyć, że film wywołałby mniej więcej takie same reakcje. Co więcej reakcje dość dobrze wyliczone przez twórców którzy dobrze wiedzą jak tego typu fabułę się konstruuje i robią to zaskakująco wręcz sprawnie. Pod tym względem ‘Chce się żyć” jest trochę jak francuski film ‘Nietykalni” – uniwersalna historia o człowieku i jego dążeniu do niezależności. Ale podobnie jak Niezniszczalni we Francji tak samo „Chce się żyć” w Polsce musi budzić pewne kontrowersje i pytania o to jak bardzo można zmieniać czyjąś historię, wygładzać pewne kwestie czy dawać dobre zakończenie tam gdzie go nie było. Zwierz z jednej strony rozumie twórców, z drugiej jest jednak zły, że wychodzimy z kina z poczuciem pewnej satysfakcji, do której nie mamy prawa. I tak zwierz wychodząc trochę poza recenzje filmu musiał się zastanowić ile w tym wszystkim dobrych intencji, ile prostej chęci wyciśnięcia łez a ile uznania, że cudze życie choćby nie wiadomo jak ciekawe i poruszające nie było w istocie dobrym tematem na film. Bo w życiu paskudnie nic się nie chce po prostu dobrze skończyć. Nawet jeśli się powie: dobrze jest.
Ps: Ten wpis jest 1907 na blogu. Zwierz od miesięcy obiecywał sobie, że nie przegapi i napisze coś fajnego na 1900 wpis no i oczywiście przegapił. Cóż najwyraźniej mózg zwierza nie został zaprogramowany by łapać okrągłe cyfry (dlatego uwielbia wszystkich czytelników którzy robią to za niego). Zwierz z przerażeniem myśli o tym że jeszcze w tym roku może osiągnąć dwa tysiące wpisów. Wiecie o czym zwierz wtedy zawsze myśli? Kiedy był młodszy na ostatniej stronie gazety drukowano komiks z Garfieldem. Codziennie inny. Zwierz któregoś dnia pomyślał – jak to możliwe że ktoś znajduje codziennie pomysł na dowcipny pasek o kocie. Zwierz do dziś nie ma pojęcia. Ale czasem myśli sobie, że wyraźnie chcąc posiąść odpowiedź na to pytanie postanowił w ramach eksperymentu przetestować na sobie kiedy skończą mu się pomysły. To może jeszcze potrwać.
Ps2: A tak przy okazji dziś powinien na Seryjnych wylądować wpis do którego łapkę przyłożył zwierz.