Hej
Co roku na antenach stacji telewizyjnych debiutuje kilka do kilkunastu nowych seriali. Część z nich niebezpiecznie przypomina już te produkcje które kiedyś widzieliśmy. Nie jest to jakaś szczególnie odkrywcza refleksja. Pomijając fakt, że lubimy te piosenki które już znamy seriale mają też swoje schematy i gatunki. Nie ma się co zżymać na to, że do telewizji znów trafi nowy serial o dobrych policjantach, jakiś procedural z kobietą i mężczyzną mającymi się ku sobie czy sitcom który będzie za wszelką cenę próbował powtórzyć sukces przyjaciół. Zwierza to nie denerwuje, wręcz przeciwnie od czasu do czasu czeka na produkcje, które zastąpią mu te seriale które lubił ale których już na antenie nie ma. Jednak w tej powtarzalności jest pewne zjawisko za którym zwierz nie przepada. A wiąże się nie tyle z samymi serialowymi gatunkami co ze scenarzystami. Którzy czasem chcą mi w kółko sprzedać dokładnie ten sam serial.
Zwierz usiadł obejrzeć sobie pogodne Bunheads kiedy zrozumiał, że już raz ten serial widział. Mimo, że nigdy nie oglądał serialu o baletnicach
Ta refleksja naszła zwierza kiedy oglądał skasowany już serial Bunheads. Serial opowiada o tancerce z Vegas która bierze szybki ślub i wyjeżdża do miasteczka Paradise. Miasteczko to niewielka mieścina gdzie wszyscy są odrobinę szaleni, nie ma kina a jedyną atrakcją jest miejscowa szkoła tańca prowadzona przez teściową naszej bohaterki. Serial dzieli akcję pomiędzy obserwowanie jak da sobie radę z nowym środowiskiem wygadana i dowcipna tancerka a śledzeniem jej czterech uczennic, które mają typowe nastoletnie problemy, niekoniecznie związane z tańcem. Serial sam w sobie nie byłby zły – jedna z tych pogodnych produkcji, która dzieje się w takim alternatywnym świecie gdzie nawet tragedie nie są szczególnie przerażające, a wszystko jest takie ładne, sympatyczne a ludzie zawsze umieją dowcipnie nawiązań do kultury popularnej. Niestety miał on jedną wadę – twórczyni serialu Amy Sherman-Palladino napisała po prostu jeszcze raz Gilmore Girls nieco tylko zmieniając układ postaci. Główna bohaterka Bunheads mówiła i zachowywała się tak, że można byłoby bez trudu podłożyć pod nią postać Lorelai. Wszystkie jej uczennice złożone razem zachowywały się tak jak Rory. Prowadząca studio teściowa nie tylko zachowywała się jak matka Lorelai ale też grała ją ta sama aktorka. Zwierz znudził się po kilku odcinkach kiedy zdał sobie sprawę, że mimo zmiany scenerii dostaje tak właściwie postacie które zna z innego serialu.
Autorka rozbiła jedną postać na cztery dziewczyny ale wciąż pisała właściwie tą samą bohaterkę
Podobny problem ma zwierz z Newsroom, tak jak w przypadku wszystkich seriali Aarona Sorkina człowiek ma wrażenie, że gdzieś już to wszystko widział. Zwierz nie oglądał wiernie West Wing ale za to bardzo lubił (i nadal lubi ) Studio 60 on Sunset Strip – doskonały serial który niestety skasowano. Teraz oglądając Newsroom ma wrażenie, jakby po prostu Sorkin wziął postacie z tamtego serialu i zdecydował się, że będą pracować w wiadomościach. Ten sam rodzaj bohaterów, te same relacje i co więcej – te same frazy. Serio, wielbiciele scenarzysty przeanalizowali linie dialogowe West Wing, Studio 60 i właśnie Newsroom i wyszło im, że Sorkin popełnia co chwilę auto plagiat. Zwierz nie ma tu wielkich pretensji do autora bo jasne że człowiek czasem się powtarza, ale dla widza to dziwna sytuacja kiedy właściwie tylko zmieniają się dekoracje a bohaterowie właściwie pozostają ci sami. Co ciekawe zwierz rozmawiał z kilkoma osobami i większość z nich jako swój ulubiony serial scenarzysty podaje ten który widziało jako pierwszy. Co nie dziwi – ten niesłychanie błyskotliwy styl pisania dialogów robi wrażenie gdy spotykamy się z nim po raz pierwszy. Kiedy jednak okazuje się, że u autora wszyscy tak mówią staje się to może nie irytujące, ale nie wydaje się już tak odkrywcze i inteligentne. Być może dlatego (choć nie tylko dlatego) zwierz nie przepada za Newsroom, który dla niego wiele traci przez swoje podobieństwo do poprzednich produkcji napisanych przez tego scenarzystę.
Jednym z największych problemów jakie zwierz ma z Newsroom jest fakt, że on ten serial jakby już kiedyś widział
Podobny problem miał zwierz z produkcjami Shonda Rhimes. Oczywiście zwierz bardzo lubił Grey’s Anatomy i rzeczywiście nie będzie się kłócił że Skandal nie jest jakoś szczególnie podobny do historii pracujących w Seattle lekarzy. Ale już Off The Map (skasowane) czy Private Practice – były bardzo podobne. Oczywiście można stwierdzić że Private Practice powinno być bardzo podobne bo dzieje się w tym samym świecie – tu zwierz się zgadza ale jednak miał wrażenie, że Shonda żongluje w kółko tymi samymi typami postaci i sytuacji w których mogą się znaleźć. Natomiast Off The Map było już produktem całkowicie wtórnym, bo cóż z tego, że serial opowiadał o małym szpitalu gdzieś w Ameryce Południowej (zwierz nie zapomniał gdzie po prostu autorka nie wybrała żadnego kraju i działo się to wszystko gdzieś w Ameryce Południowej) skoro autorka pisała postacie i relacje między nimi tak jakbyśmy nigdy nie opuścili Seattle. Zwierz oglądał tamten serial nie mogąc wyjść z podziwu jak bardzo był nieoryginalny.
Oglądając Off The Map zwierz miał wrażenie jakby Shonda nawet nie starała się napisać czegoś nowego tylko po prostu wrzuciła w jedno miejsce kilka znanych z innych produkcji postaci
Zresztą to poczucie, że autor serialu ma w kieszeni tylko kilka postaci i kilka tricków zna chyba każdy kto zapoznał się z twórczością Stevena Moffata. U Moffata muszą się pojawić pewne rozwiązania – jak np. śmierć która tak naprawdę nie jest śmiercią, czy niesłychanie błyskotliwe zakończenie wątku które w istocie jakby się nad tym zastanowić – jest wielką dziurą w scenariuszu i nie pasuje do reszty odcinka czy serialu. Poza tym Moffat lubi ładne dowcipne dialogi które niekoniecznie mają sens czy posuwają akcję do przodu. Wymieniać można długo ale widz dość instynktownie widzi i czuje, że jego autor zdecyduje się na jedno z wykorzystanych już wcześniej zakończeń, czy na jakaś formę lubianych przez siebie scen. Oczywiście teoretycznie każdy odcinek wydaje się od siebie inny, ale jakby je zestawić jak na dłoni widać że ilość pomysłów jest ograniczona. I ponownie – ludzie którzy zaczynają od nowych odcinków napisanych przez Moffata wolą je często niż te starsze – bo jeszcze nie widzą schematu.
Kiedy się ogląda Empty Child człowiek jest szczęśliwy że jednak wszyscy żyją. Ale niestety potem okazuje się, że zawsze wszyscy przeżywają
Możecie powiedzieć, że zwierz się czepia bo opisuje zjawisko które normalnie w kinematografii nazwalibyśmy po prostu unikalnym stylem reżysera czy scenarzysty. Nie da się ukryć że bohaterowie filmów Tarantino są swoimi krewniakami, co zwierz wcale nie denerwuje tylko bardzo cieszy, a wszyscy u Woodego Allena mówią podobnym dowcipnym językiem, a po połowie jego filmów błąka się dokładnie ten sam bohater. Zwierz doskonale zdaje sobie sprawę z tego braku konsekwencji. Co więcej nie ukrywa, że sam nie jest do końca pewny dlaczego powtarzalność stylu u scenarzystów serialowych mu przeszkadza natomiast u filmowych uznaje ją za zaletę (fakt że Wes Anderson kręci praktycznie wciąż ten sam film jest jednym z czynników za które zwierz reżysera kocha). Być może zbyt szybko i zbyt łatwo przychodzi nam stawianie filmów i seriali obok siebie jako dwie formy sztuki wizualnej które zawsze można ze sobą porównać. Bo w sumie logiczne jest, że jeśli scenarzysta napisał kilka filmów to wciąż czujemy niedosyt jego stylu i wykreowanych przez niego postaci. Inaczej rzecz się ma kiedy obejrzeliśmy już kilkadziesiąt odcinków serialu i teraz proponuje się nam pod innym tytułem jeszcze raz to samo. Pod tym względem pisanie na potrzeby telewizji jest jednak zadaniem trudniejszym od pisania na potrzeby filmu.
Bryan Fuller to dobry przykład scenarzysty który zatrudnia tych samych aktorów, nawet buduje podoba atmosferę ale się nie powtarza
Oczywiście zwierz nie bierze pod uwagę jednego czynnika. Ludzie niekiedy lubią oglądać jeszcze raz serial który już gdzieś widzieli. Pod tym względem serwowanie widzom ponownie tych samych postaci może być jakimś przepisem na sukces. Choć patrząc na przywołany na początku przykład Bunheads – chyba nie jest to takie proste. Z drugiej strony jest wielu scenarzystów – jak Joss Whedon czy Bryan Fuller którzy z jednej strony proponują widzowi coś bardzo podobnego i wciąż korzystają z podobnych rozwiązań fabularnych, ale za każdym razem jest to odrobinę inne co sprawia, że widz nie ma aż tak silnego wrażenia, że już gdzieś tych bohaterów i ten świat widział. Tak więc chyba mamy tu do czynienia z takim zjawiskiem, które po pierwsze nie ma zasady, po drugie – nie koniecznie musi wszystkim przeszkadzać. Może po prostu zwierz tylko narzeka. Choć z drugiej strony czy to nie jest nieodłączny element stylu zwierza, który pojawia się na tym blogu od pierwszego odcinka?
Ps: Zwierz idzie na Monty Phytonów więc spodziewajcie się jutro recenzji. Miejmy nadzieję entuzjastycznej
Ps2: Pamiętacie, że jeszcze dziś możecie wskoczyć na Avangardę?