Zwierz postanowił trochę zmienić zasady związane z recenzowanymi filmami. Kiedyś zwierz trzymał się zasady że recenzuje tylko co w kinach. Teraz jednak myśli, że nieco częściej będzie pisał o nowych filmach które pojawiają się na DVD tak jak o Klubie Jimmy’ego
Loach kręci film o Irlandzkich komunistach. I to jest niesamowite oglądać sobie produkcję kręconą z perspektywy zupełnie innych doświadczeń
Zwierz o najnowszym filmie Kena Loacha dowiedział się w czasie trwania poprzedniego festiwalu w Cannes. Klub Jimmy’ego to druga część Irlandzkiej trylogii reżysera – rozgrywająca się równo dziesięć lat po wydarzeniach z Wiatru Buszującego w jęczmieniu. Tym razem Loach spogląda na napięcia polityczne i społeczne przez pryzmat życia Jamesa Graltona – lokalnego komunistycznego działacza prowadzącego społeczny klub dla mieszkańców okolicznych wiosek. Oczywiście w latach 30 nic nie jest proste – żeby potańczyć jazz, porozmawiać o poezji czy nauczyć się rysować, trzeba stoczyć walkę z kościołem katolickim, lokalnymi organizacjami o nacjonalistycznym zacięciu i ludźmi bojącymi się zmiany. Co więcej właśnie wieją wiatry historii – strajki, eksmisje, i rosnące wśród ludzi niezadowolenie (po kryzysie w Ameryce do Irlandii nie dociera już tyle pieniędzy od krewnych co kiedyś).
W sumie pytanie w filmie jest proste – jesteś za postępem czy przeciw. Choć w sumie gramofon to nawet ksiądz sobie kupi
Loach – co nie dziwi – ani przez chwilę nie kryje gdzie w tym sporze – starego z nowym leży jego serce. Tytułowy Klub Jimmego to miejsce niemal idylliczne – obok zabawy i radosnych tańców, widzimy mieszkańców wioski analizujących poezję Yeatsa, chłopców uczących się boksować, lekcje rysunku. Wszystko za darmo, dla wszystkich którzy chcą się uczyć, poszerzać swoje horyzonty. Wszelkie zyski idą na wyposażenie klubu, ludzie dzielą się wiedzą. Miejsce przyciąga i młodych i strych zaś nasi społecznicy to ludzie dobrzy, cierpliwi i otwarci. Z drugiej strony mamy kościół – choć reżyser jednoznacznie sprzeciwia się sposobowi myślenia kościoła to jednak nie idzie w takie najprostsze potępienie. Choć mamy w filmie – pewnie przywołującą wspomnienia nie jednego polskiego widza scenę w której ksiądz czyta z ambony kto powinien się wstydzić, to jednak obraz wcale nie jest tak bardzo jednoznaczny. Ojciec Sheridan – to człowiek stanowczy, pewny swoich racji i opowiadający się za taką wizją świata i kraju w którym kościół pełni nadrzędną rolę. Jednocześnie jednak widać, że nie jest głupi – potrafi dostrzec w swoim oponencie człowieka który jest wierny swoim przekonaniom i nie boi się za nie ponieść ofiarę. Dlatego jest doskonały partnerem do rozmowy dla Jamesa – jedna z ich scen jest doskonała – gdy próbują się wzajemnie przekonać kto wie lepiej czego potrzebuje społeczność. Loach wprowadza też postać Ojca Seamusa – to młody ksiądz który na sprawę potępiania klubu patrzy nieco inaczej – dla niego działania kościoła są niebezpieczne bo zniechęcają ludzi do wiary i odciągają od kościoła. Nie jest on rzecznikiem zmiany (choć słusznie zauważa w chwili gniewu że wielu potępiających zmianę pewnie by i Jezusa potępiło) ale ugody, spokoju, rozwagi. Tu z kolei Jimmy zauważa że woli ludzi bardziej w swoich poglądach stanowczych a nie miękko układających się ze wszystkimi.
Postać księdza na całe szczęście jest nieco bardziej skomplikowana. Co ciekawe mu też przypadło przypomnienie bohaterowi, że choć jego idee są szlachetne to jednak powinien pamiętać o Stalinie (mamy lata 30 więc wspomni też głód na Ukrainie)
Konflikt z kościołem teoretycznie stanowi główną oś filmu ale tak naprawdę – jest to konflikt z państwem. Państwem, które jednak nie spełnia oczekiwań swoich obywateli. To ciekawe spojrzeć na film – nakręcony w ostatnich latach – gdzie komuniści są dobrzy (o zbrodniach Stalina i głodzie na Ukrainie wspomina tu co ciekawe ksiądz) i pokazani jako ludzie balansujący na granicy świętości. Nie zrozumcie zwierza źle – takie podejście do komunizmu jakie prezentują nasi bohaterowie rzeczywiście sprawia, że sceny ze wspólnej świetlicy ogląda się z uśmiechem. Och jakże piękna jest ta wizja wspólnej społecznej pracy, wspólnego dzielenia się wiedzą (chęć edukowania się niższych warstw też jest ważnym elementem filmu) i życia z radością w sercu. To wizja nie skażona tym co z haseł, pomysłów i poglądów zrobiono potem – kiedy były wykorzystywane w systemach nie mających z komunizmem wiele wspólnego. Oczywiście widz z Europy zachodniej spogląda na ten film inaczej niż widz polski. Ale i widzowi polskiemu dobrze zrobi kiedy rzuci okiem na film nakręcony bez pewnego obciążenia historycznego. Można zobaczyć jak ludzie zupełnie inaczej postrzegają pewne idee i jak inaczej brzmią bohaterowie mówiący do siebie towarzyszu.
Cała historia rozgrywa się z uwzględnieniem także szerszych ruchów społecznych i konfliktów wychodzących poza lokalny klub. Sporo miejsca poświęca się nielegalnym eksmisjom. Ponownie coś co pewnie nie jednemu widzowi skojarzy się ze współczenymi problemami
Zwierz musi jednak przyznać, że to jest film kręcony tak z sercem po jednej stronie że czasem aż zęby bolą. Ksiądz potępia z ambony chodzenie na potańcówki – w następnej scenie ojciec bije do krwi córkę (choć akurat uważam że to dobra scena by pokazać, że wszystko co mówi się w kościele ma swoje konsekwencje w życiu prywatnym mieszkańców okolicznych wiosek), widzimy radośnie tańczącą irlandzkie tańce małą dziewczynkę? Wiadomo że zaraz zaczną strzelać. Jest przeurocza lekcja tańca czy śpiewu na której nic zdrożnego się nie dzieje – wpadnie policja. To są elementy które strasznie kłują w oczy – podobnie jak straszliwie sentymentalna ostatnia scena wzięta jakby z filmów Hallmarku a nie z filmu tak dobrego reżysera. Zwierz przyzna szczerze, że w pewnym momencie oglądając film miał takie poczucie, że niestety jeśli reżyser niczym go nie zaskoczy to cała historia – choć w sumie nakręcona z sercem – trafi na półkę tych filmów, przy których bardzo dobrze rozumie się intencje reżysera ale wszystko jest zdecydowanie zbyt łopatologiczne by nas poruszyć.
Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to najbardziej subtelny film jaki kiedykolwiek nakręcono. Niekiedy jest wręcz boleśnie czarno biały
Loach jednak potrafi zaskoczyć. Co ciekawe w scenach które koniecznie mają coś wspólnego z głównym konfliktem. Nasz główny bohater James – powracając po latach emigracji do rodzinnej wioski musi się pogodzić z tym, że jego ukochana sprzed lat Oonagh, ma męża i dzieci. To, że bohaterowie mimo lat rozłąki się kochają nie jest dla widza żadnym zaskoczeniem. Ale Loach rozgrywa wątek subtelnie – dając właściwie bohaterom jedną – nieco z innego filmu – scenę samotnego wspólnego tańca. Ileż jest w tej scenie emocji – od pożądania, przez miłość, po poczucie winy. Loach rozgrywa nam piękne tragiczne (bo niespełnione uczucie) w dwóch scenach filmu – obywa się bez romansu (dobrzy komuniści nie romansują) ba! nawet bez pocałunku. A jednak czujemy emocje bohaterów i kiedy mówią o złamanym sercu to doskonale wiemy co czują. Zaskakujące znaleźć ten wątek wśród politycznych i historycznych rozrachunków. Drugim elementem który zaskakuje – czy może inaczej – dodaje filmowi lekkości jest poczucie humoru reżysera. Pod koniec filmu mamy doskonałą scenę z matką bohatera i policją – kto się nie uśmiechnie ma serce z kamienia.
Gdzieś tak w połowie tych ideologiczno, politycznych rozgrywek jest scena jak z innego filmu. Bardzo zresztą dobra
Wypadłoby powiedzieć parę słów o aktorach. Zwierz przyzna szczerze, że słabo zna Irlandzkich aktorów. To znaczy tych którzy jak obecny w filmie Anderw Scott wybrali brawurową karierę w Wielkiej Brytanii zwierz kojarzy – ale tych którzy są znani w lokalnej kinematografii, zwierz rozpoznaje znacznie gorzej. Ale tu właściwie koniec zastrzeżeń bo film jest doskonale obsadzony. Grający główną rolę Barry Ward, jest odpowiednio sympatyczny i charyzmatyczny byśmy bez trudu zrozumieli dlaczego bohater cieszy się popularnością w okolicy. Poza tym aktor ma jedną – bardzo przydatną w tym zawodzie cechę. Na filmie jest bez porównania przystojniejszy niż na jakimkolwiek promującym produkcję zdjęciu. Taki rodzaj fotogeniczności marzy się niejednemu aktorowi. Zwierzowi podobała się też Simone Kirby w roli Oonagh bo przede wszystkim nie wyglądała jak wygnana na Irlandzką wieś modelka, a poza tym widać determinację i inteligencję jej postaci. Doskonały jest Jim Norton w roli ojca Sheridana – nie jest łatwo zagrać taką postać by nie wypadła ona zupełnie jednoznacznie w oczach widzów. Nieco mniej ma do grania w filmie Andrew Scott ale w jego przypadku nawet jedna scena potrafi robić duże wrażenie na widzu. Zwierzowi jednak najbardziej podobała się aktorka grająca matkę głównego bohatera. Zwierz dawno nie widział tak doskonale pokazanej na ekranie starszej zrównoważonej i życzliwiej kobiety. Miał wrażenie jakby widział prawdziwą osobę a nie aktorkę.
Aktor w głównej roli jest doskonale obsadzony bo jakoś od razu rozumiemy, dlaczego ludzie mu ufają i traktują jako naturalnego przywódcę
Co ciekawe w Polsce film – zwłaszcza biorąc pod uwagę okładkę – próbuje się troszkę sprzedać jako produkcję o tańcu, i tym konflikcie – radość i taniec kontra katolicka moralność i umartwianie się. Oczywiście sa tam te wątki ale najciekawsze jest to co dotyczy wszystkich bohaterów – poczucie niesprawiedliwości. To jest motyw przewodni filmu – wychodzący daleko poza ten jeden spór a nawet poza jedną sytuację historyczną. Loach wyraźnie nie jest w stanie tego braku sprawiedliwości, równości – zwykłej przyzwoitości znieść. To jest w filmie bardzo wyraźne – i nie dotyczy tylko relacji z państwem czy kościołem. Ale także relacji między posiadającymi a nie uprawiającymi ziemię, między rodzicami a dziećmi, między ludźmi o różnych poglądach. Nawet fakt że Jimmy nie może być z kobietą którą kocha dopisuje się do tej litanii niesprawiedliwości – zarówno ludzkich jak i życiowych. Co więcej Loach widzi taką prostą alternatywę – zamiast niesprawiedliwości, wspólnota, zamiast konfliktu, nauka i radość, zamiast pieniędzy, dzielnie się wiedzą i czasem. Cóż kto by się nie dał porwać tej wizji – choćby na krótki czas seansu.
Lokalna elita, jak to elita, są czy alkohol i sprzeciwia się zmianie.
Zwierz zastanawia się jak Klub Jimmy’ego przyjęto by w Polsce gdyby miał naprawdę szeroką dystrybucję. O ile krytyk miejski może kręcić nosem, to pewnie nie jeden mieszkaniec małej miejscowości, zobaczyłby tu lokalnego księdza, jego zwyczaje i podejście do parafian. Jednocześnie, mimo braku podobnych okoliczności historycznych, pewnie w niejednej miejscowości znalazłby się taki Jimmy, który – może już pod nieco innymi hasłami- wdaje się w konflikt z kościołem. Albo nawet nie z kościołem ale z władzą. Dlatego zwierz ma wrażenie, że cała historia – mimo, że opowiedziana miejscami zbyt łopatologicznie i może nieco za bardzo czarno biało, jest paradoksalnie całkiem współczesna. Jednocześnie zwierz nie będzie bronił filmu jako dzieła filmowego. Loach zdaniem zwierza popełnił tu sporo błędów. Ale jednocześnie – co charakterystycznego u tego reżysera – to film tak bardzo nakręcony z sercem i z uczuciem – że wiele można twórcy wybaczyć. Zwierz uwielbia takie filmy które są szczere – a tu nie ma chyba ani odrobiny zakłamania. Oczywiście – nie jest to najlepszy film Loacha ale ogląda się go bardzo dobrze. Mimo wad.
Trzeba przyznać że film wywołuje uśmiech – głównie tam gdzie reżyser bardzo sugestywnie pokazuje nam jak mogłoby być pięknie gdyby ludzie mogli dzielić się wiedzą i radością bez poczucia winy
Zwierz wspomniał, że kupił film na DVD – nie był to wielki koszt – zaledwie 29 zł. Wydanie jest z książeczką, która zawiera dobry – i wiele wnoszący do odbioru filmu wywiad z reżyserem. Całość nie prezentuje się jakoś szczególnie znakomicie ale np. nareszcie na grzbiecie jest tytuł więc jak postawicie film to wiecie co to za okładka. Zdaniem zwierza – warto sobie kupić na spółkę ze znajomymi – tyle co wyprawa do kina, a jeszcze płyta zostanie. Bo to na pewno dwie godziny, które nawet jeśli same w sobie nas nie poruszą to stanowią doskonały punkt wyjścia do dalszej dyskusji.
Ps: Zwierz obejrzał film w ramach przedziwnego zadania jakie sobie postawił – obejrzenia wszystkich filmów produkcji Film4 Productions. Na razie obejrzał 52.
Ps2: Co zwierz obiecał wam kiedyś napisać pozostaje obiecane.