Na Pride (po polsku Dumni i Wściekli ale ostatni raz korzystamy z tego tytułu) zwierz czekał długie miesiące. Jako wielbiciel kinematografii angielskiej nie mógł ominąć produkcji. Wiele się po filmie spodziewał. Ale chyba nie spodziewał się, że wyjdzie z niego tak zauroczony.
Film nie jest smutną opowieścią o ciężarach życia. Ale Billy Elliot tez nie był
Zacznijmy od wyjaśnienia jednej ważnej kwestii. Pride to tzw. Feel good movie. To dość konkretny gatunek filmowy który ma sprawić, że będzie nam na tym świecie lepiej. Ten rodzaj filmów z pewną premedytacją wprowadza nas w dobry humor. W najprostszym wydaniu bierzemy jakąś historię romantyczną, dorzucamy piękne widoki, albo jakieś święto i proszę już wszyscy czują się dobrze. Ewentualnie dodajemy słodką historię rodzinną, czasem historię pokonywania przeszkód. Mniej więcej od początku wiemy jaki jest nastrój filmu – który w opozycji do często bolesnego realizmu, próbuje się odwołać do nieco jaśniejszych stron ludzkiej natury. Feel Good movie który działa to bardzo dobry kawałek kina – nie jest go łatwo zrobić ale kiedy się uda – wtedy widz wyjdzie z kina zadowolony. Pride gra w nieco trudniejsza grę – robi feel good movie – nie uciekając jednocześnie od kilku spraw i tematów które nikomu nie przyniosą uśmiechu na twarzy. Ale właśnie dlatego wygrywa.
Pride nie udaje że jest innym filmem niż po prostu komedią z całkiem rozsądnym i pełnym dobrych intencji przesłaniem
Pride opowiada o dość zaskakującym momencie w historii górniczych strajków kiedy to na pomoc górnikom zdecydowała się grupa aktywistów ze społeczności gejów i lesbijek. Zgodnie z założeniem, że jedna uciskana grupa powinna pomagać drugiej. A że świat nie jest różowy i nie zawsze udaje się przebić przez duże związki zawodowe, nasza radosna londyńska grupa działaczy na chybił trafił wybiera małą Walijską wioskę. I tak dochodzi do spotkania dwóch grup które w innych chwilach nie miałby szans się spotkać – i do sojuszu zawiązanego raczej ze wspólnej niechęci niż z naturalnej potrzeby zbliżenia. Oczywiście nie trudno dostrzec że takie zbliżenie dwóch społeczności od razu daje doskonały materiał komediowy. Udziela nam się zarówno entuzjazm naszej grupy aktywistów, jak i ich lęk przed wizytą w małym górniczym miasteczku. Z kolei mieszkańcy miasteczka – cóż, nie trudno zgadnąć że nie wszystkim się podoba pomysł brania pieniędzy od społeczności gejowskiej. W tle zaś przyglądamy się burzliwym wydarzeniom związanym ze strajkami (dość beznadziejnymi) i widzimy problemy trapiące homoseksualną mniejszość (która wiele już osiągnęła ale daleko jeszcze do równouprawnienia).
Pomysł jest jak zawsze prosty – jeśli dwie nawet bardzo różne grupy spotykają się osobiście jest szansa na porozumienie
Choć wszyscy wiemy, że nie będzie tu wyłącznie wrogości to jednak sceny wzajemnego poznawania się i docierania dwóch grup ogląda się z uśmiechem na ustach. Zwłaszcza, że twórcy nie mają wątpliwości – znaczna część uprzedzeń upada wtedy, gdy ludzie mają okazję poznać się osobiście. Wystarczy czasem taniec, czasem śpiew, niekiedy dowcip i nagle okazuje się, że można się dogadać. Co ciekawe jednak film dość jasno kładzie nacisk na rolę kobiet. To one – i tak postawione w trudnej sytuacji ze względu na strajk mężów wykazują się największą odwagą i otwartością. Film pokazuje kobiety – w najróżniejszym wieku (od młodszych po emerytki) jako zainteresowane nieznaną sobie wcześniej grupą, otwarte i przede wszystkim – świadome że uprzedzenia stoją na drodze do zwycięstwa. Oczywiście, wszyscy wiemy, że żadnego prawdziwego zwycięstwa tu nie będzie, ale co nam się często w filmie powtarza – najważniejsze jest współdziałanie. Przy czym film ma absolutnie doskonałą scenę, która z wielką – rzadko spotykaną w filmach – czułością odnosi się do tych kobiet z robotniczych rodzin. Pewnych siebie, twardych a jednocześnie ciekawych świata i gotowych śmiać się jak nastolatki. Zwierz dawno nie czuł w filmie, że ktoś tak dobrze złapał kobiece charaktery, jednocześnie nie koniecznie koncentrując się w narracji wyłącznie na kobietach. Zresztą cudowna jest scena w której matka młodego homoseksualisty próbuje go przekonać by może jedna „nie wybierał tej drogi” – snując przed nim wizję strasznego samotnego życia, w ukryciu. Rzadko w filmach ma się taką scenę – gdzie twórcy choć jednoznacznie nie popierają argumentów matki, dają nam chwilę byśmy zrozumieli, że przerażenie rodzica może nie zawsze wynikać wyłącznie z uprzedzeń. Choć oczywiście z półuśmiechem można pomyśleć, że temu młodemu chłopakowi z lat 80 jeszcze za życia będzie wolno legalnie wziąć ślub, czy adoptować dziecko a z pracy raczej go nie wyrzucą. Ale sama scena – bez komentarza – ma w sobie jakąś – rzadko spotykaną uczciwość względem uczuć pewnie niejednej matki (czy ojca).
Zwierz musi przyznać że odkładając górników i gejów na bok zwierz nie pamięta kiedy ostatnim razem tak fajnie pokazano w kinie kobiety.
No właśnie – film który dość swobodnie korzysta z wielu klisz (robi to tak dobrze, że zwierz jest pod olbrzymim wrażeniem – bo są w filmie sceny które już nie powinny działać a tu działają – jak wspólne śpiewanie) ale jednocześnie nie ukrywa, że ma serce bardzo po lewej stronie. Wystarczy wsłuchać się w doskonałą (serio doskonałą) ścieżkę dźwiękową by nie mieć najmniejszych wątpliwośc. Choć głównemu bohaterowi czerwoną flagę wręcza się dopiero w ostatniej scenie, to wizja świata jaką prezentuje film jest mocno lewicowa. Zwierz nie ma z tym najmniejszego problemu, choć ponownie – ma wrażenie, że niektóre hasła rzucane przez bohaterów w Polsce brzmieć musza zupełnie inaczej. I nie chodzi jedynie o fakt, że w 2015 roku raczej nasi strajkujący górnicy nie zbrataliby się z organizacjami broniącymi praw gejów i lesbijek, ale też o pewną spuściznę historyczną. Niech najlepszym tego przykładem będzie, że w filmie jeden z bohaterów niesłychanie często odnosi się do symbolu ruchu robotniczego (rąk w uścisku), który w Polsce jednak kojarzy się inaczej i jakby trochę stracił swoje pierwotne niewinne znaczenie. Zwierz ma wrażenie, że (biorąc pod uwagę że obejrzał dwa lewicujące filmy pod rząd) to jest jednak problem, kiedy jakiś rodzaj myślenia jest w kraju zawsze skażony historią.
To miło patrzeć kiedy widzi się pewne porywy serca w ich czystej formie – niekoniecznie skażone naszym spojrzeniem na historię i ideologię
Dobra ale wróćmy do naszego filmu. Bo poza tym że jest podnoszącą na duchu historią o robotnikach i ich zbrataniu się z aktywistami ruchu LGBT to w tle mamy całkiem sporo problemów mniejszości homoseksualnej. Nasz główny bohater ukrywa się przed rodziną, epidemia AIDS rozprzestrzenia się w najlepsze, zaś przygnanie się do bycia homoseksualistą wciąż oznacza konieczność odcięcia się od rodziny i życie w strachu przed pobiciem. Te wszystkie elementy są w filmie obecne, ale twórcy wprowadzili je w tak naturalny sposób, że właściwie nawet przez chwilę nie zapominamy, że świat naszych bohaterów nie składa się jedynie z aktywności społecznej i triumfów. Twórcy podrzucają nam to tu to tam kawałki wątków, zdania, pojedyncze sceny – dzięki czemu możemy sobie dopowiedzieć całą historię – zarówno poszczególnych członków grupy, jak i w ogóle społeczności homoseksualistów pod koniec lat osiemdziesiątych. I nie jest obraz szczególnie radosny – zwłaszcza, że nasi bohaterowie o pewnych sprawach zupełnie świadomie nie mówią – wyraźnie się ich bojąc. Gdy pada zdanie „God I miss disco” to rozumiemy, że choć chodzi głównie o rodzaj tańca to i swoboda poprzedniej epoki odchodzi w zapomnienie.
Problemy społeczności gejowskiej przedstawia się w filie subtelnie i w tle co paradoksalnie czyni te kilka scen łatwiejszymi do zapamiętania
Przy czym nie jest Pride filmem ponurym. Wręcz przeciwnie – jest w nim mnóstwo serca i takiego absolutnie szczerego przekonania, że istnieje porozumienie ponad podziałami. Zresztą same podziały wydają się nieco wyimaginowane. Zwierz jest wdzięczny twórcom filmu, że nie poszli najprostszą drogą przedstawiając mieszkańców niewielkiej walijskiej wioski jako zapóźnionych prostaczków. Jest taka pokusa, ale tu są to ludzie inteligentni, często bardzo postępowi. Z kolei oś konfliktu wewnątrz wioski nie jest przeprowadzona aż tak prosto. Więcej rzeczy nam się tu podrzuca jednym czy dwoma zdaniami niż wykłada w wielkich mowach. Pewne motywacje bohaterów poznajemy w urwanych scenach – coś co zwierz lubi bo nie jesteśmy naprawdę tak głupi jako widzowie by nie dodać dwa do dwóch. Jednocześnie twórcy nie udają że wszystko jest zawsze w porządku – np. fakt że w pewnym momencie od naszych bohaterów odłącza się grupa lesbijska uznając, że jest na nią zapotrzebowanie pokazuje, że nie rozmawiamy z jedną grupą jaka istniała. W tle zaś słyszymy głosy tych którzy uważają że najpierw należy załatwić sprawy mniejszości homoseksualnej a potem zająć się górnikami. Zresztą nie sposób się trochę z nimi nie zgodzić, widząc że to co jest niekiedy łatwe do osiągnięcia w kontaktach z małą wspólnotą, nie koniecznie od razu oznacza pojednanie, czy przełamanie wszystkich zastrzeżeń i stereotypów.
Film nie przekonuje nas że to pojedyncze zbratanie załatwia raz na zawsze wszystkie problemy, choć jest to film pełen nadziei
Zdaniem zwierza film nie wyszedłby tak dobrze gdyby nie absolutnie fantastyczna obsada. Powiedzmy sobie szczerze, dla wielbiciela kultury brytyjskiej w tym filmie nawet ludzie w tle są prości do rozpoznania. Grający główną rolę (choć nie jest ona tak główna jak może się wydawać) George MacKay – doskonale pokazuje przemianę swojego bohatera, od dość nieśmiałego nowicjusza bojącego się iść na Paradzie Równości po aktywistę, który znajduje swoje miejsce na ziemi. Jest w jego grze jakaś niewinność i autentyczna radość która udziela się widzom. Z kolei Ben Schnetzer (zwierz myśli, że możecie go kojarzyć z Riot Club) grający głównego szefa organizacji – Marka jest jednym z najbardziej wiarygodnych aktywistów jakich zwierz widział od dawna na ekranie. Ponownie jest w nim jakaś szczerość, która sprawia, że wierzymy iż to bohater który chce naprawiać świat. I słusznie słyszy od działacza związkowego by pomyślał czasem o sobie zamiast się spalać. Film jednak cichaczem kradną aktorzy na drugim planie. Zwierz nie wie kto wymyślił że Anderw Scott i Dominic West byliby idealnie do grania gejowskiej pary z długim stażem ale był to pomysł natchniony. Trudno jest dobrze zagrać na ekranie parę która jest razem mimo, że wyraźnie ma pewne problemy czy zaszłości a jednak nadal się kocha. A tu proszę wyszło idealnie – między aktorami jest tyle czułości, takich drobnych gestów czy spojrzeń że bez trudu możemy uwierzyć, że to taka para od lat i to na dobre i złe. Przy czym Dominic West ma tu taką scenę tańca, że naprawdę klękajcie narody – że udało mu się to zagrać tak, że się klaszcze i gwiżdże a nie robi facepalm. Z kolei Anderw Scott po raz kolejny udowadnia, że jest aktorem absolutnie magnetycznym. Kiedy jego bohater ma łzy w oczach, widz ma łzy w oczach, kiedy stoi na progu domu rodzinnego to człowiek czuje gardle gulę jakby to on sam stawał po latach na progu rodzinnego domu. Zwierz jest zaskoczony że dopiero teraz odkrywamy tak zdolnego aktora poza jego rodzimym rynkiem.
Andrew Scott jest tak dobrym aktorem że czasem to aż trudno uwierzyć
Ale to nie koniec zachwytów nad obsadą. Są bowiem jeszcze mieszkańcy wioski. Ich wiodą Bill Nighy i Imelda Staunton. Oboje są tak dobrzy, że to niesamowite. Nighy gra człowieka spokojnego, nieśmiałego, umiarkowanego. Staunton z kolei gra lokalną działaczkę która ma gdzieś uprzedzenia. Ponownie – co zwierz pisał już nie raz – mimo, że ich postacie są dość archetypiczne to jest w nich jakaś prawda. I ponownie najwięcej robią tu drobne gesty. Jest w filmie jedna scena pomiędzy aktorami, w której padają cztery zdania. Poza tym nic. Widzimy jak robią kanapki. Ta scena powinna być pokazywana jak zrobić coś dramatycznego, wzruszającego, komediowego w jednym ujęciu – wyłącznie zdając się na zdolności aktorów. To ile oboje są nam w stanie pokazać w drobnych gestach jest niesamowite. Doskonała jest też Jessica Gunning jako Sian – żona górnika która w obliczu strajku decyduje się na pomoc w lokalnym komitecie. Szybko okazuje się, że ta matka dzieciom i dobra kucharka jest też błyskotliwą kobietą o społecznym zacięciu. Zwierz musi tu napisać coś na marginesie – i ma nadzieję, że nie zostanie źle zrozumiany. Otóż Gunning jest naprawdę dużą kobietą. Aktorki tak nie wyglądają. A jednocześnie jej postać równie dobrze mogłaby być szczupła – jej wygląd i waga nie odgrywają żadnego znaczenia. I takiej właśnie postaci zazwyczaj brakuje. Takiej która jest bo jest. O ile zwierz wyraził się wystarczająco precyzyjnie. Warto tu jeszcze wspomnieć, ze bardzo dobry jest Paddy Considine jako pierwszy lokalny działacz który wyciąga rękę w kierunku organizacji gejowskiej. Jakby nie do końca zdając sobie sprawę co sprowadza na swoich przyjaciół. Gdyby zwierz miał znaleźć jakieś jedno słowo które dobrze by pasowało do wszystkich ról w filmie to powiedziałby że są one niesamowicie szczere – nie ma przy nich wątpliwości, że aktorzy robią wszystko nie tyle by zagrac swoje postacie ale żeby istotnie tchnąć w nie życie. I czynią to naprawdę z olbrzymi powodzeniem.
Zwierz jest wielkim fanem angielskiego kina gdzie mamy jednocześnie kobiety które bez trudu wyglądają jak mieszkanki małych walijskich wiosek i przy okazji są jeszcze genialnymi aktorkami.
Zwierz powie bez skrępowania, że się kilka razy na filmie wzruszył do łez. Co więcej – kiedy kilka dni temu pytano zwierza czy ma jakieś klisze które lubi – nie był w stanie dobrze odpowiedzieć. Ale teraz odpowie – uwielbia sceny i filmy które pokazują jak ludzie – mimo pozornych podziałów się jednoczą. Dajcie mi głosy łączące się we wspólnej pieśni, czy demonstrację do której dochodzą co raz to nowi członkowie a będziecie musieli pożyczać zwierzowi chusteczki. Jednocześnie zwierz nie pamięta kiedy ostatnim razem w kinie śmiał się tak bardzo że nawet teraz trudno mu nie układać ust w szeroki uśmiech. Pride to film który doskonale wymija mielizny polityki czy światopoglądu i trafia prosto do serca. Co ciekawe – nie koniecznie scenami absolutnego triumfu. Może na tym polega zresztą siła filmu – z jednej strony pokazuje pewną miłą dla widza wizję świata, z drugiej – nie wygłasza wszystkiego absolutnie do końca – pozostawiając sporo przestrzeni na smutek i poczucie niesprawiedliwości. Co ostatecznie zawsze wychodzi filmom na dobre, bo najlepsze są komedie wzbogacone kroplą smutku. Zresztą Anglicy od dawna praktykują kręcenie właśnie takich komedii.
Zwierz widzi te sztandary i zawsze ma chwilkę refleksji nad tym jak bardzo niektóre hasła już nigdy do nas nie trafią
Zwierz musi przyznać, że nie spodziewał się że aż tak zakocha się w Pride. I poczuje się nim tak czysto wzruszony. Prawdę powiedziawszy już teraz rozważa czy nie iść jeszcze raz do kina. Albo od razu na Amazon po DVD. Niewątpliwie jest to jeden z najbardziej uroczych, szczerych i mimo wszystko zabawnych filmów jakie zwierz widział od dawna. Jednocześnie – jest w nim coś czystego, w wiarze w ludzi i porozumienie. Oraz w wierze w siłę ruchów robotniczych, obywatelskich – jakbyśmy ich nie opisali. Sam zwierz, który zawsze ma problem z demonstracjami (jeśli zwierz się czegoś naprawdę boi to tłumów) miał po tym filmie poczucie, że chętnie by w jakieś poszedł. A to jest spore osiągnięcie. Jednocześnie jednak film – zwłaszcza w Polsce wydaje się całkiem potrzebny – wszyscy przeżywają teraz trochę kryzys wiary, że coś da się zmienić. Zrobiliśmy się wszyscy strasznie cyniczni, a bycie pozbawionym ideologii zaczęliśmy uważać za cnotę. Film choć dowcipny i lekki przypomina, że zaangażowanie może ludzi jednak łączyć a nie dzielić. Rzecz o której warto pamiętać, kiedy następnym razem dojdziemy do wniosku, że coś nas zupełnie nie dotyczy. Ale przede wszystkim warto iść na film by przypomnieć sobie, że bez poczucia wspólnoty niewiele da się zrobić. Nie dostanie się bez niego ani chleba ani róż.
Ps: Zwierz obejrzał pierwszy odcinek Poldark – Jezu jaka to jest cudowny melodramat. Twórcy są ewidentnie zakochani w Aidanie i połowę odcinka nakręcili w zbliżeniach co by można było studiować jego rysy twarzy. Drugie pół odcinka, bohater jeździ na koniu. Czasem patrzy przez okno, czasem w dal. Jest cudownie – bójki, rękoczyny, odwaga, miłość, zakazana miłość, mundury. Zwierz uważa że BBC w pełni zrozumiało na czym polega Dzień Kobiet. Zwierz odlicza dni do następnej niedzieli. I wam też radzi (może nawet osobny wpis napisze tak jest zakochany)
Ps2: Serio idźcie na Pride. To być może jeden z najsympatyczniejszych filmów jaki zwierz widział do bardzo dawna.