Zwierz podzieli się z wami prostą refleksją która chodzi za nim od dawna. Wszyscy chcemy lubić rzeczy dobre. To prosta refleksja, która niesie za sobą niesamowite konsekwencje jeśli się nad tym zastanowimy. Prawdę powiedziawszy fundamentalne dla naszej kultury. A wszystko bo zwierz ogląda z wypiekami na twarzy Poldark.
Zwierz wybrał Poldark dlatego, że to zły seral czy dlatego, że chciał wrzucać zdjęcia Aidana? Hmmm nigdy się nie dowiecie (choć raczej to drugie)
Jak pewnie wiecie (zwierz informował was o tym nie raz) Poldark to najnowszy serial BBC gdzie mamy klify, konie, Kornwalię i całe mnóstwo melodramatu. A i mamy jeszcze ślicznego Aidana Turnera. Od serialu (mimo, że BBC wyemitowało tylko dwa odcinki) nie sposób się oderwać. Jakże się oderwać od historii tak tragicznej i melodramatycznej że w jednym odcinku dzieje się więcej niż w niektórych serialach przez cały sezon. Skoro nie można się oderwać, a serce samo się rwie ku przystojnym aktorom w mundurach z epoki jaki może być wniosek? Że serial jest całkiem niezły. Problem w tym, że jeśli przyłoży się do niego analityczną miarkę to jedyne co wychodzi, to fakt, że twórcy doskonale rozgrywają każdy istniejący melodramatyczny schemat. Nie ma w tym nic złego (w końcu melodramat też ważny gatunek filmowy) ale nie jest to najbardziej odkrywczy serial sezonu. Prawdę powiedziawszy gdyby była tam jeszcze jedna scena z galopującym koniem można byłoby się zastanawiać czy nie jest to jakiś dokument z życia koni w Kornwalii. A mimo to zwierz jest w nim po uszy zakochany.
W prypadku złych produkcji ktore lubimy czujemy dyskomfort. Bo to co oglądamy jest przecież naszą wizytówką
Na czym więc polega problem? Na tym, że większości z nas nie przejdzie przez gardło stwierdzenie, że lubimy rzeczy złe. Złe filmy, złe seriale czy złych aktorów. Nasz zachwyt i uwielbienie próbujemy dość szybko i automatycznie oraz przede wszystkim – w miarę racjonalnie – wyjaśnić. Co więcej nie mamy z tym większych problemów – w końcu rozmawiamy o kulturze gdzie tak właściwie nie ma czegoś takiego jak obiektywne stwierdzenie, że coś jest złe albo dobre. Kiedy nie mamy argumentów, zawsze możemy sięgnąć ręką po wypróbowane stwierdzenie, że coś „dla mnie jest dobre”. W ten piękny sposób wszelkie dyskusje można stłamsić w zarodku, bo cóż z tego że 50 Twarzy Grey’a nie da się oglądać skoro zawsze znajdzie się ktoś kto powie, że film jest dobry, rozumiejąc przez to, że dla niego produkcja jest dobra. Z aktorami jest podobnie. Zwierz nie przywoła tu żadnego nazwiska (zwierz jest dobry dla aktorów – czasami) ale wszelka krytyka – odbija się zwykle od stwierdzenia, że mamy do czynienia z subiektywnymi odczuciami. Co jest prawdą – nie ma chyba na świecie aktora, który nie miałby chociaż jednego wielbiciela albo przynajmniej jednostki uznającej ich talent za wystarczający. Ale odwoływanie się do braku możliwości obiektywnej oceny wcale widza nie powstrzymuje. Większość z nas szuka – nawet na siłę jakiegoś argumentu by jednak obronić lubianego filmu, serialu czy aktora.
Jasne nie ma czegoś takiego jak obiektywnie zła produkcja. Sam Poldark nie robi nic innego jak sprawnie wykorzystuje znane schematy. Co niekoniecznie czyni go produkcją dobrą ani też paskudnie złą
Między innymi stąd bierze się nasze przywiązanie do nagród. Jasne wszyscy mamy własny gust – ale czy nie jest miło kiedy ktoś ów gust potwierdzi. Dajmy na to Kristen Stewart – od dłuższego czasu bronioną przed krytyką przez rzesze wielbicieli. Nie zmieniła za bardzo swojego stylu gry, ale fakt że aktorkę nagrodzono Cezarem bardzo pomaga jej wielbicielom w dyskusji. Nie tylko mają własne argumenty ale mają też poparcie francuskiej akademii filmowej. Podobnie z wielbicielami nie zawsze najbardziej udanych produkcji, które jednak zostają nagrodzone. Nagrody mają to do siebie, że ich wartość się nie rozpływa – co oznacza, że nawet w najciemniejszym momencie kariery można przywoływać je na obronę aktora czy reżysera. Zwierz wie co mówi, bo kiedy Kenneth Branagh miał trochę gorszy czas i nie nakręcił nic co by przykuło uwagę widowni, zwierz czuł się lepiej mając świadomość że jest wielbicielem wielokrotnie nagradzanego reżysera i aktora. Więcej – każda następna nominacja czy nagroda jedynie potwierdza że rzeczywiście mamy dobry gust a to znaczy lubimy rzeczy dobre. Innymi słowy – nagrodzenie aktora traktujemy trochę jak nagrodę dla nas samych. Potwierdzenie, że w tym gąszczu fabuł i talentów dobrze obstawialiśmy tych najlepszych. Jest to też ten sam powód dla którego niekiedy krytyczne recenzje filmów dotykają nas bardziej niż mogłoby to wynikać z samego faktu, że komuś nie spodobała się ta sama produkcja. Nie chodzi bowiem o ocenę samego filmu – co pewnie większość z nas byłaby w stanie przeżyć ale to co za tym idzie – ponownie – nikt nie chce być wioskowym głupkiem, któremu podobają się złe filmy. Dlatego tak bardzo lubimy dobre recenzje tego co nam się podobało i dlatego często na recenzje złe reagujemy nie przyjęciem innego zdania do wiadomości co czystą wściekłością.
Istnieje taka ilość scen galopowania konno po któtych trzeba roważać jak uzasadnić swoją miłość do produkcji
No właśnie problem jednak polega na tym, kiedy broniąc naszych ulubionych filmów czy twórców wychodzimy poza proste odwołanie do naszych własnych uczuć. Skoro nam się podobało, musi być dobre. Trzeba to więc udowodnić. I tu właśnie pojawia się ten kluczowy dla naszej kultury problem. Sam zwierz łapał się na tym, że zdarzało mu się udowadniać wartość filmu czy serialu tylko po to by nie przyznać się, że dał się „złapać” na produkt słabszy. Niekiedy robił to by pośrednio obronić twórcę – wszak skoro twórcę ocenia się po jego dziełach to każde złe dzieło, obniża jego prestiż a co za tym idzie też nasz jako widzów i wielbicieli kultury popularnej. Niekiedy chodzi o obronę samego siebie jako widza – jeśli podobało mi się coś słabego źle świadczy to o mnie jako widzu i o moich kompetencjach. To wszystko prowadzi do długich i skomplikowanych wywodów – niekiedy pozbawionych trochę sensu, niekiedy koszmarnie naciąganych – które sprowadzają się tylko do tego by za wszelką cenę udowodnić, że jednak podoba się nam coś wartościowego. Co więcej – mnóstwo sporów – zarówno w Internetowych jak i w codziennych konwersacjach odnośnie kultury bierze się z naszego sprzeciwu przed przyznaniem się, że coś co ma niezbyt wysoką wartość może się nam podobać. Tym samym spora część dyskusji o kulturze sprowadza się do uniknięcia bardzo prostego stwierdzenia – złe może się podobać.
To nic wstydzliwego, że cieszą nas pewne sceny – jeseśmy w sumie prości w obsłudze. To nad czym należy się zastanowić to fakt, czy nasza radość i wzruszenie naprawdę wystarczą by film czy serial stał się dobry
Oczywiście istnieje pewna część „spożywanych” przez nas produktów kultury popularnej których nie będziemy bronić. Nikt kto jest wielbicielem „Szybkich i Wściekłych” nie będzie twierdził, że to najlepsze filmy jakie powstały, sporo widzów kolejnych części „Step Up” chętnie przyzna, że wyprodukowanie takiej ilości produkcji prawie bez scenariusza budzi swego rodzaju podziw. Różnica polega na tym, że są to produkcje w które niewielu widzów inwestuje prawdziwe emocje. Lubienie czy nie lubienie Szybkich i Wściekłych nie jest szczególnie związane z tym jak postrzegamy siebie jako widza czy uczestnika kultury. Co prawda jest bardzo wielu fanów, którzy pewnie udowodnili by wam, ze to być może najlepiej skonstruowana seria filmów we współczesnym kinie (zwierz zgłasza się na ochotnika) ale nadal większość z nas ma do produkcji dystans. Problem pojawia się więc wtedy kiedy mówimy o prawdziwych emocjach – zwłaszcza kiedy – jak w przypadku wielu poruszających filmów są to łzy czy smutek. Teoretycznie dość proste do wywołania ale nikt z nas nie czuje się komfortowo przyznając się, że daliśmy się filmowcom ograć dzięki wyświechtanym chwytom. Skoro płakaliśmy musimy udowodnić że historia była naszych łez warta.
Och te angielskie klify. Jak inaczej jeść podwieczorki niż z widokiem na morze
Wróćmy do Poldark by nie błądzić w ciemnościach. Poldark jest ekranizacją książki. Ekranizacją która decyduje się postawić na kilka wypróbowanych elementów – tańce, długie spojrzenia, rozchełstane koszule, zakazane uczucia. Te elementy od zawsze działają na widzów – melodramat jest od chwili powstania kina jednym z najbardziej kochanych gatunków. Sprawne wykorzystanie znanych elementów nie jest czymś godnym potępienia. Nie jest też złe w kategoriach „nie da się tego oglądać”. Ale jeśli za wyznaczniki dobrej sztuki uznamy wartość dodaną – to niewiele jej tu zastaniemy. Bohaterowie mogliby nie mieć imion, ani nazwisk, a całość mogłaby nie dziać się w Anglii a i tak poznalibyśmy wszędzie ten klasyczny układ nieodwzajemnionych uczuć. Co więcej nie ukrywajmy – serial mimo uroku, nie ma koniecznej subtelności i wszystko jest tu zagrane z dość przemyślaną przesadą. Nawet muzykę dobrano tak by widz nie przegapił żadnego momentu wartego wzruszenia. Oczywiście są rzeczy gorsze, dużo gorsze ale sam serial nie jest szczególnie dobry. Prawdę powiedziawszy nie byłoby go tak trudno nazwać złym.
Galopowanie tam i z powrotem nad brzegiem klifu jest niewinne, dopóki nie występuje pięć razy na odcinek. A i wtedy nadal może cieszyć
Może więc zamiast uciekać od określenia że coś jest złe. Zamiast zaklinać się na wszelkie świętości że w kulturze nie da odróżnić się rzeczy złych od dobrych bo wszystko jest subiektywne (co jest prawdą ale nie do końca) nauczymy się kochać rzeczy złe. Albo inaczej – dostrzegać, że lubienie rzeczy złych lub pielęgnowanie emocji jakie one wywołują niekoniecznie źle o nas świadczy. I to nie dlatego, że świat się zaraz pozna i ogłosi, że rzeczywiście to było dzieło wybitne. Przy pewnym poziomie wiedzy i świadomości nie ma szans byśmy w końcu nie złapali się z chusteczką w ręku chlipiąc nad czymś o czym wiemy, że jest zbiorem klisz. Lub jak w przypadku zwierza i Poldarka nie mogli się już doczekać kolejnych odsłon melodramatu mimo, że układ gestów i scen znamy zanim jeszcze zaczął się odcinek. Ale kiedy przyznamy że coś jest złe ale to lubimy jest też nam dużo łatwiej przyznać się do następnego faktu. To że podoba się nam coś złego nie świadczy jeszcze o nas źle. Wszystko jest tu do pewnego stopnia kwestią pewności siebie. Jeśli znajdziemy jej w sobie wystarczająco dużo, nie będziemy się bali uczuć i emocji które pochodzą być może niekoniecznie z najbardziej szlachetnego źródła. Nie będziemy też czuli dyskomfortu wynikającego z faktu, że nie poprą nas krytycy i nagrody.
Czasem trzeba sobie powiedzieć – no i co z tego, że nie jest dobrze i cieszyć się resztą
Oczywiście nie oznacza to, że jesteśmy zwolnieni z ciągłego przymusu czy wręcz obowiązku szukania rzeczy dobrych. Zdaniem zwierza zbyt często dajmy sobie przyzwolenie na to, by nie poszerzać swoich horyzontów by nie stawiać przed sobą wyzwań. I to wyzwań kulturalnych – bo te często są paradoksalnie dużo trudniejsze do pojęcia niż wyznaczenie sobie pięciu kilometrów do przebiegnięcia do końca roku. Ale nie możemy skutecznie prowadzić kulturalnych poszukiwań jeśli nie jesteśmy ze sobą szczerzy. Jeśli nie mamy na tyle pewności siebie by odróżnić to co nas bawi mimo, że jest złe, od tego co jest dobre i nas bawi. Zdaniem zwierza tylko w ten sposób można być szczęśliwym i naprawdę niezależnym widzem. Który rozumie, że konie, klify i Kornwalia to jest dokładnie ten zestaw który zawsze działa na serduszko.
Ok a to bonus – który powinien wam podpowiedzieć że nie ma się czym przejmować
P1: Koniecznie, koniecznie zacznijcie oglądać Banished. Po drugim odcinku zapowiada się doskonały serial. Zwierz myślał, że pójdzie bardziej w stronę polityczną czy sensacyjną ale jest bardzo obyczajowo. Ogólnie doskonale analizuje się tu kwestie moralności i jest całkiem sporo ciekawej refleksji nad pozycją kobiet w tak dziwnej społeczności. Do tego jeszcze inteligentna narracja która sprawia, że naprawdę czuć desperacje bohaterów. No i nie jest to źle zagrane.