Zwierz zrobił sobie jeden dzień wolny od pisania i najwyraźniej umysł zwierza nie był w stanie tego wytrzymać. Jak inaczej wyjaśnić że podczas poobiedniej drzemki (właściwie to po śniadaniowej) zwierzowi przyśniło się pisanie bloga. Więcej zwierzowi przyśnił się też temat dzisiejszej notki. A będzie o filmach książkach i o tym co sobie wyobrażamy gdy już nie musimy sobie wyobrażać.
Dla zwierza po obejrzeniu Przeminęło z Wiatrem był już tylko jeden Rhett ale przecież to nie jest prawidłowość
Zwierz często natyka się w Internecie na twierdzenie, że ktoś woli przeczytać książkę, przed obejrzeniem adaptacji by film nie wpływał mu na wyobrażenia w czasie lektury. Równie często zwierz natyka się na stwierdzenie, że ktoś zmienił swoje podejście do książki czy do postaci po obejrzeniu ekranizacji. Oba te stwierdzenia zawsze budziły (i budzą) w zwierzu refleksję – jak właściwie mają się ekranizacje do naszego postrzegania treści książki. Czy rzeczywiście, natychmiast wymieniamy wyobrażone twarze bohaterów, na twarze aktorów. Czy wizja z filmu jest tak jednoznaczna i mocna że zmienia nasze wyobrażenia i sympatie? A może w ogóle nie ma prawidłowości.
Zabić Drozda to jedna z najlepszych adaptacji literatury. Ale kiedy zwierz czytał książkę na pewno nie było w niej nikogo kto wyglądałby jak Gregory Peck
Zacząć trzeba od tego, że zdaniem zwierza jeśli chodzi o opis wyglądu postaci autor i czytelnik zawsze są trochę na wojennej ścieżce. Niezależnie od tego jak dokładny opis postaci znajdziemy w książce nic nie daje gwarancji że odtworzymy go w głowie korzystając ze wskazówek autora. O tym jak będziemy widzieli postać zadecyduje mnóstwo czynników – to jakie twarze widzieliśmy w naszym życiu, jakie skojarzenie wywoła w nas imię, jaką osobę z bliskich czy dalszych znajomych „podstawimy” pod bohatera, czyje zdjęcie wydawca umieści na okładce. Zwierz poda wam przykład z własnego doświadczenia – otóż – wbrew temu co pisał Sienkiewicz żaden z bohaterów Potopu (poza Wołodyjowskim) nie miał w wyobraźni zwierza wąsów. Zwierz wie, że to niemożliwe i że w opisach postaci znalazłby inne wskazówki ale jego umysł podsunął zwierzowi gładko ogoloną wizję sarmackiej braci. Tak zadecydował wewnętrzny reżyser zwierza. Wszyscy doskonale znamy to zjawisko – to nikogo nie dziwi, każdy ma własną wyobraźnię. Pytanie tylko jak do tej walki autora i czytelnika mają się filmy – które podsuwają już jednoznaczną wizję tego jak dany bohater wygląda.
Nie ważne co mówi Sienkiewicz i jak ekranizuje Hoffman, oraz jak ma się do tegpo historia. Zwierz zasiedlił Potop bezwąsymi sarmatami
Przede wszystkim należy rozłożyć całe zjawisko na części pierwsze. Mamy więc wyobrażonego bohatera. Niekoniecznie zgodnego z wizją autora. Kiedy przychodzi do ekranizacji większość z nas intuicyjnie wie czy aktor im pasuje w danej roli czy nie. Weźmy przykład Anny Kareniny – kiedy Joe Wright ogłosił, że Wrońskiego ma zagrać Aaron Tyler –Johnson zwierz zrozumiał, że raczej filmu nie polubi. Dlaczego? Bo to nie był ten Wroński (ani nawet podobny) do tego którego wyobraził sobie zwierz. Za młody, za jasny, za dziecinny. No dobra – ale przecież, sam casting nie przesądza o jakości roli. Zwierz się z tym zgadza – istnieje wiele przypadków gdzie aktor nie pasuje (przynajmniej wedle tej wewnętrznej intuicji) a gra na tyle dobrze, że rozumiemy jego koncepcję bohatera – ponownie przykład z ekranizacji autorstwa Joe Wrighta – Matthew Mcfadyen może nie był takim Darcym jakiego zwierz sobie wyobraził, ale dobrze zagrał w filmie. Na tyle dobrze, że zwierz dostrzegł w jego roli elementy które sam lubił w bohaterze. Jednak nawet dobrze odegrana rola w filmie nie gwarantuje że postać w takim kształcie zasiedli naszą wyobraźnię.
Nie zawsze chodzi o urodę bohatera. Zwierz nie lubił nowego Wrońskiego ale nie znaczy to, że np. Sean Bean wyglądał bardziej jak Wroński z głowy zwierza – ale bardziej pasował mu do roli.
Niekiedy nasz wyobrażony bohater musi się spotkać z pewną utrwaloną w kulturze popularnej wizją – najczęściej pochodzącą z adaptacji. Ponownie przywołajmy Pana Darcyego tym razem w wykonaniu Colina Firtha. Rzadko się zdarza by aktor i postać tak się ze sobą zlewali. Rzadko się też zdarza by tak jednoznacznie deklarowano, że to idealny odtwórca tej roli, pasujący do opisu i do intencji autorki. W takim przypadku pewnie częściej Darcy wyobrażony nosi rysy Colina Firtha. Choćby dlatego, że najłatwiej po takie odniesienie sięgnąć. Ale przynajmniej w przypadku zwierza – nigdy taki mechanizm nie zaszedł. Tak jasne Colin Firth istotnie jest doskonałym Darcym. Być może najlepszym ze wszystkich dotychczasowych ekranizacji. Ale cóż z tego skoro Darcy zwierza wyglądał zawsze zupełnie inaczej. Przy czym jedno nie przeszkadza drugiemu – a przynajmniej w przypadku tej postaci która miała więcej niż jedno wcielenie.
Coli Firth może i jest idealnym odtwórcą roli Darcy’ego ale np. po obejrzeniu ekranizacji z 1995 zwierz raczej zmienił swoją wizję Elizabeth niż Darcy’ego
Gorzej jest kiedy w kulturze popularnej mamy bardzo silnie zakorzeniony wizerunek bohatera – który w przeciwieństwie do bohaterów klasyki nie dorobili się kilku twarzy. Tu zwierz sięgnie po Harrego Pottera bo to o tyle dobry przykład, że książki i filmy powstawały razem – wpływając na siebie wzajemnie. Zwierz przyzna wam szczerze – niezależnie od opisów i ilustracji po pierwszym filmie Snape miał w głowie zwierza twarz Alana Rickmana. Co było nieco problematyczne zwłaszcza tam gdzie opis z książki nijak się nie chciał zejść z filmową wizją. Podobnie w przypadku samego Harrego – zwierz obdarzył go w wyobraźni twarzą Daniela Radcliffe’a bez najmniejszych problemów. Ale na tym koniec. Np. wizja Hogwartu nigdy nie zbiegła się zwierzowi z tym co pokazywano w filmach. Hogwart zwierza był większy, zupełnie inaczej położony i inaczej oświetlony. Co nie zmienia faktu, że wydaje się iż łatwiej przyjąć wizję filmową kiedy mamy do czynienia tylko z jedną wersją historii.
W przypadku Snape’a zwierz zupełnie zawierzył ekranizacji. Co stanowiło pewien problem bo Alan Rickman nie wygląda tak jak Snape powinien wyglądać.
Inna sprawa to nie tyle twarze aktorów (zastępujące w wyobraźni twarze bohaterów) ale samo otoczenie. Tu zwierz zawsze miał najwięcej problemów. Oglądając Igrzyska Śmierci zwierz nie mógł w filmie odnaleźć nawet cienia świata który sobie w czasie lektury wyobraził. Mimo, że wizja twórców jest spójna i nawet spójna z książką to jednak niesłychanie daleka od tego co zwierz widział czytając książkę. Zresztą wydaje się, ze w ogóle w przypadku literatury dziecięcej czy młodzieżowej to jak wygląda nie tylko sam bohater ale i jego otoczenie jest niesłychanie ważne. Zwierz może lubić musical Mary Poppins ale dla niego to zawsze będzie coś zupełnie osobnego od książki – głównie dlatego, że dzieje się w domu który nawet nie stałby obok tego, który zwierz zbudował w głowie kiedy słuchał książki (mama zwierzowi czytała jak był mały), podobnie Ania z Zielonego Wzgórza – jak to zwierza denerwowało kiedy oglądał adaptacje, że wszystko jest poprzestawiane i na niewłaściwych miejscach. Co ponownie nie jest winą reżysera i niekoniecznie wpływa na to czy adaptacja jest obiektywnie udana czy nie.
O ile samą Katniss zwierz może jeszcze by zniósł to już świat wokół niej zdaniem zwierza powinien wyglądać zupełnie inaczej
Co ciekawe czasem zdarza się że twórcy trafią z kreowaniem świata w dziesiątkę właściwie zastępując całkowicie nasze wyobrażenia. Zwierz przypomina sobie tylko dwa razy kiedy nie miał żadnych zastrzeżeń (choć pewnie takich przypadków było więcej). Pierwszy to Śródziemie Jacksona – zwierzowi może się nie podobać Minas Tirith (dlaczego oni tam mają lądowisko dla helikopterów) czy wiedzieć że Mroczna Puszcza wyglądała inaczej – ale to jest Śródziemie. Zwierz właściwie dokonał (pewnie częstego u czytelników) zabiegu gdzie wizja z filmu zlewa się z wizją z głowy. I tak wejście do Rivendell w głowie zwierza jest takie jak z filmów, ale budynki ustawione są inaczej. nie mniej kiedy zwierz ogląda filmy wie, że to co widzi na ekranie to Śródziemie i tak ono wygląda. Drugi przypadek jest z zupełnie z drugiego końca skali. Otóż moi drodzy jakie było zaskoczenie zwierza kiedy oglądając Pana Tadeusza znalazł w nim obrazy które wyglądały jak wyjęte z jego wyobraźni. Zwierz był zdumiony bo nawet ruiny zamku wyglądały tak jak zwierz je sobie wyobraził. Trzeba tu dodać, że zwierz był w specyficznej sytuacji bo Pana Tadeusza poznał w wieku lat siedmiu (ojciec uznał że to będzie doskonała lektura) i niewiele pamiętał, właśnie poza obrazami. Tym większe wrażenie zrobiło na zwierzu zobaczyć je w kinie. Co ciekawe – sama obsada dość średnio przystawała do tego co zwierz miał w głowie.
Śródziemie to ciekawy przypadek – pewne rzeczy wyglądają zupełnie inaczej niż w wyobraźni zwierza (np. hobbiton) a jednocześnie to co zwierz widzi w filmie to zdecydowanie jego Śródziemie
Interesujące jest to jak bardzo potrafimy się kłócić o to czy ktoś do roli pasuje czy nie – nawet jeśli niekoniecznie pasuje idealnie do naszych wyobrażeń. Nie tak dawno temu zwierz prowadził dyskusję na temat Dziwnych losów Jane Eyre (ok to mogło być wieki temu) i tego kto się lepiej nadawał do roli Rochestera – Michael Fassbender czy Toby Stephens. Przy całej miłości do Fassbendera zwierz głośno i energicznie optował za Stephensem. Jednocześnie żaden z nich nie spełnia (zdaniem zwierza) podstawowych kryteriów do grania bohatera – bo właściwie ten opisywany Rochester i ten którego zwierz ma w głowie powinien być brzydki, albo przynajmniej nie powinien być tak przystojny jak wspomniani aktorzy. Ale to jest ciekawe – z jednej strony wiemy kto by się nadawał a kto nie – z drugiej – często odkładamy na bok nasze własne wyobrażenia, albo przycinamy je tak by pasowały do aktorów. Choć potem znów bierzemy książkę do ręki i zdajemy sobie sprawę, że nie ma nikogo kto byłby w stanie dobrze oddać tego co sobie wyobrażamy. Choćby ze względu na nasze prywatne emocjonalne związki, z bohaterami, miejscami czy konkretnymi momentami powieści.
Zwierz uważa, że Toby Stephens jest zdecydowanie lepszym Rochesterem od Fassbendera ale żaden nawet trochę nie przypomina tego którego zwierz ma w głowie czytając Jane Eyre
Dobra ale jak do tego wszystkiego ma się kolejność. Zwierz ponownie (to konieczne) odwoła się do własnych przeżyć. W przypadku Przeminęło z Wiatrem zwierz najpierw widział film a dopiero potem (tzn. tego samego dnia wieczorem) sięgnął po książkę. Ku swojemu zaskoczeniu natychmiast jego mózg zaakceptował Clarka Gable jako jedynego słusznego Rhetta Butlera. Zwierz autentycznie nie jest go sobie w stanie wyobrazić z inną twarzą do tego stopnia, że nie był się w stanie bawić w wymyślanie współczesnej obsady filmu. Ale to właściwie wszystko – wszyscy pozostali bohaterowie książki wyglądali w wyobraźni zwierza zupełnie inaczej niż ci filmowi. Co więcej – inaczej wyglądało ich otoczenie, ubrania i inne drobne detale. Film choć niesłychanie przez zwierza lubiany nie okazał się tu w najmniejszym stopniu dominujący nad wyobraźnią. Z kolei w przypadku Lśnienia (zwierz najpierw widział potem czytał ale nie była to wersja Kubricka tylko telewizyjną) zwierzowi nic się nie zgrało, nawet po obejrzeniu Kubricka zarówno bohaterowie jak i hotel Panorama pozostały niezmienne. Oparte o jeden dom wczasowy w Zakopanem, który wyskoczył w głowie zwierza kiedy King opisywał hotel w górach. Zresztą to jest fascynujące – jak słysząc jakieś hasło pamięć wyciąga z wielkiego katalogu obraz, nieznacznie go tylko modyfikując na potrzeby opowieści.
Cóż po opisach Kinga i poruszajacej wersji Kubricka. Hotel Panorama to dla zwierza zawsze będzie jeden z zakopiańskich domów wczasowych
Powiedzieć że nie ma zasady to pewnie mało. Każdy przypadek spotkania się naszych wyobrażeń i wersji filmowej jest inny. Wszystko zależy też do tego jak dobrze widzimy bohaterów, jak dobieramy ich cechy, jak w ogóle budujemy w naszej wyobraźni opisany przez autorów świat. Niekiedy łatwo nas przekonać do filmowej wizji. Zwierz ma wrażenie, że udaje się to zwłaszcza wtedy, kiedy zachwyceni filmową kreacją tak naprawdę chcemy znaleźć w książce rozszerzenie czy kontynuację. Wtedy sami „obsadzamy” książkowego bohatera aktorem, by móc z nim jeszcze trochę zostać. Np. zwierz nie ma najmniejszych wątpliwości, że kiedy zacznie czytać powieści o Rossie Poldarku to bohater chcąc nie chcąc będzie musiał się zgodzić na rysy Aidana Turnera. Nawet jeśli autor książki pewnie by się z doborem aktora nie zgodził. Ale są też przypadki kiedy wiemy co widzimy i nic tego nie zmieni. Nawet nieźle dobrany aktor, który dobrze gra swoją rolę. To w sumie dobre wyjście bo możemy cieszyć się filmem a jednocześnie nieść w głowie swoją niezmienioną wizję. Dostając dwie opowieści w cenie jednej.
Zwierz podejrzewa, że jeśliby sięgnął po powieści o Rossie Poladrku na pewno widziałby Aidana Turnera
Przy czym warto tu na chwilkę zastanowić się nad kwestią reprezentacji. W książkach dużo łatwiej ją osiągnąć niż w filmie. Po prostu pisze się bohaterów bez zwracania uwagi, czy przyciągną widzów kiedy umieści się ich na plakatach. Kiedy potem w filmach zmienia się etniczność, kolor skóry czy np. niepełnosprawność bohatera – tak by wydawała się bardziej malownicza czy zyskowna, to istnieje prawdopodobieństwo że wpłynie się na wizję czytelników. Co prawda czytelnicy mają skłonność do omijania wzorkiem tego co im się w opisach nie podoba (często jest to kolor skóry), ale nie zmienia to faktu, że brak różnorodności i reprezentacji na ekranie może wpłynąć na sposób w jaki postrzegamy bohaterów książek. Zwłaszcza jeśli ktoś sięga po książkę po obejrzeniu filmu. To jedna z tych rzeczy o której niekoniecznie często się myśli, ale przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak podatni jesteśmy na sugestie. O ile kwestia wzrostu czy koloru oczu nie zawsze ma znaczenie to już inne wyróżniki – jak najbardziej (chyba że nie odgrywają żadnej roli w koncepcji pisarza ale to się zdarza rzadko).
Pan niby nie będzie ekranizacją Piotrusia Pana co nie zmienia fkatu, że jeśli wybierzemy białą aktorkę do roli indianki to części osób wyprze to reprezentację w czasie czytania (choć w przypadku Piotrusia Pana jest na tyle steretypowo że można się zastanawiać czy to na pewno aż tak wielka strata)
Zwierz przyzna szczerze, że nigdy nie bał się konfrontować swojej wymyślonej wizji świata czy postaci z filmami. Co więcej – im więcej adaptacji oglądał tym częściej znajdował się w tej idealnej sytuacji – kino sobie, zwierz sobie ale bez zgrzytów. Być może ostatecznie to jest najlepsze wyjście. Choć z drugiej strony – zwierz nigdy nie miał problemu z tym, że Hollywood obsadziło mu swoimi aktorami część wyobrażeń, wręcz przeciwnie – zawsze były to dobre wybory castingowe. Wydaje się więc, że nie ma się co bać – ani czytania przed oglądaniem, ani oglądania po czytaniu. Nasza wyobraźnia chyba jest silniejsza od jakichkolwiek jednoznacznych przekazów i zawsze dorzuci coś od siebie – nawet jeśli będziemy czytać książkę po wielokrotnym seansie filmu. Co nie zmienia faktu, że czasem ma się nadzieje, że ktoś w końcu zobaczy dokładnie to samo co my. I pokaże to w taki sposób, że będziemy mogli naszej wyobraźni dać na chwilę wolne. Choć zwierz wątpi by kiedykolwiek się to przytrafiło. Ale marzyć można.
Ps: Zwierzowi serio przyśnił się temat tego wpisu. We śnie matka zwierza kazała mu dokładnie i z przykładami omówić problem. Zwierz zastanawia się czy to nie jest objaw daleko posuniętego szaleństwa. Na punkcie bloga.
Ps2: Piąty odcinek Poldark mógł nieco zawodzić fabularnie ale za to moi drodzy jakie tam były piękne i za serce łapiące sceny.