Zwierz zapowiadał i zapowiedzi się trzyma. Raz na jakiś napisać wam o filmach które wyszły na DVD zwłaszcza jeśli ominęły ekrany. Tak jest z filmem Powiedzmy sobie wszystko (który zwierz dostał od Galapagos zanim zdążył go sobie kupić), na który zwierz czekał (i nawet w Polskich kinach mógłby się nie doczekać zważywszy że tytuł oryginału brzmiał This Is Where I Leave You).
Film zebrał naprawdę dobrą obsadę. Problem w tym że twórcy nie zawsze wiedzą co z nią zrobić
Zacząć trzeba od tego, że film wykorzystuje niesłychanie popularny – zwłaszcza w amerykańskim kinie obyczajowym – wątek powrotu do domu związanego z czyjąś śmiercią. Tu umiera ojciec głównego bohatera, który chcąc nie chcąc musi wrócić do rodzinnego miasteczka. Jednak podróż okazuje się nieco dłuższa niż mógł przypuszczać. Wszystko dlatego, że jego umierający ojciec zażyczył sobie by cała rodzina (bohater i trójka jego rodzeństwa oraz ich rodziny) odsiedzieli Sziwę – siedmiodniową żydowską żałobę, w czasie której nie można pracować, gotować i trzeba po prostu siedzieć (wszystkim innym zajmują się sąsiedzi). Co oznacza, że cała rodzina chcąc nie chcąc jest przez tydzień zamknięta pod jednym dachem i musi sobie poradzić z przeszłością, przyszłością i teraźniejszością. Oczywiście nasi bohaterowie (którzy dość słusznie zauważają że nigdy nie byli wierzącymi żydami) podchodzą do rytuału bardzo umownie. I choć pojawia się obowiązkowa parada sąsiadów z wcześniej przygotowanymi posiłkami, a rodzeństwo posłusznie zostaje w domu matki, to jednak scenariusz wymaga od nich by dostali trochę wolności i mogli przez ten tydzień co pewien czas wyrwać się z domu. Innymi słowy chodzi o to by cała rodzina siedziała razem, rozmawiała i starała się odbudować nadszarpnięte więzy.
To niesamowite jak schematyczne potrafią być filmy, w których pojawia się motyw powrotu do rodzinnego miasta
Ten wątek jest tak dobrze znany (podobnie jak fakt, że nasz bohater przyjeżdża do domu jako człowiek któremu właśnie zawaliło się życie), że zwierz złapał się na tym że jeszcze przed rozpoczęciem akcji mógł wskazać jakie postacie na pewno pojawią się w filmie. Będą więc sąsiedzi z dzieciństwa czy młodości – ukochani czy ukochane z którymi nasi bohaterowie musieli się rozstać by zacząć życie z dala od domu. Za każdym z takich zauroczeń stoi jakaś historia czy może szansa na życie którego nie było. Jednocześnie zawsze w takich filmach rodziny są zmuszone do licznych konfrontacji i zadania sobie pytania co ich tak właściwie łączy. Pod tym względem film nie odbiega bardzo od schematu – co niestety od czasu do czasu irytuje. To znaczy, zwierz cały czas miał wrażenie, że on ten film już gdzieś widział w różnych kawałkach w innych produkcjach. Zresztą to nie jest wada tylko 'Powiedzmy sobie o wszystkim” – akurat ten motyw powrotu do domu jest już tak wykorzystany, że należałoby go na chwilę odłożyć na półkę i poczekać kilka lat.
Choć produkcja ma wady jest całkiem niezła w pokazywaniu więzów między rodzeństwem
No dobrze ale wróćmy do filmu. Bo paradoksalnie – w jego schematyczność ma pewne plusy. Jakie? Zasadniczo dwa. Po pierwsze – co rzuca się na pierwszy rzut oka to doskonała chemia pomiędzy obsadą. Zwłaszcza grający główne role Jason Bateman, Tina Fey i Adam Driver (nieco mniej Corey Stoll jako najstarszy brat) rzeczywiście zachowują się na ekranie jak prawdziwe rodzeństwo. A właściwie nie trudno uwierzyć że bohaterowie są rodzeństwem. Jak się to udaje osiągnąć? Przede wszystkim bardzo widać, że bohaterowie nieco inaczej podchodzą do kłótni, różnica zdań czy nieporozumień między sobą a braćmi czy siostrami. Nawet największa kłótnia jest tylko jakimś elementem bycia rodzeństwem – nie oznacza wielkiego przełomu czy nowego rozdziału. Z rodzeństwem człowiek kłóci się jakby nieco inaczej. Bo nawet jeśli bardzo się poróżni to następnego dnia brat czy siostra nadal będą bratem czy siostrą. Zresztą w przypadku nieporozumień naszych bohaterów trudno mówić o jakichś fundamentalnych różnicach – raczej o zawiedzionych ambicjach. Inna sprawa to fakt, że bohaterowie się znają. Doskonała jest scena w której brat grany przez Adama Drivera uświadamia swojej sporo starszej siostrze (granej przez Tinę Fey) że to ona jest tym matczynym głosem rozsądku w jego głowie, który odzywa się ilekroć zachodzi taka potrzeba. To dobra scena – zwłaszcza że jest rozegrana tak po prostu – bez specjalnego nadęcia. Poza tym – by nie zdradzać zbyt wiele – bohaterowie stosują nieco inne podejście do swoich braci i sióstr niż do reszty świata. Trudno tu coś powiedzieć bez spoilerowania ale widać, że mimo różnych doświadczeń rodzina tworzy tu wspólny front. To znaczy może nie jest idealnie ale widać, ze nasi trzymają się razem.
Ciekawe jest to, że w filmie bardzo średnie elementy komediowe mieszają się z naprawdę dobrymi wątkami poważniejszymi
Ale to nie jedyny plus. Chyba największym są te momenty kiedy film odchodzi (w kilku miejscach) od ustalonego wcześniej schematu. Co ciekawe – skręca wtedy z takiego luźnego kina komediowo obyczajowego w kierunku całkiem poważnego dramatu, czy kina społecznego. Jednym z najlepszych wątków w filmie jest ten napisany dla Tiny Fey. Zwierz nie chce zaradzać za wiele (choć jest to tak zagrane że nie trzeba się bardzo domyślać) ale spokojnie można byłoby na jego podstawie nakręcić osobną – dobrą produkcję. Ciekawy jest też wątek matki rodzeństwa – granej przez Jane Fondę – która co prawda jest strasznie schematyczna (matka terapeutka która wrzuciła całe życie swoich dzieci, do powieści) ale ma na końcu tak przeuroczy twist że zwierz oglądał dobre parę minut filmu z uśmiechem na twarzy. Ostatecznie też wątek głównego bohatera wcale nie domyka się tak ładnie i prosto ja zwykły nas do tego przyzwyczajać podobne produkcje. Bo trzeba przyznać, że jedną z największych zalet tej historii jest fakt, że choć wiele się może przez tydzień zdarzyć, to jednak nie da się przez siedem dni załatwić wszystkich problemów, podomykać wszystkich spraw i rozwiązać skomplikowanych więzów. Natomiast – jak pociesza film – można sobie przypomnieć, że nie idziemy przez życie zupełnie sami. Zwierz lubi takie przelanie które brzmi raczej 'wszystko się jakoś ułoży” niż „wszystko będzie dobrze”. Niby podobne ale nie do końca.
Tina Fey w poważniejszej produkcji wypadła dobrze a Jane Fonda naprawdę nie ma za wiele do grania
Przy czym te dobre sceny – naprawdę dobre, szczere i wyjęte jakby z nieco innej poważniejszej narracji, przeplatają się z zaskakująco średnimi dowcipami, czy bardzo klasycznymi rodzinnymi obrazkami (jak np. integracja braci, wspominanie ojca, rozmowy z siostrą na dachu domu). Oznacza to, że film można zobaczyć ale niekoniecznie wyłapie się w nim to co przynajmniej zdaniem zwierza – nieco odróżnia go od większości tego typu produkcji. Natomiast dobrze sprawili się aktorzy. Jason Bateman zawsze był doskonały w graniu sympatycznych facetów którym coś w życiu nie wyszło więc, nie ma ze swoją rolą większego problemu. Adam Driver – którego kariera jest jedną z najszybciej rozwijających się obecnie w Hollywood gra właściwie tą samą postać co wszędzie – nieodpowiedzialnego, dziwnego ale w sumie łatwego do polubienia wiecznego chłopca. Zwierz który nie przepadał za aktorem (zwłaszcza po Girls) nabrał do niego sympatii oglądając 'What If” (po polsku to chyba było Słowo na M) i teraz dochodzi do wniosku, że to aktor niezły, ale nieco za często obsadzany w podobnych rolach. Ale jego obecność w Gwiezdnych Wojnach nagle zaczyna cieszyć. Naprawdę zaskakuje Tina Fey – która pojawia się tutaj w poważniejszym repertuarze – zwierz wie, że aktorka nie grała wyłącznie w komediach ale zwierz jakoś tak wyłącznie w komediach ją widział. Tu gra poważniej i wychodzi jej to znakomicie. Zwierz bardzo, bardzo chętnie zobaczyłby ją jeszcze raz w roli zupełnie nie komediowej, bo wydaje się, ze ma do tego predyspozycje. Co ciekawe – Tina Fey często denerwowała zwierza w komediach więc kto wie, może zwierz hipstersko będzie ją lubił tylko w poważnych produkcjach. Co natomiast dziwi fakt, że mając w obsadzie Jane Fondę film właściwie nie robi z niej użytku. Zwierz złożyłby to na barki wieku aktorki ale przecież widział ją w Newsroom. Fonda potrafi wnieść do filmu energię której nie powstydziłaby się połowa o połowę młodszych aktorek z Hollywood. Kiedy da się jej odpowiednią rolę jest charyzmatyczna i niepowstrzymana. Tu jednak – właściwie trudno powiedzieć czy jest to pełna rola. Tak jasne jest kilka zabawnych czy wzruszających scen, ale właściwie trudno powiedzieć jaki jest pomysł filmowców na ta postać. Co jest trochę frustrujące.
Film zdaje się sugerować, że w życiu szczęśliwe są tylko małe dzieci a potem można być najwyżej nieco mniej nieszczęśliwym
Scenariusz do filmu powstał na bazie książki pod tym samym tytułem i jest zań odpowiedzialny ten sam autor. Zwierz jest po seansie ciekawy ile z książki nie trafiło do filmu (zdaniem zwierza widać gdzie są luki) , zwierz miał czasem wrażenie, że tam z całych wątków została tylko jedna czy dwie sceny. Jednocześnie największą wadą filmu jest to, że nie umie się on zupełnie zdecydować jaki właściwie chce reprezentować gatunek. W jednej chwili to dość średnia komedia, w drugiej film obyczajowy, czasem podrzuci coś tak koszmarnie sentymentalnego, że aż się chce poszukać logo Hallmarku na opakowaniu. Zdaniem zwierza produkcji by nie zaszkodziłoby gdyby twórcy nie bali się nakręcić odrobinę bardziej pesymistycznego filmu. To powiedziawszy – zwierz nie żałuje że go obejrzał. Zwierz uwielbia produkcje obyczajowe – nawet te schematyczne w których zna wszystkich bohaterów. Być może dlatego ich zna że obejrzał takich filmów dziesiątki i pewnie zobaczy jeszcze drugie tyle. Dlaczego? Zwierza fascynuje ten amerykański motyw powrotu do przedmieścia czy małego miasteczka w którym bohater się wychował i które pozostawił wyjeżdżając na studia, oczywiście pozostawiając za sobą swoją licealną miłość i jakieś pomysły na życie. Serio to jest fascynujące jak bardzo popularny to motyw. Zresztą zwierz zawsze lubił filmu w których mógł liczyć na znane sobie sytuacje i motywy. Pewna wtórność w przypadku takich produkcji jest i plusem i minusem. Z jednej strony wiadomo co będzie dalej, z drugiej – można sobie dopisać kolejny tytuł do długiej listy filmów które opowiadają o tym samym.
Nie jest to produkcja którą trzeba zobaczyć ale zwierz całkiem lubi takie kino
Dobra to właściwie tyle. Zwierz nie wie czy powinniście biec i kupować sobie DVD czy wystarczy że poczekacie aż film będzie leciał w telewizji. Jedno niedzielne popołudnie z produkcją nie będzie stracone, a jeśli nie oglądacie takich produkcji hurtem to może to być nawet przyjemne przeżycie. Zwierz takie filmy lubi i choć widział lepsze tego nie żałuje. I z tym was pozostawi.
Ps: Podano datę premiery 2 sezonu Halt and Catch fire – 31 Maja. Tańczymy i śpiewajmy,
Ps2: Podcast Zombie vs Zwierz teraz dostępny także na Youtube. Podobno to ma nam pomóc podbić świat i okolice.