Zwierz często daje się wyciągnąć na wieczorne środowe seanse do pobliskiego multipleksu. To doskonały pomysł. W kinie prawie nikogo nie ma, bilet kosztuje tylko kilkanaście złotych a między dziesiątą a północą rzadko umysł zwierza jest na tyle sprawny by cokolwiek wyprodukować. Tym razem zwierz wybrał się na Child 44 (po polsku System) a mógł zostać w domu… (wpis zawiera pewne spoilery).
Zwierz strasznie denerwuje w filmie to jak bohaterka nie umie po prostu nosić chustki na głowie. Co wynika z faktu, że gdyby ją zawiązała nie wyglądałaby tak współcześnie. Ale to było takie irytujące
Zacząć trzeba od tego, że być może rosyjski minister kultury naprawdę martwi się o stan widzów w swoim kraju. Zwierz wyobraża sobie bowiem, że część Rosjan oglądających Child 44 mogłaby zejść na sali kinowej – trzeba tylko stwierdzić czy na atak histerycznego śmiechu czy też z czystego oburzenia. Przy czym to zdecydowanie nie jest film propagandowy. Wszelkie recenzje starające się go umieścić na mapie filmów które mają pokazać złych Rosjan należy od razu wrzucić do worka z wielkim napisem „bzdura”. Rosjanie są tu dobrzy, źli i nijacy i naprawdę nie jest to w najmniejszym stopniu film wymierzony przeciwko narodowi, państwu itp. Jeśli już to przeciw systemowi – ale też na tyle rozmytemu, że trudno jednoznacznie wskazać że musi to być ten system który obowiązywał za naszą wschodnią granicą. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo pośpiesznie wydanego zakazu jest to film po prostu bardzo marny. Przy czym jego marność wynika – niestety – z dobrych intencji połączonych z pewnym tchórzostwem. Intencja jest bowiem taka by pokazać ten koszmarny i zły system (kamuflując treść filmu zapowiedzią thrillera), tchórzostwo polega jednak na tym, że ostatecznie zamiast nakręcić coś moralnie dwuznacznego wybrano dość jednoznaczny, ale zdecydowanie nużący kryminał.
Niby pracownik służb bezpieczeństwa ale żeby kogoś uderzył, zastrzelił, zrobił coś poza zadaniem pytania? Nie wszak to dobry bohater.
Wiecie są produkcje które amerykanie określają – bardzo zresztą trafnie „śnieg w lipcu” – to takie skrótowe odniesienie się do stereotypowej wizji Rosji, która pojawia się w amerykańskiej (a szerzej – zachodniej) kulturze popularnej. Sam zwierz zwykł nazywać takie filmy – produkcjami akcentu. Co to oznacza? Otóż w naszym filmie wszyscy aktorzy starają się mówić ze swoim najlepszym rosyjskim akcentem. Tom Hardy zdecydowanie w tym przoduje. Och jaki twardy jest jego język, jaka koślawa wymowa, jak cudownie melodia słowiańska przenika przez angielską gramatykę. Problem w tym, że to jest kompletnie bez sensu. Albo robimy film który dzieje się w Rosji i mówimy po Rosyjsku, albo robimy film w którym wszyscy mówią po angielsku. A ponieważ w Rosji nie mówi się po angielsku to oznacza to ni mniej ni więcej że jesteśmy w świecie fantazji gdzie wszyscy mogą mówić ze swoimi pięknymi brytyjskimi akcentami. Dla zwierza to wykorzystanie akcentu do podkreślenia że ktoś jest Rosjaninem, Włochem czy Grekiem zawsze było jakimś straszliwym hollywoodzkim nadużyciem. Tom Hardy mówiący po angielsku z rosyjskim akcentem brzmi jak nieporadny imigrant a nie jak śledczy który zapewne po rosyjsku mówiłby śpiewnie i bez tego wahania w głosie jakby nie był do końca pełen znaczenia słów. Co nawet w przypadku zwierz wpływa na postrzeganie jego bohatera (chyba że istotnie bohater miał się wydawać szczery ale niezbyt bystry).
Jak nasz bohater z koszmarnym zwyczajem mówienia tego co myśli w ogóle dożył czasów kiedy rozgrywa się film
Zwierz jednak przetrwałby wiele – historycznych nieścisłości, koszmarnych nadużyć i kretyńskich pomysłów na pokazanie ZSRR gdyby film był ciekawy. Tymczasem ciekawy nie jest. I to w sposób wręcz popisowy. Oglądamy bowiem śledztwo w oburzającej sprawie morderstw popełnionych na dzieciach. Przy czym to jedno z najnudniejszych śledztw filmowych – od razu właściwie udaje się wszystko wypisać i ustalić i potem najtrudniejsze jest włamanie się do kadr. Jednocześnie nie ma emocji dla widza bo a.) wie kto zabił, b.) nie ma takiego poczucia że musi wiedzieć, bo cała sprawa kryminalna wiążąca fil potraktowana jest dość po macoszemu. Bo oczywiście to tylko pretekst by pokazać zmagania bohatera z systemem. A właściwie nie tyle z systemem co z Wasilm. Twórcy filmu jakoś nie umieją się pogodzić z wizją że można nakręcić film o złym Systemie bez wskazywania kto w tym systemie jest jakiś szczególnie zły. Tak więc za niemal wszystkie smutki i niepowodzenia naszego przyjaciela odpowiada jednostka – z którą można potem chwalebnie tłuc się na pięści w jakimś błocku. Wizja że być może na drodze naszego Leo nie stanąłby nikt kto pragnąłby mu uwieść żonę i podebrać życie przerasta twórców. Zwłaszcza że ten Wasili jest taki koszmarnie, karykaturalnie demoniczny i pozbawiony jakiegokolwiek charakteru. Do tego ciekawe jest przedstawienie społeczeństwa w którym teoretycznie wszyscy się boją ale wydają się też jakoś terrorem zaskoczeni – oczywiście wszystko na potrzeby zachodniego widza któremu trzeba wszystko tłumaczyć. Wasiliego trzeba jednak tłumaczyć stosunkowo mało, bo przecież wystarczy jeden rzut oka na jego gładko przylizany włos i bladą skórę byśmy wiedzieli, że to nasz dobry stary filmowy zły.
Oto szeregowy milicjant wywiera naciski na generała. A generał naciskać się daje. Boi się. Wiecie widział Batmana
Zresztą w ogóle zwierz przez większość seansu zastanawiał się jak nasz Leo (Tom Hardy gra dobrze szkoda tylko, że nie ma za bardzo co grać) w ogóle wytrwał tak długo w służbach bezpieczeństwa, mając jakiś uparty i zupełnie nie pasujący do społeczeństwa w którym się obraca nawyk mówienia zawsze prawdy. Ogólnie Leo (imię dość uparcie nie tłumaczone na Polski w napisach) to postać o tyle irytująca, że twórcy za wszelką cenę musieli mieć bohatera pozytywnego, więc przeszłe zbrodnie Leo jakoś tak ładnie i pobieżnie przelecieć musimy (pokazując jego wrodzoną niechęć do przemocy u troskę o dzieci) tylko po to by mógł się stać naszym bohaterem. Dlatego szybko stawiają go w roli ofiary co jak wiadomo przeszłe zbrodnie szybko i sprawnie zmywa. Moralny problem z kibicowaniem oficerowi służby bezpieczeństwa zostaje tu rozwiązany doskonale. Ponieważ widz właściwie nie widzi by nasz bohater cokolwiek złego jako oficer robił (nie on bije podczas przesłuchania, nie on strzela, on tylko płacze nad dziećmi) to oczywiście możemy go polubić. I tylko w jednej – dość zresztą dobrej scenie, z jego żoną mamy się zastanowić kogo przyszło nam obserwować. Problem w tym, że kiedy nie rozegra się dobrze tego wątku to zostaje nam bardzo marny kryminał w którym zbrodniarza możemy poznać w napisach początkowych (tak zwierz wiedział kto zabił od chwili kiedy pojawiły się napisy z obsadą). Co budzi jednak w widzu irytację bo nie po to siedział w kinie niemal 140 minut by okazało się, że to jeden z tych filmów gdzie dobrzy gonią tego złego.
Tom Hardy gra jakby wierzył, że gra w dobrym filmie, Naomi Rapace gra jakby jej nikt nie powiedział, że już włączono kamerę.
Przez ten czas oglądamy nie tylko śledztwo ale też całą masę wątków pobocznych. Gdzieś w połowie filmu pojawia się Gary Oldman jako generał. To najdziwniejszy generał na świecie, taki który sam osobiście prowadzi śledztwo, oglądając ciało na miejscu zbrodni i jeździ potem grzecznie wizytować wdowy. Ale co ciekawe Oldman nie za bardzo ma w tym filmie coś do grania. Jest na plakacie tylko dlatego, że część osób zawsze pójdzie na Oldmana. Tak więc trochę pokrzyczy, spojrzy złym okiem na Hardego ale głównie będzie – jak to generałowi przystało – siedział w archiwum, Zdecydowanie większą rolę ma Naomi Rapace. Hollywood po raz kolejny pokazuje, że czasem nie ma zielonego pojęcia co zrobić z aktorami którzy odnieśli sukces w europejskich filmach dystrybuowanych międzynarodowo. Rapace już po raz któryś dostaje mdłą rolę którą gra jeszcze gorzej. Tu gra żonę naszego bohatera. Nauczycielkę, która jakoś nie wygląda na zachwyconą małżeństwem z Leo (ogólnie zachowuje się tak jakby miała bardzo złego męża, podczas kiedy strasznie poczciwa z niego jednostka). Teoretycznie ma do zagrania postać ciekawą, wręcz tragiczną – problem w tym, że nasza bohaterka nie zmienia wyrazu twarzy przez cały film i właściwie zmiany uczuć musimy się jakoś mgliście domyślać z dialogów. Z tymi zaś problem jest taki, że bardzo niedobre są. Tak, jeśli coś doprowadzało zwierza w tym filmie do szału, to nie absolutny brak poszanowania dla realiów epoki, czy dość powierzchowne wyobrażenia o stalinowskiej ZSRR ale właśnie te koszmarne dialogi. Naturalności w nich nie ma za grosz. Połowa wypowiedzianych zdań jest powtórzona, wszystko brzmi jak przepisane ze średniej sztuki lub książki. Do tego bohaterowie wszystko sobie dokładnie tłumaczą. Co ewidentnie ujawnia, że nawet autor scenariusza zakłada, że widz nie za bardzo rozumie realia. Problem w tym, że w ZSRR ludzie nie tłumaczyli sobie jak działa ZSRR. Takie rzeczy trzeba załatwić obrazem, gestem, pomysłem. A nie wciskać wszystko do drewnianych dialogów. Zresztą powiedzmy sobie szczerze – film w którym główny zły okazuje się znać szczegóły życia naszego bohatera i wykorzystuje je w mowie końcowej (oni zupełnie jak prawnicy ci przestępcy – każdy ma mowę końcową) powinny być zabronione pod każdą szerokością geograficzną. Podobnie jak powinno się zakazać pokazywania na początku filmu sentencji które potem są przez bohaterów powtarzane co najmniej dwukrotnie (widz zrozumiał. Wystarczy)
Zadanie „Napisz jak rozpoznać złego w filmie na podstawie fryzury. Użyj trzech przykładów”
Co ciekawe w bardzo wielu recenzjach czytelników zwierz przeczytał, że film doskonale oddaje beznadzieję i przerażające oblicze totalitarnego systemu. Zwierz przyzna wam szczerze, że być może ma skrzywienie wynikające z kierunku edukacji, a być może trudno go poruszyć. Twórcy skoncentrowali się na pokazaniu takiego prostego obrazu – tu ci sprawdzają papiery, tam wsadzają do czarnego samochodu, degradują, albo każą kogoś zadenuncjować. No i oczywiście trudno się dobić ze sprawiedliwością i prawdą. Ale nigdzie w tym filmie nie ma tego jednego dominującego uczucia. Strachu. Nasi bohaterowie zaskakująco mało się systemu boja. Jest on przeszkodą ale nie budzi przerażenia (nawet Wasili jest karykaturalny). Leo się nie boi bo przecież wszystko zna, żona się może i trochę boi ale ma Leo. Poza nimi nie ma w filmie nikogo kogo strach moglibyśmy naprawdę poznać. Tłum jest szarą masą – tu kogoś porwą, tam wsadzą do wagonu kolejowego. Ale to tylko obrazy, to tylko szary tłum. Emocjonalnie widz może czuć frustracje ale podobnie jak jego bohater ma do tego dystans. Zwłaszcza, że od początku oglądamy całą sytuację jednak z pozycji osoby – jakoś uprzywilejowanej. A że nie czeka nas jedyne poprawne zakończenie (poprawne w kontekście filmu o niszczącej sile totalitaryzmu) to strachu się nie najemy. Zresztą w ogóle to taki film koszmarnie niekonkretny. Trudno jednoznacznie stwierdzić który jest rok ile dokładnie czasu minęło itp. Jakby twórcy chcieli nakręcić coś w stylu krymiału „gdzieś w Z.S.R.R”. Ale do tego brakuje im zmysłu Tarantino
Bardziej od tego co w filmie jest zwierza fascynuje co wyleciało. Bo wyleciało na tyle dużo że nawet materiały promocyjne się nie do końca zgadzają
Zwierz przyzna szczerze, że wynudził się na filmie strasznie. Jeśli miał on podnieść problem wpływu totalitaryzmu na dusze człowieka to lepsze rzeczy o tym nakręcono i napisano. Jeśli postawić miał widza w trudnej sytuacji kibicowania oficerowi bezpieczeństwa to historia nie była tego warta. Jeśli w końcu miał być thillerem to zawiódł na całej linii. Ostatecznie wyszedł z tego zbitek wątków i scen, obrazów i dialogów. Długi i nużący. Głównie ze względu na to swoje niezdecydowanie. Być może gdyby twórcy zdecydowali się zerwać z Hollywoodzkim schematem, może gdyby byli odważniejsi w pokazywaniu tego komu właściwie widz ma kibicować. Gdyby Tom Hardy choć przez chwilę nie grał zagubionej owcy sprawiedliwości tylko zagrał porządnego skurwysyna. Gdyby Gary Oldman choć raz nam pokazał do czego musiał się posunąć człowiek by tak wysoko zawędrować w wojskowej hierarchii. Ale nie – tego kryminał nie jest w stanie przełamać. Ta szara strefa w której chce się poruszać nie wychodzi i ostatecznie zostaje – koszmarnie kretyńska konfrontacja na pięści w błocku. Bo jak wiadomo, wszystkie najważniejsze sprawy – od pokoju na świecie, po dylematy moralne można załatwić bijąc się na pięści.
Co było w tym scenariuszu co przyciągnęło dobrą obsadę. I dlaczego nie ma tego na ekranie
Jak powszechnie wiadomo film jest w Rosji zakazany. Zwierz przyzna szczerze – niekiedy odnosi wrażenie, że produkcja może się tylko modlić o to by ktoś jej zakazał. Bo gdyby nie był to film którego Rosjanom nie pokazano to może by i kilkoro Polaków (w tym zwierz) nie skusiło się na seans. A tak, to zwierzowi przyjdzie płytko stwierdzić, że dobry w tym filmie był tylko i jedynie Tom Hardy, który istotnie wygląda znakomicie w mundurach, kurtkach i kaszkietach z epoki. Do tego gra i szeleści po Rosyjsku. Więc skoro to wiemy, to może jakaś taka rola dla niego? Gdzieś tam przecież musi być dobry film o stalinowskiej Rosji. Choć niekoniecznie należy oczekiwać że nakręcą go Amerykanie czy Brytyjczycy. Mają zbyt zachodnie serca by zrozumieć.
Ps: Tytuł System nie jest złym tytułem – natomiast zwierz uświadomił sobie, że po polsku nie można mieć tytułu Child 44 – zwierz od razu doszedł bowiem do wniosku, że chodzi a jakże o rok 44 – tymczasem chodzi o 44 dziecko. Problem w tym, że jak Polak – albo Warszawiak widzi 44 to albo ma w głowie Mickiewicza albo Powstanie.
Ps2: Tak zwierz wie, że miało być o Poldarku ale jakoś tak film się sam narzucił.