Co pewien czas pojawia się film, który budzi w człowieku same pozytywne emocje choć teoretycznie – nie reprezentuje sobą nic niezwykle oryginalnego. Takim filmem okazała się dla mnie produkcja „Barb i Star jadą do Vista del Mar” – komedia, która zaczyna się jak skecz SNL a potem daje absurdalnie dużo satysfakcji.
Barb i Star to dwie najlepsze przyjaciółki, które pracują razem w sklepie meblowym w Nebrasce. Pracują to dużo powiedziane – siedzą na wystawowej sofie i rozmawiają na każdy temat. Ich więź jest na tyle bliska, że zawsze przychodzą do pracy razem niezależnie od tego czy obie mają dyżury. Są tak rozgadane, że nie tylko niewiele sprzedały, ale też nie zauważyły, kiedy sklep został zamknięty. Ich życie nie jest szczególnie ciekawe – poza plotkami, mają jeszcze spotkania kółka dyskusyjnego na którym regulamin jest surowszy niż w czasie debat prezydenckich.
I kiedy wydaje się, że w życiu Barb i Star nic ciekawego się nie wydarzy, pojawia się możliwość wyjechania na urlop do wymarzonego Vista del Mar – miejscowości wypoczynkowej na Florydzie. Przyjaciółki mają plan – będą siedzieć nad basenem, jeździć na ciągniętym przez ciężarówkę bananie i kupować sobie nieco kiczowate pamiątki. Innymi słowy – żyć pełnią życia i nie czekać aż ktoś je doceni i dostrzeże. Zaś samo Vista del Mar rzeczywiście okazuje się niemal rajem – zwłaszcza, kiedy spotka się przystojnego Edgara który może i ma jakąś szemraną przeszłość ale ma też twarz i urok Jamiego Dornana. Jedyne co może zepsuć wakacje to mroczny plan uwzględniający mordercze komary.
Konwencja wybrana przez twórców filmu pozwala właściwie na każdy skecz, który przyjdzie im do głowy. Będą sceny musicalowe (fantastyczne powitanie bohaterek w hotelu, czy solowy występ Jamiego Dornana), będą cudownie absurdalne dowcipy (jak np. rozmowa bohaterek o tym jak wyobrażają sobie cechy kobiety o imieniu Trish) czy wątki zupełnie od czapy (cała intryga, której celem ma być zniszczenie Vista del Mar przez tajemniczą organizację). W tym filmie znajdzie się nawet miejsce na małe myszy grające muzykę klasyczną. Ta swoboda z jaką twórcy pochodzą do komedii, niekoniecznie zawsze wychodzi filmom na plus. Niekiedy zdarza się, że w takiej serii gagów giną elementy, które sprawiają, że produkcja sprawia nam przyjemność – a to zwykle są prawdziwe emocje.
No właśnie ku mojemu zaskoczeniu – pomimo absurdów znalazło się tu sporo miejsca na sceny całkiem urocze i takie które sprawiają, że zależy nam na bohaterkach. Przyjaźń Barb i Star nawet wystawiana na próbę przetrwa, bo obie kobiety są dla siebie po prostu najważniejsze – będą się wspierać, zachęcać do nowych przeżyć i ostatecznie – nigdy nie stracą siebie z oczu. Przy czym – co ważne – żadna z nich nie przechodzi przemiany fizycznej – nadal to dwie panie w średnim wieku z koszmarną trwałą i skłonnością do długich bezsensownych rozmów. Ale to niczego nie zmienia – znajdą w sobie zarówno odwagę by spróbować wszystkich wakacyjnych atrakcji jak by wdać się w gorący romans. Zresztą to drugie nieco mnie zaskoczyło – wydawało mi się, że ten wątek będzie rozegrany wyłącznie czysto komediowo a tymczasem znalazło się tam troszkę jakiegoś prawdziwego romantyzmu. Kiedy Jamie Dornan mówi Star, że seks z nią jest „miły” – takim biednym zaskoczonym głosem, człowieka, który się niczego takiego nie spodziewał – zrobiło mi się ciepło na serduszku. Widzicie w filmach nikt nie określa seksu jako „miłe” a tymczasem czyż nie o to właśnie chodzi, żeby było miło.
Przy czym co moim zdaniem jest ważne – produkcja bierze dwie bohaterki, które w większości filmów rzeczywiście byłby na drugim czy trzecim planie (pokazane głownie jako element komediowy czy wręcz irytujący) i przesuwa je do centrum. Początkowo może się wydawać, że pewna naiwność czy emocjonalność tych stereotypowych mieszkanek Nebraski zostanie wyśmiana. Jednak dość szybko okazuje się, że twórcy mają wobec swoich bohaterek sporo sympatii i czułości. Ich słabość do kiczu, plotkowania czy spodni kulotów staje się ich siłą. Szybko przestają być śmieszne a stają się bezpretensjonalne, może są zagubione, ale nigdy nie są żałosne. Ta sympatia twórców przenosi się na nas – kibicujemy bohaterom i zamiast nas irytować – budzą sympatię. Nawet te z hollywoodzkiego punktu widzenia koszmarne fryzury okazują się plusem. A przede wszystkim nasze bohaterki mają naprawdę wielkie serce i nie można tego zignorować ani się z tego śmiać.
Warto zaznaczyć, że sam film – który co podkreślam – jest w sumie głupiutki – mierzy się też z pewnymi stereotypami klasowymi. Barb i Star nie będą spędzać wakacji tak jak klasa wyższa – nie stać ich na jachty czy luksusowe kurorty. Można byłoby powiedzieć – stać je na Dąbki góra Międzyzdroje – nie dla nich Sopot. Możemy być absolutnie pewni, że nad polskim morzem rozstawiłyby parawan i pewnie zajadały się skręconym ziemniakiem na patyku. Ta estetyka wakacji dla klasy pracującej nie raz jest wyśmiewana, czy twórcy lubią się od niej dystansować – ale w tym filmie stanowi ona po prostu element pogodnego świata Star i Barb i bardziej każe się nam w tym zanurzyć i przyjąć ich perspektywę niż się z tego nabijać. Być może to jest najbardziej urocze w całej produkcji – to odrzucenie snobizmu i skoncentrowanie się na tym co sprawia przyjemność i budzi radość.
Od razu wam powiem – są sceny w tym filmie, który wywołały we mnie odrobinkę zażenowania, ale właśnie – odrobinkę – spodziewałam się czegoś co będzie nieoglądalnym gagiem a dostałam jednak coś trochę więcej niż skecz. Zresztą wyznam wam szczerze – dopisuję ten film do listy produkcji, do oglądania, kiedy marzy się nam lato i nie możemy znieść chmur na niebie. To produkcja wypełniona niebieskim niebem, słońcem i całą radochą urlopu spędzanego w wygodnym hotelu. Przyglądając się bohaterom które moczą się w basenie i kupują sobie niesamowicie niewygodne bransoletki przyjaźni czujemy się niemal jak w Dąbkach w czasie sezonu. Serio pod względem wizualnym to jeden z tych sympatycznych, ciepłych, letnich filmów, który od razu wrzuca nas do świata, gdzie nic naprawdę złego nie może się wydarzyć.
O ile w talent komediowy Kirsten Wiig czy Annie Mumolo nigdy nie wątpiłam to bardzo miło zaskoczył mnie Jamie Dornan w roli komediowej. O tym, że Dornan potrafi grać doskonale postacie mroczne (w świetnym „The Fall”) i nie potrafi grać seksownych milionerów (koszmarna trylogia o Greyu) o tyle wątpiłam w jego talent komediowy. Tymczasem aktor odnalazł się w tym świetnie – co więcej, sam przyznał, że chętnie zagrałby jeszcze w kolejnej części. Przyglądając się jego roli zastanawiałam się czy nie jest to kolejny aktor ze sporym talentem komediowym, który niemal nigdy nie dostaje takich ról bo jest zbyt przystojny i zostaje mu zwykle granie amantów (to jest moja teoria dotycząca marnowania telnetu komediowego Brada Pitta). Inna sprawa, że oglądając film miałam wrażenie, że wszyscy się tu doskonale bawią, ale nigdy nie przekraczają pewnej granicy. Obsada przywołuje skojarzenie z „Druhnami” (których nie lubię) – tam jednak dla mnie granica była przekraczana (chociażby scena zatrucia pokarmowego) tu – film idzie raczej w kierunku aluzji co osobiście wolę zdecydowanie bardziej.
„Barb i Star jadą do Vista del Mar” to film, który najlepiej wchodzi oglądany z koleżankami przy drugim kieliszku wina. Albo kiedy mamy zupełnie dość deszczowych dni, albo kiedy po prostu potrzebujemy czegoś głupiutkiego co przypomina nam jak cudowną przygodą może być przejażdżka na bananie. To jest po prostu idealna komedia na lato i co więcej – gdyby Barb i Star chciały powrócić w jakiejś nowej, absurdalnej odsłonie to ja tylko czekam – bo nigdy dość filmów które łapią letnią atmosferę i butelkują ją dla nas na moment, kiedy przyjdą gorsze czasy.
Film w Polsce można obejrzeć na VOD – ja oglądałam na Chili Movies ale jest też na pewno dostępny na Apple Plus TV