Zwierz jest trochę nieprzytomny ponieważ wczoraj wybrał się na północną premierę Doktora Strange’a. O tym jak zwierz wyczekiwał na film świadczyć może fakt, że to chyba pierwszy film Marvela od czasów Thora który zwierz oglądał na takim seansie. I wiecie co.. było warto. Ponieważ recenzja wchodzi na bloga w dniu premiery to nie będzie zawierać spoilerów. Ogólnie kilka przemyśleń które powinny wam dać ogląd co sądzi zwierz.
Chwała bogom castingu – Doktor Strange najwięcej zyskuje na dobrze dobranych aktorach. Ci którzy wątpili czy Benedict Cumberbatch będzie dobrym wyborem do roli mogą odetchnąć z ulgą. Jego Strange jest aroganckim geniuszem ale niewiele w nim np. z Sherlocka. Cumberbatch gra swojego bohatera z niesłychaną lekkością – tak, że nawet najgłupsze kwestie (mówimy tu o filmie gdzie ludzie biegają i rzucają zaklęcia – czasem trafi się głupio brzmiąca kwestia) brzmią bardzo naturalnie. Do tego rzeczywiście w z odpowiednią brodą, fryzurą i w pelerynie (ogólnie jak wyjdziecie z kina odkryjecie że peleryna jest waszym ulubionym bohaterem) wygląda jak Strange. I to jest ten poziom dobrania aktora do roli jak Roberta Downey’a Jr. do Iron Mana. Wychodzą z kina trudno sobie wyobrazić by ktokolwiek inny tą rolę zagrał. I zwierza to cieszy bo Cumberbatch miał ostatnio kilka produkcji w których wcale się tak idealnie nie odnajdował – tu zaś pasuje tak dobrze – czy to w scenach komicznych, czy poważniejszych, że nawet lubiący aktora zwierz się dziwi.
Druga sprawa to reszta obsady. Doktora Strange’a spokojnie można nazwać „zlotem kosmitów którzy udają aktorów” lub ewentualnie „ogólnoświatową konwencją ludzi o dziwnych policzkach”. Wybór Tildy Swinton do roli The Ancient One był krytykowany. Zwierz rozumie krytykę i problemy z obsadzaniem europejskiej aktorki w roli która właściwie powinien grać starszy Azjata. To powiedziawszy – jej jak Tilda doskonale do tej roli pasuje. Gdy w jednej scenie ktoś mówi „nie wiemy ile ma lat, wiemy, że ma celtyckie pochodzenie i nie lubi mówić o przeszłości” to człowiek naprawdę nie wie czy mowa o postaci czy samej aktorce. Nie zmienia to jednak faktu, że obsadzenie Tildy w roli nauczycielki, której wieku nie da się do końca określić i której intencje niekoniecznie od razu są dla nas jasne było fenomenalne. Od samego początku swojej kariery Tilda grała postacie, dla których czas biegł inaczej i nigdy nie był to błąd. Trzecim z grupy „twoja twarz brzmi jakbyś był z innej planety” jest Mads Mikkelsen który gra Kaeciliusa czyli „tego złego”. I tu w sumie zwierz chyba nie musi nikomu tłumaczyć dlaczego to dobry pomysł. Chcecie kogoś kto wygląda jakby mógł zniszczyć świat (ale elegancko) – zatrudnijcie Mikkelsena.
Doskonale sprawdza się też Rachel McAdams jako koleżanka z pracy Strange’a. McAdams jest aktorką która nawet jeśli zostaje sprowadzona do dość typowej roli „kobiety którą potencjalnie kocha bohater” to umie swoje bohaterki obdarzyć charakterem i osobowością które pozwalają się nieco wyślizgnąć z takiego twardego schematu. Tak było w filmach o Sherlocku Holmesie i tak jest tutaj. Świetny jest Benedict Wong w roli… Wonga – kto czytał komiksy ten wie, że bez Wonga nie ma Strange’a i tutaj pomiędzy jednym Benedyktem a drugim jest doskonała chemia więc chcemy ich razem oglądać na ekranie. Jedyny wybór aktorki który chyba nie do końca się sprawdził to Chiwetel Ejiofor jako Mordo. Czasem patrząc na aktora miało się wrażenie, że gdzieś w środku jego głowy przebiegała myśl „Jestem poważnym aktorem dramatycznym a oni się bawią w czary”. Nie jest to zła rola ale na tle pozostałych aktorów doskonały zwykle Ejiofor nieco odstaje.
Nie wszystko musi wybuchać – tym co zwierza w filmie uwiodło są efekty specjalne. Pierwszy raz od dawna zdecydowano się pokazać walki czy konfrontacje pomiędzy bohaterami inaczej niż przy pomocy licznych wybuchów i uderzeń pięściami. Zwierz oglądając Doktora miał dwie refleksje – po pierwsze, że to co widzi na ekranie prawdopodobnie chciano zrobić w Incepcji ale nie było wystarczająco dobrej technologii i drugi – że chyba pierwszy raz od dawna chciałby obejrzeć film w 3D. Nie zmienia to faktu, że zwierz może powiedzieć że chyba jeszcze czegoś takiego na ekranie nie widział a nawet jeśli widział to nie tak dobrze wykonane. I to jest naprawdę miła odmiana bo w ostatnich latach zwierz – nawet dobrze się bawiąc na filmach w pewnym momencie zaczynał się nudzić bo wiedział, że czeka go tylko proste mordobicie z dużą ilością wystrzałów i wybuchów. Dobrze że twórcy filmu wzięli sobie do serca, że mówimy o historii gdzie jest magia, inne wymiary i w ogóle wszystko jest możliwe. Co ciekawe – pokazują nam że będziemy mieli jazdę bez trzymanki już bardzo wcześnie w filmie. To ciekawe bo zwierz od dawna nie widział by Marvel pokazywał w swoich filmach coś co może widza jakoś skonfundować. Tu bardzo szybko uczymy się że będzie dziwnie. I dobrze bo dzięki temu nie mamy wątpliwości, że twórcy wiedzą co robią – pokazują nam historię o magach którzy skaczą między wymiarami. Nic normalnego nie ma w tej historii miejsca.
Nie da się być tylko poważnym – Doktor Strange jest filmem zabawnym. Miejscami bardzo zabawnym. To jest film przy którym widać, że twórcy doszli do wniosku, że śmiertelna powaga mogłaby tylko produkcji zaszkodzić. Więc żartują. Teoretycznie za dużo żartów i zbyt zdystansowany stosunek twórców do filmu czasem sprawia, że nie sposób traktować bohatera i jego dylematów poważnie. Z drugiej strony – w tych komiksach o Doktorze Strange które zdarzyło się zwierzowi czytać, humor odgrywał bardzo istotną rolę. Między innymi dlatego, że sam bohater – racjonalny, wykształcony, ambitny intelektualista w zestawieniu ze światem magii i czarów jest dość sceptycznie nastawiony do otaczającej go rzeczywistości. Jednocześnie udało się uniknąć efektu Iron Mana gdzie niemal słychać uderzenie w perkusję ilekroć Tony Stark powie coś zabawnego. Być może dlatego, że dowcipem obdarzono wszystkich bohaterów a nie tylko samego Strange’a. Co daje dobry efekt bo nawet widzowi łatwiej przełknąć świat pełen magii kiedy wie, że bohaterowie też zdają sobie sprawę z absurdu sytuacji. Do tego zwierz nigdy nie przypuszczał, że można się stać autentycznym fanem peleryny ale tu jest ona nie tylko prawdziwą bohaterką ale też – cóż sympatyczna z niej postać. Zwierz chce taką pelerynę. Zresztą humor być może dlatego zwierzowi pasuje że niekoniecznie jest slapstickowy (choć bywa) i nadmiernie jajcarski (jak w Strażnikach Galaktyki). Można powiedzieć że raczej mamy do czynienia z filmem dowcipnym niż najeżonym dowcipami. Zwierz ma nadzieję, że widzicie tą różnicę którą chce wskazać.
To nie jest trailer innego filmu – od pewnego czasu mniej więcej połowa filmów Marvela przypomina zwiastun kolejnej produkcji. Nawet jeśli dopiero poznajemy bohatera to wyraźnie sugeruje się nam, że jego największego przygody dopiero poznamy w następnym filmie gdzie spotka innych super bohaterów. Z kolei jeśli bohaterów już znamy to część akcji zawsze zapowiada to co dopiero się stanie – wszystko po to by widz poczuł się jak w świecie komiksu gdzie wszystko się ze sobą łączy. Strange nie jest takim filmem. Więcej, gdyby nie istniały wszystkie inne filmy o super bohaterach produkcja o Doktorze Strange niewiele by na tym straciła. Jasne – pojawiają się drobne elementy czy wzmianki łączące tą produkcję z wielkim uniwersum super bohaterów ale są na tyle nieliczne i tak mało w sumie znaczące, że nasz bohater jest zupełnie niezależny i samodzielny. Film zaś zapowiada, że naszego bohater czeka jeszcze sporo przygód ale raczej w taki sposób w jaki każdy film przygodowy zapowiada że to jeszcze nie koniec niebezpieczeństw. Zwierzowi to podejście bardzo się podoba bo musi powiedzieć, że ma dość tego, że tyle produkcji zdaje się być jedynie przygrywkami do kolejnych filmów z serii. Pod tym względem Doktor Strange spokojnie mógłby być samodzielnym filmem który powstał dla samej przyjemności kręcenia takich produkcji. I dobrze bo w sumie czas przestać się zachowywać jakby wszyscy super bohaterowie mieszkali tuż obok siebie i co chwilę na siebie wpadali albo o sobie opowiadali. Świat naszego bohatera nie jest światem super bohaterów choć się z nim styka. Ogólnie to jedna z największych zalet filmu.
Ostatecznie największym plusem Doktora Strange jest to, że jest odrobinkę inny niż ostatnio oferowane nam filmy Marvela. Wiecie w pewnym momencie wszystkie filmy super bohaterskie zaczynają się trochę przypominać. Bohater dostaje moce, bohater uczy się z nich korzystać, bohater zostaje wystawiony na próbę, bohater wychodzi z próby pogruchotany ale z lekcją jak pokonać przeciwnika, bohater znajduje się w ostatecznej konfrontacji z przeciwnikiem, bohater wygrywa. Ten schemat niezależnie od tego czy nam się to podoba czy nie rządzi większością filmów które dopiero pokazują nam bohatera – są tymi pierwszymi historiami które przychodzi nam poznać. Tym co jest kluczowe to czy uda się coś z takiej historii wycisnąć czy nie – czasem wychodzi lepiej czasem gorzej, ale bardzo często widz oglądając znany schemat doskonale wie co będzie w następnej scenie – a to nigdy nie sprawia, że bawimy się lepiej. W przypadku Doktora Strange udało się połączyć znane schematy narracji o pierwszych przygodach bohatera z nową jakością, która sprawia, że człowiek wcale nie jest do końca pewien co zobaczy w następnej scenie. A to sprawia, że w oglądanie filmu nie wkrada się nuda – która niestety potrafi się wślizgnąć na seans filmów Marvela. Być może tym co daje przewagę twórcom jest to, że poszli w zupełnie przeciwnym kierunku niż twórcy ostatnich produkcji DC gdzie wszystko miało być poważne i jak najbardziej realne. Tu zrezygnowano z próby przekonywania nas że cokolwiek jest realne – uwalniając olbrzymie pokłady magii i wciągając widza w świat gdzie wszystko jest możliwe. Dzięki temu zamiast śmiać się z niemożliwych rozwiązań fabularnych i nadmiernego dramatyzmu przyjmujemy po prostu, że wszystko jest możliwe. I dzięki temu zabawa jest jeszcze lepsza.
No dobra to już wiecie co zwierz myśli. Spokojnie możecie iść do kina i nie bać się że dostaniecie film marny. Jeśli chodzi zaś o wielbicieli komiksów o Doktorze – zwierz nie zna ich zbyt wielu ale ogólnie – to co najważniejsze w filmie jest i całkiem sporo mrugnięć do lepiej obeznanego w świecie Doktora Strange widza. Tak więc wszyscy powinni być w miarę zadowoleni – na seansie o północy (na którym był zwierz) kilka osób klaskało. To chyba dobry znak.
Ps: Są dwie sceny po napisach – zwłaszcza ta w środku napisów końcowych jest warta uwagi i na pewno wywoła uśmiech na niejednej twarzy.