Pomysł by powrócić do świata Harrego Pottera nie w kolejnej książce ale w sztuce teatralnej budził od samego początku olbrzymie emocje. Część osób uznała to za odcinanie kuponów od sławy powieści, część czuła się rozczarowana, że nie dostaną kolejnej książki, część oszukana – sztuka jest chwilowo pokazywana tylko na West Endzie co oznacza, że nie wszyscy będą mogli ją zobaczyć. Wydanie scenariusza pozwala jednak zajrzeć do świata Harrego Pottera po raz kolejny i odpowiedzieć na pytanie – czy w ogóle jest warto ronić łzy i rozdzierać szaty. SPOILERY.
Zacznijmy od kilku prostych stwierdzeń które bardzo się nam tu przydadzą. Niezależnie od tego jak nową opowieść ze świata Harrego Pottera się reklamuje to nie mamy do czynienia z powieścią, tylko ze scenariuszem sztuki teatralnej. To sporo zmienia – głównie dlatego, że odpadają nam niemal wszystkie elementy kreacji świata przedstawionego poza dialogami. Czasem sztuki mają bardzo dobre didaskalia (Przeklęte dziecko do nich nie należy) ale nawet dobre didaskalia nie zamienią „mięsa” powieści – opisów, komentarzy odautorskich, wejrzenia w psychikę bohaterów (innego niż to na które pozwalają nam wypowiedziane przez nich kwestie) innymi słowy tego wszystkiego co powieść oferuje nam na talerzu. Teksty dramatów – czy jak w tym przypadku scenariusze sztuki (choć prawdę powiedziawszy zwierz nie jest do końca pewien na czym miałaby się zasadzać tu różnica) czyta się rzadko. Zwykle nie ze względu na akcję ale na wysoką wartość literacką i poetycką. Tu bardziej niż o samą akcję chodzi też o jakość dialogów, język, głębokość przemyśleń, odpowiednio dobrane słowa. Sztuka by była warta lektury naprawdę musi być dobra.
Kolejna uwaga to kwestia autorstwa. O ile na okładce książki znajdziemy duże nazwisko J.K. Rowling to jeśli spojrzymy nieco niżej pojawi się nam zdecydowanie więcej nazwisk. Po chwili okazuje się, że trzymamy w ręku sztukę na podstawie pomysłu trójki autorów: J.K. Rowling, Jacka Thorne i Johna Tiffany. Ta trójka odpowiedzialna jest za historię przedstawioną w sztuce. Zaś samym autorem scenariusza jest Jack Thorne. Co to nam mówi? Co najważniejsze– nie jest to dzieło wyłącznie J.K. Rowling co od razu tworzy pewien problem z kwestią kanoniczności opowieści. Z jednej strony Przeklęte Dziecko zostało oficjalnie uznane za kolejną część cyklu, ale jeśli odejdziemy od kwestii „uznawania” czegoś za część cyklu to zdecydowanie bliżej sztuce do czegoś w stylu „oficjalnego fan fiction” – gdzie wizja twórców sztuki byłaby równie prawdziwa i nie prawdziwa co innych twórców ciągów dalszych do Pottera z tą różnicą, że obecność nazwiska autorki daje mu szczególne miejsce. Kiedy pojawia się zarzut że zarys sztuki brzmi jak fan fiction to w sumie – nie jest to od fan fiction dalekie. Opowieść rozgrywająca się w już istniejącym świecie z wykorzystaniem istniejących bohaterów. Spełnia nawet kolejny ważny element fan fiction nie jest to sztuka napisana przez Rowling – co bardzo czuć chociażby w dialogach. Te zaś stanowią rdzeń opowieści i co ważniejsze – są naszymi głównymi środkami pozyskiwania wiadomości o bohaterach. A to znaczy, że mamy do czynienia z interpretacją bohaterów przez kogoś kto autorką książki nie jest. Nie chodzi o usprawiedliwienie Rowling (po lekturze sztuki wydaje się, że jej powstanie nie było dobrym pomysłem) ale o zdanie sobie sprawy jak w sumie daleko jesteśmy od materiału wyjściowego jakim są powieści.
Te uwagi formalne są o tyle ważne, że w sumie rzadko – o ile w ogóle jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia z tak dziwnym zjawiskiem kulturalnym. O kontynuacjach pisanych przez innych autorów każdy słyszał. Ale o tak drastycznej zmianie medium (mimo wszystko różnica pomiędzy tekstem sztuki a powieścią jest gigantyczna) i zmianie autora przy jednoczesnym nadzorowaniu wszystkiego przez autorkę tekstu wyjściowego – słyszy się bardzo rzadko. Do tego – rzadko z premiery sztuki robi się wydarzenie na miarę premiery powieści (zresztą zwróciliście uwagę, że reklama „Ósma opowieść, dziewiętnaście lat później” ma podstawowy błąd bo tak naprawdę siedem tomów Pottera to jedna opowieść). To ciekawe zjawisko – jeśli się nad tym zastanowić – w sumie dużo ciekawsze od samej sztuki. Zwłaszcza, że można zadać sobie pytanie czy w przypadku takiego fenomenu jak Harry Potter ograniczanie tego do sztuki teatralnej wystawianej (na razie) w jednym mieście świata jest przejawem chciwości czy próbą uniezależnienia się od wyłącznie komercyjnego postrzegania książki i wykreowanego przez Rowling świata.
No dobrze teraz przejdźmy do samej sztuki. Zacznijmy ponownie od uwag ogólnych. Nie jest ona szczególnie dobrze napisana. Tak po prostu – dialogi są dość drętwe, didaskalia miejscami zupełnie beznadziejne (w jednej ze scen autor scenariusza przywołuje jako punkt odwołania scenę ze Spartakusa, kiedy wszyscy mówią „I’m Spartacus” – to doskonała scena – raz, jej powtarzanie w innych filmach i sztukach jest zwykle kiczowate) a całość – choć czyta się szybko – trudno uznać za szczególnie dobrą pod względem formalnym. Bohaterowie zbyt często wypowiadają zdania w zamierzeniu autora znaczące a z punktu widzenia czytelnika drętwe. Zbyt często mówią co czują czy jakie zaszły w nich przemiany. Zresztą widać że to jest nawet bardziej scenariusz niż sztuka, bo sceny przesuwają się niesłychanie szybko – zdecydowanie bliżej tu do typowych przejść filmowych niż scen teatralnych, które są zwykle dłuższe, nie chodzi w nich tylko o to by akcja posuwała się do przodu. Zwierza najbardziej boli, że bohaterowie – gdy idzie o mówienie o emocjach – koncentrują się wyłącznie na banałach. Jednocześnie niewiele pozostało w sztuce poczucia humoru a już zdań błyskotliwych – które w powieściach można było znaleźć dość często w ogóle brakuje. Nie za bardzo też czuć atmosferę świata magii – trudno się dziwić bo nikt tu nam niczego do naszej wiedzy za bardzo nie dodaje – korzysta z tego co już wiemy i to w sposób dość mało poruszający.
Jednak wszystko blednie wobec największych problemów – z samą historią i jej bohaterami. I tu zwierz musi zaznaczyć że punkt wyjścia jest dobry. Oto Albus Potter zamiast trafić do Gryfindoru trafia do Slitherynu i na dodatek zaprzyjaźnia się ze Scorpiusem synem Draco Malfoya. Co więcej Albus nie okazuje się wybitnym czarodziejem, nie kocha Hogwartu i jest przekonany, że przynosi wstyd ojcu. Trochę trudno mu się dziwić bo Harry Potter mimo swoich deklaracji z epilogu powieści wcale nie jest bezwarunkowo dumny z syna – wręcz przeciwnie ma spory problem z tym jak Albus traktuje szkołę , w jakim jest domu i z kim się przyjaźni. Ten pomysł – by Harry Potter nie był najlepszym ojcem i nie miał najbardziej wybitnego syna na świecie jest całkiem ciekawy. Mógłby być dobrym rozszerzeniem czegoś co o Potterze już wiemy – że nie jest to aż tak miły bohater jak większość pierwszoplanowych bohaterów fikcji. Zwłaszcza, że Potter w powieściach często bardzo szybko i stanowczo wydawał sądy o ludziach. Plus to ciekawe życiowe podejście do sprawy – bycie bohaterem nikogo nie czyni automatycznie dobrym ojcem.
Zwierz nie jest nawet tak negatywnie nastawiony do samego pomysłu podróży w czasie i próby ocalenia Cedrika Diggorego. Co prawa wszelkie fabuły w których ktoś podróżuje w czasie mają podstawowy błąd – rzadko podróże w czasie mają sens i rzadko twórcy umieją dobrze opisać ich konsekwencje – ale pomysł uratowania jednego tak bardzo niepotrzebnie zabitego bohatera jest całkiem ciekawy. Do tego istnieje taka prosta przyjemność z oglądania kolejnych odsłon świata w którym – dzięki działalności bohaterów zaszły zmiany. Nawet jeśli nie zawsze mają one swój logiczny sens to jednak czytelnik jest ciekawy co się zmieniło. Pod tym względem najciekawsza jest wizja świata w której Potter zginął – chociażby dlatego, że możemy jeszcze raz zobaczyć Snape’a (który wciąż pozostaje odpowiednio zdystansowanym bohaterem). Oczywiście jak wiadomo próby zmieniania czasu zawsze kończą się źle ale sam pomysł by gra z czasem była punktem zaczepienia – nie jest aż takim strasznym pomysłem.
Gdzie sztuka robi się naprawdę zła? Z punktu widzenia samej fabuły cała druga część koncentrująca się na córce Voldemorta i jej próbie zmiany czasu tak by rządzić wraz z ojcem. Cały ten wątek jest totalnie bez sensu a jego rozwiązanie przypomina marny odcinek familijnego serialu telewizyjnego gdzie wszyscy pod koniec muszą się nauczyć swojej lekcji i jeszcze mamy takie niezbyt subtelne paralele pomiędzy Voldemortem i jego córką a Potterem i jego synem. Jak to się ładnie mówi – tu Potter przeskakuje nad rekinem i robi jeszcze akrobacje w powietrzu – niszcząc całkiem niezłe wrażenie jakie pozostawiały fragmenty związane z manipulowaniem czasem (choć chyba wszyscy przyznamy, że rola jaką w ekspresie do Hogwartu przydzielono pani z wózkiem jest najgłupszym pomysłem nowoczesnej Europy). Ostatnie sceny – w tym trudna do wyjaśnienia scena w której bohaterowie patrzą na śmierć rodziców Pottera są po prostu złe a poziom napięcia jest w nich żaden. Zresztą doskonale to widać kiedy w Dolinie Godryka Albus wpada na genialny plan pozostawienia wiadomości ojcu i nagle okazuje się, że ma wszystko pod ręką. Im bliżej końca tym bardziej odnosi się wrażenie, że rzeczywiście większego pomysłu na sztukę nie było i zamiast poważnie przemyśleć jeden temat przewodni wrzucono do tych dwóch części mnóstwo większych i mniejszych pomysłów. Przy czym ten z córką Voldemorta, która stoi za wszystkim i próbuje wypełnić przepowiednię jest najsłabszy.
Ale to nie jedyny problem ze sztuką. Nawet z kretyńskiej akcji sztukę mogą wyciągnąć za uszy bohaterowie. Tu jednak problem jest zarówno z tymi których dobrze znanym jak i z tymi których nie znamy. W przypadku tych których znamy problemem jest to jakie mają charaktery. Hermiona Granger – tu minister Magii – z osoby niesłychanie ostrożnej i inteligentnej zrobiła się mało rozważna. Trudno zrozumieć dlaczego schowała Zmieniacz czasu w tak prosty do odgadnięcia sposób. Poza tym brakuje jej humoru, złośliwości czy inteligentnych rozwiązań które była w stanie posunąć na zamówienie jako młoda czarownica. Harry Potter jest z kolei po prostu niezbyt miłym bohaterem – co można byłoby mu wybaczyć, gdyby miał jakiś charakter – tu zaś po prostu wydaje się być dość apodyktycznym i w sumie mało bystrym czy empatycznym urzędnikiem. Jest dość paskudny i w sumie jego zachowania są trudne do wybaczenia. Ponownie – niby wiemy że Potter z książek nie miał najlepszego charakteru ale o tym ze sztuki nikt by nie chciał czytać kilku tomów powieści. Ginny została sprowadzona do roli troskliwej matki i bufora pomiędzy Harrym a jego synem – niby wiemy że pisze do rubryki sportowej i ma swoją karierę ale w tej roli nigdy nie występuje. Na koniec – największy zarzut zwierza – zrobiono z Rona kompletnego idiotę i niedojdę – najwyraźniej nie czytając uważnie książki. Ron nie był idiotą i fajtłapą – na pewno nie był kompletnie niezorientowany w tym co się wokół niego dzieje. W książkach widać że ma całkiem sporo rozumu, odwagi i potrafi zaskoczyć. W sztuce ma być chyba tylko elementem komediowym co średnio się udaje. Zresztą rozgrywany w każdej rzeczywistości wątek jego i Hermiony jest najbardziej zmarnowaną szansą sztuki. Bo zamiast pokazać jak bardzo wojenne przeżycia ich zbliżyły, jak blisko było aby te dwie osoby nigdy nie podjęły decyzji o ślubie, zrobiono jakiś dość łzawy i ponownie fatalnie napisany wątek, który marnuje cały potencjał na nieco bardziej dorosłe spojrzenie na świat Pottera gdzie ludzie zawierają związki małżeńskie ze swoimi pierwszymi szkolnymi miłościami.
Na tym tle zaskakująco dobrze wypadają dwie postacie. Pierwsza to Draco Malfoy – jedna z niewielu postaci której zafundowano ciekawą historię i przemianę. Draco nie jest przesympatyczny ale za to dowiadujemy się, że rzeczywiście bardzo kochał swoją żonę, że jego śmierć na niego wpłynęła zaś wychowanie syna na dziedzica wielkiego rodu Malfoyów nie idzie mu najlepiej. Jednocześnie jego relacja z Potterem jest dość ciekawie napisana bo Draco wydaje się dużo bardziej otwarty na zmianę i dostrzeżenie że obaj są dorosłymi ojcami nie do końca posłusznych synów a nie nastolatkami którzy muszą do siebie pałać nienawiścią. Draco w tym wydaniu zwierzowi podoba się chyba najbardziej – głównie dlatego, że taka przemiana wydaje się konsekwentną kontynuacją tego co wiemy o Draco z powieści. Niezły jest też Scorpius syn Draco – sympatyczny, zdolny chłopak, który rzeczywiście nieco przypomina młodego Pottera – w każdym razie nie trudno go polubić a jednocześnie skomplikowane relacje z ojcem mają nieco więcej sensu. Podczas kiedy Albus i Potter bawią się w czysty fanfikowy angst tu mamy taką dużo prawdziwszą trudną relację ojca i syna – którzy jedna chętnie by się dogadali. Zwłaszcza, że Scorpio teoretycznie spełnia wszystkie żądania ojca – jest w odpowiednim domu, dobrze się uczy, ale nadal trudno się dogadać.
W przypadku nowych bohaterów to odnosi się wrażenie, że zostali napisani do połowy. Zwłaszcza Albus – na początku chłopak całkiem sympatyczny, a przynajmniej empatyczny potem staje się trochę wydmuszka. Cierpi bo ojciec go nie kocha, a właściwie nie jest nim zachwycony ale poza tym trudno znaleźć jakieś ciekawe cechy jego charakteru. Nie jest dobrym czarodziejem, nie jest szczególnie dobrze napisanym nastolatkiem. Ot taki bohater który musi się koniecznie czegoś o sobie nauczyć. Scorpius – miły syn Draco Malfoya. Zdecydowanie lepiej nadaje się na bohatera sztuki. Za nim przynajmniej widz chciałby podążać. Ale nawet on wydaje się postacią w sumie jedynie zaznaczoną, naszkicowaną. Brakuje tu cech pozwalających odróżnić naszych bohaterów od setek innych młodocianych postaci zasiedlających powieści młodzieżowe. Trudno po tej sztuce wyobrazić sobie by ktoś uznał Albusa czy Scorpiusa za swoich ulubionych bohaterów. Jednocześnie – przydałoby się kilka fan fików które dałby młodemu pokoleniu magicznego świata jakieś charaktery. W tym autorzy fików bywają naprawdę dobrzy.
Olbrzymim problemem sztuki jest fakt, że bierze świat którego istotną częścią były kwestie społeczne i polityczne i zupełnie je pomija. Wiele różnych rzeczy można mówić o powieściach o Harrym Potterze ale są one bardzo dobrym zapisem tego jak krok po kroku w społeczeństwie rosną nastroje faszystowskie. Magia nie magia – kto uważnie przeczytał książkę ten dostał doskonały zapis pewnych mechanizmów – rosnącego rasizmu, dopuszczania do coraz bardziej ekstremalnych zachowań, niemocy polityków, braku zaufania do mediów itd. Była to całkiem niezła polityczna i społeczna lekcja dla całego pokolenia dzieciaków które z takimi mechanizmami społecznymi nie miały okazji spotkać się na żywo. Co więcej – książka dobrze oddawała grozę wynikającą z wprowadzania kolejnych – przepisów i ustaw które coraz bardziej ograniczały prawa mniejszości i pozwalały rozwalić istniejące już instytucje od środka. Fakt, że bohaterowie spotykali się z rasizmem, padało pojęcie „czystej krwi” a główny zły był ogarnięty manią czystości rasowej – nie pozostawało bez znaczenia. To zdaniem zwierza jeden z najważniejszych aspektów cyklu o Harrym Potterze.
Sztuka w ogóle to ignoruje. Teoretycznie można by się naprawdę wiele dowiedzieć o tym świecie po wojnie która tak podzieliła świat czarodziejów. Jak zachowano się wobec popleczników Voldemorta – znów zaniechano kary czy wręcz przeciwnie powołano jakąś czarodziejską Norymbergię. Jak zmieniły się relacje pomiędzy domami, jak w tym społeczeństwie radzą sobie z Internetem i postępem technologicznym – który sprawia, że coraz łatwiej czarodziejom „wpaść”. Pomysłów na to do czego można się odnieść jest naprawdę wiele ale najwyraźniej nikogo to za bardzo nie interesuje. Można byłoby jeszcze ten społeczny aspekt Pottera odpuścić gdyby rekompensował to dobrze opisany wątek prywatny ale serio tu nie mamy nic czego by nam nie opowiedziano w jakimś filmie Hallmarku – bo to mniej więcej ten sam poziom. Zaś w przemyśleniach odnośnie manipulowania czasem i możliwością jego zmieniania też niewiele nowego znajdziemy bo chyba każdy znający fikcję może powiedzieć bez trudu że to nigdy nie kończy się dobrze i każdy powinien odrobić tą lekcję stosunkowo wcześnie. Zresztą sztuki w których bohaterowie w ostatniej scenie mówią coś co jest oczywiste od początku (np. Albus jest dość podobny do ojca) powinny być oficjalnie zakazane.
Jednocześnie zwierz żałuje, że autorzy nie zdecydowali się na jeden krok – który z punkt widzenia treści sztuki wydaje się naturalny. Otóż Przeklęte Dziecko przypomina fan fiction jeszcze z jednego powodu. Relacja pomiędzy Albusem a Scorpiusem jest pisana tak, że zdecydowanie bardziej przypomina romans niż opowieść o wielkiej przyjaźni. Nasi bohaterowie właściwie spotykają się, rozmawiają i darzą uczuciem który zwykle jest zarezerwowany dla romantycznych par i opowieści. Zwierz niemal do końca miał nadzieję, że ten wątek się pojawi. Nawet nie z potrzeby reprezentacji (choć tej trochę jednak w świecie Pottera brakuje, a ta która jest – jest trochę dopisana potem) ale dlatego, że można byłoby dobrze zagrać kwestią zrozumienia i tolerancji z dwóch różnych światów. Potter i Malfoy mający problem z uczuciami swoich synów – byliby dobrym przykładem na to, że problemy naszego świata i świata czarodziejów nie są dalekie. Poza tym – to naprawdę jest tak napisane że wychodzi z tego właśnie Romeo i Julia w Hogwarcie i nie wykorzystanie tego niesłychanie wyraźnego tropu trochę jednak karze się zastanawiać nad odwagą autorów. Zdaniem zwierza – trochę się przestraszyli konsekwencji wynikających z poprowadzenia wątku logiczną (i znaną z kultury) drogą. A tak obraz przyjaźni dwóch chłopaków sprawia wrażenie brody przyczepionej dość standardowemu romansowi.
Największy problem jaki zwierz ma z tekstem sztuki to fakt, że mógłby spokojnie nie powstać. Nie widać by twórcy mieli coś naprawdę nowego i ciekawego do opowiedzenia. Nie ma tu ani pod względem akcji ani rodzinnego dramatu elementu, który trzeba było koniecznie dopowiedzieć. Co prawda – zwierz nie zaprzecza, że z takiego scenariusz może powstać sztuka którą nieźle się ogląda, ale historia czytana na sucho właściwie jest trochę bez sensu. Co boli biorąc pod uwagę, że dotychczas zarówno kolejne tomy cyklu jak i wszystkie teksty dotyczące Pottera były raczej spójne i ciekawe. Zresztą to był zawsze najlepszy argument w dyskusji z urodzonymi przeciwnikami Pottera (tzn. tymi którzy nie czytali) że to nie siedem tomów pisanych by zarobić jeszcze więcej tylko jedna spójna historia rozpisana na siedem tomów. Co jednak robi sporą różnicę. W przypadku sztuki trudno jednak znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który pozwalałby tego przedsięwzięcia bronić. No chyba że rzeczywiście w londyńskim wystawieniu wszystko ma sens a dostarczony nam scenariusz nijak się ma do tego co można zobaczyć na teatralnych deskach. Jeśli zwierza kiedykolwiek będzie stać na to by sprawdzić to na pewno wam o tym napisze.
Na koniec oczywiście trzeba wrócić do pytania o „prawo” autora do powracania do własnego świata i bohaterów. Niektórzy są oburzeni, że autorka nie chce porzucić świata – poza sztuką, będziemy mieli przecież filmy rozgrywające się w tym samym świecie (choć nie dotyczące Pottera). Zwierz ma mieszane uczucia – wydaje się, że nikomu nie można zabronić wracania do świata który wymyślił. Więcej – autor który naprawdę wymyślił świat nie rozstanie się z nim tylko dlatego że napisał książkę. Znając wszelkie proporcje – Tolkien też swojego świata nie porzucił i pisał w nim teksty nawet po tym jak napisał Hobbita i Władcę Pierścieni. Zdaniem zwierza – zbyt często zachowujemy się tak jakby fakt, że pisarz podzielił się z nami swoimi wyobrażeniami sprawiało, że traci prawo do własnej wyobraźni. Tymczasem jeśli podoba mu się świat który stworzył – może z nim robić co chce i kiedy chce. My jesteśmy tam tylko gośćmi. Stąd zwierz jest zasmucony, że sztuka jest słaba ale jednocześnie rozumie chęć powrotu do świata. Może się kiedyś uda napisać coś naprawdę dobrego. Proponuję bez pomocy.
Ps; Za jedno zwierz jest wdzięczny. Cały wieczór spędzony z książką o Potterze jak mi tego straszliwie brakuje
Ps2: Nadal uważam Harrego Pottera za wyśmienitą książkę. Tu nic się nie zmieniło.