Netflix naprawdę zrobił wszystko, żeby Zwierz poczuł, że musi obejrzeć Bright. Najpierw trailer, spora promocja. Potem pierwsze bardzo zróżnicowane opinie znajomych. Na koniec – zwierz i tak był chory i nie miał nic lepszego do roboty tylko zalec przed telewizorem i obejrzeć „superprodukcję” Netflixa.
Zacznijmy od samego pomysłu. To film o dwóch policjantach, którzy odpowiadają na jedno proste wezwanie. Kiedy jednak zjawiają się na miejscu nic nie jest takie jakby się mogło wydawać. Szybko są zmuszeni do ucieczki w noc, a za nimi podążając ci którzy pragną ich krwi. Ileż takich filmów było – całkiem sporo. Co miałoby wyróżnić ten? Otóż Los Angeles w którym rozgrywa się akcja jest nieco innym Los Angeles niż nasze – żyją w nim Orkowie, Elfy, Wróżki, nad miastem latają smoki, gdzieś pojawi się centaur. Wspominana mimochodem przeszłość podpowiada nam że wiele wieków wcześniej zamieszkujące Ziemię rasy pokonały wielkie zło i teraz żyją razem. W świecie jest magia ale korzystać z niej mogą tylko niektórzy. Magiczne różdżki są dla przeciętnego śmiertelnika zabójczo niebezpieczne – jedno jej dotknięcie może zakończyć życie, tylko ten kto jest „Bright” może korzystać z magii. Jak nam się bardzo jasno tłumaczy – bycie Bright to domena elfów ale może zdarzać się ludziom.
Brzmi fajnie. Film policyjny we współczesnym świecie zamieszkiwanym przez fantastyczne istoty. Pomysł nie nowy, ale fajny. Gdzie jest haczyk? Po pierwsze w lenistwie scenarzystów. Otóż jak się okazuje, obecność obcych ras w świecie ludzi niczego nie zmieniło w historii świata. Policjant meksykańskiego pochodzenia wspomina o Alamo, w pewnym momencie jeden ze zirytowanych policjantów zaczyna mówić o postaciach ze Shreka. Serio, scenarzystom nie chciało się nic a nic zmienić w stosunku do naszej kultury i naszej historii. To takie koszmarne lenistwo, że aż boli. Nie ulega wątpliwości, że obecność innych ras, czy nawet obecność magii stosowanej przez ograniczoną ilość osób, zmieniłaby zupełnie historię świata. Ale nie w tej wersji. Więcej, nic w sumie w tej wersji nie jest inne od naszego świata. Jasne – w środku Los Angeles jest piękna dzielnica zamieszkiwana przez piękne elfy, ale w sumie poza tym – trudno jakkolwiek odróżnić to Los Angeles od obecnego.
Twórcy zresztą nie starają się nam za bardzo pokazać świata w którym żyją bohaterowie. Pewnie niejednego widza zainteresowałyby małe codzienności takiego alternatywnego świata. Te elementy które by się od naszej historii czy rzeczywistości różniły. Ale nic takiego nie uświadczymy. Wręcz przeciwnie film w ogóle nie jest zainteresowany tworzeniem jakiegokolwiek świata. Wszystko co widzimy na ekranie to Los Angeles z nieco lepszymi graffiti. Nawet wprowadzeni do filmu, specjalni detektywi zajmujący się śledzeniem spraw magicznych nie mają za wiele do roboty. Głównie chodzą tam i z powrotem ze smutną miną. Zdarza im się wykonać jakiś telefon. Nad miastem przelatuje smok, ale widz nie wie czy smok nad miastem to jak orzeł który zabłądził, a może stałe zagrożenie, a może maskotka. Nic z tych elementów nawet pośrednio nie zostanie wyjaśnione.
Bo tak naprawdę ten film nie jest przecież o różnych fantastycznych rasach mieszkających razem ale o REALNYM AMERYKAŃSKIM RASIZMIE. Tak moi drodzy film ma jeden pomysł i nie powoli absolutnie żeby widz przegapił główną metaforę całej tej historii. Tak więc jeśli nasi bohaterowie obserwują nieuzasadnioną przemoc wobec bezbronnych orków to kamera zwolni, żeby widz zdążył pomyśleć „Aha! przemoc wobec orków, jest dokładnie taka sama jak przemoc wobec czarnoskórych mieszkańców Los Angeles”. W ogóle jeśli pojawiają się Orkowie to noszą dokładnie takie ciuchy jak stereotypowi czarnoskórzy mieszkańcy przedmieść. Jeszcze żeby bardziej nam uświadomić, że mówimy o rasizmie – Jackoby (policjant, który jest pierwszym Orkiem w LAPD) jest prześladowany w pracy, a jego partner Daryl Ward (grany przez Willa Smitha) ma wobec niego sporo uprzedzeń i każe mu się na każdym kroku deklarować – wobec kogo jest bardziej lojalny – wobec niego, czy wobec swoich pobratymców.
Oczywiście musimy zdać sobie sprawę, że skoro Will Smith jest czarnoskóry a źle odnosi się do swojego partnera Orka to znaczy, że …. Wszyscy ludzie bez względu na kolor skóry są gotowi zachowywać się w sposób rasistowski, jeśli tylko znajdą się na pozycji siły. Kiedy pojawiają się inne gatunki ludzkie uprzedzenia schodzą na bok – bo można być lepszym od innych ras. To wszystko wkłada się nam do głowy w sposób tak pozbawiony subtelności, że aż bolesny. Zwłaszcza że np. bohater grany przez Willa Smitha właściwie nie zmienia nigdy swojej postawy względem przedstawicieli innych gatunków. Zmienia swoją postawę wobec Jackoby’ego – bo ten jest jego partnerem. Nigdy jednak nie widzimy by jakoś bardziej zastanowił się nad stratyfikacją społeczną społeczeństwa, czy przyznał że kierowały nim jakieś uprzedzenia. Na samym początku filmu bez zastanowienia zabija wróżkę – bo ta raczej nie zasłużyła na jego lojalność. Ostatecznie nasz bohater wysłuchuje wzruszającej mowy Jackoby’ego który opowiada że zawsze chciał być taki fantastyczny jak Will Smith. Problem w tym, że to nie jest fantastyczna ani szczególnie dobra postać. Jego główną zaletą jest fakt, że zachował się lojalnie wobec osoby, która zawsze zachowywała się lojalnie wobec niego. Film sprowadza rozwiązanie problemu gatunkizmu (czy właściwie rasizmu) głównego bohatera do klasycznego schematu „W sumie to nic złego że byłeś rasistą jeśli polubiłeś tego jednego przedstawiciela innej rasy którego znasz lepiej”. Tak zaczynają się te wszystkie koszmarne dyskusje w których ktoś mówi „Nie mam nic do elfów, niektórzy z moich najlepszych przyjaciół są elfami”.
Do tego to historia która niby ma nam pokazać cierpienia Jackoby’ego, który jest pierwszym orkiem, pracującym w policji przez co nie jest traktowany poważnie ani przez ludzi ani przez swoich pobratymców. Z jednej strony, chciałoby się zakrzyknąć – super produkcja poruszy problem trudnego procesu asymilacji, który boleśnie dotyka tych którzy próbują jednocześnie żyć w dwóch światach. Zwierz zacierał już rączki, bo akurat problematykę społecznych i prywatnych konsekwencji procesów asymilacyjnych mniejszości zna dość dobrze. Szybko jednak okazało się, że film absolutnie nie ma zamiaru zajmować się niczym na poważnie. Ostatecznie Jackoby częściej niż jako pełnoprawny bohater występuje jako nieco prostolinijny i nie rozumiejący konwencji społecznych bohater ze złotym sercem na którego nasz „człowiek” może patrzeć z góry. Zresztą oczywiście dość szybko okazuje się, że akceptacja obu grup była na wyciągnięcie ręki. Och gdyby to było choć w jednej tysięcznej tak proste. Zwierz nienawidzi kiedy twórcy udają, że będą zajmować się jakimś poważnym i skomplikowanym problemem społecznym a potem magicznie rozwiązują go w pół godziny. I jak to niby ma komukolwiek cokolwiek powiedzieć o tym jakie są problemy społeczne, skoro w realnym świecie nie ma prostych rozwiązań?
Inna sprawa- nawet gdybyśmy odłożyli na bok kwestie tego jak nieporadnie Bright radzi sobie z problemem rasizmu (skoro w tym świecie są elfy i orkowie to przecież nikt nie będzie miał za złe scenarzyście jeśli pokaże Meksykanów jako bandę agresywnych bandziorów) ale też jaki jest to słaby film z punktu widzenia konstrukcji opowieści. Oto mamy złe elfy które chcą przywrócić wielkie zło. Złe elfy są bardzo mroczne, podchodzą do ludzi i ich wąchają, ewentualnie podrzynają im gardła. Czy coś mówią? Nie za bardzo. Tak nie bardzo, że trudno dokładnie zrozumieć dlaczego robią, to co robią, jakie są ich motywy i w ogóle jak odnoszą się do nich inne elfy. Ot po prostu biegają po mieście i mordują ludzi. Urocze stworzenia. Widzicie kiedy główni źli nie mają żadnego powodu by tłumaczyć choć trochę swoje motywacje to trudno mówić o jakimś ciekawym konflikcie. Ale ponownie – film nie jest zainteresowany niczyimi motywacjami bo musiałby wtedy zbudować spójny świat przedstawiony – a nikt tu nie jest tym jakoś szczególnie zainteresowany.
Druga sprawa to sam rytm filmu. Jasne – pomysł by produkcja opierała się na schemacie policyjnych historii o próbie wydostania się z niebezpiecznej sytuacji – nie jest taki zły. Ostatecznie jednak sprowadza się to do tego, że mamy jedną scenę strzelaniny i jedną scenę spokojną. Przy czym Zwierz nie rozumie, dlaczego ktoś uznał, że oglądając film o świecie w którym są różne fantastyczne stworzenia i magia najbardziej będzie mnie interesowało, że dwie grupy do siebie strzelają. Strzelanie to ja mam w pierwszej lepszej produkcji, gdzie nie ma żadnego elfa. Oczywiście zakładam, że jest całkiem sporo osób które lubią patrzeć jak ludzie do siebie strzelają ale tak serio, to jest to chyba najnudniejsza część historii. Inna sprawa – film trzyma się plus minus jako całość, póki nie znacznie zbliżać się ku końcowi. Tu następują wydarzenia które wymagają jakiejś puenty czy wyjaśnienia (ot np. mamy bardzo wyraźne nawiązanie do wątków mesjańskich ale w sumie pozostawione zupełnie bez jakiegokolwiek dopełnienia) – których spokojnie mogłoby nie być i byłoby dokładnie to samo. Z kolei pod sam koniec następuje seria scen którą – zwierz przysięga wam z ręką na sercu – przewidział od początku do końca – są oparte o tak zgrane schematy (i tak zapowiadane przez trzy czwarte filmu) że trudno by film się skończył inaczej. Zwierz nie lubi krzyczeć „Bingo” pod koniec filmu ale właśnie to miał ochotę zakrzyknąć.
Zwierz sprawdził kto wyreżyserował Bright. Okazało się, że za filmem stoi David Ayer który dał nam arcydzieło kina super bohaterskiego – czyli Legion Samobójców. I w sumie pomiędzy Legionem Samobójców a Bright jest całkiem sporo podobieństw – ot np. w obu bohaterowie idą przez miasto, oba mają bardzo średnio połączone ze sobą sceny i oba bardzo wcześnie mówią nam o tym co ma się wydarzyć. Prawdą jest że Bright mniej boli serce i umysł niż Legion Samobójców, ale wciąż – nigdy nie jest dobrze jeśli możesz jakikolwiek film porównać do Legionu Samobójców. Zresztą prawda jest taka, że największy problem z Bright jednak leży w treści a niekoniecznie w reżyserii. Tzn. Zwierz nie wierzy by z tak niedbale napisanego scenariusza (serio autorowi nie chciało się napisać żadnej rozbudowanej i spójnej alternatywny dla rzeczywistości) dało się nakręcić dobry film. Na koniec Zwierz ma takie przemyślenie, że jednak jak chce się zrobić film o problemie rasizmu, asymilacji, uprzedzeń, to naprawdę nie wystarczy podmienić czarnoskórego bohatera na orka i krzyczeć do widza „Widzisz, Widzisz, to dokładnie to samo!”. Dla niektórych dobre intencje usprawiedliwiają marne wykonanie. Dla Zwierza to słaba wymówka. Zwłaszcza w przypadku kiedy chce się powiedzieć coś naprawdę ważnego. Zwierz wyobraża sobie zrobienie tego filmu na wzór np. „Ucieczki w Kajdanach” która w 1958 roku umiała sobie poradzić z kwestią zmiany postawy jednostki, zdecydowanie lepiej.
Najbardziej jednak żal świat przedstawionego. Wprowadzenie postaci fantastycznych otwiera niesamowite możliwości. Scenarzyści mogliby nam pokazać zupełnie inny świat – z inną historią, literaturą, strojami, obyczajami, urbanistyką. Ale nie – wszystko jest identyczne. Nic w świecie nie jest inne ponieważ zamieszkują je inne gatunki. To jest takie leniwe że aż boli, bo gdyby owe inne rasy żyły w ukryciu albo pojawiły się w świecie dopiero niedawno – wtedy miałoby to jakiś sens. Ale z tego wynika, że koegzystencja ludzi i przedstawicieli innych gatunków trwa od wieków… i nic z niej nie wynikło. Ani nowe wierzenia, ani inna symbolika, ani nawet inne ciuchy. Ludzie i Orkowie mówią po angielsku i nie znają za dobrze elfickiego – uczyli się go tylko w szkole. Jednocześnie jasno się mówi, że elfy rządzą światem. Czy aby nie jest tak, że wszyscy uczą się jako drugiego języka tego który jest najważniejszy na świecie. Na logikę ludzie powinni znać elficki tak jak my znamy angielski. Tylko że to by wymagało jakiegokolwiek stworzenia świata przedstawionego. A tu tego po prostu nie ma.
Zwierz przyzna szczerze, że wcale nie jest zdziwiony tym, że Bright jest średnim filmem. Już jakiś czas temu Zwierz przekonał się, że o ile w przypadku seriali Netflix niemal zawsze trafia w dziesiątkę to w przypadku filmów wychodzi mu to średnio na jeża. Czasem jest wybitnie a czasem jest taki Bright – film który pewnie byłby dużo lepszy gdyby nie był filmem ale serialem w którym jest czas na zbudowanie świata i na rozbudowanie problemów społecznych. Na całe szczęście jest też nowy sezon The Ranch.
Ps: Zwierz ma straszliwy problem z The Ranch – to wciąż jeden z najlepszych i najbardziej poruszających seriali jakie widział – w pierwszym odcinku serial zmaga się z tym co czują ludzie, którzy po stracie ciąży czują nie winę a ulgę. W drugim – mamy rozważania jak poradzić sobie z ewentualnością, że być może ma się Alzheimera. Problemów jest więcej i cały serial utrzymuje swój niesłychanie wysoki poziom, serwując sceny i wątki tak mądre że trudno znaleźć inny serial który by sobie z tym tak dobrze radził. A jednocześnie – Zwierz czuje olbrzymi dyskomfort wiedząc, że jeden z aktorów w jednej z głównych ról jest oskarżony nie tyle o molestowanie seksualne co o gwałt. Zwierz wie, że nie będzie go już w obsadzie w następnym sezonie ale nadal czuje się z tym niezbyt dobrze.