Niewielka ciemna kropka wśród bieli. Na zdających się nie kończyć połaciach lodu i śniegu, w ostrej ograniczającej widoczność niemal do zera zamieci. Człowiek przyklejony do góry, chowający się w płytkiej śnieżnej jamie, wystawiony na wszystkie działania żywiołów. Co tam robi, skąd się wziął, dlaczego w ogóle przyszło mu do głowy, by mierzyć się z górą. Wszak jest tylko kropką wśród bezdennych przepaści i nieosiągalnych szczytów. Tą kropką jest Maciej Berbeka, górą słynne Broad Peak. A film próbą uchwycenia tej skomplikowanej, irracjonalnej relacji człowieka i góry.
Kiedy sięgamy po słownik mówienia o wyprawach górskich, często pojawiają się określenia stawiające na konflikt – szczyt się atakuje, górę się zdobywa, niekiedy oblega, gdy ta nie chce dopuścić. Rozbija się obóz i czeka, aż będzie okno, które pozwoli na to by ruszyć. Ten cały język, próbuje jakoś skategoryzować dziwne związki ludzi chodzących w góry wysokie, z przedmiotem ich wypraw, ale w dużym stopniu jest niewystarczający. Nie sposób chyba w logicznych kategoriach ująć sensu wypraw wysokogórskich. Nawet jeśli wzięlibyśmy kategorie sportowe – nie ma wielu sportów, w których rzuca się na szali całe swoje życie. A jednak ludzie w góry nie tylko chodzą, ale też obsesyjnie do nich wracają, ryzykując właściwie wszystko co mają.
„Broad Peak” Leszka Dawida stara się w jakiś sposób zrozumieć. Jednego człowieka i jedną górę. Dostajemy tu dwie wyprawy – pierwszą w 1988 roku, kiedy młody Berberka myśli, że zdobył szczyt (w istocie dotarł do położonego o godzinę od szczytu przedwierzchołka Rocky Summit). Tu widzimy pełną nieprzystępność i ryzyko związane z górskimi wyprawami, a także jak skomplikowane jest wyważenie – własnej ambicji i troski o innych wspinaczy. Jego młodzieńczą zapalczywość łatwo widzowi zrozumieć, podobnie jak łatwo zrozumieć, absolutne rozgoryczenie, gdy okazuje się, że wszystkie jego poświęcenia były na nic. Do pewnego stopnia rozumiemy też wyprawę drugą z 2013 roku, kiedy wspinał się by udowodnić wszystkim, że jest w stanie wejść na szczyt. Twórcy starają się jednak osadzić to nasze zrozumienie dla pozornie racjonalnych motywów w szerszym kontekście. Zarówno w 1988 jak i w 2013 roku na himalaistę czeka w domu rodzina. Żona, którą bez wątpienia kocha, synowie, którzy też wydają się dla niego ważni. O ile możemy podejrzewać, że w latach osiemdziesiątych wierzył w swoją niezniszczalność, to już w dwutysięcznych – musiał zdawać sobie sprawę ze swojej śmiertelności – sam Broad Peak go tego nauczył. Z resztą do stracenia jest z wiekiem coraz więcej, o czym przypominają nam przebitki z szczęśliwych chwil z rodziną.
Mamy więc relacje skomplikowaną, którą film śledzi, stara się nieco wyjaśnić (często słowami wziętymi wprost od samego Berbeki) ale pozostawia w niedopowiedzeniu. Każdy musi sobie sam zadać pytanie czy warto albo czy w ogóle można przykładać rachunek zysków i strat do tego czym jest dla niektórych ludzi chodzenie po górach. Pod tym względem film jest dobrym wyjściem do niekończącej się dyskusji – czy ktoś kto nie jest himalaistą może himalaistę zrozumieć. A także – czy musimy rozumieć wszystkie motywacje i czy zawsze muszą one być racjonalne. Czy piękno chodzenia po górach nie zasadza się w tym, że jest to działanie wyjęte z klasycznego schematu prostej opłacalności – tak dominującego w naszym świecie.
Na pewno kluczową rolę odgrywają tu znakomite zdjęcie – realizowane częściowo w Karakorum, które pokazują Himalaje nie tyle jako łańcuch górski, ale jako niemalże inną planetę. Tu naprawdę nie sięga nic co codzienne, co zwykłe, co nie jest rozliczane w tych najbardziej ekstremalnych rachunkach za które płaci się życiem. Widziałam wiele filmów górskich, ale chyba nie widziałam, żadnego, który miałby tak dobre, ujawniające ogrom tej przestrzeni zdjęcia. To, że aktorzy nie poruszają się wyłącznie w studiu czy po green screenie ma chyba kluczowe znaczenie by pokazać ten kontrast pomiędzy – wciąż nie wystarczającym „TU” a tak pociągającym „TAM”. I do pewnego stopnia to właśnie te zdjęcia dają widzowi najlepsze spojrzenie na to, dlaczego góry tak przyciągają. Muszę też stwierdzić, że pokazanie różnicy w sprzęcie i wyglądzie wyprawy wysokogórskiej pomiędzy latami osiemdziesiątymi a dwutysięcznymi jest fascynujące dla każdego kogo interesuje wspinaczka. Pod tym względem jest to rewelacyjny film, który kładzie duży nacisk na to by zaprowadzić nas jak najbliżej wydarzeń.
Jednocześnie prawdopodobnie nie jest „Broad Peak” tym filmem, który większość widzów chciałaby obejrzeć. Dziś słysząc o tym szczycie i słysząc nazwisko Berbeki myślimy niemal wyłącznie o tragicznym w skutkach końcu zimowej wyprawy sprzed paru lat. Wiele jest wersji tamtych wydarzeń, wspomnień, reportaży, stronnictw, sporów. Nie ukrywam – sama nastawiałam się, że przede wszystkim zobaczę historię w stylu „Everest”, produkcji, która skupiała się na dramatycznym i tragicznym w skutkach wejściu na Everest w 1996 roku. Tu twórcy poszli w inną stronę – co moim zdaniem zawiedzie część widzów. Zwłaszcza, że nie da się ukryć – bez rozliczenia tego ostatniego aktu, nawet refleksja nad życiem i motywacjami Berberki wydaje się niepełna. Ostatecznie film pozostanie w pamięci wielu widzów, bardziej jako to o czym nie był niż to o czym opowiada. Dramaturgicznie odcięcie się od tej skomplikowanej historii zejścia, ma sens – uwaga twórców skupia się bowiem na nieco innym aspekcie życia Berbeki. Nie zmienia to jednak faktu, że dla widzów, może to uczynić historię niepełną, nierozliczoną, niedopowiedzianą.
Aktorsko na uwagę zasługuje przede wszystkim Ireneusz Czop w głównej roli. Muszę powiedzieć, że jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem tego filmu – bardzo wyraźnie wie co gra i jak to zagrać. Doskonale odnajduje się w historii, która wymaga od niego grania zarówno człowieka młodego i być może nieco lekkomyślnego, jak i dużo starszego i bardziej doświadczonego. Aktor opowiadał, ile zajęło mu fizyczne przygotowanie się do roli – łącznie z licznymi wyprawami górskimi, które uczyniłyby jego występ bardziej wiarygodnym zarówno psychologicznie jak i fizycznie. I rzeczywiście to widać. Oglądając film nie miałam żadnych wątpliwości co do tej kreacji. Nieco większy problem sprawiła mi Maja Ostaszewska jako Ewa, żona Berbeki. Miałam wrażenie, że to kolejna rola zagrana w taki sam sposób, gdzie wszystkie bohaterki niosą w sobie jakiś trudny do sformułowania ból ale też zrozumienie. Wolałabym chyba więcej życia i więcej jej niezależnej perspektywy. Ostatecznie, jak wskazują rozmowy z żonami himalaistów ich życie potrafi być nie mniej ekstremalne niż ich partnerów – z tą różnicą, że przeżywają je z dala od gór, ale w nie mniejszych emocjach.
Ekipa filmowa opowiadała, że pracowała blisko z rodziną zmarłego himalaisty co dało im trudny do odtworzenia wyłącznie kwerendą dostęp do życia i nawet przedmiotów należących do Berbeki. Z jednej strony można poczytywać to za olbrzymią zaletę filmu – ostatecznie każdy twórca opowieści biograficznej próbuje jak najlepiej poznać i zrozumieć podmiot swoich rozważań. Z drugiej strony – ta bliskość potrafi czasem sprawić, że trudno złapać tą zapierającą dech naprawdę szeroką perspektywę. Trudno zobaczyć jak bardzo nasz bohater jest tylko niewielką kropką na tle wielkiej białej ściany. A przecież to właśnie w tej perspektywie mieści się cała moc zmagań człowieka i góry.