Hej
Zacznijmy od prostego stwierdzenia. Zwierz jest fanem Allena. Nie jakimś fanatycznym wielbicielem z cyklu tych którzy są w stanie zacytować każdy film. Nie zwierz po prostu oglądał filmy Allena od dzieciństwa i wzrastał w przekonaniu, że to znakomity reżyser. Co więcej nadal jest o tym zwierz przekonany. Wbrew temu co twierdzi całkiem sporo osób o wielkości reżysera świadczy jego najlepszy film a nie najgorszy. A Allen swoje najlepsze filmy miał absolutnie genialne. Druga sprawa to, że gust zwierza odnośnie – zwłaszcza ostatnich – filmów Allena nie zawsze zgadza się z widownią i krytykami. Tzn. nie zawsze filmy mu się podobają (Sen Kasandry był fatalny, Spotkasz przystojnego Bruneta miało jedną dobrą scenę, O Północy w Paryżu było po prostu rozwinięciem prościutkiego konceptu z jednej z opowiadań reżysera sprzed lat) ale jak mu się podobają to często zwierz czuje się w tym osamotniony (Co nas kręci co nas podnieca zwierz uważa za film przecudownie przewrotny zaś Zakochani w Rzymie mają jeden uroczy wątek). Innymi słowy zwierz przyzwyczaił się do tego, że często w czasie rozmowy z ludźmi którzy lubią Allena ma zupełnie inną opinię na temat twórczości reżysera niż inni wielbiciele. Ten przydługi wstęp ma chyba na celu przekonanie was, że zwierz nie kieruje się w przypadku Allena tym co mówią inni ani nawet tym, że reżysera lubi, ale swoim własną miarką przykładaną do twórczości nowojorczyka. I tak miarka niestety nie pozwala na wystawienie „Magii w blasku księżyca” zbyt wysokiej noty.
Największym problemem tego filmu jest to, że Colin Firth nie umie zagrać swojego anglika tak jakby jego anglik był Allenem
Sam pomysł filmu jest – podobnie jak wiele elementów produkcji – przyjemny, uroczy i rozrywkowy. Zgorzkniały, pogrążony w depresyjnych myślach i opętany wizją śmierci słynny iluzjonista przybywa na Riwierę by zdemaskować młodą dziewczynę podającą się za medium. Wydaje się, że sprawa jest prosta bo mamy przecież lata dwudzieste i po świecie krąży mnóstwo niezamożnych panien gotowych uczynić wszystko by złapać bardzo zamożnych dziedziców fortun. Okultyzm jest w modzie, wszyscy chcą pogadać ze zmarłymi a i iluzje nie straciły do końca swego smaku. Wystarczy dorzucić do towarzystwa jeszcze psychoanalityka i a w tle dać trochę jazzu i właściwie wszystko układa się w bardzo ładny obrazek. I tu Allenowi niczego zarzucić nie można. Stroje są doskonałe, Lazurowe Wybrzeże piękne jak zwykle, Prowansja to Prowansja. Choć Allen kręci swoje filmy szybko i bez wielu dubli to jednak wie dokładnie jak złapać światło igrające w rudych włosach Emmy Stone byśmy wszyscy się trochę w niej zakochali. Kostiumy są prześliczne, Colin Firth pojawia się co najmniej dwa razy w stroju wyjściowym i nawet mamy obowiązkową scenę na przyjęciu jak z Gastbego. Cudo.
Film jest stylowy i śliczny. Dla niektórych to za mało, dla niektórych w sam raz
Zwierz ma jednak z filmem kilka problemów. Pierwsze to sama kwestia tytułowej magii. Allen przez cały film rozważa czy opłaca się żyć z pełnym przekonaniem, że nic nas nie czeka czy wręcz przeciwnie – lepiej zostawić w życiu trochę przestrzeni na to co nie racjonalne i nie logiczne. Odpowiedź Allena jest dość prosta, w pewien sposób intuicyjna i na swój sposób sentymentalna. Być może jest to – mimo neurotycznej natury wszystkich bohaterów Allena – ciągła niezmienna puenta jego opowieści. Bo Allen w coś jednak w tym całym swoim przerażeniu światem i śmiercią wierzy. I jeśli przyjrzeć się jego filmografii to jest to dość mocna wiara. Problem w tym, że trochę jak w O Północy w Paryżu reżyser nie może się powstrzymać by nie powiedzieć nam tego z ekranu wprost. Jest w tym filmie jedna postać która mówi z ekranu dosłowną puentę całej historii. Zwierz bardzo takich zabiegów nie lubi – zwłaszcza, że reżyser dość jasno wykłada o co mu chodzi więc nie ma tu wielkiej potrzeby od autorskiego komentarza. Poza tym nie ukrywajmy – nawet tak prosto podana puenta filmu nie powala i w całej historii ponownie więcej materiału na dowcipne opowiadanie niż na scenariusz filmu. Zresztą trochę widać, że autor miał pomysł na kilka scen pozostałe zaś są swoistymi wypełniaczami, niejednokrotnie powtarzającymi coś co widzieliśmy już wcześniej. Co więcej – nie miał też ochoty napisać wszystkich postaci – mimo, że na początku przedstawia nam kilkoro bohaterów tak naprawdę ogranicza się do czterech i pół (psychoanalityk jest taki niedokończony) postaci istotnych dla fabuły. Co się jednak czuje bo czuje się w pewnym momencie, że to bardzo kameralna produkcja, która w sumie nie tworzy swojego świata.
Zwierz uwielbia Colina i bardzo lubi Emmę Stone ale źle się czuje widząc ich jako filmową parę
Ale nie scenariusz zawiódł Allena najbardziej tylko casting. Reżyser znany jest z tego, że dobiera swoich aktorów bardzo szybko często nawet nie widząc się z nimi osobiście. Tom Hiddleston opowiadał, że kiedy zjawił się na planie O Północy w Paryżu nie do końca wiedział dlaczego Owen Wilson nie ma stroju z epoki – tak mało aktor wiedział o scenariuszu filmu w którym grał. Allena w Magii w Blasku Księżyca zawodzi Colin Firth. Zawodzi z dwóch powodów – po pierwsze wydaje się tak idealny do roli sceptycznego acz dowcipnego anglika, że nawet aktor nie sili się jakoś specjalnie na grę, jedynie dość skutecznie powtarza swoje stare miny i gesty. Do tego stopnia że w pewnym momencie dochodzi się do wniosku, że ogląda się powtórkę z Dumy i Uprzedzenia lub z Dziennika Bridget Jones. Przy czym zwierz uwielbia Firtha ale aktor z niego nierówny. Są filmy w których gra tak, że Oscar powinien wjechać na tacy (Single Man!) są takie o których nawet największy wielbiciel talentu anglika chciałby zapomnieć (i na nie zrzucimy zasłonę milczenia). Tu Allen wyraźnie Firtha nie przycisnął i aktor gra na pół gwizdka. Ale problem jest jeszcze głębszy. Bo tak naprawdę kryje się on w prostej prawdzie, że Allen napisał tego zgorzkniałego anglika pod siebie. Allen który przestał już grywać w swoich filmach od lat szuka aktorów którzy umieliby od czasu do czasu zagrać Allena w miejsce Allena. Czasem się to udaje (zaskakująco dobrze wypadł tu Owen Wilson) czasem jak w przypadku Firtha – niekoniecznie. Neurotyczność jego bohatera pozostaje papierowa, część dialogów – wypowiedziana zbyt sztywno. Co więcej wybór Firtha do głównej roli rzutuje też na kolejny element filmu czyli fascynację bohatera Emmą Stone (i vice versa).
Emma Stone jest śliczna i urocza ale nie ma w niej za grosz dziewczyny z dwudziestolecia
Widzicie moi drodzy Allen zawsze miał skłonność do pokazywania swoich bohaterów w związkach z pięknymi i atrakcyjnymi kobietami. Człowiek widział na ekranie bohatera Allena granego przez Allena z Julią Roberts i nie zadawał pytań o różnice wieku i czy o różną atrakcyjność postaci. Skoro dziewczynie spodobał się Allen to coś w nim musiało być. Widz odrzucał wszelkie racjonalne argumenty i bez trudu przyjmował, że serce nie sługa i bywa tak, że piękna dziewczyna zakocha się w niezbyt pięknym niskim żydowskim neurotyku. Jednak kiedy Allena podmieni się na Firtha cała umowność czy nawet lekka ironia tej sytuacji znika. Pojawia się natomiast dziwne poczucie dyskomfortu gdy obserwujemy miłość rodzącą się pomiędzy postaciami, które grają osoby pomiędzy którymi jest 28 lat różnicy wieku. I zwierz się nie kłóci – zdarzają się takie związki i wszyscy są szczęśliwi. Zwłaszcza że bądź co bądź mówimy o Colinie Firthu – który jednak dobrze się trzyma i pewnie jego zdjęcia wzruszają nie jedno serce dziewczęce. Co nie zmienia faktu, że na ekranie to nie zagrało. Umknęła gdzieś cała umowności i ironia a zostało dziwne poczucie dyskomfortu kiedy oglądamy sceny z Colinem Firthem i Emmą Stone, które w zamierzeniu mają być romantyczne. Być może dlatego, ze Emma Stone wygląda młodziutko (i absolutnie prześlicznie – jeśli chcecie się pozachwycać urodą Emmy to zdecydowanie to jest produkcja na którą powinniście się wybrać). A może dlatego, że nie ma tu żadnej chemii. Ewentualnie dlatego, że zwierz ma już zupełnie dość filmów w których różnica wieku między bohaterami jest jednak olbrzymia (za olbrzymią zwierz uważa taką kiedy jedna z osób bez trudu i wysiłku mogłaby występować w roli rodzica osoby drugiej. I to nie młodego rodzica) i nikt nie zwraca na to uwagi. Bo widzicie wystarczyło zatrudnić odrobinę starszą aktorkę i film mógłby być zdecydowanie lepszy. Przy czym zwierz nie jest ogólnie przeciwny różnicy wieku między bohaterami ale tu wyjątkowo ja czuł i mu zdecydowanie nie pasowała
Co jest między bohaterami? Różnica wieku. Czego nie ma ? chemii
Zwierz wspomniał, że Emma Stone wygląda prześlicznie ale i z nią zwierz ma problem. Scenariusz zakłada, ze jej bohaterka to takie niewykształcone, nie koniecznie bardzo zorientowane w świecie dziewczę. Inteligentne to prawda ale mające sporo do nadrobienia. Tymczasem niestety od aktorki bije taka inteligencja a w jej oczach jest taka bystrość że człowiek zupełnie nie kupuje całego tego wątku z jej nieobyciem. Zwierz wie – wiedza jedno, inteligencja drugie, ale Emma Stone na pierwszy rzut oka wygląda na istotę w której naprawdę nie trzeba wiele poprawiać i która doskonale da sobie radę bez pouczeń i podsuwanych lektur. Zresztą jako medium Emma jest mało przekonująca, bo jej teatralne gesty pozostają teatralne nawet wtedy kiedy nie koniecznie takie być powinny. No i na koniec – zwierz nawet przez moment nie mógł zobaczyć w niej dziewczyny z lat 20. Choć w strojach prezentowała się olśniewająco a światło padało zawsze z dobrej strony to zwierz jak na dłoni widział absolutnie współczesną, urocza dziewczynę która mnóstwo je ale broń boże nie tyje. To rola przyjemna ale w sumie aktorka nie dostała wiele do zagrania.
Zwierz nie bawił się źle. W końcu światło grające w rudych włosach zawsze wygląda ładnie
Wielu mówi, że wolałoby aby Allen zachowywał się jak porządny reżyser i kręcił jeden film na kilka lat zamiast zalewać nas produkcjami które sprawiają wrażenie że zostały napisane na pół gwizdka, wyreżyserowane na prędze i obsadzone w piętnaście minut. Zwierz ma jednak wrażenie, że zmniejszenie ilości produkcji oferowanych nam przez Allena wcale nie skończyłoby się dużo lepszą filmografią reżysera. Widzicie zwierz jest w stanie zrozumieć reżysera, który musi realizować określone pomysły. Przychodzą one po kolei i chodzą za twórcą póki ich nie zrealizuje, dopiero wtedy przychodzą następne. Taka reżyserska nadpobudliwość skutkuje co pewien czas filmami średnimi co pewien czas dobrymi raz na dekadę – arcydziełem (tak Wszystko Gra jest takim filmem). Jednak Allen nie mogący się pozbyć z głowy wszystkich tych niewielkich filmików o sentymentalnych przechadzkach po Paryżu czy o miłości na Rivierze nie byłby w stanie przejść do kolejnej produkcji. Więcej – mogłoby się okazać że ze wszystkich filmów jakie Allen nakręcił przez ostatnia dekadę zostałby nam tylko te złe. Tak więc zwierz nie krytykuje reżysera. Woli co roku sprawdzać co chodziło za Allenem niż pozwolić by nie zrealizował jakiejś produkcji która mogłaby się okazać doskonała. Zresztą oglądanie Magii w Blasku Księżyca nie było doświadczeniem przykrym. Wręcz przeciwnie zwierz przymykał oko na nieścisłości scenariusza czy słabsze dialogi. W końcu był przecież wieczorem w kinie na filmie jednego ze swoich ulubionych reżyserów. Ktoś marudny powiedziałby, że zwierz stosuje taryfę ulgową. Zwierz zaś woli powiedzieć, że to zwykła magia kina
Ps: Jutro i po jutrze wynik knucia zwierza z różnymi stacjami telewizyjnymi. Przyjdźcie koniecznie.
Ps2: Zwierz jedzie na Polcon. Wybiera się w piątek i będzie cały weekend!
ps3: Kalendarz zwierza przerósł więc geek market będzie już po Polconie