Rankiem matka stwierdziła, że pogoda (30 stopni) zmusza nas do modyfikacji planów. Zwierz na chwilę poczuł iskierkę nadziei. Kto wie, może w świecie wysokich temperatur jedyne dopuszczalne wycieczki są po płaskim. Zwierz już oczyma duszy swojej widział jak wybiera się na basen i tapla się w zimnych wodach aquapraku. Szybko jednak okazało się, że takie wizje należą wyłącznie do zdegenerowanego umysłu zwierza. Górski umysł matki po prostu stwierdził, że pójdziemy drogą zacienioną. Pod górkę. Bo upał i urlop.
Turyści wcale nie są źli. Turstów można podsłuchiwać
Prawda jest taka, że zwierz z matką wylądowały na drodze do Morskiego Oka. Przezorne i pomne faktu, że droga do Morskiego Oka jest drugim po Krupówkach najczęściej uczęszczanym górskim szlakiem zaczęły wyprawę na tyle wcześnie by znaleźć się na szosie za nim pojawi się na niej połowa turystów z Zakopanego. Zresztą jeśli zwierz miałby być zupełnie szczery to obecność turystów nawet mu nie przeszkadza. Z namiętnością godną socjologa podsłuchuje on wszystkie rozmowy mijanych wycieczkowiczów, głównie koncentrując się na rozmowach rodziców z dziećmi. W 90% przypadków rodzice strofują dzieci za setki mniejszych lub większych przewinień. Jednak raz na jakiś czas można podsłuchać miłą rozmowę kogoś kto chyba lubi sobie z dzieckiem pogadać. I tak idąc powoli za pewnym ojcem z synkiem zwierz dowiedział się dokładnie na jakie szczyty patrzy z drogi i jaka roślinność pokrywa zbocza. Potem zwierz przyśpieszył by nie wyjść na jakiegoś podejrzanego typa który śledzi ludzi dla informacji. Nie zmienia to faktu że zwierz za trasą do Morskiego Oka nie przepada głównie z powodu tej piekielnej szosy która jest po prostu nudna. Iść pod górę w miłych okolicznościach przyrody to co innego niż dreptać pod górę po asfalcie.
Najwyżej położona plaża w Polsce
Znakiem, że nie ma bardziej turystycznego miejsca w Tatrach są toalety. Toalety na trasie do Morskiego Oka dzielimy na dwa rodzaje. Bezpłatne i płatne. Toalety bezpłatne (czyli zwykłe Toi Toi) dzielimy na cztery typy. Jednorożce – czyli nigdy nie spotykane czyściutkie toalety, które ładnie pachną, Ninja – które wymagają zręczności i sprawności, Jogin – po właściwie by z nich skorzystać trzeba umieć lewitować i Boże chroń Królową – bo ewidentnie zbliża się apokalipsa. Z kolei toalety płatne właściwie wszystkie są czyste i zadbane ale szkopuł w tym, że w dwie osoby na drodze do schroniska i z powrotem przesiusiałyśmy małą fortunę. Mogłybyśmy sobie za nią kupić własnego Toi Toi i wozić w góry. Nie mniej tatrzański park narodowy zdaje sobie sprawę z toaletowego zapotrzebowania ludności bo na każdej toalecie motywacyjne pisze ile do następnej aż do ostatniej stacji na której złowrogo informuje że to ostatnia bezpłatna toaleta na szlaku. brzmi to złowieszczo. Nie mniej jeśli marzy się wam pierwszy milion to płatny szalet powinien was do niego szybko zaprowadzić.
A za tymi górami to już pewnie Mordor albo Słowacja
Odejdźmy jednak od spraw wielce przyziemnych bo oto zwierz doszedł w końcu do Morskiego Oka. Ponownie niezależnie od brzydoty asfaltowej drogi i obecności turystów samo jezioro jest po prostu przecudowne. Woda ma kolor turkusowy, tak intensywny że wydaje się iż to nie możliwe by cokolwiek w przyrodzie miało naturalnie taką barwę. Oczywiście na najwyżej położonej w Polsce plaży tuż pod schroniskiem jest dziki tłum, ale wystarczy odbić jedynie w bok (najlepiej w prawo) i ruszyć wzdłuż brzegu by szum tłumów pod schroniskiem zastąpiło szemranie wpadających do jeziora strumieni. Tu też można bez przepychania się do barierek i wysłuchiwania pisków kolonii spojrzeć na to mimo wszystko niesłychanie spokojne jezioro którego wód nic nie mąci i które w zestawieniu ze skalistymi szczytami tworzy obraz który zwierz zawsze wpisuje jakoś w swoją wizję Śródziemia ilekroć czyta Władcę Pierścieni. Z resztą tłum zupełnie się tu przerzedza i przez chwilę można iść właściwie nie widząc ludzi, co jak wiadomo jest ambicją wszystkich wychodzących w niższe i wyższe góry. Niestety ludzie znajdują się pod drogą do Czarnego Stawu. Zwierz z szacowną matką przyglądają się kolejce ludzi wspinającej się noga za nogą ku pięknie położonemu jezioru i decydują że jednak nie mają na taką rozrywkę ochoty. Co innego wspinać się w górę a co innego iść gęsiego bez możliwości znalezienia dla siebie nawet odrobiny przestrzeni. Co prawda matka zwierza próbowała go nawet namówić twierdząc, że inaczej kicha przed czytelnikami będzie, ale ten jeden raz zwierz był nieugięty.
A tu i widać schronisko i cisza w okół.
Zwierz z matką docierają do schroniska (Morskie Oko można wszak obejść dookoła) gdzie szarlotka dostaje zdaniem zwierza punkty ujemne (jest ciepła. Zwierz nie cierpi ciepłej szarlotki) matka złożyła votum separatum (jej zdaniem ciepła szarlotka jest kwintesencją szarlotki.) A potem w sumie czeka je tylko droga w dół. O dziwo okazuje się ona zdecydowanie gorsza niż droga w górę – pod względem przyjemności i tempa. Zwierza i jego szacowną matkę wymijają wszyscy turyści łącznie z tymi którzy na Morskie Oko udali się w japonkach i ledwo idące dzieci. Najwyraźniej ta sytuacja poruszyła ambicję matki zwierza która koło wodogrzmotów Mickiewicza oświadcza że nie ma tak dobrze i idziemy do schroniska w Dolinie Roztoki. Musicie zrozumieć na czym polega przemyślna perfidia tego założenia. Oto schronisko w Dolinie Roztoki co prawda znajduje się bardzo blisko (zaledwie 15 minut poniżej szlaku do Morskiego Oka) ale ponieważ kilkadziesiąt lat temu pozmieniano szlaki to można z niego wyjść tylko tak samo jak się doszło. Co oznacza że trzeba iść pod górę. Zwierz uważa że jest pewnym osiągnięciem szacownej matki znalezienie drogi pod górę w czasie schodzenia w dół. Przy czym żeby nie było – droga do schroniska w Roztoce jest absolutnie przecudowna. Turystów prawie na niej nie ma (szlak jest z boku i chyba niewiele osób o nim wie) za to ścieżka wije się zboczem ku dolinie. Nie jest to ścieżka szeroka, wręcz przeciwnie idąc czuje się na ramionach liście rosnących wzdłuż drogi krzewów, w tym dzikich malin. Pachnie nieziemsko a od czasu kiedy wiatr zwalił okoliczne drzewa można odnieść wrażenie że jest się w miejscu zupełnie zapomnianym, gdzie nikt nie sprząta ze ścieżki opadłych liści i gdzie człowiek zapuszcza się tak rzadko że wzrok znajdzie jeszcze kawałek ziemi gdzie nie odbił się ślad podeszwy górskiego buta. Na dole zaś czeka ślicznie wyremontowane schronisko położone przy niewielkiej polanie. Schronisko jest drewniane, ma dymek z komina i zupełnie abstrakcyjną w tym miejscu tabliczkę, że przestrzeń objęta jest bezpłatnym wi fi. Pod schroniskiem siedzą bosi turyści którzy właśnie zeszli z Rys (wybrali się tam o piątej rano) i teraz siedzą rozkoszując się spokojem jaki daje wyłącznie daleka górska wycieczka. W głowie zwierza powstaje miła wizja że można byłoby tu zostać i nie wracać już na górę do szemrzącego potoku ludzi. Niestety jednak zostać nie można i trzeba iść. Pod górę.
Wszystko jest, cisza spokój, czyste łazienki i wi fi. Nikt by tu ziwerza nie znalazł
Musie wiedzieć, że szacowna matka zwierza stosuje w takich momentach zachęcające mowy motywacyjne. Są to – wierzcie zwierzowi – najgorsze mowy motywacyjne w historii ludzkości. Np. są w nich zdania „to chyba było za zakrętem ale w sumie mogę źle pamiętać”, „To nie jest pod górę dalej będzie gorzej”, „Nogi bolą mniej jak się schodzi jeśli wcześniej zrobi się podejście”, „Jak miałaś siedem lat weszłaś tam bez problemu” „To naprawdę nie było pod górę” (ostatnie zdanie dotyczy każdej wycieczki jaką zwierz kiedykolwiek odbył). Motywacyjne mowy matki zwierza mają tą cudowną właściwość że zwierz natychmiast popada w czarną rozpacz i chce żeby było już po wszystkim i zaczyna przyśpieszać. Zdaniem matki zwierza prowadzi to do paradoksalnej sytuacji gdzie ogólnie średniej kondycji zwierz wyprzedza w pędzie sprawnych turystów, byle by już tylko wszystko się skończyło. Istotnie zdarzało się zwierzowi nabierać jakiejś strasznej prędkości tylko po to by oszukać swoją wielce słabą psychikę.
Matka zwierza ma fajniejsze wzorki na spodniach. Smutek i łkanie
Tu musicie uwierzyć zwierzowi że dzieją się czary. Po pierwsze o ile zejście do schroniska było może nie bardzo długie ale za to dość strome to już powrót jest właściwie po płaskim. Ostatnie podejście które przy zejściu wydawało się długie skróciło się o trzy czwarte. Ale to nie konie cudów. Znalazłszy się na poziomie startowym, zwierz i szacowna matka poczuły w nogach niesamowitą energię. Energię która sprawiła, że wyminęły absolutnie wszystkich idących przed nimi turystów po czym – ambicjonalnie wdały się w swoistą jednostronną rywalizację z parą Hiszpanów którzy szli kilka kroków przed nimi i których nie dało się dogonić. Nie mniej mijając kilku młodych mężczyzn zwierz usłyszał ich postanowienie że chyba muszą przyśpieszyć skoro nawet my ich wyprzedziłyśmy, Ostatecznie i zwierz i szacowna matka nadrobiły sporo z czasu spędzonego w Dolinie Roztoki i znalazły się na parkingu o przyzwoitym czasie. O ile można nazwać przyzwoitym fakt że dopiero koło siedemnastej zwierz mógł zjeść obiad. Zjadł go natomiast z olbrzymim entuzjazmem ale gdybyście próbowali tej zupy grzybowej i tych placków z łososiem to też nie trzeba byłoby wam wiele.
Szarlotka w Morskim Oku jest ciepła. To dyshonor dla szarlotki
Wieczorem na tradycyjnym już piwie, w czasie rozważania 20 stopnia zasilania (w Zakopanem na razie nie odczuwalnego) matka zwierza poinformowała go, że jutro wycieczka będzie – jeśli pogoda pozwoli krótka (w czwartek szacowna matka ma plany które mogą położyć kres egzystencji zwierza) i może jeśli zwierz będzie grzeczny i przestanie ją oczerniać w sieci pójdziemy na basen. W związku z tym zwierz chciał powiedzieć, że jego kochana matka rodzicielka jest bardzo dobra i wszystko co postanowi i zrobi jest z założenia słuszne.
Na targu staroci ktoś sobie kupił pamiątkę z Zakopanego (tak to są dwa wielkie lwy)
Ps: Matka stwierdziła, że dziś przeszłyśmy 25 kilometrów. Zwierz dostrzegł na twarzy matki rodzicielki coś na kształt uśmiechu ale mógł być to też grymas rozczarowania że nie więcej
Ps2: Gdybyście tu byli widzielibyście wczoraj atak paniki matki rodzicielki,. Otóż zawiesił się jej czytnik. Matka zawierza to klnąc to namawiając czytnik do działania słodkimi słowy (zdecydowanie czulszymi niż te którymi zwracała się do niego w dzieciństwie) podjęła akcję reanimacyjną. Gdy czytnik w końcu ożył matka czule go ucałowała. Namiary do psychiatrów mile widziane.